piątek, 5 marca 2010

Kontynent morderców

Wojciech Jagielski pisze w Gazecie Wyborczej o terrorze jaki stosowany jest wobec gejów obecnie w Afryce i zbrodniach popełnianych na homoseksualistach. Prawdopodobnie jeszcze tej wiosny parlament Ugandy zamierza uchwalić prawo karzące śmiercią lub dożywociem homoseksualne stosunki, a sąd w Malawi skaże na więzienie młodzieńców, którzy ośmielili się wziąć ze sobą ślub. W Kenii, Nigerii, RPA i Senegalu dochodzi do samosądów i gwałtów na homoseksualistach. Na afrykańskim kontynencie trwa obława na homoseksualistów rozpętana przez kaznodziejów z konserwatywnych ewangelickich Kościołów ze Stanów Zjednoczonych. Dobrze, że polskie media podjęły w końcu temat zbrodni popełnianych na osobach homoseksualnych w Afryce, ale samo podjęcie tematu to znacznie za mało. Jagielski pisze, że „Afryka stała się poligonem, a może już nawet polem bitwy, w światowej batalii między sprzeciwiającymi się wszelkim zakazom liberałami a konserwatystami odwołującymi się do tradycyjnych wartości”. O ile z pierwszą częścią zacytowanego zdania można się zgodzić to już stanowczo należy się sprzeciwić informacji zawartej w drugiej części. Nie można bowiem nazwać środowisk popierających depenalizację homoseksualizmu „sprzeciwiającymi się wszelkim zakazom liberałami”. Środowiska walczące o prawa człowieka, w tym o prawa osób homoseksualnych nie są środowiskami sprzeciwiającymi się wszelkim zakazom. To przecież nonsens. Sprzeciwianie się mordowaniu ludzi, nienawiści wobec osób homoseksualnych, karaniu ich i dyskryminowaniu nie jest sprzeciwianiem się wszelkim zakazom. Poza tym w przypadku Afryki to nie chodzi o liberalizm – jak się wydaje Panu Jagielskiemu – a o prawa człowieka. I dotyczą one nie tylko prawa do poszanowania życia prywatnego, ale nawet prawa do życia. Nazywanie osób przeciwstawiających się homofobii nie jest żadną oznaką liberalizmu, a przejawem normalności, humanizmu i moralności. Jeszcze bardziej niezrozumiałym i wręcz szokującym jest nazywanie przez Jagielskiego homofobicznych kaznodziei i polityków afrykańskich „konserwatystami odwołującymi się do tradycyjnych wartości”. Ci ludzie to przecież zbrodniarze i mordercy i tak należy ich nazywać. Mówienie o nich, że „są konserwatystami odwołującymi się do tradycyjnych wartości” to jak nazywanie fundamentalistycznych nacjonalistów i faszystów „patriotami odwołującymi się do tradycji narodowej” albo mówienie o rasistach i osobach popierających apartheid, że są „konserwatystami przywiązanymi do tradycyjnych ról społecznych”. Czy ktoś pozwoliłby sobie na takie ujmowanie sprawy faszyzmu czy rasizmu w debacie publicznej na łamach ogólnopolskiej gazety? Śmiem wątpić. Czemu więc w mediach i polityce opisuje się zinstytucjonalizowaną homofobię, która skutkuje mordami, gwałtami, pobiciami i więzieniem w stosunku do ogromnej rzeszy ludzi, tak jakby nie była tym czym jest czyli przerażającą zbrodnią.

1 komentarz:

  1. Myślę, że to dlatego, że coś bardzo płytkiego i powierzchownego - gazetowa, publicystyczna symulakra opisu próbuje ująć coś co w gruncie rzeczy przekracza zasób doświadczeń dostępnych dla ludzi ukształtowanych tak jak my.

    Afryka to nie tylko świat mordów na homoseksualistach.

    To miejsce etnicznego ludobójstwa.

    To świat głodu jakiego nie sposób sobie wyobrazić.

    Zniszczonego środowiska, które jest raną zadaną planecie (niezależnie od popularnych wyobrażeń Afryki - dzikiego świata).

    To kraina magii, gdzie dzieci-sieroty morduje się w wyniku oskarżeń o czary.

    Zważ na to, że w sytuacji gdy morduje się braci i siostry bo są homoseksualistami - śmiało można uznać, że wszyscy są tam mentalnie nieżywi.

    OdpowiedzUsuń