wtorek, 28 września 2010

Łubudubu

Radziszewska ze strony internetowej Pełnomocnika ds równego ststusu zrobiła kpinę. Umieściła na niej listy poparcia od prawicowych radykałów, przez co można odnieść mylne wrażenie, że cały naród ją wspiera i stoi murem za panią minister. Co za gówno!!! Strona pełnomocnika wygląda obecnie niczym szafa ze znanej komedii Barei "Miś", gdzie Jarząbek mógł podlizać się swojemu prezesowi i nagrać głupawy wierszyk na jego cześć. Dzięki stronie ministerialnej prawicowe oszołomstwo niczym barejowski Jarząbek może dziś wygadywać najróżniejsze dyrdymały. Listów przeciwnych polityce katolickiego fanatyzmu prowadzonej przez Radziszewską brak. Nie ma też ani słowa o prosteście przeciwko niej. Pani minister nadal nie jest jednak wstyd. Ale czego się spodziewać po kimś kto nie dopuszcza myśli o tym,że katolicki światopogląd zbudowany na mitycznych opowiastkach nie dla wszystkich jest absolutem, nie mówiąc już o tym, że dla wielu jest on po prostu irracjonalny, śmieszny, totalitarny i niebezpieczny. Moherowy beret zupełnie przysłonił oczy pani minister, a krzyż upośledził jej rozum.


Mój wymarzony zawód

Natłok pracy, problemy z kursowaniem pociagów, nieustający deszcz i ziąb za oknem - wszystko to sprawia, że znów chcę wyjechać, gdzieś daleko, gdzie jako turysta mogę się niczym nie przejmować, a za to podziwiać i zachwycać, poznawać i chłonąć, popijać wino w winnicy i zrywać pomarańcze i figi prosto z drzew. Minęły jedynie dwa tygodnie od powrotu z tej lepszej pogodowo części Europy, a mi już brakuje tego słońca, tego morza, tych kolorów, tego zapachu ziół...







Wiem jaki zawód powinienem wykonywać w życiu - turysty. Może ktoś mnie zatrudni?! Opa!

sobota, 25 września 2010

Aleksandra Pezda - Radziszewska, normalna katoliczka

Pożaliła się w piątkowej "Rzeczpospolitej" w wywiadzie pod odważnym tytułem "Nie wstydzę się moich poglądów". Sama oskarżana o dyskryminację homoseksualistów, kreuje się na ofiarę. I chowa za infantylnie wyrażaną religijnością - "Jestem osobą wierzącą w Pana Boga"- deklaruje.

Zgnębiona i podlegająca nagonce pani minister jest, jak sama o sobie mówi, tylko "normalną osobą, katoliczką, jak większość ludzi w tym kraju". To co - to znaczy, że niekatolicka mniejszość w tym kraju jest nienormalna? Czy też jest to tylko kolejna niezręczność pani minister?

Radziszewska tłumaczy: "Katolicka szkoła ma prawo odmówić zatrudnienia osobie, która jawnie narusza jej zasady etyczne. Tak jak gmina żydowska niekoniecznie chce u siebie zatrudniać antysemitę".

To dopiero adekwatne porównanie! Cechą niezbywalną antysemityzmu jest przecież wrogie nastawienie wobec Żydów. Przez to porównanie pani minister wykazała, że homoseksualiści to osoby, których główną dystynkcją jest, że... mają wrogie nastawienie do katolików. To dlatego nie powinni zatrudniać się w katolickich szkołach.

Chyba że swój homoseksualizm ukryją. Bo według pani minister "wiadomo, że osoba, która jest zdeklarowaną lesbijką, postępuje wbrew katolickim zasadom". Co znaczy: osoba, która jest niezdeklarowaną lesbijką, nie postępuje wbrew katolickim zasadom. Czyli w domu, hulaj dusza! A w szkole - cicho sza!

A poza tym antysemityzm to przestępstwo. Homoseksualizm też? Był już taki minister - Roman Giertych z LPR - który nam wmawiał podobnie i chciał zabronić "homoseksualnej propagandy". Rozumiem, że minister Radziszewska się przyłącza.

Źródło: Gazeta Wyborcza

czwartek, 23 września 2010

Miłość nie wyklucza



Miłość nie wyklucza - ruszyła strona internetowa nowej kampanii społecznej. Zachęcam do śledzenia. Wkrótce start!

27 września - demonstracja za odwołaniem Radziszewskiej

Przyjdźcie 27 września o godz. 13 na spotkanie przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, al. Ujazdowskie 1/3. Demonstrację pod hasłem “PANI JUŻ DZIĘKUJEMY” organizuje Partia Kobiet, która pisze:
Ostatnie medialne wypowiedzi Pełnomocniczki Rządu ds. Równego Traktowania Elżbiety Radziszewskiej w których kłamliwie powołując się na ustawodawstwo UE dowodziła, że dopuszczalna jest dyskryminacja w zatrudnieniu osób homoseksualnych, kolejny raz pokazały jak bardzo nie nadaje się ona do pełnienia swojej funkcji w rządzie. Rząd zaś, nie dementując jej słów po raz kolejny wykazał, że kwestia ochrony przed dyskryminacją nie jest jego priorytetem. Nie wolno nam się na to dłużej godzić! Brak głośnego sprzeciwu mógłby być uznany za przyzwolenie na takie słowa i takie działania.
Obecność obowiązkowa!

Kościół nie może zwolnić niewiernego organisty - Ciekawe co na to Radziszewska?

Kościół katolicki nie może automatycznie zwalniać swych pracowników, którzy dopuścili się zdrady małżeńskiej - uznał Europejski Trybunał Praw Człowieka i unieważnił wyrzucenie za to z pracy pewnego organisty w Essen (Nadrenia Północna-Westfalia).

Sędziowie w Strasburgu wskazali na prawo do ochrony życia prywatnego. Przyznali, że podejmując pracę, organista sam zobowiązał się do respektowania zasad kościoła katolickiego, ale uznali, że nie można tego traktować jako "jednoznacznej obietnicy" zachowania wstrzemięźliwości po rozstaniu lub rozwodzie. Organista porzucił żonę i związał się z inną kobietą.
Ciekawe co na to Radziszewska?! To zupełne zaprzeczenie tego, co twierdzi Pierwsza Ministrantka RP.

Radziszewska do klasztoru!

Miałem nadzieję, że homofobiczna karykatura polityczna w osobie Radziszewskiej przestanie wkrótce sprawować urząd pełnomocnika ds. równego statusu. No i chyba się niestety pomyliłem. Radziszewska w dniu dzisiejszym dalej utrzymuje, że głoszone przez nią bzdury są prawdą. W udzielonym dziś wywiadzie nadal twierdzi, że nauczycielka lesbijka może być zwolniona w katolickiej szkole choćby uczyła nawet chemii i matematyki, co jest ewidentną bzdurą, ponieważ orientacja seksualna nie ma tu żadnego związku z wykonywanym zawodem nauczyciela. Radziszewska nie potrafi poprawnie zintepretować przepisów unijnych w zakresie prawa pracy. Szkoła jest miejscem, w którym ma być przekazywana wiedza i realizowany określony przepisami program nauczania, a ten wymóg obejmuje także szkoły religijne. Orientacja seksualna nauczyciela nie ma żadnego wpływu na jakość nauczania ani na realizację programu nauczania i nie może być przez to powodem zwolnienia z pracy, bez względu na to czy w szkole świeckiej czy wyznaniowej. Nie istnieje bowiem żaden związek między daną cechą a stanowiskiem pracy. Uniesiona religinym odlotem Radziszewska plotła dzisiaj także nonsensy o tym, jakoby w polskiej konstytucji istniał zakaz prawnego uregulowania związków jednopłciowych. Jeśli Radziszewska ze swoim stanem wiedzy prawniczej może być pełnomocnikiem ds. równego statusu to ja mógłbym równie dobrze przeprowadzać operację na otwartym sercu. Znam się na tym mniej więcej tak samo jak Radziszewska na przepisach prawa. Konstytucja nigdzie nie zabrania nadania praw i obowiązków związkom homoseksualnym na zasadach analogicznych lub nawet takich samych jakie dotyczą par heteroseksualnych. Wyroki sądów najwyższych w wielu krajach wskazują na to, że konstytucyjny nakaz ochrony małżeństwa heteroseksualnego nie wyklucza przyznania zarejestrowanym związkom jedopłciowym takiej samej ochrony. Wyroki takie zapadły chociażby w sąsiednich Niemczech czy na Węgrzech. Wyroki Trybunału w Strasburgu mówią nawet, że jeśli dany kraj umożliwia osobom tej samej płci legalizację związku to związek ten nie może być bezpodstawnie dyskryminowany w odniesieniu do analogicznego związku zawartego przez osoby różnej płci. Nie potrafię odgadnąć skąd Radziszewska czerpie swoją wiedzę, ale po jej wypowiedziach można odnieść wrażenie, że jedynym co przyswoiła to modlitewnik. Z takim zasobem wiedzy to radzę Radziszewskiej iść do klasztoru, a nie trzymać się kurczowo stanowiska, któremu nie jest w stanie podołać. Gdyby nie dyskryminacja kobiet w katolicyzmie i fakt, że wg tej zacofanej ideologii zdolność do bycia księdzem wynika z posiadania penisa, zaproponowałbym Radziszewskiej karierę katolickiego duchownego. Ale ponieważ jest to niemożliwe proponuję klasztor gdzieś na odludziu i najlepiej z regułą milczenia, żebyśmy nie mieli możliwości jej słuchania. W przypadku Radziszewskiej bardzo trafnym wydaje się być powiedzenie, że milczenie jest złotem. Choć z drugiej strony trudno uznać w jej przypadku mowę za srebro.
Jedno jest pewne: Radziszewska musi odejść!

środa, 22 września 2010

Radziszewska musi odejść

Wszyscy są oburzeni, że Radziszewska powiedziała publicznie, że Śmiszek jest gejem, jakby to była obraza. A to zwykłe stwierdzenie faktu. I nie jestem w stanie zrozumieć czemu miałoby być inaczej. Dla mnie jest to równoznaczne z nazwaniem mężczyzny mężczyzną albo szatyna szatynem. A już obrażanie się o to i żądanie odwołania Radziszewskiej z tego powodu jest jakimś nonsensem, ponieważ można w ten sposób odnieść mylne wrażenie, że homoseksulizm jest czymś o czym nie powinno się głośno mówić, przyznawać do niego ani ujawniać. To jest nonsens. To co mnie oburza to to, że Radziszewska zamiast promować równouprawnienie i zwalczać dyskryminację opowiadała o homoseksualizmie Śmiszka, jakby on miał w dyskusji jakieś znacznie, a nawet był w niej merytorycznym argumentem. Prawda jest taka natomiast, że argumentów na obronę swojej głupoty i niewiedzy Radziszewska nie miała żadnych, więc wyskoczyła jak Filip z konopii z gejostwem Śmiszka. Radziszewska zachowała się tak jakby rasista podczas dyskusji o rasizmie wyskoczył ze stwierdzeniem do swojego dysputanta, że jest czarnoskóry. Tylko co z tego, że jest czarnoskóry? Zupełnie nic do rozmowy by to nie wniosło, tak jak i nie wniosło stwierdzenie Radziszewskiej o homoseksualizmie Śmiszka. Nie wyobrażam sobie jednak, by rasista był powołany na urząd zwalczający rasizm czy też antysemita odpowiadał za stosunki dyplomatyczne z Izraelem. Niestety tego, by homofob był pełnomocnikiem ds. równego traktowania wyobrażać sobie nie muszę, bo Radziszewska jest dowodem na to, że jest to możliwe. I to jest najbardziej w tym smutne i oburzające. Sutuacja taka nie powinna się wydarzyć. Religijny obłęd i fobie Radziszewskiej odbierają jej całkowicie zdolność do zachowania neutralnego stanowiska wobec różnych grup i zjawisk społecznych i uniemożliwiają wykonywanie zadań do których została powołana. Zamiast zajmować się promowaniem równości Radziszewska zajmuje się jej przeciwdziałaniem, a zamiast przeciwdziałać dyskryminacji Radziszewska ją promuje. Jest to totalnym absurdem i powodem dla którego Radziszewska MUSI odejść. Nie wyobrażam sobie, by osoba wzywająca do dyskryminacji mogła dalej zajmować stanowisko pełnomocnika ds. równego statusu.
Poniżej kilka wypowiedzi zebranych z różnych forów, pod którymi się podpisuję:
Pani minister jeszcze raz pokazała, że jest idiotką, bo nie potrafiąc prowadzić merytorycznej dyskusji schodzi do poziomu intelektualnego zera.
Jeśli minister polskiego rządu namawia do łamania artykułu 32 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, to powinna wylecieć na zbity pysk w tym samym dniu, w którym takie zachowanie miało miejsce. Jesli taka minister konsultuje swoje decyzje z Episkopatem, a nie z prawnikami czy świeckimi organami administracji państowej, to znaczy że jest watykańską polityczną prostytutką, która w działaniach kieruje się nie dobrem Polaków, ale dobrem watykańskiej agentury. Decyzja powinna być jedna: wywalić tą niekompetentną idiotkę.
Gdyby niekompetencja mogła uskrzydlać latałaby po swoim gabinecie jak gołąbek:)
Powinna odejść, bo pełnomocnik ds. równości musi mieć równo pod sufitem, żeby Polska nie staczała się po równi pochyłej ;)
Baba ewidentnie nie rozumie dlaczego jej wypowiedź wywołała taką burzę. Jak słusznie zauważył facet w studio pani minister pomyliły się strony barykady.
PS. Jeśli jeszcze ktoś nie wysłał listu do premiera o odwołanie Radziszewskiej niech zrobi to czym prędzej. Można na 3 sposoby:
a. wejść na stronę koncelarii premiera i wypełnić gotowy formularz - http://www.kprm.gov.pl/premier/napisz_do_premiera/
b. napisać i wysłać maila na adres kontakt@kprm.gov.pl
c. napisać i wysłać list na adres Kancelaria Prezesa RM, 00-583 Warszawa, Al. Ujazdowskie 1/3

poniedziałek, 20 września 2010

Richard Dawkins - Ratzinger jest wrogiem ludzkości

To jest pełen tekst przemówienia, który planowałem wygłosić na demonstracji w Londynie przeciwko papieżowi 18 września 2010 r. Przemówienie wygłoszone w Whitehall było znacznie krótsze, ponieważ demonstracja była tak olbrzymia (szacuje się ją na 15 tysięcy), iż przemówienia zaczęły się później i musiały zostać skrócone

Czy Joseph Ratzinger powinien był być witany z całym przepychem i ceremoniałem należnym głowie państwa? Nie. Jak pokazał Geoffrey Robertson w The Case of the Pope:

...pretensje Stolicy Apostolskiej do państwowości opierają się na faustowskiej transakcji, w której Mussolini przekazał Kościołowi 23 tysiące metrów kwadratowych centralnego Rzymu w zamian za poparcie swojego faszystowskiego reżimu. Nasz rząd wybrał okazję wizyty papieskiej, żeby ogłosić swoje intencje kłaniania się Bogu. Przyjaciel zauważył, że możemy chyba spodziewać się rychłego przekazania Watykanowi Hyde Parku, żeby przypieczętować umowę.

Czy więc Ratzinger powinien być witany jako głowa kościoła? Dlaczego nie, jeśli poszczególni katolicy chcą przymknąć oczy na jego wiele grzechów i rozwinąć czerwony dywan pod jego markowe buty, to niech to zrobią. Niech jednak nie proszą nas, byśmy za to płacili. Nie proście brytyjskich podatników, by sfinansowali misję propagandową instytucji, której bogactwo jest mierzone w dziesiątkach miliardów: bogactwo, dla którego zwrot „nieuczciwie zdobyte" mogło być specjalnie wymyślony. I oszczędźcie nam mdlącego spektaklu królowej, księcia Edynburgu i dobranych przedstawicieli korony i innych dygnitarzy płaszczących się i przymilających mu służalczo, jak gdyby był kimś, kogo powinniśmy szanować.

Niektórzy szanowali poprzednika Benedykta, Jana Pawła II, jako świętego człowieka. Ale nikt nie mógłby, zachowując powagę, nazwać Benedykta XVI świętym. Kimkolwiek ten obleśny krętacz może być, nie jest on święty. Czy jest intelektualistą? Erudytą? Często się tak twierdzi, chociaż dalece nie jest jasne, co jest takiego w teologii, o czym można być erudytą. Z pewnością nic godnego szacunku.

Nieszczęsny fakcik, że Joseph Ratzinger wstąpił do Hitlerjugend, jest przedmiotem powszechnie dochowywanego moratorium. Jak dotąd sam go przestrzegałem. Jednak, po oburzającym przemówieniu papieża w Edynburgu, w którym obwiniał ateistów za Hitlera, nie można oprzeć się uczuciu, że rzucił rękawicę. Słyszeliście, co powiedział?

Za naszego życia pamiętamy jak Wielka Brytania i jej przywódcy stali przeciwko nazistowskiej tyranii, która chciała wymazać Boga ze społeczeństwa i odmawiała wspólnego człowieczeństwa wielu, a szczególnie Żydom… Kiedy rozmyślamy nad otrzeźwiającymi lekcjami ateistycznego ekstremizmu dwudziestego wieku…


Zastanawiają umiejętności PR doradców, którzy puścili te zdania. Oh, ależ oczywiście, zapomniałem, jego starszym doradcą jest ten kardynał, który rzucił jedno spojrzenie na urzędników imigracyjnych na Heathrow i doszedł do wniosku, że musiał wylądować w trzecim świecie. Biedny człowiek niewątpliwie dostał przepisane mnóstwo Zdrowasiek, dodatkowo do ataku dyplomatycznej podagry — i nie da się uciec od myśli, czy dotknięta boleścią noga jest tą, którą pakuje on sobie w usta.


Na początku zirytował mnie haniebny atak papieża na ateistów i świeckich, ale potem uznałem go za dodający otuchy. Sugeruje on, że tak nimi potrząsnęliśmy, iż musieli uciec się do znieważania nas w rozpaczliwej próbie odwrócenia uwagi od skandalu gwałconych dzieci.


Jest prawdopodobnie zbyt wysokim wymaganiem, by 15-letni Ratzinger przejrzał nazistów. Jako pobożny katolik miał wbite do głowy, wraz z katechizmem, obrzydliwą ideę, że wszyscy Żydzi są odpowiedzialni za zabicie Jezusa — oszczerstwo „zabójców Chrystusa" — odrzucone dopiero przez II Sobór Watykański (1962-1965). Psychika niemieckiego katolika była w owym czasie przesiąknięta odwiecznym antysemityzmem.


Adolf Hitler był rzymskim katolikiem. A przynajmniej był rzymskim katolikiem w tym samym stopniu co 5 milionów tak zwanych rzymskich katolików dzisiaj w naszym kraju. Hitler bowiem nigdy nie wyrzekł się swojego otrzymanego przy chrzcie katolicyzmu, który niewątpliwie jest podstawą liczenia 5 milionów rzekomych brytyjskich katolików dzisiaj. Nie można mieć tego na oba sposoby. Albo macie 5 milionów brytyjskich katolików, w którym to wypadku macie także Hitlera. Albo Hitler nie był katolikiem, w którym to wypadku musicie podać uczciwą liczbę rzeczywistych katolików w dzisiejszej Wielkiej Brytanii — liczbę tych, którzy naprawdę wierzą, że Jezus zamienia się w opłatek, jak to przypuszczalnie wierzy były profesor Ratzinger.


W każdym razie Hitler z pewnością nie był ateistą. W 1933 r. twierdził, że „położył kres ateizmowi", zakazując większość niemieckich organizacji ateistycznych, włącznie z Niemiecką Ligą Wolnomyślicieli, których budynek zamienił na biuro informacyjne ds. kościelnych.


Hitler co najmniej wierzył w osobową „Opatrzność", przypuszczalnie pokrewną Boskiej Opatrzności przywołanej przez kardynała arcybiskupa Monachium w 1939 r., kiedy Hitler uniknął zamachu i kardynał zarządził specjalne Te Deum w katedrze monachijskiej, żeby podziękować Boskiej Opatrzności w imieniu archidiecezji za szczęśliwe uratowanie Führera.


Możemy nigdy nie dowiedzieć się, czy Hitler identyfikował swoją „Opatrzność" z Bogiem kardynała. Ale z pewnością znał swoich w przeważającej mierze chrześcijańskich zwolenników, miliony dobrych niemieckich chrześcijan z Gott mit uns na klamrach swoich pasów, którzy wykonywali dla niego brudną robotę. Znał swoją bazę poparcia. Hitler z całą pewnością kłaniał się Bogu. Oto fragment przemówienia, jakie wygłosił w Monachium, sercu katolickiej Bawarii w 1922 roku:

Moje uczucia jako chrześcijanina kierują mnie do Mojego Pana i Zbawiciela jako do bojownika. Kierują mnie do człowieka, który kiedyś w samotności, otoczony przez niewielu wyznawców, rozpoznał czym są Żydzi i wezwał ludzi, by walczyli przeciwko nim i który — prawda, na Boga! — był największy nie jako cierpiętnik, ale jako bojownik. W bezgranicznej miłości jako chrześcijanin i jako mężczyzna czytałem te fragmenty, które mówią nam, jak Pan wreszcie podniósł się w całej Swojej mocy i chwycił bicz, by wygnać ze Świątyni tę zgraję węży i żmij. Jak wspaniała była Jego walka przeciwko żydowskiej truciźnie. Dzisiaj, po dwóch tysiącach lat, z najgłębszym uczuciem uznaję dogłębniej niż kiedykolwiek przedtem fakt, że to z tego powodu rozlał Swoją krew na Krzyżu.

To tylko jedno z licznych przemówień i fragmentów Mein Kampf, w których Hitler przywołuje chrześcijaństwo. Nic dziwnego, że otrzymał tak gorące poparcie hierarchii katolickiej w Niemczech. Poprzednik Benedykta, Pius XII, nie jest bez winy, jak to w sposób miażdżący pokazał katolicki pisarz John Cornwell w książce Papież Hitlera.


Byłoby niegrzeczne przedłużanie tego punktu, ale przemówienie Ratzingera w Edynburgu w czwartek było tak haniebne, tak hipokrytyczne, tak przypominające dźwięk kamieni rzucanych przez ściany szklarni, że uznałem, iż muszę odpowiedzieć.

Nawet gdyby Hitler był ateista — tak jak z pewnością był nim Stalin — jak Ratzinger ośmiela się sugerować, że ateizm ma jakikolwiek związek z ich koszmarnymi czynami? W większym stopniu niż niewiara Hitlera i Stalina w krasnoludki lub jednorożce. W większym stopniu niż noszenie przez nich wąsów - wraz z Franco i Saddamem Husajnem. Nie ma logicznej ścieżki od ateizmu do niegodziwości. Chyba, że jest się przesiąkniętym ohydną plugawością z samego sedna teologii katolickiej. Chodzi mi o doktrynę grzechu pierworodnego (i dziękuję Pauli Kirby za zwrócenie na to uwagi). Ci ludzie wierzą — i uczą tego małe dzieci równocześnie z uczeniem ich przerażających kłamstw o piekle — że każde dziecko jest „urodzone w grzechu". Nawiasem mówiąc, jest to grzech Adama; Adama, który, jak sami teraz przyznają, nigdy nie istniał. Grzech pierworodny oznacza, że od momentu narodzenia jesteśmy niegodziwi, zepsuci, skazani. Chyba, że wierzymy w ich Boga. Lub jeśli damy się nabrać na marchewkę nieba i kij piekła. To, panie i panowie, jest obrzydliwa teoria, która prowadzi ich do zakładania, że to bezbożność uczyniła potwory z Hitlera i Stalina. Wszyscy jesteśmy potworami, jeśli nie zbawi nas Jezus. Cóż za plugawa, zdeprawowana i nieludzka teoria, żeby na niej opierać życie.

Joseph Ratzinger jest wrogiem ludzkości.

Jest wrogiem dzieci, których ciała pozwalał gwałcić i zachęcał, by zakażać ich umysły poczuciem winy. Jest żenująco oczywiste, że kościół mniej obchodziło ratowanie ciał dzieci przed gwałcicielami niż ratowanie dusz księży przed piekłem; a najbardziej obchodziło go ratowanie reputacji samego kościoła.

Jest on wrogiem homoseksualistów, narzucając na nich ten rodzaj bigoterii, jaką kościół dawniej rezerwował dla Żydów.

Jest wrogiem kobiet — zakazując im kapłaństwa, jak gdyby penis był zasadniczym narzędziem obowiązków duszpasterskich. Jaki inny pracodawca ma pozwolenie na dyskryminację z powodu płci, kiedy wykonywanie pracy ewidentnie nie wymaga siły fizycznej lub jakiejś innej cechy, która mogą mieć tylko mężczyźni?

Jest wrogiem prawdy, propagując bezczelne kłamstwa o prezerwatywach nie chroniących przed AIDS, szczególnie w Afryce.

Jest wrogiem najbiedniejszych ludzi na planecie, skazując ich na zbyt duże rodziny, których nie mogą nakarmić i trzymając ich w ten sposób w więzach wiecznej nędzy. Nędzy, która kontrastuje z obscenicznym bogactwem Watykanu.

Jest wrogiem nauki, blokując niesłychanie istotne badania nad komórkami macierzystymi nie z powodu moralności, ale przednaukowych przesądów.


Rzecz mniej poważna z mojego punktu widzenia, Ratzinger jest także wrogiem kościoła królowej, arogancko potwierdzając obraźliwe słowa poprzednika o anglikanizmie jako „absolutnym zerze i całkowicie pustym", bezwstydnie starając się równocześnie przeciągnąć pastorów anglikańskich, by podeprzeć żałośnie malejące własne kapłaństwo.

Na koniec, co jest moją najbardziej osobistą troską, jest on wrogiem edukacji. Całkiem niezależnie od długotrwałych szkód psychicznych spowodowanych poczuciem winy i strachem, które osławiły edukację katolicka na całym świecie, on i jego kościół szerzą zgubną dla edukacji doktrynę, że dowody są mniej wiarygodną podstawą przekonań niż wiara, tradycja, objawienie i autorytet — jego autorytet.


Richard Dawkins.net, 19 września 2010

tłum. Małgorzata Koraszewska

racjonalista.pl, 20.09.2010

RICHARD DAWKINS
Wybitny ewolucjonista, profesor Uniwersytetu w Oxfordzie. Urodził się w 1941 roku w Nairobi. Autor książki Samolubny gen, w której nadał nazwę i spopularyzował koncepcję George’a C. Williamsa, a która rzuciła nowe spojrzenie na przyczyny i sposoby ewolucji. Koncepcja ta umożliwiła lepsze niż kiedykolwiek wcześniej zrozumienie i wytłumaczenie motywów ludzkich (i zwierzęcych) zachowań, na gruncie zarówno biologii molekularnej, jak i psychologii ewolucyjnej. Najważniejsze jego publikacje: Samolubny gen (The Selfish Gene, 1976); Ślepy zegrarmistrz (The Blind Watchmaker, 1986); Fenotyp rozszerzony. Dalekosiężny gen (1982); Rzeka genów (River Out of Eden, 1995); Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa (Climbing Mount Improbable, 1996); Rozplatanie tęczy (Unweaving the Rainbow, 1998), The Ancestor’s Tale (2004), Bóg urojony (God Delusion, 2006), The Greatest Show on Earth (2009).

Głupi leniwy katolicki oszołom

W końcu sensowna reakcja na Idiotyzmy wypowaidane przez Radziszewską. Ze strony Kazimierza Kutza, który udzielił dziś wywiadu w tej sprawie dla Tok FM.
- Mnie zdumiewa, że wygłasza takie opinie - komentował słowa Radziszewskiej Kazimierz Kutz. - Jej praca jest po prostu godna pożałowania. To, co ona mówi nie ma nic wspólnego z polskim ustawodawstwem - mówił. Po czym dodał: - To - myślę - najbardziej leniwa osoba w rządzie. Nie wiem, co robi. Ona nic nie robi. To puste miejsce. Uznajemy przez to w pracach komisji, że ten urząd nie istnieje. Szkoda, bo ten urząd miałby naprawdę sporo spraw do załatwienia. A to jest dziura.
- Przyglądam się pani minister Radziszewskiej i myślę, że ma badać, pomagać, niwelować różnice, a tymczasem ona sama ma bardzo radykalne poglądy prawicowo-katolickie - stwierdził poseł PO.
Brak znjomości prawa wytknął Radziszewskiej Krzysztof Śmiszek z Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, który dla radia powiedział:
- Słowa minister Radziszewskiej świadczą o głęboko zakorzenionych uprzedzeniach wobec gejów, lesbijek, wobec osób o innej niż heteroseksualnej orientacji. Drugą sprawą jest głęboka nieznajomość pani minister regulacji prawnych w zakresie antydyskryminacji. Kodeks pracy to dobra ustawa, dzięki niej mamy sporo spraw o dyskryminację w polskich sądach. Widzimy, że pracownicy coraz częściej sięgają po te przepisy. Minister powołuje się również na przepisy prawa europejskiego, ale widać ewidentny brak umiejętności zinterpretowania tych przepisów. Należy pamiętać, że dyrektywa, która zakazuje m.in. dyskryminacji ze względu na orientację seksualną w miejscu pracy, dopuszcza wyjątek przeznaczony dla organizacji wyznaniowych i religijnych. Parafia prawosławna może nie zatrudnić katechety, który jest np. muzułmaninem. Tylko wtedy ustawa przewiduje taki wyjątek.
Dla mnie Radziszewska to głupi, uprzedzony babsztyl na usługach katolickiego oszołomstwa. Do tego leniwy i bezczelny. Zdumiewa mnie, że ktoś taki zasiada w rządzie, a zupełnie niezroumiałym jest, że zajmuje się sprawami równości. To kipna z pełnionego przez nią urzędu. Poglądowo nie różni się ta kobieta od Giertycha, mówi publicznie rzeczy nawet gorsze od niego, ale PO nie dostrzega tej żenady, podczas gdy za czasów Giertycha wyrażała głośno oburzenie. Oburzające jest to, że obecnie - gdy wypowiadane są takie same idiotyzmy przez członka tej partii - w PO jedynie Kutza stać było na to, by powiedzieć, że cesarz jest nagi.

niedziela, 19 września 2010

London in fire

Wizyta w Wielkiej Brytanii jednego z największych homofobów i społecznych dewiantów na świecie, znanego pod pseudonimem B16, zakończyła się prostestem 20 tysięcy ludzi, którzy przemaszerowali przez centrum Londynu. A w Polsce tymczasem marsz w intencji ogłoszenia Jezusa królem Polski i Radziszewska kontynująca kompromitację zajmowanego przez nią urzędu. Słabo się robi dokonując porównań między polskim kartofliskiem a cywilizacją.











piątek, 17 września 2010

Przegląd prasy - Środa o Radziszewskiej/Nergal o prawdzie

W dzisiejszej prasie dwie rzeczy, które mnie zainteresowały i poniekąd ucieczyły. Pierwsza to reakcja Magdaleny Środy na religijny obłęd Radziszewskiej i jej wynaturzenia w Gościu Niedzielnym. Bałem się, że ten kompromitujący Radziszewską wywiad zostanie zupełnie zbagatelizowany, co w mojej opinii byłoby rzeczą zła, gdyż brak reakcji na głupotę rządzących równa się przyzwoleniu na nią. Szkoda, że głos zabrała tylko Magdalena Środa i szkoda, że był on mało wyrazisty. Spodziewałem się po Środzie czegoś więcej. Kpina z religijnego dewotyzmu jest rzeczą słuszną, ale chyba niewystarczającą w przypadku, gdy chorobliwie obsesyjna religijność jest politycznym programem pełnomocnika ds równego statusu. Magdalena Środa pisze tak:
"Narzeka się na rząd, że nie robi nic, a tu proszę! Minister Radziszewska opowiedziała "Gościowi Niedzielnemu" (13 września) o swoich Herkulesowych Pracach nad wdrożeniem równości w Polsce.Ileż to trzeba trudu, by było równo, ale jednocześnie po bożemu, - nie "lewicowo" i nie "feministycznie". I pani minister trudzi się jako polityk (bo nie jest "polityczką") i jako posłanka (bo jednak nie "poseł") i jako "misjonarka" (choć nie misjonarz). Jednym słowem - troje w jednym.Równość - w misji pani minister - jest pojęciem chrześcijańskim i polega na tym, że "wszyscy pochodzimy od jednego Boga i jesteśmy stworzeni na jego obraz", a nie na tym, że "mamy równe głowy i żołądki". Te, w przekonaniu pani minister, są różne. No, ale skoro Bóg stwarzając kobietę i mężczyznę, nie przejmował się równością "głów i żołądków", to zapewne nierówność wynagrodzeń kobiet i mężczyzn, tudzież nierówny udział we władzy są jak najbardziej uzasadnione wolą bożą. A tej przecież nie wolno się sprzeciwiać.Pani minister w natłoku prac chyba zapomniała, że chrześcijańska idea równości ma znaczenie eschatologiczne, a nie doczesne. Równi będziemy w raju, ale nie mamy szczególnych praw do równości w życiu społecznym czy politycznym. Bóg - jak nas informują wszyscy ojcowie i doktorzy Kościoła - stworzył świat jako hierarchię bytów (gdzie zwierzę jest podporządkowane człowiekowi, a kobieta - mężczyźnie, tak jak katolik papieżowi) i nawet jeśli Jan Paweł II zadeklarował po dwóch tysiącach lat chrześcijaństwa, że dyskryminacja jest złem (w 1995 r.), to trzeba pamiętać, że Kościół katolicki latami opierał się uznaniu politycznej idei równości ludzi, którą wprowadziło Oświecenie (zresztą tylko w obrębie męskiego świata).W Polsce opór ten jest znacznie silniejszy niż w innych krajach był sto lat temu. Dowody tego daje nam sama pani minister, skarżąc się w wywiadzie, że Konferencja Episkopatu Polski skrytykowała jej ustawę równościową ("Otrzymałam dziwną odpowiedź, że ustawa niesie niedookreślone niebezpieczeństwa i żeby przestać nad nią pracować").Ustawa równościowa jest wymagana przez cztery dyrektywy unijne. Pani minister tak ją jednak zaprojektowała, by być bardziej posłuszną Kościołowi niż wymogom Unii Europejskiej, a mimo to wezwany na konsultacje Episkopat skrytykował jej wysiłek (ustawę skrytykowały również prawie wszystkie organizacje pozarządowe zajmujące się sprawą równości, choć z zupełnie innych powodów. To po prostu zła ustawa). Jednak nie ma problemu.Polska może spokojnie płacić Unii Europejskiej kary za niewdrażanie unijnych dyrektyw, byle minister dalej broniła idei chrześcijańskiej "równości" przed lewicową i feministyczna ideologią. Bo w gruncie rzeczy "chodzi o to, by wrócić do korzeni, (...) by kochać bliźniego swego jak siebie samego. Po prostu". Pani minister, ale po co pani do tego ministerstwo i pieniądze podatników?"
Drugą rzeczą, która wzbudziła moje uznanie jest tekst Nergala, który można znaleźć na stronie Behomotha. Pozostawiam go bez komentarza, gdyż w moim odczuciu nie wymaga on takowego. Nic dodać nic ująć. Fenomenalny tekst.
„Nigdy bym nie przypuszczał, ze moja choroba może się stać dla pewnych osób pretekstem do prowadzenia swojej własnej krucjaty. Głosy o tym, że moja obecna sytuacja może mnie rzekomo zbliżyć do Boga, sprawić, że odrzucę swoje ideały i ugnę kark przed jedynym słusznym w tym kraju światopoglądem, nie tylko zaskoczyły mnie, ale i przeraziły. To typowy przykład cynicznego wykorzystywania cudzego nieszczęścia dla zbijania dodatkowego kapitału dla swoich własnych poglądów. Zachorował, na pewno nawróci się, odkryje, ze religia chrześcijańska, z którą tak zajadle walczy, stanie się mu bliska… Stop! Dlaczego choroba miałaby w jakikolwiek sposób zmienić moją optykę? Owszem, to dla mnie trudny czas i trudno mi uniknąć myśli o tym, co ostateczne, ale pomysł, że pod wpływem cierpienia zmienię moje poglądy, priorytety i wartości brzmi tak, jakby ktoś uznał, że nie moje ciało, a moja głowa była zaatakowana przez chorobę. Sugestie jakobym miał lub mógł się nawrócić są wiec zwyczajnie śmieszne...bo niby ku czemu? Ostatecznie znam dość dobrze - i to nie tylko w literackim wydaniu - chrześcijańską mitologię i nie znajduję tam nic dobrego, kreatywnego czy pięknego. Czytałem lepsze książki niż Biblia, czytałem tez mądrzejsze. Wojna, krew, szantaż, gwałty, kazirodztwo, pedofilia, zoofilia, kolaboracja, zdrada... zło wyziera z każdej strony. Ktoś przyjdzie i powie, że nie rozumiem przesłania Biblii, a ja mu odpowiem, ze to on nie rozumie, iż chrześcijaństwo to nic innego, jak zardzewiała i archaiczna budowla, która lada moment zwyczajnie się zawali, a trwa wciąż tylko dlatego, ze istnieją naiwni, którzy, niczym owce, ślepo podążają za głosem swoich pasterzy. Bez pytań, bez zastanowienia, z mojej perspektywy nie do żadnej ziemi obiecanej, a na intelektualną rzeź. Dlatego też tym wszystkim, którzy w mojej chorobie wietrzą szanse dla złamania moich wartości, a więc i mnie samego, odpowiadam po raz pierwszy i ostatni i wyjątkowo krótko: po moim trupie!”

czwartek, 16 września 2010

Onirama - Οι φόβοι του πρίγκιπα (Ένα εμείς)



Ξεχνάς, γελάς, ποιος σου΄μαθε έτσι ν΄αγαπάς
μεθάς και την αλήθεια μας τολμάς κερνάς
μεσ΄ το σκοτάδι ξεγλιστράς κι εμάς
μέσα στο γκρίζο μας πετάς, πού πας
ποια ξένα μάτια θα φιλάς χρωστάς
ένα εμείς μη το ξεχνάς
ΈΝΑ ΕΜΕΙΣ ΜΗΝ ΤΟ ΞΕΧΝΑΣ!

Po powrocie

Po tygodniu nieobecności wróciłem do ojczyzny i na dworcu przetarłem oczy ze zdziwienia na widok artykułu w prasie sochaczewskiej wiszącej na kiosku o tym, że burmistrz Sochaczewa udzielił ślubu dwóm kobietom. Nie było mnie tydzień i takie zmiany?!?! Zerknąłem szybko w net, żeby sprawdzić o co chodzi i dowiedziałem się, że nie zupełnie to tak, że dwie kobiety, przynajmniej z formalengo punktu widzenia. Życzę młodej parze szczęścia i cieszę się ich szczęściem, ale nazywanie tego faktu ślubem dwóch kobiet i do tego mówienie, że dokonał się jakiś postęp cywilizacyjny w Sochaczewie jest dla mnie zupełnym nieporozumieniem. Byłby może i w pewnym stopniu postęp, gdyby obie panny młode przyszły na ślub ubrane tak jak chcą, czyli w suknie, ale - jak same przyznają - ugięły się pod presją rodziny i wyszło w gruncie rzeczy nijak. Dlatego na mnie ten ślub wrażenia nie zrobił. Smutne to, że w Polsce panna młoda musi być formalnie panem młodym, żeby z drugą panną młodą złożyć przysięgę małżeńską.
Bardziej cieszy mnie powodzenie polskich par w konkursie SAS-u. Zaskoczeniem jest dla mnie i ich ilość i zajmowane miejsca. I nie interesuje mnie to, że SAS robi sobie dzięki temu reklamę. Akcja SAS-u okazała się być lepszym nośnikiem naszych postulatów niż słynne "Niech nas zobaczą". Dalej kibicuję Ewie i Gosi. Bardzo by mnie ucieszyło gdyby się im udało wygrać ten konkurs. Stąd mój apel - głosujcie na nie. Poznałem dziewczyny i jestem przekonany o tym, że są one same jak i ich miłość warte tej nagrody. Poza tym zachęcam dalej polskie pary do zgłaszania się do konkursu i do głosowanie na nie. Niech nas zobaczą!!!
Radziszewska niestety znów się kompromituje, tym razem w Gościu Niedzielnym (o ile dobrze pamiętam tytuł, bo takiego szajsu nie czytam). Pewnie kolejny raz wysmaruję coś w proteście, choć mam wrażenie, że moje listy wysyłam w próżnię, bo żadnej odpowiedzi z biura Radziszewskiej się jeszcze nie doczekałem. Liczę jednak na to, że ktoś je jednak czyta i zauważy, że nie wszystkim odpowiada to, że zacofana homofobka jest pełnomocnikiem ds równego statusu.

A to moje wspomnienia z Korfu:




Wszystko było tak jak sobie to wymarzyłem - słońce, ciepłe morze, dojrzewające cytrusy na drzewach, lasy oliwne na wzgórzach, cień pod palmą, retsina i musaka na kolację, fale uderzające o skały i seks na dzikich plażach. Niestety teraz przede mną zimowa szara rzeczywistość.

wtorek, 7 września 2010

poniedziałek, 6 września 2010

Ewa i Gosia - gorzko, gorzko, gorzko!!! :)

Skandynawskie linie lotnicze SAS przygotowały nie lada gratkę dla osób o odmiennej orientacji seksualnej. Homoseksualiści pragnący zawrzeć związek małżeński będą to mogli zrobić w powietrzu, na pokładzie jednej z maszyn należącej do przewoźnika. SAS rozpoczął właśnie kampanię marketingową skierowaną specjalnie do gejów i lesbijek. Przedstawiciele linii lotniczej przewidują, że inauguracja nowej usługi będzie miała miejsce 6 grudnia. Do tego czasu, do operatora zgłaszać się mogą pary homoseksualne, które chciałyby stanąć na ślubnym kobiercu podczas przelotu samolotem. Spośród wszystkich chętnych zostanie wybrana jedna para, która na początku grudnia, w trakcie lotu ze Sztokholmu do Nowego Jorku będzie mogła powiedzieć sobie "tak". Ja kibicuję Ewie i Gosi. Mam nadzieję, że ich marzenie się spełni. Zachęcam wszystkich do głosowania na dziewczyny pod tym linkiem: http://love.flysas.net/?ui=123.
Sam postanowiłem również poszukać szczęścia :)
Poza tym zachecam wszystkie pary w Polsce do dodania własnego profilu. Może to sposób na to, by zwrócić uwagę na to, ze tworzymy związki i chcemy ich legalizacji.

Trwałość związku

Na Gejowie dziwny tekst o nietrwałości związków jednopłciowych. Dziwny, bo stawiane tam tezy w moim odczuciu mijają się z prawdą a po drugie za bardzo nie wiem czemu ma on służyć. Tekst wygląda na płacz rozżalonego geja, ktory nie potrafi sobie ułożyc życia i postanowił zatruć swoim żalem wszystkich. Teza jakoby geje nie potrzebowali legalizacji zwiazków, bo nie są w stanie stworzyć stałego układu to bzdura. Może autor nie potrafi i stąd ten tekst, ale zamiast pisania durnych artykułów lepiej iść do terapeuty rozwiązać problem. Chyba nikt dotąd autorowi tekstu tego rozwiązania nie podsunął. Mój związek obchodzi właśnie teraz rocznicę 6 lat. Znam pary, które są razem jeszcze dłużej bo już od 10 lat i nadal są monogamiczne nie szukają okazji do skoków w bok.
Jednocześnie śmiesznym wydaje mi się pisanie o nietrwałości związków homoseksualnych, kiedy w Polsce 1/3 małżeństw heteroseksualnych się rozwodzi, a w skali europejskiej to i tak niewiele. Rozstania to nie jest domena gejów. Aczkolwiek myślę, że istnieje znacznie więcej czynników destabilizujących związki homoseksualne niż ma to miejsce w przypadku związków heteroseksualnych. Nie wynikają one jednak z orientacji seksualnej, a wpływów środowiska. Gdy małżeństwo heteroseksualne przeżywa kryzys cała rodzina dąży do tego, by para się pogodziła. W przypadku par homoskesualnych jest wręcz odwrotnie. W większości przypadków rodzina nie wie nawet o partnerze syna czy partnerce córki, bo związek był przed rodzicami ukrywany. A gdy rodzice są świadomi tego, że ich dziecko tworzy związek z osobą tej samej płci to w momencie, gdy związek ten rozpada się, wielu rodziców kibicuje takiemu rozwiązaniu licząc naiwnie, że ich dziecko przestanie być przez to homoseksualne albo przynajmniej nie będzie już trzeba się tłumaczyć innym kim jest ten mężczyzna mieszkający z synem lub kobieta, z którą córka robi codzinnie zakupy w osiedlowym sklepie. Rzeczywistość jest jednak jeszcze bardziej okrutna. Rodzice nie akceptują syna geja lub córk lesbijki i związki tworzone są przez ich dzieci na odległość, ponieważ sytuacja materialna nie pozwala się wyprowadzić do własnego mieszkania. Ogromna część gejów i lesbijek ukrywa swoje życie przed innymi. Tworzyć związki w takich warunkach jest trudno i nie sprzyja to ani założeniu trwałego związku ani przetrwaniu przez niego kryzysu.
Między innymi dlatego umożliwienie gejom i lesbijkom legalizacji związków jest potrzebne. Wpłynie to z pewnością korzystnie na twałość tych związków. Trudniej bowiem jest wówczas rozstać sie w ciągu jednej chwili czy nawet dnia. Jednocześnie legalizacja związków wpłynie na podniesienie świadomości społeczeństwa i bardziej pozytywne postawy wobec związków jednopłciowych.
Mogę mieć tylko nadzieję, że adam.m zanim jeszcze raz napisze jakieś nonsensy zastanowi się na tym, czy ma rację. Przypisywanie wszystkim gejom własnych niepowodzeń życiowych jest paskudne.

piątek, 3 września 2010

Nikos Ganos - Sexy Love

Tak, to mój ideał!


środa, 1 września 2010

Nić






Nić (Le fil) - to najbardziej oczekiwana przeze mnie premiera tego roku. Film ma wejść do polskich kin ponoć w październiku, a ja już chciałbym mieć go zgranego na płytce.

Opis dystrybutora:

30-letni Malik (Antonin Stahly) wraca z Francji do Tunezji po śmierci ojca. Zamieszkuje razem z matką (Claudia Cardinale) i podejmuje pracę architekta. Malik jest homoseksualny. Ukrywa to przed światem i odczuwa, że sieć własnych kłamstw coraz bardziej go więzi. Kiedy poznaje Bilala (Salim Kechiouche), przystojnego araba, który jest służącym w posiadłości matki. Zakochuje się w nim ze wzajemnością i wówczas wszystko staje się możliwe..To pozytywna wizja tego, jak życie może wyglądać. Mądra, subtelnie opowiedziana historia rozgrywająca się w scenerii tunezyjskiego lata. Nić to to niebanalny romans doprawiony odpowiednią dawką humoru oraz estetycznymi zdjęciami pięknego kraju Południa.

Jeszcze bardziej zachęcający jest trailer: