czwartek, 27 maja 2010

Lipowicz - kolejna konserwa pcha się na RPO

Jeden beznadziejny rzecznik praw człowieka zmarł a na horyzoncie pojawił się chyab jeszcze głupszy. Irena Lipowicz, kandydatka Platformy Obywatelskiej na Rzecznika Praw Obywatelskich, spotkała się wczoraj z przedstawicielami organizacji pozarządowych, w tym działających na rzecz mniejszości seksualnych. Lipowicz stwierdziła, że nie widzi potrzeby poparcia działań o rozszerzeniu zakazu mowy nienawiści także ze względu na płeć i orientację seksualną, nie będzie też zabiegać o ustawę o równym traktowaniu: "Jestem przeciwniczką takich specjalnych ustaw. Prawa antydyskryminacyjne powinny być zagwarantowane przez rzetelną procedurę." Optymizmem nie napawają jej deklaracje dotyczące rozwiązań prawnych uznających prawa związków osób jednej płci: "Obawiam się, że takie rozwiązania mogłyby naruszyć konstytucję." Podkreśliła jednak, że kwestie równego traktowania zasługują na osobny urząd i wyraziła chęć rozmowy z środowiskami homoseksualnymi, chociaż nie zgadza się z ich niektórymi postulatami.
Widać wyraźnie, że dla tej kobiety gej i lesbijka to obywatele drugiej kategorii. Irena Lipowicz jest profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i wygląda na to, że zamierza być rzecznikiem praw obywateli heteroseksualnych wyznania rzymsko-katolickiego. Skandalem jest dla mnie, Lipowicz jeszcze przed wyborem na stanowisko rzecznika mówi, że ma prawa znacznej częsci społeczeństwa (i to tej, której prawa są łamane) w dupie. Nie wspomnę już o tym, że jako prawnik to kiepsko się orientuje w prawie skoro uważa, że konstytucja kłóciłaby się z prawnym usankcjonowaniem związków jednopłciowych. Trzeba być debilem, żeby co takiego wywnioskować.
I do tego ciagłe podkreslanie przez Lipowicz, że z tym się nie zgadza a tam ma inne zdanie... Rzecznik praw obywatela ma służyć wszystkim obywatelom i chcronić oraz promować przestrzeganie praw wszystkich obywateli. To co ta kobieta wygaduje dyskwalifikuje ją całkowicie w staraniach na ten urząd. Nie widzę sensu rozmowy nawet z takim rzecznikiem, który chce rozmawiać tylko po to żeby rozmawiać, w zasadzie to sam nie wie dlaczego i w jakim celu. Na pogaduszki to ja mam znajomych i i idę z nimi do pubu. Lipowicz to żenada. Czy ktos jeszcze ma wątpliwosci co do Platformy Obywatelskiej? Ja nie mam. To partia konserw z religijnymi odchyłami. Lipowicz jest tego potwierdzeniem.

wtorek, 25 maja 2010

Ta mała ma w sobie diabła

Proboszcz Stosik z Pozezdrza na Mazurach o dziewięcioletniej dziewczynce: - Poganka, ma w sobie diabła, pójdzie do piekła. Nie bawcie się z nią

Koleżanki Oliwki z Harszu koło Węgorzewa są rozdarte. Do tej pory się przyjaźniły. Oliwka dawała im kolorowe modelinowe kolczyki, które sama robi. Ale tuż przed pierwszą komunią trzeba słuchać księdza: która ma grzech, nie założy białej sukienki, nie nakręci loczków.

- Diablica - niektóre syczą za Oliwką w szkole.

- Staram się nie zwracać na to uwagi - mówi Oliwia. - Ale jest mi przykro, kiedy powtarzają mi te wszystkie niemiłe rzeczy, które mówi o mnie ksiądz.

Pakiet wiadomości o grzechu

Po koniec ubiegłego tygodnia "niemiłe rzeczy" dotarły do rodziców Oliwki.

Matka Anna Niedźwiecka-Medek: - Jestem ateistką, Oliwka nie jest ochrzczona i do komunii nie idzie. Nie chodzi na religię, nigdy jej to nie ciekawiło. Czułam, że będą z tym kłopoty, ale bardziej spodziewałam się ich ze strony dzieci, nie księdza. Co roku przychodzi do mnie po kolędzie i choć mam nastawienie antyklerykalne, wpuszczam go, częstuję herbatą, kawą, raz nalewką. Pomodli się, pokropi Zdarzało mu się agitować, ale moja odmowa była stanowcza. Nie życzę sobie, by publicznie wypowiadał się na temat naszej rodziny, a zwłaszcza mówił takie głupoty o dziecku.

Anna przed sześcioma laty kupiła budynek w Harszu, otworzyła pensjonat agroturystyczny z zacięciem artystycznym "Stara Szkoła".Organizuje plenery malarskie. Przyjaźni się z sąsiadami.

W "Starej Szkole" zajęcia plastyczne dla dzieci ze wsi połączone z psychozabawami prowadzi terapeutka. Od słowa do słowa wyciągnęła z maluchów, co mówi ksiądz na temat Oliwki. A robił to nieraz, np. w kościele św. Stanisława Kostki w Pozezdrzu po mszy, na zebraniach dla rodziców i dzieci, które przystępują do komunii.

- Wyczytywał listę wszystkich dzieci z dwóch klas i przy nazwisku Oliwii dodał: "Nieochrzczona poganka" - opowiada jedna z matek; nazwiska nie poda z obawy przed księdzem. - Było mi przykro, ale uwagi mu nie zwróciłam, bo to mogłoby przekreślić pójście mojej córki do komunii.

Dziewczynka przestała kontaktować się z Oliwką. - Jest naładowana wiadomościami o grzechu, skołowana - tłumaczy matka. Porozmawiała z córką. Jest jak dawniej.

Nie tak łatwo uspokoić księdza

Jakieś osiem lat temu ojciec jednej z uczennic zaalarmował szkołę, że ksiądz Franciszek Stosik uderzył dziecko. - Dzieci nie potwierdziły tej wersji, ale ojciec poinformował, że skieruje sprawę do sądu - mówi dyrektorka szkoły Małgorzata Dadura. - Wyjaśniliśmy sprawę. O skardze poinformowaliśmy kurię w Ełku. Ksiądz był zatrudniony na podstawie umowy na czas określony i nie wystąpił o jej przedłużenie.

Dwa lata temu ksiądz wrócił do podstawówki.

- W tym i w poprzednim roku nie było żadnych skarg - mówi dyrektor Dadura. W jej szkole - podkreśla - oprócz katechezy rzymskokatolickiej jest greckokatolicka, a także język ukraiński. Żadne dziecko nie jest prześladowane ze względu na wyznanie. Po skardze matki Oliwii rozmawiała z wychowawczynią, planuje spotkanie z rodzicami i rozmowę z księdzem.

- Jeżeli taki incydent faktycznie miał miejsce, a nie jest to tylko "wieść gminna" - mówi Małgorzata Dadura - szkoła powinna interweniować. Nie jest jednak łatwo zwolnić księdza. Chroni go kodeks pracy, Karta nauczyciela, to kuria wystawia mu tzw. misję. Może łatwiej załatwić sprawę polubownie.

Pukamy do drzwi plebanii w Pozezdrzu. Gdy pytamy o Oliwkę, proboszcz Stosik wpada w furię: - To dziecko ma matkę, co mnie obchodzi, jak ona je wychowuje! Ja nic takiego nie mówiłem, co to za głupoty! Przyprowadźcie mi tu tych, co tak mówili, niech powtórzą! - krzyczy i trzaska drzwiami.

Siostra Barbara Pillar, dyrektor wydziału katechetycznego ełckiej kurii diecezjalnej, o sprawie dowiedziała się od nas: - Czy to aż tak poważne? Jeśli rzeczywiście coś powiedział...

O księdzu ma dobre zdanie: - Bardzo systematyczny. Zawsze jest, nie opuszcza godzin, nawet gdy są rekolekcje.

I wyjaśnia zasady zatrudnienia księdza w szkole: - Ksiądz otrzymuje misję kanoniczną. Odwołać może go ksiądz biskup, jeśli są podstawy z prawa kanonicznego. Ale żadna skarga do nas nie wpłynęła, a jeśli wpłynie, to nie wiem, czy będzie do tego podstawą. Nawet jeśli wchodzi w grę wyrok sądowy, to i tak decyzja należy do księdza biskupa.

Ojciec Oliwki Jakub Medek, dziennikarz białostockiej redakcji "Gazety", planuje pozew przeciwko księdzu, powołując się na złamanie przepisów o ochronie danych osobowych. - Zachowanie tego pana - bo nie nazwę kapłanem kogoś, kto tak potraktował dziecko - narusza przepisy konstytucji dotyczące wolności sumienia i wyznania - mówi.

- Sytuacja, kiedy cała klasa ze szkoły idzie razem do pierwszej komunii, a jedno dziecko nie, jest dla tego dziecka bardzo trudna. Grupa może na nią zareagować w sposób niedojrzały. Nauczyć te dzieci tolerancji - oto rola dorosłego. Azwłaszcza katechety, bo przecież szacunek dla odmienności wKościele katolickim powinien być sprawą naturalną - komentuje ks. Zbigniew Maciejewski, katecheta. - Oczywiście katecheta nie będzie udawał, że jest mu obojętne, że któreś zdzieci nie idzie do komunii. Ale powinien uszanować wybór dziecka i jego rodziców. I do tego łagodzić napięcie między rówieśnikami.

sobota, 22 maja 2010

Ars Homo Erotica - wykład dr Pawła Leszkowicza


Muzeum Narodowe w Warszawie informuje, już w najbliższy czwartek, 27 maja 2010 r. o godz. 17.30 w ramach cyklu: „Spotkania, dyskusje, debaty” w Muzeum odbędzie się wykład dra Pawła Leszkowicza, kuratora wystawy „Ars Homo Erotica”.27 maja – Ars Homo Erotica – dr Paweł Leszkowicz (Instytut Historii Sztuki, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu)· wykład komisarza wprowadzający w tematykę wystawy· godzina 17.30, sala kinowa MNW, wstęp wolny, ok. 80 min.Wystawa „Ars Homo Erotica” otwarta zostanie w Muzeum Narodowym w Warszawie dn. 10 czerwca 2010 r.

Samotny mężczyzna

Wczorajszego wieczora obejrzałem „Samotnego mężcyznę” Toma Forda. Dla mnie film jest przepiękny. Wykreowany przez twórców obraz może wydawać się nieco sztuczny, ale według mnie jest to zaletą tego filmu. Ta sztuczność obrazu, zwolnienia kadru, zatrzymania kamery, liczne zbliżenia, wszystko to świetnie współgra z prawdziwością przedstawionej historii. Film niemal brutalnie dotyka rzeczy ostatecznych, zmuszając widza do zastanowienia się nad sobą, nad życiem, nad czasem… Niestety „Samotny mężczyzna” obudził we mnie wszystkie moje lęki. Nie wyobrażam sobie, by mogłoby zabraknąć mi w jednej sekundzie mojego Marcina, by przestał istnieć. To tak jakbym przestał istnieć ja. Świat straciłby wówczas dla mnie całkowicie sens. Nie wyobrażam sobie także, by potem ktoś z krewnych zadzwonił (lub nawet nie) i oznajmił, że nie jestem najbliższą rodziną. Boję się, że byłbym zdolny do zbrodni, do szaleństwa bez opamiętania. Strata ukochanej osoby jest bólem nie do opisania. Jednak często zdarza się niestety, że zamiast wsparcia – tak jak w filmie – jesteśmy upokorzeni przez krewnych zmarłej osoby i dowiadujemy się, że przyjaciele postrzegają miłość życia jako substytut i namiastkę miłości. Skąd bierze się u wielu heteryków takie idiotyczne myślenie? Jak miłość do drugiego człowieka, zarówno w swym aspekcie erotycznym jak i psychicznym, może być oceniana jak coś nieprawdziwego? Często heretycy miłość homoseksualną sprowadzają do jebania, jakby tylko ich wychodziła poza kopulację. Ich miłość jak Romeo i Julia a nasza jak film porno. Co za ograniczone myślenie, co za hipokryzja! Niestety z takim postrzeganiem spotykamy się na co dzień. No i jeszcze jedna refleksja. Po obejrzeniu tego filmu nikt nie powinien mieć wątpliwości co do potrzeby instytucjonalizacji związków jednopłciowych.

czwartek, 20 maja 2010

Zdziczały wschód

Funkcjonariusze białoruskiego OMON-u brutalnie rozpędzili w Mińsku paradę gejów. Około 10 osób zostało aresztowanych. Władze białoruskiej stolicy uznały, że parada zakłóca publiczny porządek i może zagrozić bezpieczeństwu przechodniów

W centrum Mińska zebrało się kilkadziesiąt osób ubranych w kolorowe stroje i z tęczowymi flagami w rękach. Uczestnicy parady mieli ze sobą plakaty: „Nie dla homofobii” i „Równe prawa bez kompromisów”.
Demonstracja trwała kilkanaście minut. Na skrzyżowaniu ulic Botanicznej i Akademickiej na uczestników parady czekał kordon funkcjonariuszy oddziałów specjalnych stołecznej milicji. Maszerujących rozpędzono pałkami a tych, którzy próbowali dalej demonstrować, zatrzymano i radiowozami przewieziono na jeden z mińskich posterunków. Po ataku na Paradę prawicowa opozycja białoruska wysłała list do władz z PODZIĘKOWANIAMI za rozpędzenie "pedalskiej parady". Pod listem podpisali się m. in. Witalij Rymaszewski, Paweł Seweryniec i Dymitrij Daszkiewicz. Warto sobie zapamiętać te nazwiska, bo to ludzie, którzy na co dzień jeżdżą po świecie za pieniądze europodatnika, użalając się, jak strasznie Aleksander Łukaszenko łamie prawa człowieka. Tymczasem to zwykli homofobi i nacjonaliści, którzy niczym się od Łukaszenki nie różnią.

Teraz problemy mają organizatorzy parady w Moskwie. Władze miasta kolejny raz nie wydały zgody na manifestację. Strony internetowe organizatorów parady oraz rosyjskie portale gejowskie zostały zablokowane przez władze. Skandaliczne jest w tym wszystkim zachowanie rosyjskiego rzecznika praw obywatelskich, który oświadczył, że nie widzi w tym przejawów łamania praw człowieka i wysyła rosyjskich gejów i lesbijki do Berlina i Amsterdamu. Skandal.

Za Bugiem zaczyna się prawdziwy dziki, a raczej zdziczały wschód.

Kinga Dunin - To lubię!

Przed laty - ci, którzy byli wtedy dziećmi, dziś już mają prawa wyborcze - z moją znajomą, holenderską dziennikarką, zwiedzałam rozmaite wydarzenia i partie przedwyborcze. Kiedy już zaliczyłyśmy całe spektrum, Wera podsumo­wała swoje wrażenia. „Wiesz - powiedziała - u was jest inaczej. Nie macie żadnej lewicy, bo to, co wy nazywacie lewicą, u nas nazy­wa się prawicą. A to, co u was nazywa się prawicą, my nazywa­my lunatics". Użyła określenia angielskiego, więc nie wiem, jak to jest po niderlandzku, po polsku chyba oszołomy. I proszę się na mnie nie zżymać, ja po prostu wspominam. Może warto tu do­dać, że dziennikarka ta reprezentowała prawicową, konserwa­tywną, protestancką gazetę. A przypomniałam sobie o tym nie­spodziewanie, kiedy w jednym z portali znalazłam informację, że brytyjscy konserwatyści, sojusznicy Prawa i Sprawiedliwości w Parlamencie Europejskim, wysyłają na warszawską Paradę Równości homoseksualistę, który ma nauczyć polityków PiS to­lerancji wobec mniejszości seksualnych. Do Polski przyjedzie Nick Herbert, jeden z czołowych polityków tej partii, który jest jawnym gejem. Oczywiście nie chodzi tu o Polskę, tylko o kam­panię wyborczą na Wyspach i utrącenie argumentów, że kon­serwatyści to homofobi.



Odpowiedź na pytanie, czy koledze z sojuszniczej partii bę­dzie towarzyszył ktoś z PiS, jest chyba oczywista. Nie spodzie­wam się również zobaczyć tam pani rzecznik do spraw równego traktowania, symbolu tego, jak PO traktuje te sprawy.



Przejdźmy więc dalej, czyli dajmy się poprowadzić linkom. Pierwszy z nich łączy nas z rozmową Moniki Olejnik z Jarosła­wem Gowinem, który czyni takie oto wyznanie: „Praktykę homo­seksualną uważam za naganną moralnie, a sam homoseksualizm jest grzechem. Ale to nie znaczy, że nie lubię gejów, bo jak pani wie, należy oddzielać grzech od grzesznika". Katoliccy hipokryci już zdążyli powtórzyć tyle razy, że należy oddzielać grzech od grzesznika, że zdanie to stało się przezroczyste.



Tym bardziej warto się czasem zastanowić nad jego sensem. Po­wiedzmy, dowiaduję się, że mój znajomy, skądinąd bardzo atrak­cyjny, bije swoją żonę. Oddzielam grzech od grzesznika i znajo­mego nadal lubię, a żonie mówię: „To bardzo naganne moralnie, a może nawet grzech, ale jakoś nie mogę go przestać lubić". Czy mam liczyć na to, że jeśli jest katoliczką, to mnie zrozumie? No, nie wiem. Wydaje mi się, choć jako prostej ateistce może mi się tylko wydawać, że w tym całym oddzielaniu nie chodzi o lu­bienie, tylko o caritas, miłość chrześcijańską, którą podobno ka­tolicy powinni okazywać wszystkim bez wyjątku bliźnim. Nie wiem dokładnie, co to oznacza, ale myślę, że chodzi o współczucie, brak nienawiści, gotowość do wspierania na drodze do poprawy, żal, że grzesznik naraża się na wieczne potępienie itp., ale żeby lu­bić? Lubienie jest jednak formą społecznego wsparcia nie tylko dla grzesznika, ale i dla grzechu. Może moja doskonałość moral­na nie jest tak doskonała jak posła Gowina, ale nie lubię ludzi sto­sujących przemoc fizyczną, nie lubię kłamców i różnych innych grzeszników. Gejów ani lubię, ani nie lubię, bo cóż to za katego­ria? Ludzie jak inni, jedni warci sympatii, inni nie. A co do Go­wina i innych mu podobnych, przechwalających się swoją sympatią do gejów albo tym, że z niektórymi się przyjaźnią, myślę, że nie kłamią. Po prostu inna orientacja nie robi na nich żadnego wrażenia, wcale nie wzbudza moralnego potępienia ani przera­żenia grzechem. A o tym grzechu i moralności mówią tylko z po­wodów ideologicznych. Są gotowi dzielić i szczuć tylko dlatego, że na tym budują swoją polityczną i światopoglądową tożsamość. Wolą iść ręka w rękę z homofobami nieznającymi żadnej caritas, niż z kolegą z konserwatywnej partii pójść na Paradę Równości. Chyba ich za to nie lubię.

Steven Monjeza & Tiwonge Chimbalanga


Sąd w Malawi skazał na 14 lat więzienia parę gejów, którzy w zeszłym roku symbolicznie się zaręczyli. Sąd uzasadnił swoją decyzję potrzebą "ochrony społeczeństwa". Steven Monjeza i Tiwonge Chimbalanga od grudnia przebywają w więzieniu. Malawi, jak większość afrykańskich państw, penalizuje kontakty homoseksualne.
"Surowa kara, którą wymierzam ma bronić społeczeństwo przed takimi jak wy, żebyśmy nie musieli naśladować tego okropnego przykładu" - powiedział sędzia Nyakwawa Usiwa-Usiwa. Michelle Kagari, zastępca dyrektora afrykańskiego Amnesty International, nazywa decyzję sądu "skandaliczną" i zapowiada kampanię Amnesty na rzecz uwolnienia Monjezy i Chimbalangi, których nazywa "więźniami sumienia". Także amerykański Departament Stanu wydał oświadczenie, w którym wzywa Malawi do dekryminalizacji homoseksualizmu.
Po prostu brak mi słów na opisanie takiego skurwysyństwa. Uważam, że dla krajów afrykańskich, które łamią prawa człowieka powinna być wstrzymana wszelka pomoc. Jestem też zdania, że powinno zerwać się stosunki dyplomatyczne z takimi państwami. Niech się zagłodzą na smierć. Nie żal mi takich społeczeństw.

wtorek, 18 maja 2010

Olga Tokarczuk - Proszę o miejsce dla odmieńców

Nie jestem katoliczką i podczas tej żałoby tacy jak ja zostali wykluczeni z jej symbolicznego przeżywania. Ale mój radar podpowiada mi, że ludzi tak czujących jest coraz więcej. I chwała Bogu, że jesteśmy my, Polacy, różni.

Miłada Jędrysik: Nieźle się pani oberwało za teksty w "The New York Timesie" i w "Krytyce Politycznej". Ojciec Maciej Zięba przeciwstawił panią jako przykład skrajności z przeciwnego bieguna Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. Według Pawła Śpiewaka należy pani do elity, która z wyższością patrzy na żałobę Polaków. Opinii internautów już pani oszczędzę.

Olga Tokarczuk: Oj, tak. Wydawało mi się, że to, co napisałam, także w większym artykule dla "Süddeutsche Zeitung", było wyważonym wyrażeniem poglądów na temat tego, co działo się podczas żałoby narodowej. Byłam zaskoczona, że to wzbudzi taką furię. Stałam się ekstremistką. Ale dostałam też bardzo dużo wsparcia, gratulacji i dowodów sympatii.

Ale czy naprawdę z ręką na sercu może pani powiedzieć, że nie było w tym "pogardy wobec ludu", wobec myślenia magicznego, rytuałów, które pomagały Polakom zmierzyć się z tragedią?

- Naprawdę obce mi jest poczucie pogardy, zbyt długo pracowałam jako psycholożka. Mój tekst był o tym, jak czuje się obywatelka-Polka, która jest częścią tego społeczeństwa i która w jakiś sposób podczas tej żałoby - nie jestem katoliczką - została wykluczona z jej symbolicznego przeżywania. Sprzeciwiłam się zagarnięciu go przez Kościół katolicki i przez pewien typ narodowo-katolickiej mentalności. Nie potrafiłam sobie znaleźć tam miejsca. To zawołanie: "Bądźmy razem" znaczyło dla mnie nic innego niż: "Bądźmy razem, ale na naszych warunkach".

Ojciec Zięba przyjął kategorię jakichś „realnych Polaków”, którzy „jacy są, każdy widzi”. Z jego opisu wynika, że ci „realni” Polacy to przede wszystkim katolicy, dobrze się czujący w narodowo-katolickim theatrum żałoby. Każdy, kto w tym nie umie albo nie chce uczestniczyć, nie jest „realnym Polakiem”. Albo gardzi, albo jest odmieńcem, albo nie jest patriotą. Z tego wynika dla niego, że poglądy kogoś takiego będą skrajne.

Mam wrażenie, że takich odmieńców jak ja jest wielu. Wielu ludzi, z którymi rozmawiałam w tym czasie, miało bardzo podobne do moich poglądy.

W każdej z moich książek pojawia się temat religijny, głęboko szanuję ludzką religijność, mało tego - wierzę, że to część naszej psychiki, która jest niezwykle ważna, wpływa na nasze życie i formuje nas. Ale zawsze mi się wydawało, że religijność jest sprawą prywatną, nawet intymną, i że sprowadzanie jej do instytucjonalnego przeżywania wyklucza tych, którzy przeżywają ją inaczej. Albo nie przeżywają wcale - też mają do tego prawo.

Chyba czuła się pani jak bohaterka pani ostatniej książki emerytka Janina Duszejko, obrończyni zwierząt osaczona przez plemię myśliwych?

- Ja się już od dawna czuję jak Janina Duszejko. To nic nowego. Mój radar podpowiada mi jednak, że tych odmieńców jest z dnia na dzień coraz więcej. Myślę, że z dyskusją o żałobie ożywiły się próby redefinicji, kim my jesteśmy, ci Polacy. I co nas tworzy. Jak możemy interpretować własną historię i na czym budować wspólną tożsamość.

W "Gazecie Świątecznej" był bardzo ciekawy tekst Joanny Tokarskiej-Bakir, która przeprowadziła antropologiczną analizę zachowań żałobnych, pokazała, jak są zakorzenione, jak następują faza po fazie i jak w tym uczestniczymy. Zrobiło to na mnie duże wrażenie, ale pod koniec artykułu zaczęłam sobie zdawać sprawę, że jestem poza plemieniem, które opisywała Tokarska-Bakir.

I myślę, że tych "odmieńców" jest całkiem sporo. I chwała Bogu, że jesteśmy, my, Polacy, różni.

Żałoba była jednak przeżyciem masowym i chyba dobrze się odnaleźliśmy w katolicko-narodowej symbolice.

- Bo nie dopracowaliśmy się innych rytuałów wspólnotowych niż właśnie takie. Kto powiedział, że żałoba ma być katolicka? I katolickie pogrzeby dla ateistów. Myślę, że to był konformizm. Byliśmy wszyscy podczas tej żałoby pod nieprawdopodobną presją mediów, przede wszystkim Programu 1 TVP. Uczestniczyłam wczoraj w małej imprezie, tutaj na wsi, i z przerażeniem stwierdziłam, że niektórzy ludzie mówią frazami, które wtedy padały w TV, tak jakby podjęli ten język, bo nie chcieli czy nie umieli użyć jakiegoś innego, własnego.

Mimo tego uważa pani, że polskie społeczeństwo robi się coraz bardziej "zachodnie", świeckie, antyklerykalne?

- Ten proces ruszył i nie da się go zatrzymać. Zaczniemy się domagać nowego spojrzenia na nas samych, z innych niż dotychczas punktów widzenia - wiecznie przywoływanych nieudanych powstań, przedmurza Europy i ofiarnego posłannictwa. Odczarowywać kulturę bohaterskiej klęski. Ojciec Zięba włożył mi w usta, że za nic mam insurekcję kościuszkowską i powstania. Nie mam za nic, to nadużycie.

Ale zawsze byłam podejrzliwa w stosunku do badań socjologicznych, z których wynika, że ponad 90 proc. społeczeństwa to katolicy, którzy myślą tak samo. Kiedyś zdarzyło mi się w dyskusji ze znajomymi "szeregowymi" katolikami pytać, co to znaczy być katolikiem. Pytałam ludzi, czy rzeczywiście wierzą w przemianę hostii w ciało Chrystusa w czasie mszy. Oczywiście mówili, że nie, że rozumieją to symbolicznie. Kiedy pytałam: "Czy naprawdę wierzycie w zmartwychwstanie ciała po Sądzie Ostatecznym?", odpowiedź również brzmiała: "Nie". To samo z niepokalanym poczęciem.

Należałoby wiec zapytać, czym jest katolicyzm. Czy wystarczy deklarowanie przynależności do Kościoła bez intelektualnego, mentalnego, emocjonalnego jego zrozumienia?

Ma pani odpowiedź na to pytanie?

- Podejrzewam, że ta deklarowana katolickość to konformizm, bardzo głęboko zakorzeniony w naszej mentalności. Jesteśmy konformistami. Nie wiadomo, jak jest, więc lepiej wierzyć, że jest, jak mówią. To niechęć do zdefiniowania tego, w co się wierzy, do zajęcia stanowiska, przyjęcia zdecydowanego poglądu. Jest wygodny, bo zwalnia od myślenia. Ten konformizm ma swoją historię, rozwinął się zwłaszcza w czasach PRL-u - ludzie, którzy należeli do partii, potajemnie chrzcili dzieci i prowadzili je do komunii. To samo dziś jest z religią w szkole. Ludzie na to psioczą, ale dzielnie prowadzą dzieci na religię. Po 1989 r. granica między państwem a Kościołem powoli się zacierała. To właśnie widzieliśmy w telewizji.

To zagwozdka dla antropologów i socjologów. Czy istnieją w ogóle jakieś socjologiczne narzędzia, które by mogły zbadać nasze społeczeństwo, sięgając pod tę konformistyczną przykrywkę? Czy istnieją ankiety, w których pytania są tak sformułowane, żeby obejść konformistyczne odpowiedzi badanego, który z jednej strony jest poddany manipulacjom (np. natychmiastowemu wykluczeniu, posądzeniu o ekstremizm), a z drugiej nie ma mocnych wyraźnych wzorów alternatywy?

Plemię posługuje się myśleniem magicznym. Jaką rolę spełnia wysyp teorii spiskowych po katastrofie?

- Użyłam w tekście opublikowanym w "NYT" określenia psychoanalitycznego: obniżenie poziomu świadomości. To stan, który pojawia się w traumie, i myślę, że po Smoleńsku ten mechanizm naprawdę zadziałał podręcznikowo. Świadomość się "kurczy", można powiedzieć, że to wolne miejsce szturmują treści mityczne, plemienne, anachroniczne. Zaczynają zajmować miejsce, którym w normalnym stanie umysłów rządzi intelekt, racjonalny rozum.

To typowe magiczne widzenie związków między odległymi od siebie zdarzeniami i rzeczami. Pojawiają się nieudowodnione, mistyczne teorie, które wszystko wyjaśniają. Nie mam nic przeciwko magicznemu myśleniu np. w sztuce, ale chciałabym społeczeństwa zbudowanego na możliwie najsilniejszym racjonalnym fundamencie. Także język mediów powinien być racjonalny. No cóż, wyznaję zapomniany już chyba pogląd, że państwo i jego media powinny być neutralne światopoglądowo. Państwo jest od rządzenia, a nie od sprawowania rządu dusz.

Chyba znakiem czasu, tego, że nasz świat jednak się zmienia, jest stosunek do kandydatury Bronisława Komorowskiego na prezydenta. Ze zdziwieniem zauważyłam, że całej masie moich znajomych przeszkadza to, że jest myśliwym.

- To niesamowite. Jeszcze dziesięć lat temu nikt by na to nie zwrócił uwagi. Cieszę się, że cierpliwa praca ruchów ekologicznych, feministycznych, Zielonych powoli zaczyna docierać do naszej świadomości i zmienia nasze rozumienie etyczności. Myślę, że niedługo zacznie się znacząco przekładać na wybory polityczne.

Komorowski, choć nie budzi jakiejś głębokiej niechęci, jest człowiekiem dla części wyborców straszliwie anachronicznym: ten sumiasty wąs, niepracująca żona i piątka dzieci - z całym szacunkiem dla wyborów marszałka i jego małżonki.

- Jest trochę symbolem patriarchalnego systemu, nieprzystającego już dzisiaj do standardów nowoczesnej polityki i nowoczesnego społeczeństwa. Ale nawet tutaj, na tradycyjnej polskiej wsi, ludzie mówią, że wśród tych 20 kandydatów zabrakło im kobiet. Mają wrażenie, że nastąpiło zaburzenie równowagi, że tak nie powinno być, że w takiej sytuacji przydałaby się jakaś "żona opatrznościowa", kobieta pragmatyczna, mądra, spoza wyeksploatowanych doszczętnie układów politycznych.

Jak w powstaniach, mężczyźni ginęli na wojnie, a żony prowadziły gospodarstwa i dbały o przyszłość dzieci. Dlaczego partie w ogóle nie poszły tym tropem?

- No tak, mogły wykorzystać i ten mit. Jednak zareagowały w sposób standardowy i stereotypowy, jak wytresowane chomiki: skoro są przyśpieszone wybory, trzeba się szybko decydować. Może teraz, kiedy kandydaci pojawili się już na listach, nadeszła jakaś refleksja. Ale jest za późno.

Tokarczuk o żałobie

To, co widzę wokół, obnaża dojmujący brak alternatywnych, świeckich, ludzkich rytuałów zbiorowych, które pozwoliłyby przeżyć wspólną traumę katastrofy w kojącej bliskości innych, w pełnej współodczuwania ludzkiej wspólnocie i nie popadać przy tym w neurotyczny teatr katolickiego nacjonalizmu.

Kościół katolicki, który jest kustoszem tej anachronicznej mitologicznej mentalności, ma niejako monopol na wszelkie steatralizowane formy rytuałów wspólnotowych. Zagarnia przestrzeń zbiorowego przeżycia, sprowadzając je do religii i polsko-katolickiej retoryki (...). W takiej sytuacji standard państwa neutralnego światopoglądowo jest tak samo realistyczny, jak życie na Księżycu. (...)

Patrzę na to wszystko i moja bezradność powoli zamienia się w złość. Mam dość budowania naszej wspólnej tożsamości wokół pogrzebów, marszów żałobnych, celebrowania ofiar, martwych ciał, nieudanych powstań i śmierci.

„Krytyka Polityczna”, 19 kwietnia

Napieralski - polski... No właśnie, kto?!

Konserwatywny prezydent Portugalii Anibal Cavaco Silva powiedział, że postanowił jednak podpisać ustawę zezwalającą na małżeństwa osób tej samej płci. Portugalski parlament uchwalił tę ustawę w styczniu, a Trybunał Konstytucyjny potwierdził jej legalność w kwietniu. W końcu sprawa zdaje się do dobiegać końca. Super wiadomość choć z drugiego krańca Europy i jakoś mało dla nas Polaków zdawać by się mogło interesująca. Ale moim zdaniem tylko pozornie. Im więcej państw instytucjonalizuje związki homoseksualne tym i Polska bliżej wprowadzenia takich rozwiązań. Jak ma się to tylko do ostatnich wypowiedzi Napieralskiego, który ponoć jest najbardziej gay friendly kandydatem na prezydenta?! Stwierdził ostatnio, że nie popiera żądań gejów i lesbijek do zawierania małżeństw i proponuje jakieś dziwolągi prawne o nazwie „umowy społecznej”. Napieralskiemu nawet instytucjonalizacja homozwiązków w formie związków partnerskich jest widać obca. A jeszcze kilka lat temu zapowiadano, że Napieralski ma być polskim Zapatero. Buaahhhhaaaa! Ogarnia mnie pusty śmiech jak sobie to przypomnę. Napieralski zmarnował i czas i pieniądze podróżując do Hiszpanii po nauki od tamtejszych socjalistów. I zmarnował chyba swoją szansę na to, by poparł go liberalny i nowoczesny światopoglądowo elektorat. Mojego głosu w nadchodzących wyborach raczej nie zdobędzie. Nadal niestety muszę czekać na polskiego Zapatero albo Sokratesa. Jak długo tylko można czekać?! Trochę śmiesznie i trochę strasznie wygląda obraz polskiej lewicy. Okazuje się bowiem, że uchodzący za megakonserwatywnego prezydent Portugalii zapowiedział podpisanie ustawy legalizującej homomałżeństwa a ponoć lewicowy i ponoć nowoczesny Napieralski oświadcza, że nie poparłby takich rozwiązań. To pokazuje wyraźnie, gdzie jesteśmy, że bliżej nam do Białorusi i Turcji niż do Portugalii i Hiszpanii. Nie oszukujmy się tylko, że jest inaczej, że jesteśmy częścią zachodniej cywilizacji, bo nie jesteśmy. Stwarzamy jedynie takie pozory. Więcej w nas niestety udawania niż prawdy. Świetnie obrazuje to wczorajsza wypowiedź Jerzego Buzka, który po angielsku rozwodził się o potrzebie zwalczania homofobii, o równouprawnieniu, o respektowaniu praw osób homoseksualnych i o zakazie dyskryminacji. W swym przemówieniu Jerzy Buzek powołał się między innymi na Kartę Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Tylko co z tego skoro Polska dołączyła do protokołu brytyjskiego jeśli idzie o obowiązywanie Karty i skoro prawie nikt w polskich mediach nie wspomniał o przemówieniu Buzka a po angielsku niewielu Polaków go zrozumiało? Rozumiem, że przesłanie Buzka było skierowane do wszystkich krajów Unii i z tego powodu było po angielsku. Ciekaw jestem tylko, czy Buzek miałby odwagę powtórzyć to samo po polsku do polskich polityków i polskiego społeczeństwa.

poniedziałek, 17 maja 2010

Photos of the week


Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii


Dziś - 17 maja - przypada Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii. Ustanowiony został w rocznicę wykreślenia homoseksualizmu z listy zaburzeń przez Światową Organizację Zdrowia, co miało miejsce 20 lat temu. Z tej okazji Parlament Europejski podjął specjalną rezolucję, zaś Jerzy Buzek wygłosił poniższe oświadczenie (szkoda tylko, ze w Polsce niewiele osób o nim usłyszy).


Podobne oświadczenia wydała Komisja Europejska i Przewodniczący Rady Europejskiej. W różnych częściach świata zaplanowano z tego powodu mniejsze lub większe imprezy. Ja wspomnę o akcji Kiss-in, która odbyła się dzisiaj w 50 miastach na całym świecie, gdzie zebrane pary manifestowały swoją miłość przez pocałunki. Bardzo mi się podobają takie całuśne akcje.


Chętnie wybrałbym się na taką w Warszawie, ale w Polsce nic takiego niestety nie zaplanowano. A szkoda. Pocałunki to rzecz przyjemna i zdrowa. Oto kilka powodów dla których warto to robić:
Pocałunki poprawiają nam samopoczucie. Podczas tej przyjemnej czynności nasz organizm wytwarza hormony szczęścia – endorfiny. Wystarczy tak mały gest czułości, by cały świat wydał się nam piękniejszy. Zakochani widzą świat na różowo. Dlaczego? Właśnie z powodu owych czułości :)
Całusy mogą przedłużyć ci życie o kilka lat. Naukowcy udowodnili, że osoby oddające się często tej wspaniałej czynności, żyją dłużej. Dzieje się tak, ponieważ każdy pocałunek uruchamia niezwykle skomplikowane procesy chemiczne. Potrafi rozgrzać całe ciało i napełnić je cudowną energią.
Całowanie to najprzyjemniejsza dieta na świecie. Podczas jednego pocałunku spala się 6-12 kalorii na minutę. Wszystko zależy od naszego zaangażowania i jakości buziaka. Najdłuższy francuski pocałunek (rekord z 2001 roku) trwał 30 godzin, 59 minut i 21 sekund, a każdy z partnerów spalił wtedy 7436 kalorii.
Pocałunki wpływają na jakość naszego uśmiechu! Podczas tego wspaniałego gestu wytwarza się więcej śliny, która działa bakteriobójczo.
Pocałunek zmniejsza napięcie, redukuje poziom stresu. Dzieje się tak, ponieważ wytwarza się wtedy hormon zaufania - oksytocyna. Dzięki niemu czujemy spokój, ukojenie. Po stresującym dniu w pracy wystarczy pocałować ukochaną osobę i już jest lepiej!
Jeśli nie uprawiamy sportu, a całujemy się często - spada nam poziom złego cholesterolu, reguluje się ciśnienie, tętno przyspiesza – krew lepiej cyrkuluje i organizm dotlenia się. Nawet leniuchy mogą być zdrowsze, jeśli dają buziaki regularnie.

niedziela, 16 maja 2010

Bez wyboru

Ewa Tomaszewicz na swoim blogu rozpętała małą burzę pisząc tak:
„Mam nadzieję, że i nasze portale do debaty przedwyborczej się włączą. Bo nawet jeżeli nie będzie to miało wpływu na wynik wyborów (a raczej nie będzie), to przynajmniej będziemy mieć szansą na stworzenie zalążka realnej siły, jaką teoretycznie jesteśmy (mityczne 2 miliony głosów), a z którą może ktoś kiedyś zacznie się liczy.”
Dalej na blogu czytamy:
„Nie lubię Komorowskiego (bo to ponoć on ma szansę). Nie zgadzam się z nim niemal pod każdym względem i nie zamierzam mu dokładać mojego punkcika poparcia. Pójdę na wybory, bo zawsze chodzę, ale jeżeli będę miała wybór między panami na K., oddam pusty głos (w drugiej turze, bo co do pierwszej, to może jeszcze dam się przekonać do innego wyjścia niż pusty głos). I pewnie to nie będzie w tym roku ani w następnych, ale może w końcu kiedyś liczba pustych głosów stanie się tak duża, że nikt już nie będzie mógł bajać o tym, że jakaś tam większość na niego głosowała, a za to ktoś zacznie się poważnie zastanawiać, co z tymi głosami zrobić.”
No i z różnych stron słyszę teraz, że tak nie można, bo to doprowadzi do tego, że wygra Kaczyński, a to będzie katastrofa, więc lepiej wybrać mniejsze zło w postaci Komorowskiego. Ja popieram jednak Ewę. Lepszy moim zdaniem pusty głos niż głosowanie na kandydata, który od Kaczyńskiego poza lepszym PR niczym tak naprawdę się nie różni. Komorowski, jak i cała PO, w kwestiach światopoglądowych są na równi z PiS w epoce kamienia łupanego. Nie ma się co oszukiwać, że PO jest partią liberalną. Nie jest i wiele razy to udowadniała. To zaściankowa, zacofana partyjka, o dziewiętnastowiecznej, małomiasteczkowej mentalności. Komorowski wypowiadał się o gejach i lesbijkach, a także o instytucjonalizacji związków jednopłciowych w sposób dla mnie do zaakceptowania. Nie chcę, żeby wyszło na to, że popieram Kaczyńskiego, bo nie popieram. To kreatura jakich mało, człowiek mały, bezczelny, prymitywny i zacofany. Komorowski nie jest jednak od niego dużo lepszy. Jedyną widoczną różnicą między oboma kandydatami jest to, że na Komorowskim lepiej leży garnitur, ale to nie jest dla mnie powodem, by to na niego oddawać głos.

sobota, 15 maja 2010

Valerio Pino - boski kochanek Rickiego Martina

Ricky Martin wyznał w marcu tego roku, że jest gejem. Wielu gratulowało gwiazdorowi. Pogratulować należałoby mu jednak przede wszystkim wybranka jego serca. Jest nim 29-letni - włoski model, piosenkarz i tancerz. Przyznać muszę, że jest na co popatrzeć. Jak dla mnie boski facet.




















czwartek, 13 maja 2010

Zawłaszczanie przestrzeni publicznej

Obok kamienia upamiętniającego msze papieskie na Błoniach ma stanąć 6,5-metrowy krzyż, otoczony stumetrową strefą ochronną.

Mimo, że miasto, będące właścicielem terenu, nie wydało zgody na postawienie wielkiego krzyża, wylano już fundament i na 15 maja zaplanowano jego poświęcenie.

"Inspiracją" katolickich oszołomów była ubiegłoroczna impreza na Błoniach. Szczególnie oburzyło ich to, że obok stojącego tam już pomnika JP2 postawiono wówczas toi-toiki. No więc postnowiono, że jak postawią sobie krzyż to już nikt nie ośmieli się bawić w tym miejscu. O dziwo tej sześciometrowej wysokości katolicki totem nie przyszkadza wojewódzkiemu konserwatorowi zabytków (o zgoro!), choć zaledwie przed dwoma tygodniami mówił, że jego zastrzeżenia budzi wysokość - sięgającego zaledwie trzech metrów - nowego oświetlenia pętli sportowej wokół Błoń.

- Gdyby nie kwestia beatyfikacji Jana Pawła II, pewnie bym się na to nie zgodził. Ale uznałem, że prędzej czy później i tak to nastąpi - tłumaczy swoją decyzję Janczykowski. Wypowiedź ta to chyba jakis ponury żart. Jest mi wprost trudno uwierzyć, że w świeckim kraju o decyzji dotyczącej zabytkowego terenu decyduje jakaś tam beatyfikacja. Nie wiem czy śmiać się czy płakać.

O kurwa! Co za pojebany kraj. Przestarzeń publiczna zawłaszczana jest przez jakiś ogłupiałych ludzi i religijnych fanatyków. Jak tak dalej pójdzie to nie będzie można w miejscach publicznych robić nic więcej poza modleniem się do urojonych bóstw (ale tylko wybranych!!!) i oddawaniem się norodowym płaczom.
Ja proponuję postawić obok totemu katolickiego na dokładkę taki prawdziwy, indiański.


Mumie do muzeum!!!

Cóż za piękny zbieg okoliczności. Portugalię, która właśnie zalegalizowała homoseksualne małżeństwa, nawiedził tzw. papież o jakże uroczym pseudo B16. Nie byłby sobą, gdyby nie wspomniał o tym fakcie w duchu tak typowej dla katolicyzmu pogardy dla homoseksualnego bliźniego. B16 kolejny raz pierdolił głupoty o tym, że małżeństwa gejowskie i lesbijskie są zagrożeniem. Według tego zdziwaczałego człowieka są one zagrożeniem nie tylko dla heteroseksualnej wersji rodziny, ale dla całej ludzkości. Buaahhhhaaaa! To zupełny obłęd. Co za idiotyzm myśleć, ze zawarcie związku przez dwóch mężczyzn czy dwie kobiety może osłabić związek dwóch osób różnej płci! Czyżby heterycy mieli się rzucić teraz do urzędów by brać śluby z osobami swojej płci? Absurd! B16 już zupełnie zgłupiał. Pojebało go na maksa. Ze swoim zacofaniem przypomina mi żywego trupa albo coś w rodzaju żywej mumii. Więc moje hasło na dziś: mumie do muzeum a nie na objazd po Portugalii!

wtorek, 11 maja 2010

Wilhelm von Gloeden