niedziela, 28 lutego 2010

Radziszewska - minister od niczego

Ukazał się właśnie w Rzeczpospolitej wywiad z Elżbietą Radziszewską, pełnomocnikiem rządu ds. równego traktowania. Wypowiedzi minister wyraźnie wskazują, że z równym traktowaniem nie chce się ona ani zajmować, a co gorsze nawet go nie popiera. Radziszewska jako minister ds. równego traktowania to jak rasista zwalczający rasizm. To smutne, że takie osoby jak Radziszewska zostały powołane do zajmowania się tak ważnymi sprawami jak planowanie i wprowadzanie polityki równego traktowania w Polsce. W wywiadzie Radziszewska dużo mówi o swoim różańcu, przywiązaniu do Matki Boskiej Trybunalskiej, zaś zdroworozsądkowe laickie poglądy określa mianem „zamordyzmu”, cytując przy tym zaprzyjaźnionego jezuitę. Z wypowiedzi minister dużo więcej można się dowiedzieć o jej preferencjach religijnych i katolickiej dewocji niż o tym, co robi, nie mówiąc już o tym, co powinna robić. Jest to nie tylko żenujące i raczej nawet nie jest śmieszne, ale raczej przerażające. Wywiad wskazuje, że Radziszewska cierpi na jakieś zaburzenia percepcji, gdyż mówi, że homoseksualiści nie są w Polsce prawnie dyskryminowani. Nie za bardzo wie także, co leży w jej kompetencjach, gdyż twierdzi, że nie będzie się zajmowała równouprawnieniem osób homoseksualnych, bo w jej odczuciu nie musi. To tak jakby minister obrony powiedział, że nie będzie się zajmował się kwestiami obronności, a minister finansów uważał, że w jego odczuciu nie musi zajmować się budżetem. Radziszewska z rozbrajającą głupotą na ustach oznajmiła, że nie chodzi na parady, bo „parada jest manifestacja zachowań, z którymi się nie zgadzam”. Nie popiera też dążeń środowisk homoseksualnych do wprowadzenia małżeństw homoseksualnych w Polsce, nie zauważając tego, że homoseksualiści w Polsce raczej nie o małżeństwa walczą, a o rejestrowane związki partnerskie, ale i temu Radziszewska jest przeciwna. Naprawdę nie wiem, czemu Radziszewska zajmuje swoje stanowisko. Jak słusznie zauważyła Magdalena Środa podatnicy wydają niemałe pieniądze na apanaże dla minister Radziszewskiej. Jest ona sekretarzem stanu, a więc zarazem posiadaczką niemałej pensji, służbowego samochodu, kierowców, sekretarek i biura. Jak powiadają w Kancelarii Premiera, jej administracyjne królestwo rośnie równie szybko, jak zadowolenie z posiadanych przywilejów. Gdzie jednak jest praca pani minister? Pani minister programowo postanowiła nie zajmować się kobietami, które w naszym kraju są rzeczywiście dyskryminowane i postanowiła zająć się wszystkimi czyli, w rzeczywistości, nikim. Czasem pochyli się nad losem krzywdzonego dziecka, czasem zaniepokoi stanem szkolnictwa, niekiedy pojedzie za granicę, choć nie wiadomo o czym tam mówi, skoro nic nie robi. Z rzadka zahaczy o salony, bardzo za to często o Kościoły. Ale w ogólności – jak mówi o sobie – „nie jest Kaszpirowskim„ by robić coś więcej. Widać, że rola dekoratywna jaką pełni, absolutnie ją satysfakcjonuje. W końcu napracowała się na sukces Tuska, teraz może odpocząć na eleganckiej i spokojnej synekurze. Samemu Tuskowi też zresztą na niczym więcej nie zależy. Urząd co prawda kosztuje, ale daje gwarancje świętego spokoju. W naszym kraju jest wiele grup dyskryminowanych, które powinny stanowić przedmiot zainteresowania ministra od równego traktowania. Wbrew zapisom konstytucyjnym dyskryminuje się w Polsce osoby innych wyznań niż katolickie oraz ateistów chociażby poprzez ustanawianie katolickiej wykładni norm etycznych i prawnych (jest to widoczne w proponowanej ustawie o zapłodnieniu in vitro, w inwazji lekcji religii w szkołach), jak również w absolutnym podporządkowaniu rządzących polityków biskupom). Dyskryminuje się osoby z powodu orientacji seksualnej, jak również emigrantów, których coraz więcej przybywa i przybywać będzie. Obiektem dyskryminacji są również osoby starsze. No, ale pani minister nie jest Kaszpirowskim, by o tym wszystkim wiedzieć i nad dyskryminowanymi się pochylić. Ale pani minister o niczym nie wie i nie chce wiedzieć. O pani minister wiemy tyle, co o Kaszpirowskim. Że to bardzo tajemnicza postać. Kosztuje, a nie wiadomo, czy i kogo leczy.

piątek, 26 lutego 2010

Opętani przez głupotę

Dziś ciekawostka z Sochaczewa. Ostatnio w podsochaczewskim Niepokalanowie (a właściwie w Paprotni bo miejscowości o nazwie Niepokalanów nie ma a nazwa ta odnosi się do klasztoru) odbył się zjazd egzorcystów! Dziś w lokalnych mediach przeczytałem relacje z tego wydarzenia. Nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Najlepsze było to, jak pan ksiądz od egzorcyzmów mówił o tym, jak rozpoznać czy ktoś jest psychicznie chory czy opętany przez szatana. Według niego należy przyłożyć krzyż do człowieka albo polać go woda święconą!!! Jak zareaguje niechęcią, wzdrygnie się lub odskoczy to znaczy że jest opętany zdaniem katolickiego szarlatana. I pomyśleć, że mamy XXI wiek i jesteśmy w środku Europy!!! Jak czytam takie brednie to mnie krew zalewa. Może niech zaczną sprawdzać jeszcze kobiety czy są czarownicami przywiązując im kamień do nóg i wrzucając do wody? Jak wypłynie to czarownica i będzie podstawa do spalenia na stosie. Kościół ma praktykę i doświadczenie w tym zakresie, a i chętnych do przeprowadzania takich prób myślę nie zabraknie. Warto przypomnieć, że Rydzyk czarownice widział w Kaczyńskiej.
Poddawanie ludzi jakimś idiotycznym rytuałom powinno być zakazane. Promowanie tego typu absurdów jak egzorcyzmy i pisanie o nich w kategorii faktu jest już samo w sobie wystarczająco przerażające. Jeśli ktoś jest opętany to sami egzorcyści. Opętani przez głupotę.

Minister wychodzi za mąż


Brytyjski Minister ds Europy Chris Bryant potwierdził, że w przyszłym miesiącu zwiąże się węzłem partnerskim ze swoim narzeczonym w słynnym budynku parlamentu. Bryant bedzie pierwszym politykiem brytyjskim, który skorzysta ze zmian, które umozliwiły parlamentarzystom i członkom rządu zawieranie związków cywilnych w pomieszczeniach parlamentu. Para zaręczyła się w ubiegłym roku. Panowie poznali się w 2009 r. podczas kampanii wyborczej w Soho w Londynie byłego burmistrza Kena Livingstone'a. Chris Bryant i Jared Cranney planują uroczystośc ślubną na 27 marca w sali jadalnej parlamentu. Sala ta jest jedną z dwóch, które wyznaczono do przeprowadzania ceremonii ślubnych. Mieści ona 150 osób, a widok z okien wychodzi na Tamizę. Do celów ślubnych wykorzystywana była dotychczas przez parlamentarzystów XIV-wieczna kaplica, ale mogły być tam przeprowadzane jedynie ceremonie religijne, co uniemożliwiało zawiaranie w niej cywilnych związków małżeńskich i partnerskich. Od tego roku także związki cywilne mogą być zawiarane w parlamencie. W Wielkiej Brytanii trwają dyskusje nad umożliwieniem rejstracji związków partnerskich w kościołach przez duchownych.Obecnie jest to niemożliwe. Związki partnerskie mogą być rejestrowane jedynie w urzędach. W ubiegłym tygiodniu pismo w sprawie zmiany przepisów w tej kwestii wystosowali przywódcy Kościoła Anglikańskiego. Stanowisko to poparli unitarianie, kwakrzy i wyznwcy liberalnego judaizmu, którzy również chcą, by przeprowadzane przez nich ceremonie ślubne miały skutki prawne. Biskupi anglikańscy w liście napisali, że obecne przepisy są dyskryminujące nie tylko dla gejów i lesbijek ale także Kościoła Anglikańskiego i innych wspólnot religijnych, które wyrażają chęć udzielania ślubów osobom homoseksulnym. Biskupi wskazali również na to, że pary heteroseksulne mają możliwość wyboru między ślubem cywilnym a religijnym, podczas gdy pary homoseksualne są pozbawione podobnego wyboru. Biskupi napisali dalej, że odmawianie osobom wiarzącym możliwości składania najważniejszej w ich życiu przysięgi w ich kościele lub synagodze, zgodnie z ich wiarą, jest wyraźnie dyskryminujące i wyrazili nadzieję, że przepisy wkrótce ulegną zmianie. Lord Waheed Alli zapowiedział, że poprawka do istniejących przepisów zostanie zgłoszona w parlamencie w marcu.

czwartek, 25 lutego 2010

Aneta Langerová: Ano, jsem lesba!

Dziś news z Czech więc będzie po czesku. Szczerze mówiąc podejrzewałem już wcześniej, że Aneta Langerowa jest leską. Męska intuicja mi to podpowiadała :) No i miałem rację!

Oblíbená zpěvačka Aneta Langerová (23) se konečně veřejně přiznala ke své lesbické orientaci! Lanegerová už několik let chodí s šéfkou hudebního vydavatelství Ivou Millerovou (39). „Jsem s ní velice šťastná,“ uvedla s tím, že čekala přes dva roky, než se odhodlala promluvit O tom, že Aneta žije s Ivou Millerovou, se mluví už čtyři roky. Během té doby zpěvačka na otázky o svých milostných vztazích buď neodpovídala, ale nekonkrétně mlžila.

Eva Brunne

Misją mojej posługi kapłańskiej jest pomoc ludziom nieakceptowanym ze względu na orientację seksualną - wywiad z Evą Brunne, biskupem Sztokholmu.

Zna pani biskup Polskę?

- Nigdy nie byłam. Ale wiem, że poprzedni pa­pież pochodził z Polski.
Dla tradycyjnego Polaka pani wybór na biskupa Sztokholmu w listopadzie byt szokiem. Na forach internetowych znalazłam komentarze w rodzaju: „Czy jesteśmy na Marsie?" oraz „Luter przewra­ca się w grobie". Mamy pierwszego na świecie biskupa lesbijkę!

- Jest już drugi przypadek, w Los Angeles. Z po­czątku grudnia.

Co pani czuje, gdy słyszy takie uwagi? Jest pani przykro? A może uważa pani, że to zabawne?

- To w ogóle nie jest zabawne. Przykro mi z powo­du takiej reakcji, a przecież tak żyje wielu ludzi. W Sztokholmie to nic wielkiego. Zostałam wy­brana przez księży oraz przez laikat nie dlatego, że jestem lesbijką. Z innych powodów. Pytają mnie o to wyłącznie zagraniczni dziennikarze.

Jak próbowałaby pani wytłumaczyć tradycyjnemu katolikowi, że homoseksualizm nie jest grzechem?

- Zapytałabym go, gdzie znalazł passus mówią­cy o tym, że nim jest.

Chociażby w Księdze Kapłańskiej Starego Testa­mentu jest mowa o tym, że mężczyzna nie będzie obcował z mężczyzna, bo to obrzydliwość. Ale naj­bardziej rozpowszechnionym argumentem prze­ciwko homoseksualizmowi jest chyba historia So­domy i Gomory.

- W Biblii można znaleźć argument na prawie wszystko. Również na to, że dobrze jest mieć niewolni­ków. Albo żeby nie akceptować ludzi o innym kolorze skóry. W Księdze Rodzaju jest mowa o mieszkań­cach Sodomy, którzy wtargnęli do domu Lota i chcieli uprawiać seks z jego gośćmi. Tylko że kilka linijek niżej jest także mowa o tym, że Lot proponuje im swoje córki. To mia­ło być według niego lepsze. Ten fragment jednak już jest pomijany w dys­kusjach. Dla mnie ta historia nie traktuje o tym, co dzi­siaj rozumiemy przez homoseksualizm. Nie ma nic wspólnego ze związkiem osób tej samej płci, który ostatnio zaakceptował szwedzki Kościół. Związkiem dorosłych ludzi, którzy się kochają i chcą razem spędzić życie.

Powinniśmy być krytyczni wobec Pisma Świętego?

- Biblia to nie jest książka, która spadła z nieba. To nie zbiór przepisów. Nie można jej używać jak książki kucharskiej: trochę tego, szczyptę te­go, dużo tego. To księga napisana przez zwykłych ludzi, któ­rzy opowiadają w niej o tym, jak wierzą w Boga, jak go sobie wyobrażają. My w Kościele luterańskim mieliśmy duży problem ze Starym Testamentem. Były czasy, że w ogóle nie czytaliśmy go podczas mszy. Te­raz czytamy. Cieszę się z tego, ale i tak uwa­żam, że na pewno nie wszystko należy czytać ze Starego Testamentu. Tak samo zresztą jak z Nowego. Nawet w Nowym Testamencie można zna­leźć stwierdzenie, że ważne jest, żeby mieć nie­wolników. Nowy Testament też nie został napi­sany przez Chrystusa. Ja wierzę w Chrystusa, nie w Biblię.

Czy to prawda, że pani biskup nie wierzy w niepo­kalane poczęcie?

- To nie jest coś, w co musimy wierzyć. W Biblii jest powiedziane, że młoda kobieta spotkała anioła, który oznajmił jej, że będzie mat­ką Boga. A ona powiedziała: tak.

Ten sam anioł mówi następnie Józefowi, żeby nie wahał się przyjąć Maryi, bo jej ciąża pochodzi od Boga, a nie od innego mężczyzny.

- Owszem, tak jest napisane, ale my, luteranie, nie uważamy tych zdań za równoważne z wiarą w Chrystusa. Nie wiemy dokładnie, co się tam wydarzyło, nikt nie wie. Wiemy jednak, że narodził się Bóg. I to jest w tej historii istotne.

Nie przywiązujecie wagi do szczegółów.

- Nigdy nie można mieć pewności co do szcze­gółów. Biblia nam ich zresztą nie podaje. Nie pisze, jak możliwe było niepokalane poczęcie, tak jak nie tłumaczy, jak można było przejść suchą sto­pą po wodzie. Nie powiem, że jestem osobą, któ­ra wierzy, że można chodzić po wodzie. Tak sa­mo w przypadku Marii - nie wiem, w jaki spo­sób zaszła w ciążę. Wiem, że w niej była. Wiem, że woda stała się winem. Ale nie wiem dokładnie jak. Wierzę w rezultat. To kwestia różnych poziomów.

Dogmat o niepokalanym poczęciu ma w Kościele katolickim ścisły związek z naciskiem, jaki kładzie się na czystość przedmałżeńską. Dla młodych to jest czasem decydująca rzecz, która odsuwa od wiary.

- W mojej tradycji to nie jest zabronione. Ważne jest, że oboje tego pragną, kochają się, nie krzyw­dzą się wzajemnie. Nie sądzę, żeby dla takiego związku dzień ślubu miał być jakimś momen­tem dzielącym: teraz możesz, a wcześniej jesz­cze nie. Oczywiście, że chcę, żeby ludzie brali śluby. Bo wtedy mogą powiedzieć sobie wzajemnie: „Chcę być z tobą", a zarazem mogą zwrócić się do Boga ze słowami: „Chcemy być ze sobą, pro­szę, pomóż nam". Myślę, że to jest ważne.

Akceptuje pani rozwody?

- Muszę akceptować, ponieważ one istnieją. Oczy­wiście nie jestem szczęśliwa, że ludzkie drogi się rozchodzą. Ale czasem tak musi być. Gdy małżonkowie ranią się nawzajem gdy krzywdzą swoje dzieci, lepiej, żeby się rozstali.

W Nowym Testamencie Jezus mówi bardzo wy­raźnie: jeśli mężczyzna opuści żonę, zwiąże się z inną, to popełni cudzołóstwo.

- Ten fragment w Biblii został napisany w społe­czeństwie, w którym kobieta porzucona przez męża pozostawała bez środków do życia. Zakaz opuszczania żony był wtedy bardzo ważny z punktu widzenia kobiety.

Jezus mówi, że żona również nie może zostawić męża. Mimo że on przecież by sobie poradził.

- Nie wiadomo, jakby sobie poradził. Tego nauczono mnie, gdy przygotowywałam się do bycia księdzem. Patrz zawsze na efekt. Gdy Jezus zakazywał rozwodów, chodziło mu o ochronę człowieka. Co powiedziałby dzisiaj, 2000 lat później, gdy społeczeństwo funkcjo­nuje zupełnie inaczej, ażeby uzyskać ten sam efekt?

To co zostaje z Biblii? Co jest najważniejsze?

- „Będziesz miłował bliźniego swego". Miłość do ludzi, do najbliższych, ale także do obcych. Druga bardzo ważna dla mnie rzecz to łaska. Kimkolwiek jestem, cokolwiek zrobię, mogę otrzymać łaskę, wybaczenie, szansę na rozpo­częcie wszystkiego od nowa.

Jaka jest dla pani najważniejsza różnica między Kościołem katolickim i luterańskim?

- Dla Marcina Lutra bardzo ważne było przetłu­maczenie Biblii i odprawianie nabożeństw w języku zrozumiałym dla ludzi. Bo Bóg przemawia do ludzi. Luter chciał, żeby każdy mógł czytać Biblię samodzielnie i zastanawiać się, co jej słowa zna­czą dla niego osobiście. O ile się orientuję, dla katolików nie to jest naj­ważniejsze. Ważniejsze jest, co mówi autorytet.

Kiedy pani biskup odkryła swój homoseksualizm?

- Miałam mniej więcej 19 lat.

Późno.

- Znam ludzi, którzy odkryli go w wieku 62 lat.

A kiedy odkryła pani w sobie powołanie kapłań­skie?

- Mniej więcej w tym samym czasie. Pochodzę z bardzo przeciętnej szwedzkiej rodziny. Mój ojciec miał firmę zajmującą się tek­styliami, mama była sekretarką. Od czasu mojej konfirmacji byłam bardzo związana z Kościołem, działałam w rozmaitych młodzieżowych grupach przykościelnych. Najpierw studiowałam teologię. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę księdzem. Teo­logia po prostu mnie interesowała. Stopniowo odkrywałam, co Bóg chciałby, żebym uczyniła ze swoim życiem.

Czy z racji orientacji seksualnej spotkała panią kie­dykolwiek jakaś przykrość?

- Właściwie nie. Nie miałam z tym nigdy pro­blemów, ani w rodzinie, ani w Kościele.

Dopiero od listopada ubiegłego roku szwedzki Ko­ściół udziela ślubów parom homoseksualnym. Czy pani też w zeszłym roku wzięła ślub?

- Nie. Ja i moja partnerka zarejestrowałyśmy nasz związek osiem lat temu w urzędzie stanu cywilnego, a w kościele zostałyśmy pobłogosła­wione. Tak to się wtedy odbywało. Po ślubie cy­wilnym osoby homoseksualne szły do kościoła na nabożeństwo modlitewne, gdzie dostawały błogosławieństwo. Od 1 listopada 2009 roku możemy iść w obu sprawach od razu do kościoła. Tak jak wszyscy.

To co się właściwie takiego ważnego wydarzyło 1 listopada?

- Zmieniła się jakość. Teraz widać, że wszyscy, niezależnie od orientacji, mają równe prawa. Podczas chrztu mówimy: jesteś równy wo­bec Boga. Nie możemy potem traktować go ja­ko członka Kościoła niższej kategorii. Ja tego ślubu już nie potrzebuję, ale fakt, że te­raz odbywa się to w ten sposób, ma dla mnie szcze­gólne znaczenie. Misją mojej posługi kapłańskiej jest bowiem pomoc ludziom nieakceptowanym ze względu na swoją orientację seksualną.

Czy w Szwecji istnieje jeszcze nietolerancja wo­bec homoseksualistów?

- Tak, na przykład wobec uchodźców z takich krajów jak Irak, którzy musieli wyemigrować ze względu na swoją orientację seksualną. Dla na­szego rządu to nie jest powód, żeby im udzielić azylu.

W Szwecji, mimo że Kościół jest liberalny, coraz mniej osób praktykuje. Dlaczego?

- Było już gorzej. Starsza sporo ode mnie moja przyjaciółka pamięta, że w latach 50. kościoły w Sztokholmie były naprawdę puste. 50 lat temu Kościół mówił ostro wiernym: mu­sisz wierzyć w ten sposób, inaczej nie jesteś tu mile widziany. Tego Kościół już nie robi. Dzisiaj mówi: przyjdź i zobacz. Tak samo mówił Jezus.

Dlaczego ludzie dziś nie chcą wierzyć w Boga?

- Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć. Myślę, że ma to także jakiś związek z tym, że jeśli wy­chowujesz się w rodzinie niewierzącej, jest mniej prawdopodobne, że wstąpisz do Kościoła. Jeden ateista to kilku nowych ateistów w następnych pokoleniach.

Co Kościół chrześcijański może oferować młodym dzisiaj?

- Pokazać im, że życie jest czymś więcej niż chwi­lą obecną. Pokazać, że wiara w Boga to coś więcej niż nasz Kościół. Nastolatki dzisiaj mają kontakt z wieloma religiami i uczą się od nich wiele. Chciałabym pomóc młodym być dobrymi ludźmi. Rola Kościoła to nie bycie megafonem. Po­winniśmy być wzorem. Ja nie jestem w Kościele po to, by mówić ludziom, co mają robić, co myśleć, w co wierzyć. Jestem po to, by z nimi rozmawiać. Wierzę w Jezusa i mogę opowiedzieć innym dlaczego. Nigdy nikomu nie po­wiem: musisz wierzyć dokładnie tak jak ja. Dla mnie największą satysfakcją jest, gdy ktoś przychodzi i mówi: - Przez pięć lat słucham pani kazań, pani argumentów i teraz myślę tak jak pani.

Nie ma straszenia piekłem?

- Po co? Ja sama nie wiem nic o piekle.

wtorek, 23 lutego 2010

Zgniłym kompromisom mówię NIE!

Grupa Inicjatywna ds. Związków Partnerskich, która działa od czerwca 2009 roku, od kilku miesięcy jeździ po kraju organizując spotkania poświęcone dążeniom do prawnego uregulowania związków homoseksualnych w Polsce. Inicjatywa nawet ciekawa i cieszy mnie, że w końcu coś wokół tego tematu się dzieje. Zainteresowanie gejów i lesbjek spotkaniami jest jednak nikłe, co mogłem sam zoobserwować podczas spotkania zorganizowanego w Warszawie. Żal serce ściska i pięść się zaciska gdy się widzi, jak niewiele osób chętnych jest do wzięcia udziału w dyskusji, a co dopiero w bardziej aktywnych działaniach grupy. Podczas spotkań niestety zaobserwować można mało zapału i wiary w sukces. W debatach często podkreśla się, że "trzeba być realistą", "związki małżeńskie nie są możliwe do wprowadzenia", "może na początek choćby PACS', "kościół jest przeciwny", "trzeba najpierw oswoić ludzi" itd. Jak tak dalej będą się toczyły dyskusje i takie będzie nastawienie dyskutantów to na jakiekolwiek zmiany prawne poczekamy do 2050 r. Przypatrując się debatom o związkach partnerskich odnoszę wrażenie, że to sami homoseksuliści nie są gotowi na prawne usankcjonowanie swych związków. Bliżej nam niestety do Białrusi i Litwy niż do Hiszpanii i Portugalii, nie wspominając już o Szwecji czy Norwegii. Zgadzam się z Lilianne Blaze, która pisze na Innej Stronie, że "jeżeli nie będziemy żądać małżeństw jako praktycznej realizacji zasady równości wobec prawa (i neutralnosci religijnej i światopoglądowej państwa!), to skończy się kolejnym "kompromisem" podobnym do aborcyjnego (Alicja Tysiac miała relatywne szczęście - wiele innych kobiet w identycznej sytuacji straciło wzrok całkowicie, a potem pracę i/lub dzieci), zablokowaniem dalszej "debaty" i odsunie to wprowadzenie rzeczywistej równości o kilka, kilkanascie lat. W Polsce w tym momencie (i nie mowię o tej kadencji, tylko o tym pokoleniu) nie ma mozliwosci żeby próby rozwiazań kompromisowych skonczyly sie inaczej. Jest wręcz prawdopodobny scenariusz, w którym PACSy wejda, ale w ramach "kompromisu" ograniczone tak mocno, że będą dawały mniej praw niz mamy teraz. Pierwszy z brzegu przykład - w tej chwili jeśli się uprzesz, masz szczęście i/lub dasz w łapę możesz zmienić nazwisko na nazwisko partnera (niewiele to daje w praktyce, ale jest możliwe). Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że po wprowadzeniu PACSów ta procedura zostanie zablokowana jako "zarezerwowana dla prawdziwych malżeństw". Nie muszę chyba dodawać, że odmowa przyznania Ci prawa do przyjecia nazwiska osoby z która chcesz spedzić życie jest silnie obelżywa i silnie dehumanizująca. Czy muszę? To pluniecie w twarz i powiedzenie wprost "twój związek po prostu nie jest prawdziwy, śmieciu!". Chcecie żeby to bylo zapisane w prawie?" Zgadzam się w tek kwestii z Lilianne całkowicie. Wprowadzanie jakiś namiastek małżeństw jest upokarzające i podkreśla nierówność i niesprawiedliwość. Tak jak i Lilianne nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że związki partnerskie byłyby jedynie rozwiązaniem tymczasowym i że geje i lesbijki powinni w Polsce zrezygnować na razie z walki o małżeństwo, ponieważ w przypadku omawianego zagadnienia większość krajów podąża drogą wiodącą poprzez tymczasowe związki partnerskie. Z faktu, że Polska jest opóźniona o kilkanaście lat w stosunku do tych krajów nie oznacza, że mamy dalej być zapóźnieni. Gdy my debatujemy nad związkami partnerskimi w tych krajach gejom i lesbijkom umożliwia się już zawiaranie małżeństw. Zamiast wprowadzania niesatysfakcjonujących rozwiązań prawnych możemy wyciągnać wnioski z działań innych państw i od razu umożliwić homoseksualnym obywatelom zawieranie małżeństw. Jak pisze Lilianne "rozwiązania minimum/ rozwiązania pragmatyczne/ praktyczne/ realistyczne" będą krokiem do tyłu i na bardzo długo zablokują realne zmiany (...) Żeby nas traktowano poważnie musimy najpierw sami siebie traktowac poważnie. Mówienie o "równości" i PACSach w jednym zdaniu to wyjątkowo kiepski żart. "Być realistą" to takie słowo-klucz na "nie robic nic lub prawie nic". Nie zniesiono niewolnictwa i Jima Crowa, ani nie zapewniono praw wyborczym kobietom, przez "bycie realistą". To wszystko i wiele innych zmian wywalczono przez konkretne i stanowcze "żądamy równości wobec prawa, teraz i bez kompromisów".

poniedziałek, 22 lutego 2010

Ile biseksualizmu w biseksualizmie?

Podsumowanie nie jest dostępne. Kliknij tutaj, by wyświetlić tego posta.

A Crimson Mark

A Crimson Mark to pięknie sfilmowana historia miłości pomiędzy dwoma mężczyznami z czasów panowania dynastii Chosun w Korei osadzona na tle dokonujących się zmian politycznych. Historia dotyczy uczucia między kanclerzem władcy a urzędnikiem dworskim. Film wart polecenia, jak i inne filmy koreańskie dotyczące miłosci homoseksualnej, a jest ich całkiem sporo. Jeden z ciekawszych to Frozen Flower, również historyczny.





A oto trailer do Frozen Flower

sobota, 20 lutego 2010

Homoholokaust

Projekt ugandyjskiej ustawy przewidujący mordowanie osób homoseksualnych przyciągnął w ostatnim czasie dużą uwagę ogólnoświatowych mediów. Myślę, że prawne usankcjonowanie zabijania ludzi z powodu orientacji seksualnej w Ugandzie przeraziło znaczną część ogólnoświatowej społeczności i wywołała zrozumiałe oburzenie. Ale kiedy spojrzeć na mapę świata ważne jest, by zauważyć, że Uganda jest tylko jednym z wielu krajów, gdzie gejom i lesbijkom grozi niebezpieczeństwo.

Homoseksualizm jest nielegalny w 80 krajach na całym świecie. Nie, to nie błąd. W 80 krajach istnieją nieludzkie przepisy, które zakazują ludziom żyć zgodnie ze swą naturą. Uganda jest już jednym z tych państw - obecnie homoseksualistom grozi tam dożywotnie więzienie. Jeżeli proponowany projekt ustawy zostanie przyjęty przez parlament Uganda stanie się dziewiątym krajem po Sudanie, Mauretanii, Nigerii, Somalii, Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Jemenie i Iranie, gdzie za homoseksualizm grozić będzie śmierć.

Istnieją hipokryci, którzy próbują dowodzić, że są to jedynie anachroniczne zapisy, których nikt nie egzekwuje. Niestety, tak nie jest. W tej chwili w Iranie, 12 młodych mężczyzn (w tym 8 niepełnoletnich) oczekuje na egzekucję.

Straszne i szokujące jest to, że gejom i lesbijkom grozi w wielu państwach nie tylko niebezpieczeństwo ze strony państwa, ale także reszty społeczeństwa.

W Iraku "szwadrony śmierci" wyszukują na ulicach osób homoseksualnych. Każdy, kto jest postrzegany przez nie jako homoseksualista zostaje natychmiast porwany, bity, torturowany i zabijany. Przerażające jest, że odbywa się to przy udziale i pomocy rodzin ofiar tego bestialstwa.

W całym świecie muzułmańskim geje i lesbijki są zabijani przez członków swojej rodziny w chorym przekonaniu, że „ratowany” jest w ten sposób honor rodziny. Zabójstwa te nie są nagłaśniane, często nikt o nich nawet nie wie poza mordercami. Nawet w zlaicyzowanej Turcji dochodzi do takich mordów. W ubiegłym roku szeroko komentowany był w zachodniej prasie mord 26-letniego geja Ahmeta Yildiza , dokonany przez ojca, który „polował” na niego i jeździł po całym kraju by go w końcu zabić

Nawet w krajach, w których osiągnięto olbrzymi postęp w zakresie praw osób homoseksualnych, sytuacja jest daleka od ideału. W Republice Południowej Afryki, gdzie pary homoseksualne mogą zawierać małżeństwa i adoptować dzieci, obserwuje się wzrost liczby gwałtów dokonywanych przez gangi na lesbijkach. Oprawcy tłumaczą, że robią w celu zmiany orientacji seksualnej lesbijek, często kierują nimi motywy religijne.

W każdym zakątku kuli ziemskiej osoby homoseksualne żyją w niebezpieczeństwie. Zbrodnie nieanwiści mają miejsce nawet w Stanach Zjednoczonych i Holandii. Ważne jest, by geje i lesbijki w krajach, gdzie wywalczono równouprawnienie i tych, gdzie walka toczy się dzisiaj o prawne usankcjonowanie związków jednopłciowych, nie zapominali o tych naszych homoseksualnych braciach i siostrach, którzy toczą walkę nie o równouprawnienie, ale o własne życie.

Chciałbym, by również organizatorzy Europride w Warszawie zwrócili na to uwagę. Uważam, że podczas takich imprez nie wolno nam zapomnieć o tych, którym zakazuje się nie tylko być dumnym z tego kim są, ale nawet bycia takimi jakimi są. Pamiętajmy o ofiarach. Chciałbym, by podczas tegorocznej parady wyciszyć na minutę muzykę i uczcić w ten sposób prześladowanych na świecie homoseksualistów. Niech ten przekaz pójdzie w świat. Obojętność zabija.







Bardzo dobry i poruszający dokument "Out in Iran" o życiu gejów i lesbijek w Iranie nakręciła kanadyjska telewizja. Polecam do obejrzenia.



piątek, 19 lutego 2010

Rodzicom na przestrogę

Dzisiaj znalazłem w necie taki oto list i odpowiedź psychologa.

Syn powiedział mi, że jest gejem. Było to już cztery lata temu, a ja do tej pory nie potrafię tego przetrawić. Idę spać z tą myślą i budzę się z nią.
Czuję się totalnie upokorzony jako ojciec. Ostatnio doszło do tego, że nazwałem go debilem. Wniósł się z domu. Ja nie wiem, jak sobie z tym problem poradzić. Niby rozumiem, że homoseksualizm jest niby czymś normalnym, ale nie godzę się z tym, że mój syn nim jest, w żaden sposób.
Doszło do tego, że moje uczucia do niego, a bardzo go kochałem, po prostu zanikają. Jeszcze tylko odrobinki brakuje, abym mógł głośno stwierdzić, że go nie kocham. On skończył studia, pracuje, jest wartościowym człowiekiem. Ma partnera, z którym się dobrze rozumieją. Mnie jednak to drażni, kiedy widzę ich obu po prostu dostaję napadu agresji. Nie mogę znieść myśli o tym, co robią, gdy są sami. Przeżywam dramat połączony z koszmarem, po prostu wykańczam się. Byłem u psychologa, ale nic mi to nie pomaga, jest lepiej przez kilka godzin, a za jakiś czas znowu szaleję z bólu i cierpienia. Pomóżcie proszę! Krys

Psycholog radzi:

Napisałeś: "czuję się upokorzony jako ojciec". Kris, jak to rozumiesz? Zakładasz, że Twój syn podjął jakąś świadomą decyzję przeciwko Tobie? Ty podjąłeś taką decyzję wobec swoich rodziców, że jesteś heteroseksualny? Oni mieli cokolwiek wspólnego z tym, jak wygląda Twoje pożycie intymne. Nie. To się po prostu dzieje. Twój syn jest homoseksualistą i to nie "pochodzi" od Ciebie – my, ludzie, nie jesteśmy tylko pochodną tego, co dostaliśmy od rodziców, wnosimy na ten świat także coś od siebie.

Kiedyś mały chłopiec, któremu to tłumaczyłam, ujął to tak: "Rozumiem! Jeden plus jeden w przypadku ludzi równa się – trzy!". To, co pochodzi od Ciebie, Kris, co pochodzi z rodziny, w której został wychowany Twój syn, to to, jak sobie radzi w relacjach z innymi ludźmi: czy umie kochać, czy liczy się z uczuciami drugiego człowieka, czy potrafi się przyjaźnić, jakim systemem wartości się kieruje itp. I jeżeli piszesz, że w tym zakresie potrafi dobrze i mądrze żyć – to to jest częścią Ciebie, a nie jego orientacja. Kris, być może się mylę, może nawet chciałabym, żeby tak było, ale skąd czerpiesz swoją wiedzę na temat tego, jak wygląda życie intymne homoseksualisty?

Jesteś pewien, że nie ulegasz chorym obrazom, fałszywej wiedzy, której sporo wokół? Pod tym listem i pod moją odpowiedzią pojawi się z pewnością wiele brutalnych, wulgarnych komentarzy (chociaż wierzę, że będą też i inne). To będą głosy ludzi, których nie znasz. Czy to nimi będziesz się kierował patrząc i oceniając swojego syna - człowieka, którego znasz? Wielu rodziców i bliskich, którzy dowiadują się o homoseksualnej orientacji członka ich rodziny, tak waśnie robi. Znika im konkretny człowiek z całą jego złożonością, zdolnościami, przedtem tak oczywistą dobrocią, ciepłem itd. I nagle jest on sprowadzany jedynie do jednego obszaru. Strasznie, krzywdząco, czasami – obrzydliwie.

Kris, przed Tobą decyzja. Pamiętaj jednak, że nie wszystko zależy od Ciebie – to nie tylko Ty podejmujesz teraz decyzję, czy chcesz odciąć się od własnego dziecka, czy jednak będziesz walczył z samym sobą o to, by widzieć w nim całość i szanować go. Twój syn też może zadecydować o odrzuceniu Ciebie. Jednak relacji rodzic–dziecko pierwszy ruch zawsze robi ten pierwszy.


Bardzo ciekawa i ładna odpowiedź. Ilu rodziców gejów weźmie ja sobie do serca i przemyśli swoje zachowanie wobec homoseksulnych dzieci? Przypominam sobie reakcję mojego ojca, który mnie wychowywał samotnie, na moją informację o tym, że jestem homoskesulny. Pamiętam ją bardzo dobrze. Tak dobrze, że nie jest mi żal nawet tego, że już nie żyje. Chyba wolę go martwego niż takiego jakim okazał się być wobec mnie za życia. Choć moim zdaniem tak nie musiało być. Ale jego wolna wola i jego wolny wybór. Szkoda. Geje i lesbijki chyba rzadko odrzucają tak naprawdę swoich rodziców. Myślę, że rzadziej niż heterycy. A jeśli już to robią to zmuszeni do tego przez rodziców. Ja sam dopiero po wielu przemyśleniach i długim czasie doszedłem do tej oczywistej w sumie prawdy, że lepiej nie mieć kontaktu z rodzicami niż być przez nich opluwanym i obrażanym.

czwartek, 18 lutego 2010

Smutny i dziwny jest ten świat

Smutny i dziwny jest ten świat. Dużo w nim fałszywej miłości, chorego fanatyzmu, niesprawiedliwości i homofobii, które powinny być zwalczanym marginesem, a niestety nie są. Czuję się wobec tego bezradny. Leczę swoje dziś swoje smutki tymi utworami:

Μέλισσες - Κρυφά



Κώστας Μαρτάκης - Ποτέ



Professional Sinnerz - Όταν Σε Είχα Πρωτοδεί



חן אהרוני - ברחוב

Afrykańska hańba

Afryka nie była kontynentem przyjaznym gejom i lesbijkom, ale to co teraz tam się dzieje przechodzi ludzkie pojęcie. Nienawiść i homofobia osiaga tam obecnie apogeum. Niemal każdego dnia docierają informacje o prześladowaniach wobec gejów, ich masowych aresztowaniach i mordach dokonywanych na osobach homoseksualnych. Prawnie usankcjonowanemu bestialstwu dokonywanemu na gejach oparła się jedynie Republika Południowej Afryki, gdzie geje i lesbijki mogą zawiarać nawet związki małżeńskie. Pozostała cześć kontynentu jest rzeczywiście czarnym lądem. I nie chodzi mi tu o kolor skóry jego mieszkańcow ale stan ich umysłów. Świat niestety dość biernie przygląda się homoseksulanemu holokaustowi w Afryce. Kiedy w końcu zostanie przerwane milczenie i ktoś zareaguje?
To, co się dzieje w Afryce, dokonywane jest nie tylko przy aprobacie, ale i z inspiracji różnych kościołów i ich przywódców, zarówno chrześcijańskich jak i islamskich. Także katolickich. Watykan i papież nie tylko milczą, gdy zabijani są ludzie ze względu na swoją orientację seksualną, ale także sprzeciwiają się potępieniu tych zbrodni, co miało miejsce między innymi podczas obrad ONZ w ubiegłym roku.
Brzydzę się takimi religiami i takimi ich przywódcami oraz wyznawcami, którzy przyzwalają bądź aprobują nienawiść wobec gejów i lesbijek. Religie te są równe faszyzmowi, a ich wyznawcy są równi faszystom. Czemu historia nie nauczyła niczego ludzkości? Czemu kościół katolicki, tak często mówiący o miłości bliźniego - tak jak milczał pół wieku temu przyglądając się biernie zagłądzie Żydów, Romów i homoseksulistów - dziś dalej milczy gdy giną tysiące niewinnych ludzi? Nietety nawet nie tylko milczy, ale wręcz popiera zbrodnie jakich się dokonuje na homoseksulistach. Zbrodnie te to rana ludzkości, krwawiąca i bolesna. To hańba i wstyd dla świata. To także hańba i wstyd dla katolików i innych chrześcijan, których tak często deklarowane miłosierdzie i miłość do bliźniego okazują się być etycznym wypaczeniem i z prawdziwą moralnością nie mają nic wspólnego.
Uważam, że pomoc dla krajów afrykańskich, które sankcjonują przemoc wobec gejów i lesbijek, powinna być wstrzymana. Nie czuję współczucia wobec narodów i ludzi, którzy prześladują innych ludzi z powodu orientacji seksualnej.

środa, 17 lutego 2010

Kraina krucyfiksów

Poniższy tekst nie jest mój, ale porusza bardzo ważny problem, który wart jest rozpropagowania, by więcej osób zwróciło na niego uwagę. Dlatego umieszczam go na tej stronie i podpisuję się pod nim obiema rekami.

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła karę na Radio TOK FM za audycję, w której rysownik Andrzej Czeczot obrażał księży.
No i zaczęło się ! Andrzej Czeczot mówiąc o cenzurze kościelnej - sam stał się ofiarą owej cenzury. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła karę na Radio TOK FM za audycję, w której rysownik Andrzej Czeczot obrażał księży a mianowicie podał hipotezę antykościelną i zapytał jakie medium by to wydrukowało: "(...) Uchwalono, że trzeba postawić na rzeszę ministrantów. Kongregacja Wiary zebrała się i ogłosiła, że stosunek kapłana z ministrantem nie jest śmiertelnym grzechem pedofilii, ale pierwszym stopniem święceń kapłańskich i aktem strzelistym posłuszeństwa. A teraz podajcie mi adres medium, które to opublikuje – pytał".
Nie wiadomo jeszcze, jak wysoka będzie kara finansowa – zdecyduje o tym przewodniczący KRRiT. Jakże trywialnie opisana bolączka Andrzeja Czeczota odnośnie tzw. cenzury kościelnej spowodowała gromkie pioruny z góry czyli z KRRiT. Oczywiście owa cenzura kościelna to jedynie wymysł rysownika Andrzeja Czeczota - bo przecież mamy wolność słowa i KRRiT go ukarała za coś co jest bliskie prawdy. A Nawet prawdą jest, jak się ostatnio okazało w Irlandii. Nawet chyba dziś nasz PAPA spotkał się z tymi z Irlandii i ich osobiście potępiał. Mniejsza o to wrócę do meritum Przedstawienie homoseksualisty w połączeniu z zoofilem lub pedofilem - jest dozwolone, ale zestawienie kapłana z pedofilem, lub nietaktowne przypuszczenie lub sugerowanie że kapłani nie przestrzegają celibatu - jest haniebne !!!
Kolejną rzeczą jest ukazanie homoseksualisty w porównaniu do zoofila w polskiej gazecie nazwane jest dowcipem, a połączenie duchownego z pedofilem - co po części jest prawdą - potwierdzaną często w mediach mówiących o kolejnych przypadkach molestowania - jest obrazą uczuć religijnych i jest ukrócane natychmiast, a co najśmieszniejsze, że nikt nie musi składać pozwu do sądu, by chociażby zbadać sprawę!
Nie od parady nazywam Polskę - krainą krucyfiksów.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Mr Gay World 2010


W konkursie Mr Gay World 2010, który odbył się w Oslo w dniach 10-14 lutego, zwyciężył reprezentant Republiki Południowej Afryki - Charl van den Berg. Najpiękniejszy homoseksualista świata ma 28 lat i mieszka w Cape Town, gdzie prowadzi restaurację.








Drugie miejsce w konkursie zajął 25-letni Byron Adu z Australii.





Trzecie miejsce zajął reprezentant Hong-Kongu, czwarte Chin. Piąty w konkursie był Sergio Lara, ubiegłoroczny zwycieżca konkursów Mr Spain i Mr Europe.

niedziela, 14 lutego 2010

Yehonathan - Remember

Love In Colours





Love In Black & White














Paweł Fijałkowski - Bogowie miłości

„W czasach, gdy bogowie byli bardziej ludzcy, ileż bardziej boscy byli ludzie !” -pisał Fryderyk Schiller w „Bogach Grecji” („Die Götter Griechenlands”) i właśnie te słowa zostały zacytowane przez Herberta Lewandowskiego w przedmowie do wznowienia książki Hansa Lichta, zatytułowanej „Historia obyczajów Grecji” („Sittengeschichte Griechenlands”, Wiesbaden 1960). Praca ta, wydana po raz pierwszy w 1925 r., należy do mało u nas znanych, a przecież to właśnie w niej Licht (właść.: Paul Brandt, 1875-1929) dokonał przełomu w badaniach nad grecką obyczajowością. Tak pisał o miłości łączącej dojrzałych i dojrzewających mężczyzn, czyli „pederastii” („pajderastii”):
„Jeśli nawet ten pierwotnie dorycki zwyczaj nie był rozpowszechniony w całej Grecji, to przecież codzienne obcowanie męskiej młodzieży z mężczyznami, bliskie współżycie od wczesnego ranka do późnego wieczora, było w całej Grecji oczywistością. W ten sposób rozwijało się w mężczyźnie owo zrozumienie chłopięcej i młodzieńczej duszy i wręcz bezprzykładny zapał, by zasiać ziarno wszystkiego co dobre i szlachetne w młodych, wrażliwych sercach i przywieść je możliwie blisko ideałowi doskonałego obywatela [...]. Ponieważ starszy był odpowiedzialny za postępowanie młodszego, miłość do chłopców nie była przez państwo prześladowana, lecz pielęgnowana, aby stała się siłą wzmacniającą państwo i podstawą greckiej etyki [...].


Dla greckiego odczuwania płeć męska była najpiękniejszą z płci; grecki ideał piękności ucieleśniali chłopcy i młodzieńcy. Świadectwem tego twierdzenia jest cała grecka literatura i sztuka od najwcześniejszych początków aż do ich ostatnich emanacji [...]. Nie ulega wątpliwości, że wszystko, co kulturę Greków uczyniło wielką, jest mniej lub więcej efektem faworyzowania tego co męskie w życiu publicznym i życiu miłosnym jednostki. Homoerotyka znajduje się tak bardzo w centralnym punkcie kultury greckiej, że można uważać, że ta bez miłości do chłopców obrałaby zupełnie inną drogę”.


Podobnie jak wszystkie ludy, także Grecy wyobrażali sobie bogów na swe podobieństwo. Byli więc piękni, kłótliwi i kochliwi, wrażliwi zarówno na kobiecą, jak i chłopięcą urodę. Najważniejszy z bogów, gromowładny Zeus, rywalizował o względy pięknego Ganimedesa, syna króla Troi, z jutrzenką Eos, własnym synem Minosem –któremu zresztą powierzył misję przyprowadzenia królewicza na Olimp- oraz Tantalem. W końcu postanowił sam udać się pod Troję, przegonił Minosa, Tantala strącił do Tartaru i przybrawszy postać orła porwał Ganimedesa na Olimp. Tam uczynił go swym kochankiem i podczaszym. Zazdrosna Hera, bezwzględnie zwalczająca kochanki swego męża, poprzestała na złośliwościach i w końcu zaakceptowała obecność Ganimedesa.


Według innej wersji mitu, Ganimedesa porwał dla siebie Minos, wspomniany syn Zeusa i Europy, powszechnie znany jako legendarny król Krety. W młodości musiał być wielkim miłośnikiem chłopięcej urody, ponieważ pokłócił się z braćmi Radamandysem i Sarpedonem o pięknego Miletosa, syna Apollina. Wszyscy trzej zakochali się w nim jednocześnie, postanowili jednak pozostawić chłopcu wybór. Miletos wybrał Sarpedona, a wówczas rozgniewany Minos wygnał brata i jego kochanka, którzy udali się do Azji Mniejszej i założyli tam miasto Milet.


Władca mórz Posejdon zakochał się w pięknym chłopcu Pelopsie, urodzonym w Azji synu Tantala. Idąc w ślad swego starszego brata Zeusa, porwał go na Olimp w złotym rydwanie i uczynił swym podczaszym. I choć Pelops wykradał bogom ambrozję, za co został niebawem odesłany na ziemię, Posejdon wciąż go kochał, opiekował się nim i wspierał w walce. Kochankiem przedsiębiorczego Hermesa był z kolei Kadmos, legendarny założyciel i pierwszy król Teb, na których akropolu -zwanym Kadmeą- w czasach historycznych (w IV w. p.n.e.) miał swą siedzibę słynny Święty Hufiec, złożony z mężczyzn i młodzieńców, połączonych więzami miłości.


Inny z mitycznych bohaterów, Orfeusz, po stracie swej ukochanej Eurydyki, wyrzekł się związków z kobietami, udał się do ojczystej Tracji i zaczął opiewać miłość homoseksualną. Ponoć związał się z Kalaisem, synem boga wiatru północnego Boreasza. Założył na górze Pantejos świątynię Apollina i został w niej kapłanem. Przewodniczył obrzędom, w trakcie których mężczyźni oddawali się miłosnym uciechom we własnym gronie. Na nieszczęście odmówił oddania hołdu Dionizosowi i krytykował obrzędy ku jego czci. Zazdrosny bóg nasłał na niego swe wyznawczynie, sugerując im, że są zaniedbywane przez mężów, ponieważ Orfeusz wprowadził ich w świat innej miłości. Wówczas rozgniewane kobiety wtargnęły do świątyni Apollina i rozszarpały na kawałki jego kapłana i czcicieli.


Mściwy Dionozos sam kochał się w pięknym chłopcu Ampelosie, którego poznał w lasach Frygii, a gdy ten zabił się spadając z rozpędzonego byka, zrozpaczony bóg gotów był wyrzec się nawet swej nieśmiertelności. Wówczas współczujący mu bogowie zamienili ukochanego w winną latorośl. Zachwycony Dionizos zaopiekował się nią i odkrył dla ludzkości cudowny dar wina.


Herakles związany był przez większą część swego życia z synem przyrodniego brata Ifiklesa, Jolaosem, który towarzyszył mu jako kochanek, woźnica jego rydwanu oraz uczestnik większości prac i walk. Najsłynniejszy ze wszystkich herosów był jednak tyleż samo silny co kochliwy. Według jednej z legend, podjął się wykonania 12 prac z miłości do słabowitego i kapryśnego króla Myken, Eurysteusa. Przez pewien czas jego ulubieńcem był piękny Hylas, syn zabitego przezeń króla Tejodamasa. Herakles wziął go do niewoli, po czym zakochał się w nim i zabrał ze sobą na wyprawę Argonautów po złote runo. W jej trakcie Hylas został zwabiony do wody przez nimfy, które ku rozpaczy herosa utopiły go, chcąc unieśmiertelnić jego urodę.


Zdaniem mieszkańców Beocji, pierwszym śmiertelnikiem, który uległ urodzie chłopca i zapoczątkował wśród ludzi miłość pederastyczną, był Lajos, ojciec nieszczęsnego króla Edypa. Przebywając w młodości na dworze króla Pizy, znanego już nam Pelopsa, zakochał się w jego synu Chryzipposie, którego uprowadził do ojczystych Teb, obiecując mu, że będzie jego następcą. Niestety, niedługo później kochanek popełnił samobójstwo lub –według innej wersji mitu- został zabity przez żonę Lajosa, Hippodameję, która chciała zapobiec odsunięciu od tronu jej synów.


Jednakże według większości Greków, człowiekiem, który odkrył miłość łączącą mężczyzn, był legendarny poeta Tamyris, syn muzyka Filammona i nimfy Argiope, znakomicie grający na lirze i wspaniale śpiewający. Tamyris zakochał się w pięknym młodzieńcu imieniem Hyakyntos, czyli Hiacynt, o którego pochodzeniu bardzo różnie pisali starożytni poeci. Wieści o łączącej ich miłości, a szczególnie o urodzie Hyakyntosa, dotarły po pewnym czasie na Olimp i zaintrygowały Apollina. Udał się więc na Peloponez, gdzie mieszkali szczęśliwi kochankowie, by pod pretekstem poznania muzycznych umiejętności Tamyrisa, przyjrzeć się jego ulubieńcowi. Zachwyciwszy się urodą chłopca, uwikłał śpiewającego poetę w rywalizację z muzami, którą ten przegrał, został przez nie oślepiony i pozbawiony talentu. Piękny Hyakyntos należał odtąd do Apollina, ale niebawem zakochał się w nim także bóg wiatru zachodniego Zefir (wg innych Boreasz). Rozgoryczony brakiem wzajemności postanowił się zemścić i gdy Apollin uczył swego ukochanego rzucania dyskiem, pokierował jego lotem tak, że uderzył młodzieńca w głowę i zabił go. Zrozpaczony Apollin zamienił jego krew w nieznany dotąd kwiat (lilię nie mającą nic wspólnego z naszymi hiacyntami), a niebawem znalazł pocieszenie w ramionach następnego kochanka, Kyparissosa. Miał ich zresztą wielu.


Pośród połączonych więzami miłości mitycznych postaci możemy wymienić także młodzieńców Kalamosa - syna boga rzek Menandra i Karposa – syna Zefira. Kochali się tak bardzo, że gdy Karpos utonął podczas kąpieli w rzece, zrozpaczony Kalamos zamienił się w trzcinę rosnącą na jej brzegu. Towarzyszem życia i bojów Tezeusza, słynnego zabójcy Minotaura, był jego kochanek Pejritoos. Innym bohaterem miłosnego braterstwa broni był Diokles, syn króla Feraj, który poległ w walce osłaniając własną tarczą swego ukochanego.


Przyczyną niepotrzebnej tragedii były miłosne zapędy króla Myken, Agamemnona. Zakochał się on od pierwszego wejrzenia w Argennosie, synu Pejsidike, którego ujrzał podczas kąpieli w beockim jeziorze Kopais. Jednakże piękny młodzieniec nie miał ochoty na romans z nim i uciekając utopił się w rzece. Zrozpaczony władca urządził mu wspaniały pogrzeb i uczcił jego pamięć wznosząc świątynię Artemidy, patronki leśnych i miłosnych łowów. Znacznie więcej szczęścia w miłości miał syn Agamemnona, Orestes, który związał się na wiele lat ze swym wujecznym bratem Pyladesem. Miłośnikiem chłopięcej urody był także nieznany nam z imienia bratanek króla Troi, Priama. Wysłany przezeń do Delf po wróżbę od Pytii, zakochał się tam w jednym z kapłanów, pięknym młodzieńcu imieniem Pantoos. Wracając uprowadził go do Troi, gdzie Priam uczynił go kapłanem Apollina.


Wielu dawnych badaczy głosiło, a niektórzy wciąż podtrzymują to przekonanie, że homoerotyczne motywy w mitologii greckiej pojawiły się późno, że dopiero w okresie klasycznym (VI - V w. p.n.e.) zaczęto interpretować w tym duchu zarówno mity jak i najstarsze dzieła literackie. Często spotykamy również stwierdzenie, że miłość homoseksualna nie pojawia się w poezji Homera, Hezjoda, czy Archilocha. A przecież –jak zauważył już Hans Licht- opisane przez Homera w „Iliadzie” „więzy przyjaźni łączące Achillesa i Patroklosa [...] zawierają w dużej mierze homoerotyczne uczucia i czyny [...]. Począwszy od księgi trzeciej miłość obu młodzieńczych postaci, Achillesa i Patroklosa, wypełnia cały poemat aż do końca w tak dokładnym przedstawieniu, że nie można tu już mówić o zwyczajnej przyjaźni”. Istotnie, opisywana przez Homera wyjątkowa zażyłość walecznych młodzieńców oraz rozpacz Achillesa po śmierci Patroklosa pozwalają sądzić, że byli kochankami. Co więcej, łączącą ich więź rozumiano jako miłość pederastyczną co najmniej od okresu klasycznego. Dali temu wyraz Ajschylos (525- 456 p.n.e.) w tragedii „Myrmidones” oraz Platon (427 – 347 p.n.e.) ustami Fajdrosa w „Biesiadzie”.


„[...] homerycki epos jest poza tym bogaty w niewątpliwe ślady efebofilii i w greckiej starożytności nigdy o tym inaczej nie wyrokowano” – pisał Licht. Jak dowiadujemy się z „Odysei”, miejsce Patroklosa u boku Achillesa zajął później syn Nestora, piękny Antilochos, a gdy obaj zginęli podczas walk z Trojanami, zostali pochowani w grobie Patroklosa. W poezji Homera znajdujemy podziw dla urody Achillesa i zachwyt młodzieńczym wdziękiem jednego z oblegających Troję wojowników, Nireusa, ponoć przewyższającego pod tym względem wszystkich greckich młodzieńców. Co więcej, poeta wyraźnie stwierdza w swych dziełach, że Zeus porwał Ganimedesa ze względu na jego wyjątkową urodę. Wspomina również o uprawianym przez Fenicjan handlu pięknymi chłopcami, których kupowano lub porywano i sprzedawano do haremów wschodnich władców. Wśród podarunków, który Agamemnon wręczył Achillesowi podczas pojednania wymienia szlachetnie urodzonych młodzieńców.


Opowieści o bogach, herosach, mitycznych królach i wodzach kryją w sobie wiele informacji o najdawniejszych dziejach Grecji i o naturze jej mieszkańców, wyrażanej znacznie swobodniej niż w większości współczesnych i późniejszych kultur. Rzecz jasna, orientacja homoseksualna (podobnie jak heteroseksualna), należąca wprawdzie do bogactwa zjawisk natury, nie jest wartością samą w sobie. Są nią natomiast zjawiska kulturowe zrodzone na przestrzeni dziejów przez wyrażającą swa naturę homoseksualną część ludzkości. Szczególnie silny był jej wpływ na oblicze grecko-rzymskiego porządku społecznego, na ówczesną filozofię i literaturę oraz na sztukę. Duch homoerotyzmu zrodził system wychowania w Atenach i Sparcie, najlepsze pisma Platona, Tebańską organizację wojska, poezję Anakreonta i Teokryta oraz rzeźbę Praksytelesa. Ze źródeł tych czerpali Rzymianie, wzbogacając dziedzictwo kulturalne ludzkości o następne pomniki homoerotyzmu, jak choćby poezje Katullusa, proza Petroniusza i rzeźbione wizerunki Antinousa. Można by zapewne wymienić znacznie więcej przykładów, gdyby nie to, że tylko niewielka część miłosnej spuścizny Antyku przetrwała dwa tysiąclecia chrześcijaństwa.


Z ocalałych fragmentów odtwarzamy dziś obraz świata dawno minionego, będącego jednak tylko z pozoru rozdziałem całkiem zamkniętym. Żar miłości łączącej kochających się mężczyzn w jednych epokach jaśnieje płomieniem, w innych musi kryć się pośród popiołów, lecz jeśli kiedyś zgaśnie, będzie to zapewne dopiero u kresu ludzkości.

Paweł Fijałkowski - Zakochani tyranobójcy

„ ... Eros jest jedynym niezwyciężonym spośród wodzów. Ponieważ ludzie potrafią porzucić i współplemieńców, i swoich bliskich, i na Zeusa, nawet rodziców i synów, ale między kochanka natchnionego przez boga a jego ukochanego żaden wróg nigdy się nie wdarł i ich nie rozdzielił” - pisał przed niemal dwoma tysiącami lat Plutarch z Cheronei w swym „Dialogu o miłości erotycznej” (17; przekład Zofia Abramowiczówna).

Wśród kochanków natchnionych wzajemną miłością do wielkich czynów wymienił Plutach Aristogejtona i Harmodiosa, Ateńczyków którzy w 514 r. p.n.e. dokonali zamachu na tyrana Hipparcha, syna Pizystrata. Przez wiele stuleci Grecy czcili bohaterskich kochanków jako obrońców swobód demokratycznych, aczkolwiek ich czyn nie położył kresu tyranii. Wprawdzie Hipparch zginął z rąk zamachowców, ale władza w Atenach pozostała w rękach jego starszego brata Hippiasza. Dopiero cztery lata później został on wygnany z Aten.

Ceniący sobie demokrację Ateńczycy zamówili w 506 r. p.n.e. u rzeźbiarza Antenora marmurowe posągi przedstawiające Aristogejtona i Harmodiosa, mające upamiętniać wyzwolenie miasta spod władzy rodu Pizystratów. Rzeźby te zostały zrabowane przez króla perskiego Kserksesa, który w 480 r. p.n.e. zdobył i spalił Ateny. Ateńczycy, przystąpiwszy do odbudowy swego miasta, zamówili w 477 lub 476 r. p.n.e. nowe, brązowe posagi tyranobójców u rzeźbiarza Kritiosa i odlewnika Nesjotesa. Gdy Aleksander Wielki zajął w 331 r. p.n.e. stolicę Persji Suzę i odnalazł w skarbcu króla Dariusza wizerunki Aristogejtona i Harmodiosa, zrabowane niegdyś przez Kserksesa, odesłał je do Aten. Odtąd oba pomniki tyranobójców stały obok siebie na agorze, gdzie podziwiał je jeszcze w II wieku n.e. pisarz i podróżnik Pauzaniasz.

Aristogejton i Harmodios byli dla starożytnych Greków bohaterami walki z tyranią i jako tacy są przedstawiani w naszych podręcznikach historii i leksykonach. Oczywiście, starożytni doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że do zamachu na Hipparcha pchnęła ich nie tyle nienawiść do tyranów, co motywy osobiste, miłość i zazdrość. O tym zaś nasi encyklopedyści i dziejopisarze na ogół chętnie zapominają lub co najwyżej wspominają ogólnikowo o "motywach osobistych".

Zakochani w sobie tyranobójcy wywodzili się z rodu Gefyrejczyków, o którego pochodzeniu snuto różne domysły. Wiemy, że Aristogejton był sporo starszy od Harmodiosa. Posągi autorstwa Kritiosa i Nesjotesa, zachowane do naszych czasów w postaci rzymskich kopii, przedstawiają Aristogejtona jako dojrzałego mężczyznę z bujną brodą, natomiast Harmodiosa jako młodzieńca o gładkiej twarzy, a wiec efeba. Harmodios wyciąga do przodu prawą rękę, gotową do zadania ciosu sztyletem. Stojący nieco z tyłu Aristogejton osłania swego kochanka, rozpościerając przewieszoną przez lewe ramię chlamidę. Zgodnie z zasadami panującymi w sztuce greckiej muskularne postacie tyranobójców są nagie, co możemy rozumieć jako oznakę ubóstwienia. Bogów i herosów przedstawiano bowiem nago.

Inaczej przedstawiano tę scenę w malarstwie wazowym. Na czerwonofigurowej wazie z około 470 r. pn.e., przechowywanej w Muzeum Uniwersyteckim w Würzburgu, widzimy Aristogejtona wbijającego sztylet w pierś tyrana i Harmodiosa szykującego się do zadania ciosu. Obaj ubrani są w długie szaty zarzucone na lewe ramię i odsłaniające prawy bok.

Jeśli nasze domysły odnośnie wieku Aristogejtona są słuszne, urodził się on prawdopodobnie w początkach panowania Pizystrata, określanego przez historyków mianem tyrana dobrotliwego. Zdobył w 560 r. p.n.e. władzę w Atenach jako reprezentant małorolnych lub bezrolnych górali z północno-wschodniej Attyki i zyskał sobie wielką popularność ubogich mieszkańców państwa, przeprowadzając wiele reform. Bezrolnym chłopom nadał ziemię skonfiskowaną wygnanym arystokratom, a wszystkim rolnikom stworzył możliwość korzystania z pożyczek udzielanych przez państwo, dzięki którym mogli zakładać plantacje oliwek lub winnice. Ponadto zmniejszył podatki oraz ustanowił sędziów przysięgłych, którzy objeżdżali poszczególne gminy i tam rozsądzali sprawy. Przystąpił do rozbudowy Akropolu i rozwijał życie religijne miasta. Tyrania Pizystrata, a od 527 r. pn.e. jego synów Hippiasza i Hipparcha zapoczątkowała złoty wiek Aten. Bracia kontynuowali rozbudowę miasta, a młodszy z nich sprowadził doń znanych poetów, m. in. wielkiego piewcę chłopięcej urody, Anakreonta z Teos.

Lecz jak to często bywa, obok wielu zadowolonych, byli w ówczesnej Attyce także przeciwnicy polityki Pizystratów, przede wszystkim kupcy i bogaci rzemieślnicy. Co więcej, Hippiasz i Hipparch próbowali umacniać swą władzę zastraszając obywateli ateńskich, toteż niechęć do nich narastała. Możemy jednak przypuszczać, że obaj rządziliby wspólnie przez wiele lat, gdyby Hipparch nie zapałał miłością do Harmodiosa, będącego wszak kochankiem Aristogejtona. Piszący niemal sto lat później Tukidydes przedstawił sprawę bardzo obszernie w „Wojnie peloponeskiej” (VI, 54, 56; przekład Kazimierz Kumaniecki):
„Harmodios znajdował się wówczas w kwiecie lat i promieniał urodą. Aristogejton, obywatel ateński ze średnich sfer, zapałał ku niemu miłością, która została odwzajemniona. Także Hipparch, syn Pizystrata, starał się uwieść Harmodiosa, który jednak nie uległ i oskarżył Hipparcha przed Aristogejtonem. Ten powodowany zazdrością i lękając się, by Hipparch dzięki swej potędze nie odebrał mu siłą kochanka, od razu postanawia wykorzystać swe wpływy i obalić tyranię. Gdy tymczasem Hipparch ponownie nastając na Harmodiosa niczego nie osiągnął, nie myślał stosować siły, lecz postanowił pod jakimkolwiek pozorem obrazić go w sposób nie zwracający [powszechnej] uwagi [...]. Wezwano niezamężną siostrę Harmodiosa i oświadczono jej, że będzie niosła koszyk podczas jakiejś uroczystej procesji, później zaś oddalono ją twierdząc, że wcale nie była wzywana, gdyż nie jest godna takiego zaszczytu. Harmodios odczuł to niezwykle boleśnie, a jeszcze bardziej -ze względu na Harmodiosa - Aristogejton”.

Jak pisze Tukidydes, urażeni kochankowie nawiązali kontakt z przeciwnikami Pizystratów i przyłączyli się do spisku przeciw nim. Spiskowcy postanowili, że dokonają zamachu na życie tyranów podczas Wielkich Panatenajów, święta obchodzonego co cztery lata ku czci patronki miasta, Ateny. Odbywały się wówczas konkursy muzyczne oraz igrzyska sportowe. Kulminacyjnym momentem uroczystości była procesja, która przechodziła przez całe miasto, od wzgórza Keramejkon na Akropol, gdzie składano ofiary Atenie. Uzbrojeni w sztylety Aristogejton i Harmodios udali się na Keramejkon w momencie, gdy trwały tam przygotowania do procesji. Gdy ujrzeli jednego ze spiskowców rozmawiającego z Hippiaszem, zlękli się, że zostali przezeń zdradzeni i zostaną zaraz pojmani. Postanowili więc, że zanim to nastąpi, pomszczą przynajmniej upokorzenia jakich doznali od Hipparcha. Wrócili więc do miasta, gdzie spodziewali się go napotkać.

Jak zapisał Herodot w swych „Dziejach” (VI, 55), powstałych około 60 lat po zamachu, w noc poprzedzającą Panatenaje, Hipparch miał dziwny, złowróżbny sen. Śniło mu się, że stanął przy nim potężny i piękny mężczyzna i wypowiedział następujące słowa (przekład Seweryn Hammer):
„Z sercem cierpliwym ścierp, lwie, choć nie łatwo przecierpieć, co znasz;
Żaden człowiek bowiem, co czyni bezprawie, nie ujdzie przed karą”.

Po przebudzeniu, Hipparch opowiedział swe senne widzenie wykładaczom snów, ale najprawdopodobniej -w odróżnieniu od większości Greków- nie przywiązywał większej wagi do snów lub też jego umysł zaprzątały inne sprawy. Nie czekając na opinię wykładaczy snów, udał się do miasta, by kierować organizacją uroczystego pochodu. Tam napotkali go Aristogejton i Harmodios, rzucili się na niego i zasztyletowali.

Arystoteles przedstawił w „Ustroju politycznym Aten” (XVIII, 2-6), dziele pochodzącym z 3 ćwierci IV w. p.n.e., inny niż Tukidydes i Herodot bieg zdarzeń. Według niego Aristogejton i Harmodios urządzili na Akropolu zasadzkę na Hippiasza, który miał tam przyjmować uroczystą procesję. Spostrzegłszy, że rozmawia z nim jeden ze spiskowców, zeszli na dół, do miasta, gdzie odnaleźli Hipparcha i zabili go. Zarówno Tukidydes, jak i Arystoteles podali zgodnie, że zamach miał miejsce koło świątyni Leokorejon (Leokorion), poświęconej córkom herosa Leosa, złożonym przezeń w ofierze Atenie, ażeby uwolniła miasto od klęski głodu. Drugi z autorów tak opisuje dalsze losy zamachowców (przekład Ludwik Piotrowicz):
„Jeden z nich, Harmodios, zginął natychmiast od ciosów zadanych włóczniami przez straż przyboczną [tyrana], drugi, Aristogejton, został ujęty i długo był torturowany. Podczas tortur oskarżył wielu ludzi, którzy należeli do znakomitych rodów i byli zaprzyjaźnieni z tyranami [...]; inni znów twierdzą, że Aristogejton wcale nie zmyślał, lecz wydawał ludzi wtajemniczonych w sprawę. W końcu, kiedy mimo wszystko nie mógł umrzeć, obiecał, że wyda wielu innych, ażeby Hippiasz podał mu rękę na poręczenie bezpieczeństwa. Kiedy ujął rękę Hippiasza, rzucił mu obelgę, że mordercy brata podał dłoń. Tym tak wzburzył Hippiasza, że ten nie pohamował się w gniewie, dobył miecza i zabił Aristogejtona”.

Relacja Arystotelesa, a szczególnie fragment o wymuszonych na Aristogejtonie zeznaniach, rodzi pewne wątpliwości. Może w ogóle nie było spisku na życie Hippiasza ? Może Aristogejton i Harmodios zamierzali zamordować jedynie nienawistnego im Hipparcha ? Rozbieżne informacje Tykidydesa i Arystotelesa o przebiegu zdarzeń poprzedzających zamach zdają się to potwierdzać. Co więcej, Herodot, żyjący najbliżej opisywanych wydarzeń, nie wspomina nic o tym, jakoby spisek wymierzony był w obu braci tyranów. Jest więc bardzo prawdopodobne, że śmiały czyn Aristogejtona i Harmodiosa został po latach adoptowany przez stronnictwo wrogie Pizystratom i otoczony bohaterską legendą.

Tuż po wygnaniu Hippiasza przez wojska Sparty i ród Alkmeonidów, szczątki tyranobójców pogrzebano uroczyście na cmentarzu za Bramą Dipylońską, tam, gdzie grzebano najbardziej zasłużonych obywateli Aten. Najwyższy rangą urzędnik ateński, polemarch, składał ku ich czci ofiary z wina, oliwy, mleka i miodu.

Czyn Aristogejtona i Harmodiosa stał się przedmiotem rozważań wielu starożytnych myślicieli. Tym bardziej, że ludowa wyobraźnia z biegiem czasu uzupełniała ich historię o wciąż nowe motywy. Powiadano więc, że Aristogejton i Harmodios mieli wspólną kochankę, heterę Leajnę, którą wtajemniczyli w spisek. ”Bo i ona piła szał natchnienia z owej szlachetnej czary Erosa i przez tego boga została przygotowana na uczestniczkę tajemnic”- napisał u schyłku I w. n.e. Plutarch w traktacie „O gadulstwie” (8; przekład Zofia Abramowiczówna). Wspomniał on o Leajnie właśnie w tym utworze, ponieważ -jak głosiła legenda- pojmana na rozkaz Hippiasza i torturowana, nie wydała żadnego z uczestników spisku, zachowała milczenie, „wykazawszy przez to, że uczucia tamtych nie były czymś niegodnym, skoro taką niewiastę kochali”. Niektórzy twierdzili, że Leajna, by nie zdradzić żadnego ze spiskowców, podczas przesłuchania odgryzła sobie język i splunęła nim w twarz tyrana. Motyw ten znajdujemy m.in. w dziele „Apologetyk”, autorstwa chrześcijańskiego filozofa Tertuliana, piszącego na przełomie II i III w. n.e. Dla niego i innych ojców Kościoła postać grzesznej, lecz bohaterskiej kobiety, była czymś w ostateczności możliwym do zaakceptowania, w odróżnieniu od budzącej zgrozę, sprzecznej z prawem Bożym miłości łączącej dwóch mężczyzn.

Choć Ateńczycy z pierwszych wieków naszej ery wskazywali stojącą u bram Akropolu spiżową statuę przedstawiającą lwicę bez języka, jakoby upamiętniającą bohaterską Leajnę (imię to znaczy po grecku lwica), opowieści o niej należą raczej do świata mitów. Trzeba przyznać, że ubarwiają one tragiczne dzieje Aristogejtona i Harmodiosa, dowodząc, że wyobraźnia starożytnych Greków była równie barwna, jak barwne i pełne namiętności było ich życie. Choć w efekcie dotarł do nas nieco pogmatwany obraz sprawy, trzeba wyjaśnić, że nie chodziło im o to, by cokolwiek zamaskować, lecz oto, by w obrazie tym każdy mógł odnaleźć siebie, bliźniaczy cień kreującej go idei. Kilkakrotnie tu cytowany Plutarch przedstawił w "Dialogu o miłości erotycznej" (16) istotę historii Aristogejtona i Harmodiosa z typową dla siebie bezpośredniością:
„Bo i Ateńczyk Aristogejton, i Antyleon z Metapontu, i Melanippos z Akragantu nie sprzeciwiali się tyranom, choć widzieli, jak ci gwałcą cały porządek w państwie, jakby po pijanemu; ale kiedy spróbowali uwieść ich ukochanych, stanęli w ich obronie niczym w obronie nienaruszonych i nietykalnych świętości, nie szczędząc własnego życia”.

Wyjaśnijmy w tym miejscu, że Antyleon zabił Archelaosa, tyrana Heraklei w południowej Italii, który zabiegał o względy jego ulubieńca Hipparinosa. Natomiast Melanippos kochał się w Karitonie, a gdy tyran Falaris, dzierżący władzę w Agrigentum na Sycylii, próbował rozbić ich związek, zabił go.

Przez wiele stuleci greccy mężczyźni, zgromadzeni na wieczornych biesiadach, czyli sympozjonach, śpiewali pieśni ku czci Aristogejtona i Harmodiosa. Jedna z nich brzmiała (Skolia attyckie, 13 [896]; przekład P.F.):

„Sława wasza zawsze żyć będzie na ziemi,
najukochańsi Harmodiosie i Aristogejtonie,
za to, że uśmierciliście tyrana
i uczyniliście Ateny miastem równych praw".

Bibliografia:
Arystoteles, Polityka, przeł. i oprac. L. Piotrowicz, Warszawa 1964.
Arystoteles, Ustrój polityczny Aten, przeł. i oprac. L. Piotrowicz, Warszawa 1973.
Atenajos, The Deipnosophists. With an english translation by C.B. Gulik, t. 6, Cambridge/Massachusetts-London 1950.
N.G.L. Hammond, Dzieje Grecji; przeł. A. Świderkówna, Warszawa 1973.
Herodot, Dzieje, przeł. i oprac. S. Hammer, t. 2, Warszawa 1959
A. Krawczuk. Maraton, Warszawa 1988.
W. Kroll, Knabenliebe, w: Paulys Real-Encyclopädie der classischen Altertumswissenschaft; wyd. G. Wissowa i W. Kroll, t.21, Stuttgart 1921.
H. Licht, Sittengeschichte Griechenlands; wyd. H. Lewandowski, Wiesbaden 1960.
Liryka starożytnej Grecji, oprac. J. Danielewicz, Wrocław-Warszawa-Kraków 1987.
H. I. Marrou, Historia wychowania w starożytności; tłum. S. Łoś, Warszawa 1969.
Pauzaniasz, W świątyni i w micie. Z Pauzaniasza wędrówki po Helladzie księgi I, II, III i VIII; przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska, Wrocław-Warszawa-Kraków 1973.
Plutarch, Moralia (wybór); przeł. i oprac. Z. Abramowiczówna, Warszawa 1977.
C. Reinsberg, Obyczaje seksualne starożytnych Greków; przeł. B. Wierzbicka, Gdyna 1998.
Kwintus Septymiusz Florens Tertulian, Wybór pism, oprac. W. Myszor i E. Stanula, Warszawa 1970.
Tukidydes, Wojna peloponeska, przeł. K. Kumaniecki, oprac. R. Turasiewicz, Wrocław-Warszawa-Kraków 1991.

Tekst pochodzi z Pismo Literacko-Artystycznego Rita Baum

Paweł Fijałkowski - Sen o świętym hufcu

Na ich mogile, założonej na polu bitwy pod Cheroneją, ustawiono potężnego kamiennego lwa, lecz nie umieszczono żadnego napisu. Pomnik musiał pozostać niemym ze względu na okoliczności. Teby, których honoru i wolności bronili żołnierze Świętego Hufca, zostały niebawem zajęte przez wojska Filipa Macedońskiego, a trzy lata później jego syn Aleksander rozkazał zburzyć miasto i sprzedać mieszkańców w niewolę.


Tuż po bitwie -a było to zapewne o zmierzchu, 2 sierpnia 338 r. p.n.e.- zwycięski Filip objeżdżał pobojowisko, by nasycić się ogromem klęski swych przeciwników, walczących o niepodległość greckich miast-państw. Jego uwagę zwróciła wówczas grupa splątanych, martwych ciał. Byli to polegli tebańscy wojownicy. Leżeli jeden obok drugiego, tak jak żyli i walczyli, miłośnik (kochający) obok lubego (ukochanego). Scenę tę uwiecznił Plutarch, historyk żyjący na przełomie I i II w. n.e., w „Żywotach równoległych” (Pelopidas 18; przekład P.F):


„Gdy po bitwie Filip oglądał pobojowisko i zatrzymał się w miejscu, gdzie trzystu ludzi rzuciło się w wąskim przejściu na włócznie Macedończyków i wszyscy jeden przy drugim leżeli z orężem, popadł w wielkie zdziwienie, a na wiadomość, że Hufiec ten tworzyli miłośnicy i lubi, ponoć zapłakał i powiedział: Niech będą przeklęci ci, którzy mają tych ludzi w podejrzeniu, że czynili lub znosili coś haniebnego”.


Część historyków i pisarzy uważa, że Filip Macedoński chciał w ten sposób zaprzeczyć plotce jakoby Święty Hufiec składał się z par kochających się mężczyzn. Lecz czy to właśnie mógł mieć na myśli władca darzący miłością zarówno kobiety jak i młodzieńców, którego kochankami byli: brat żony Aleksander z Epiru, a następnie Pauzaniasz z Orestis. Wiadomo natomiast, że większość Macedończyków, powoli ulegających hellenizacji, odnosiła się do związków homoseksualnych z niechęcią lub wręcz pogardą. Zapewne to do nich zwracał się Filip stojąc nad zwłokami Tebańczyków i stawiając za wzór ich waleczność, pragnął przekonać rodaków, że w ich sposobie życia nie było nic złego.


Klęska pod Cheroneją zrodziła legendę Świętego Hufca, formacji utworzonej przez jednego z tebańskich wodzów Gorgidasa podczas rozpoczętej w 379 r. p.n.e. wyzwoleńczej wojny ze Spartą. Składał się on z trzystu starannie dobranych wojowników-kochanków, utrzymywanych i uzbrojonych na koszt miasta, stacjonujących w twierdzy na Kadmei. Zgodnie z panującymi w Grecji zwyczajami, starsi z nich, dojrzali mężczyźni, byli miłośnikami (grec. erastai), młodsi zaś, dojrzewający młodzieńcy (efebowie) liczący od około 16 do około 20 lat, byli lubymi (grec. eromenoi). Jest bardzo prawdopodobne, że część tebańskich lubych -i to być może znaczna- przekraczała górną granicę wiekową. Nie wykluczone, że właśnie to budziło zastrzeżenia Macedończyków.


Miłośnicy uczyli lubych bycia wojownikiem, czerpiąc w zamian przyjemność duchowego i cielesnego obcowania z młodzieżą. Gdy luby osiągał 18 rok życia i był wpisywany na listę obywateli miasta, wówczas miłośnik ofiarowywał mu zbroję. Tebańczycy uważali, iż mężczyźni połączeni więzami miłości wspierają się bardziej niż inni i czerpią z siebie wzajemnie dobry przykład, dzięki czemu są waleczniejsi. Plutarch, któremu zawdzięczamy większość informacji na ten temat, pisał przywołując anegdotę o tebańskim wodzu Pammenesie (Pelopidas 18):


„Także wspomina się przy tym zabawną wypowiedź Pammenesa, który powiedział: >Homerowy Nestor musiał zupełnie nie znać się na taktyce, skoro kazał podzielić Greków na oddziały według plemion i rodów [...] zamiast ustawić miłośnika obok lubego; wszak członkowie jednego plemienia lub rodu w niebezpieczeństwie mało troszczą się o siebie, natomiast zespolony przyjaźnią i miłością hufiec byłby nierozdzielny i nierozwiązywalny, gdyż jeden z czułości wobec lubego, drugi z szacunku dla miłośnika, wytrwaliby w niebezpieczeństwie jeden przy drugim<. To nie powinno nas wszak dziwić, że tacy jeden przed drugim, nawet pod nieobecność, więcej się wstydzą niż inni przed obecnymi; tak jak ów powalony wojownik, który wroga, chcącego mu zadać ostatni cios, prosił i zaklinał, by pchnął go mieczem w pierś, >ażeby<, powiedział, >mój luby nie musiał się wstydzić, widząc rany na moich plecach< [...]. Nie bez racji Hufiec ten zwano Świętym, ponieważ już Platon nazwał miłośnika natchnionym przez boga [Erosa] przyjacielem”.


Dla wielu starożytnych Greków prawdziwa miłość (Eros) mogła łączyć tylko miłośników i lubych. Tak pojmowane uczucie odgrywało szczególnie znaczącą rolę w kulturze Tebańczyków, w ich mitologii i ustroju państwa. Oddajmy ponownie głos nieocenionemu Plutarchowi (Pelopidas 19):


„W ogóle ta głęboka więź łącząca miłośników z lubymi w Tebach nie pojawiła się, jak mówią poeci, za sprawą namiętności Lajosa [mitycznego króla Teb, kochającego się w Chryzipposie- PF], lecz raczej dzięki samym prawodawcom, którzy aby właściwą Tebańczykom porywczość i niesforność już od młodości poskramiać i łagodzić, nie tylko zarządzili, by wszelkim uciechom i poważnym działaniom towarzyszyła dźwięczna melodia aulosu i temu instrumentowi szczególny szacunek okazywali, lecz także dbali, by w gimnazjonach młodzieńcze więzy ducha przeradzały się w chwalebną miłość. Najzupełniej słusznie zatem uczynili patronką swego miasta ową boginię [Harmonię], uważaną za córkę Marsa i Wenus, ponieważ tam, gdzie wojownicza siła i odwaga jednoczy się ze sztuką wdzięku i przekonywania, wszystko zespala się harmonijnie w najpiękniejszy i najdoskonalszy ustrój państwa”.


Patronem tebańskiej młodzieży był mityczny bohater Jolaos, uważany za kochanka Heraklesa. Pomimo wielokrotnego niszczenia miasta, jeszcze w II w. n.e. tuż za jego murami znajdował się heroon, czyli symboliczny grobowiec Jolaosa, a nieopodal wznosił się gimnazjon jego imienia oraz stadion. Zgodnie ze zwyczajem, sięgającym co najmniej początku IV w. pn.e. i wzmiankowanym przez Arystotelesa, przy heroonie Jolaosa przysięgali sobie wierność kochający się mężczyźni. Plutarch pisał na ten temat w „Dialogu o miłości erotycznej” ( 17; przekład Zofia Abramowiczówna):


„W przekonaniu, że Jolaos był przezeń [przez Heraklesa- PF] kochany, kochankowie do dziś go czczą i wielbią, odbierając przysięgi i zapewnienia wierności od swoich ukochanych nad jego grobem”.


Podczas przysięgi wzywano na świadka Heraklesa, a być może składano także ofiary. Ceremonia ta miała charakter publiczny i -jak możemy przypuszczać- dla ówczesnych Tebańczyków była aktem niemal tak samo ważnym jak zawarcie małżeństwa. Wojownicy Świętego Hufca wierzyli, że Jolaos wyrusza wraz z nimi na pole walki, walczy u ich boku i osłania ich swą tarczą.


Organizator i pierwszy dowódca Hufca, Gorgidas, dzielił tworzących go wojowników na grupy i mieszał ze słabszymi oddziałami, toteż nie udawało mu się wykorzystać w pełni jego siły bojowej. Podobnie czynił początkowo następny dowódca Hufca, Pelopidas. Jednakże gdy w 375 r. p.n.e., w bitwie ze Spartanami pod Tegyrą, walczący w zwartym szeregu Hufiec rozbił i zmusił do ucieczki liczniejsze oddziały wroga, Pelopidas zerwał z dotychczasową praktyką i odtąd Święty Hufiec stawał do walki jako całość. Jego dewizą stało się razem zwyciężyć lub razem umrzeć.


Bliskim przyjacielem Pelopidasa był Epaminondas. Obaj wywodzili się ze starych i szanowanych rodów, aczkolwiek rodzice Pelopidasa byli ludźmi zamożnymi, natomiast Epaminondas wychowywał się w niedostatku. W młodości, w 385 r. p.n.e. brali udział w bitwie pod Mantineją, w której wojska Teb walczyły po stronie Sparty przeciw Arkadyjczykom. Gdy spartańskie skrzydło, na którym się znajdowali, zaczęło ustępować pod naporem przeciwnika, pozostali na zajmowanej pozycji i stojąc tarcza obok tarczy odpierali nacierających. Gdy Pelopidas, siedmiokrotnie ugodzony w pierś, osunął się na zaścielające pole bitwy ciała poległych, Epaminondas postanowił, że nie pozostawi go na pastwę nieprzyjaciół. Choć sam był również ranny w pierś i w ramię, bronił się dzielnie i osłaniał towarzysza do czasu, gdy nadciągnął z odsieczą król Sparty Agesipolis.


Nie wiadomo, czy wydarzenie to zrodziło, czy tylko umocniło silne więzy uczuciowe łączące Pelopidasa i Epaminondasa. Najprawdopodobniej była to młodzieńcza miłość, która później przerodziła się w serdeczną przyjaźń. Przez wiele lat współpracowali zgodnie jako politycy i wodzowie. Wielokrotnie sprawowali urząd beotarchów i wspólnie lub na zmianę dowodzili wojskami utworzonego przez Teby w latach 376-374 p.n.e. Związku Beockiego.


Rosnąca pozycja Teb budziła przede wszystkim sprzeciwy Sparty, co doprowadziło w 371 r. do wybuchu kolejnej wojny. Wojska wrogich sobie państw starły się pod Leuktrami. Podczas tej bitwy całością wojsk beockich kierował Epaminondas, natomiast Pelopidas dowodził umieszczonym na lewym skrzydle Świętym Hufcem. Obaj wodzowie, dysponujący w sumie około 6 tysiącami ludzi, rozbili niemal dwukrotnie liczniejsze wojska spartańskie.


W końcowej fazie bitwy Epaminondas stanął do walki na czele hoplitów, wśród których był jego luby, młody wojownik Asopichos. To on dzielił wraz ze słynnym wodzem i swym miłośnikiem radość zwycięstwa. Jak pisał świadek tej epoki, historyk Teopomp, cytowany przez Atenajosa („Deipnosophistai” XIII, 605 a; przekład P.F):


„Asopichos, ulubieniec Epaminondasa, polecił wymalować na swej tarczy trofea zdobyte pod Leuktrami, jako że naraził się [podczas bitwy] na nadzwyczajne niebezpieczeństwo. Tę tarczę poświęcił jako ofiarę wotywną do stoi [przy świątyni Apollina] w Delfach”.


Związek Epaminondasa i Asopichosa trwał jeszcze jakieś dwa-trzy lata. Przyczyny jego rozpadu pozostają dla nas tajemnicą, podobnie jak czas i okoliczności, w jakich się narodził. Wiemy jedynie, że w późniejszych latach Asopichos zyskał sobie sławę groźnego wojownika, siejącego lęk wśród wrogów. Poległ prawdopodobnie w 354 r., w wojnie Beocji z Fokejczykami.


Zwycięstwo pod Leuktrami zapewniło Tebom pozycję dominującą wśród greckich miasta-państw, a Związek Beocki stał się rdzeniem koalicji obejmującej niemal całą środkową Grecję. O przyjaźń Epaminondasa zabiegał nawet król perski Artakserkses. Chcąc go pozyskać dla swej idei zorganizowania kongresu pokojowego w Delfach, na którym chciał wystąpić jako rozjemca zwaśnionych Greków, wysłał do Teb w 368 r. p.n.e. Diomedona z Kyzikos. Ten zaś postanowił dotrzeć do wielkiego wodza za pośrednictwem niejakiego Mikytosa -jak napisał w latach 30. I w. p.n.e. Korneliusz Nepos w „Żywotach wybitnych mężów” ( Epaminondas 4; przekład Lidii Winniczuk)- „młodzieniaszka, który wówczas był najmilszy Epaminondasowi”.


Związek Mikytosa z tebańskim przywódcą trwał od niedawna i choć możemy przypuszczać, że Epaminondas gorąco kochał swego nowego lubego, najwyraźniej wyznawał zdrową zasadę oddzielania spraw państwowych od prywatnych. Gdy Mikytos, otrzymawszy od Diomedona pięć talentów, przedstawił go swemu miłośnikowi i opowiedział mu o celu jego wizyty, Epaminondas udzielił wysłannikowi Artakserksesa zdecydowanej odprawy. Natomiast Mikytosowi nakazał zwrócić pieniądze, a chcąc na przyszłość oduczyć go od mieszania się ważne sprawy, zagroził mu, że jeśli tego zaraz nie uczyni, wyda go władzom. Jak potoczyły się dalsze losy ich związku, nie wiemy. Jest bardzo prawdopodobne, że trwał on przez następnych kilka lat.


Nie wiemy, czy Epaminondas był niestały w uczuciach, czy też nie udawało mu się znaleźć partnera, z którym mógłby stworzyć bardziej trwały związek. A może po prostu Mikytos, podobnie jak wcześniej Asopichos, osiągnął wiek dojrzały, owe graniczne 20 lat i zgodnie z greckimi zwyczajami nie mógł być dłużej lubym. Powinien zostać mężem i -jeśli tego pragnął- miłośnikiem wybranego chłopca. Kwestia tym bardziej trudna do rozstrzygnięcia, że wielu mężczyzn pozostawało lubymi znacznie dłużej, nawet do 28-30 roku życia.


Zarówno polityczny rywal Epaminondasa, Meneklides, jak i jego sojusznik Pelopidas, wypominali mu, że nie ożenił się i nie spłodził potomstwa. Jednakże Epaminondas, nie odczuwający pociągu do kobiet, nie zamierzał stwarzać pozorów i nie zawarł małżeństwa, które byłoby zupełną fikcją. A Pelopidasowi, mającemu wiele kłopotów z okrytym niesławą synem, udzielił -według Korneliusza Neposa (Epaminondas 10)- następującej odpowiedzi:


„Bacz, byś się jej [ojczyźnie -PF] gorzej nie przysłużył zostawiając takiego syna. Mnie przecież nie zabraknie dziedzica. Pozostawiam zrodzoną ze mnie bitwę pod Leuktrami, która nie tylko mnie przeżyje, lecz -rzecz to pewna- będzie nieśmiertelna”.


Po dwóch zwycięskich wyprawach na Peloponez w latach 370-368, których efektem było zniszczenie potęgi Sparty, wojska Związku Beockiego pod dowództwem Pelopidasa wyruszyły do Tessali, wezwane przez tamtejsze miasta na pomoc przeciw Macedończykom i Ferajczykom. W 367 r., podczas walk z Aleksandrem z Feraj, Pelopidas został podstępem wzięty do niewoli, jednakże niebawem uwolniły go wojska dowodzone przez przyjaciela Epaminondasa. Gdy w 365 r. Aleksander z Feraj ponownie zaatakował Tesalię, Pelopidas wyruszył z odsieczą. W bitwie pod Kynoskefalaj, poprowadził do natarcia konnicę, a następnie Święty Hufiec. Wyprzedziwszy swych ludzi rzucił się samotnie na nieprzyjaciela i poległ w chwili, gdy jego wojska zwyciężały.


W 362 r. Epaminondas wyruszył ponownie na Peloponez przeciw koalicji utworzonej przeciw Beocji przez Mantineję, Spartę, Ateny, Elidę i Achaję. Kolejnym towarzyszem jego życia był wówczas młodzieniec Kafisodoros. Do rozstrzygającej bitwy doszło pod Mantineją. Podczas zwycięskiego ataku na oddziały mantinejskie i spartańskie, Epaminondas padł śmiertelnie ranny. Korneliusz Nepos (Epaminondas 9) pisał o jego ostatnich chwilach:


„Epaminondas zaś, skoro pojął, że odniósł ranę śmiertelną i że umrze od razu, gdy tylko wyciągnie ostrze włóczni, które utkwiło w ciele, zatrzymał je tak długo, aż mu doniesiono, że Beotowie zwyciężyli. Usłyszawszy tę nowinę, powiedział: Dość żyłem, umieram bowiem niezwyciężony. Wyrwał żelazo z rany i natychmiast skonał”.


Wraz ze swym miłośnikiem poległ Kafisodoros. Pochowano ich obok siebie, w jednym grobie. Epaminondasowi wystawiono pomnik na Kadmei, w twierdzy-siedzibie Świętego Hufca, wojowniczej wspólnoty miłośników i lubych. „Jeden człowiek więcej znaczył niż całe państwo” - napisał o nim Korneliusz Nepos (Epaminondas 10). Dodajmy, że był to człowiek ze wszech miar wyjątkowy - dzielny wojownik i utalentowany wódz grający na kitarze i śpiewający, recytujący przy akompaniamencie aulosu i tańczący, a do tego będący wyznawcą filozofii pitagorejskiej.


Pozbawieni najwybitniejszego przywódcy Tebańczycy nie potrafili wykorzystać politycznie odniesionego pod Mantineją zwycięstwa. W ciągu następnych lat Beocja utraciła wywalczoną z tak wielkim trudem pozycję hegemona greckiego świata.


W 338 r. p.n.e., wielkość Teb i sławę ich wodzów pogrzebano wraz ze Świętym Hufcem na polu bitwy pod Cheroneją. Lecz czy zupełnie ?
Gdy w 1879 r. rozkopano mogiłę Tebańczyków, okazało się, że spoczywa w niej nie trzystu lecz dwustu pięćdziesięciu czterech mężczyzn, ułożonych w siedmiu rzędach. Być może ciała pozostałych poległych zostały przewiezione do ojczyzny i tam pochowane. A może pozostałych czterdziestu sześciu było jedynie rannych i przeżyło bitwę.


Tak czy inaczej, dalszy ciąg greckich dziejów układały wciąż nowe pokolenia miłośników i lubych, natchnionych przez bogów do miłości i odchodzących w niebyt. Lecz czy zupełnie ?


Czyż jakiejś cząstki ich marzeń o miłości i trwaniu nie znajdujemy u piszącego w III w. p.n.e. Teokryta, w szczęśliwie ocalałym do naszych dni „Ukochanku”, ubranym w polskie słowa przez Artura Sandauera:

„O, bodajby wzajemnym nas uczuciem Eros
Natchnął i bodaj o nas potomni śpiewali:
>Byli za dawnych czasów dwaj ludzie niezwykli:
Jeden - lubownik, jako mawiają w Amykli,
Drugi zaś - ukochanek, jak mówią w Tesalii.
Ci mieli się ku sobie na równi. Był rajem
Ów wiek, gdy miłowany miłował nawzajem<.
Gdybyż to się ziściło, Kronido ! I gdybyż
W dwóchsetnym pokoleniu jakiś do mnie przybysz
W podziemia bezpowrotne przyszedł z wieścią taką:
>Powieść o twej miłości i o twym chłopaku
Krąży dzisiaj z ust do ust - zwłaszcza wśród młodzieży<.
Ale to w ręku bogów nieśmiertelnych leży ...”.

Bibliografia:

Atenajos, The Deipnosophists. With an enlish translation by C.B. Gulik, t. 6, Cambridge/Massachusetts-London 1950.
Diodor Sycylyjski, Diodorus of Sicily. With an english translation by C. L. Sherman, t. 7, Cambridge/Massachusetts-London 1952.
Dion Chryzostom, Dio Chrysostom. With an english translation by J.W. Cohoon, t. 2, Cambridge/Massachusetts-London 1950.
F. Cumont, Iolaos, w: Paulys Real-Encyclopädie der classischen Altertumswissenschaft, wyd. G. Wissowa i W. Kroll, t.9, Stuttgart 1916.
N.G.L. Hammond, Dzieje Grecji; przeł. A. Świderkówna, Warszawa 1973.
Korneliusz Nepos, Żywoty wybitnych mężów; wyd. Lidia Winniczuk, Warszawa 1974.
A. Krawczuk. Groby Cheronei, Poznań 1988.
W. Kroll, Knabenliebe, w: Paulys Real-Encyclopädie der classischen Altertumswissenschaft; wyd. G. Wissowa i W. Kroll, t.21, Stuttgart 1921.
H. Licht, Sittengeschichte Griechenlands; wyd. H. Lewandowski, Wiesbaden 1960.
H. I. Marrou, Historia wychowania w starożytności; tłum. S. Łoś, Warszawa 1969.
Pauzaniasz, U stóp boga Apollona. Z Pauzaniasza wędrówki po Helladzie księgi VIII, IX i X; przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska i H. Podbielski, Wrocław-Warszawa-Kraków 1989.
Plutarch, Moralia (wybór); przeł. i oprac. Z. Abramowiczówna, Warszawa 1977.
Plutarch, Vergleichende Lebensbeschreibungen; wyd. J.F.S. Kaltwasser i O. Güthling, t. 4, Lipsk b.d.
C. Reinsberg, Obyczaje seksualne starożytnych Greków; przeł. B. Wierzbicka, Gdyna 1998.
Teokryt, Sielanki; przeł. i oprac. A. Sandauer, Warszawa 1981.

Tekst pochodzi z portalu homiki.pl