Trwa wewnątrzbranżowa dyskusja, co i czy w ogóle cokolwiek zrobić w temacie prawnego uregulowania związków osób tej samej płci. Ścierają się w niej dwa podejścia. Pierwsze, reprezentowane w najwyraźniejszy sposób przez tzw. grupę inicjatywną ds. związków partnerskich, zakłada przygotowanie projektu ustawy o związkach partnerskich (o których proponowanym zakresie uprawnień wiadomo na razie niewiele pewnego), wywołanie zainteresowania mediów oraz tej części sejmowych sił politycznych, które będą tym zainteresowane – z uwagi na nadchodzące wybory.
Drugie podejście nie jest reprezentowane nawet przez nieformalną grupę – to raczej ogólne głosy niezadowolenia z podejścia nr 1.: zgodnie z nimi nie ma co iść na ustępstwa, kompromisy, wprowadzać autocenzurę i ograniczać się w postulatach dotyczących przepisów o związkach jednopłciowych. Zabawne, że w obu podejściach nacisk kładzie się na realizm, trzeźwą ocenę sytuacji i pragmatyzm – z tym zastrzeżeniem, że wyciągane są z tego przeciwne wnioski. Grupa inicjatywna i osoby o zbliżonych poglądach argumentują, że trzeba przestać na coś czekać i że od czegoś trzeba zacząć, że walka o 100% równości już przy pierwszej próbie jest skazana na sromotną klęskę, że dobrze będzie, jeśli uzyskane zostaną choćby niewielkie koncesje dotyczące konkubinatów. Druga strona odpowiada, że nie jest zainteresowana bylejakością, połowicznymi rozwiązaniami czy „zgniłymi kompromisami”, że – konsekwentnie aplikując realizm – należałoby się całkowicie pożegnać z nadzieją na jakąkolwiek zmianę prawa, stąd nie ma przeciwwskazań, żeby postulaty były ambitne.
Czego właściwie dotyczy obecna dyskusja? Tego, co chcemy docelowo osiągnąć, czy tego, co jest możliwe do osiągnięcia w tej chwili? To dwie różne sprawy i na każdą z nich można mieć różne spojrzenie – a teraz mieszają nam się całkiem skutecznie. I kto to w ogóle jesteśmy „my”? Tych niespełna pięćset osób zrzeszonych w organizacjach LGBTQ? Przecież nawet one się nie wypowiedziały w powyższych kwestiach. Poza tym co stoi na przeszkodzie, żeby każda z zainteresowanych stron tej dyskusji wzięła sprawy w swoje ręce i zaczęła szykować własny projekt zmian w prawie?
Jestem tylko pojedynczym głosem w tej dyskusji. Najbardziej interesuje mnie sprawienie, żeby tych głosów było jak najwięcej, a dyskusja – jak najbardziej miarodajna. Moje osobiste zdanie jest takie: celem może być tylko pełne zrównanie praw osób LGBTQ z prawami reszty społeczeństwa. Jednym z elementów tego równouprawnienia powinno być otwarcie dostępu do małżeństwa dla par jednopłciowych – bez ograniczeń i bez wyłączeń. Nie wyobrażam sobie równości wobec prawa bez tego elementu – równości tak w sferze symbolicznej i w sferze godności (uznanie przez społeczeństwo, państwo i prawo, że związki osób tej samej płci są równie cenne, ważne i zasługujące na szacunek i ochronę, co związki osób różnej płci), jak i w sferze uprawnień (majątkowych, w tym podatkowych i spadkowych, oraz procesowych, w szczególności w postępowaniu karnym) i obowiązków (tak małżonków wobec siebie jak i wobec społeczeństwa). Oprócz tego zrównania chętnie widziałbym w Polsce rozwiązania alternatywne, ale dostępne powszechnie, tj. nie tylko dla związków osób tej samej płci.
Jak się wydaje, taką systemową alternatywą dla niezmiennych (przyjmowanych jako pewien pakiet przewidziany w ustawie) rozwiązań instytucji małżeństwa jest podejście francuskie, czyli PACS. Osobom tworzącym związek oferuje ono układ bardziej elastyczny niż małżeństwo - zależny od ich woli i porozumienia (w szczególności w zakresie gromadzenia, gospodarowania i podziału – na wypadek rozstania lub śmierci - wspólnie wypracowanego majątku), raczej mniej zobowiązujący, łatwiejszy do rozwiązania, ale też cieszący się mniejszym prestiżem, przynoszący mniejsze korzyści. To, czy rozwiązanie takie określimy jako związek partnerski, związek rejestrowany czy jeszcze jakoś inaczej – ma dla mnie drugorzędne znaczenie. Natomiast nie przemawiają do mnie w ogóle argumenty, żeby tworzyć jakieś szczególne, specjalne rozwiązania – czy to tymczasowe, czy docelowe – dla związków jednopłciowych.
Takie różnicowanie nie jest uzasadnione choćby z tego względu, że prawo nie powinno stygmatyzować, wyróżniać, preferować ani dzielić, ale łączyć poddanych mu ludzi, oferując wszystkim takie same możliwości rozwoju i realizacji. To do jednostki, a nie do państwa, należy wybór opcji, która najbardziej jej odpowiada – państwo powinno jedynie zapewnić równy i nieskrępowany dostęp do tych opcji. Tylko takie podejście – scalające, zamiast dzielącego – pozwoli na zachowanie równości i różnorodności zarazem. Droga do osiągnięcia tych celów pewnie nie będzie łatwa ani szybka, ale działając stopniowo, gromadząc poparcie, podwyższając świadomość społeczeństwa (choćby z przyjętym w Czechach hasłem „nikomu nie zaszkodzi, a może pomóc”) – cel ten jest jak najbardziej osiągalny. Czego sobie i całej branży życzę.
piątek, 12 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
warto dodać, ze tekst pierwotnie tu:
OdpowiedzUsuńhttp://homiki.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=3788