Wydawnictwo PWN - w związku z protestem przeciwko pisaniu w encyklopediach o homoseksualizmie jako zaburzeniu - nadesłało odpowiedź:
"Szanowni Państwo!
Dziękujemy za zainteresowanie Państwa naszą encyklopedią i zarazem wyrażamy chęć przybliżenia zaistniałej sytuacji. Autorem haseł z dziedziny seksuologii jest dr nauk medycznych, lekarz specjalista II stopnia, seksuolog Stanisław Dulko, wieloletni członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego, również współautor cytowanego przez Państwa w liście stanowiska PTS z czerwca 2006 r. (stanowiska w kwestii mylnego utożsamiania homoseksualizmu i pedofilii). Warto przy tym pamiętać, że hasła encyklopedyczne recenzowało i konsultowało dodatkowo wielu wybitnych naukowców. Zadaniem redaktorów encyklopedii jest głównie opracowanie edytorskie haseł, merytoryczną stronę tekstów pozostawiamy zasadniczo autorom i konsultantom.
W związku z Państwa protestem zwróciliśmy się do pana dr. Dulki o ponowną konsultację haseł. W uzgodnieniu z nim zmienimy w naszej encyklopedii internetowej treść hasła homoseksualizm na wersję opracowaną w ostatnich latach i zamieszczaną już przez Wydawnictwo Naukowe PWN w nowszych encyklopediach, np. A-Z. Encyklopedia PWN (wydanie 6. z 2008 r.):
homoseksualizm [gr.-łac.], med. podejmowanie zachowań seksualnych z osobnikami tej samej płci (przy możliwości swobodnego wyboru partnera); wśród mężczyzn — m.in. uranizm, pederastia, wśród kobiet — miłość lesbijska, safizm.
Z poważaniem
Bartłomiej Kaczorowski
redaktor naczelny encyklopedii PWN"
Cieszy mnie, że nastąpi korekta hasła 'homoseksualizm' w wydaniu internetowym encyklopedii PWN. Liczę jednak na to, że w następnych wydaniach encyklopedii - tych drukowanych i tych na płytach - hasło homosekusalizm będzie gruntownie zmienione i zmiany nie ograniczą się tylko do tego, że homosekusalizm nie będzie już opisywany w kategorii zaburzenia. O tym, jak to wygląda obecnie w encyklopediach PWN napisał ostatnio wyczerpująco Quidnunc w tekscie "Wiedza to potęga":
"Tako rzecze PWN:
'homoseksualizm [gr. homós ‘taki sam’, ‘równy’, łac. sexualis ‘płciowy’], med. zaburzenie identyfikacji płciowej i roli płciowej; podejmowanie zachowań seksualnych z osobnikami tej samej płci (przy możliwości swobodnego wyboru partnera); wśród mężczyzn — pederastia, wśród kobiet — miłość lesbijska.'
Przypominam tę definicję, którą znalazłem na stronie Internetowej Encyklopedii PWN. Zrobiłem małą kwerendę wśród wersji papierowych i w sześciu różnych encyklopedycznych pozycjach tejże oficyny, wydanych w ciągu poprzednich pięciu lat przeczytamy dokładnie to samo. Określenie homoseksualizmu mianem zaburzenia nie tylko stoi w sprzeczności z obowiązującym stanem wiedzy medycznej (i to już od 20-30 lat), ale także z tzw. zdrowym rozsądkiem. "Zaburzenie" sugeruje, że homoseksualizm to stan patologiczny, dysfunkcyjny (osobowościowo i społecznie) oraz noszący znamiona cierpienia.
Zupełnym nieporozumieniem jest też wplątywanie w to identyfikacji płciowej. Zobaczmy zresztą, co mówią o niej pewuenowskie encyklopedie:
'płciowa identyfikacja, med. poczucie psychiczne przynależności do jednej z płci; znajduje odzwierciedlenie w osobowości człowieka, może być całkowicie kobieca lub męska; wyodrębnia się trzeci typ i.p., ambiwalentny, cechujący osoby niezharmonizowane z żadną płcią.'
Co ma wspólnego poczucie przynależności do płci z popędem do przedstawicieli własnej płci? Dla mnie to zagwozdka prawdziwa, bo nigdy te dwa porządki mi się nie mieszały.
Trochę rozjaśnić obraz może najbardziej obszerna wersja notki encyklopedycznej nt. homoseksualizmu, jaką znalazłem w 30-tomowej Wielkiej Encyklopedii PWN, wydawanej w latach 2001-2005. Całość rozpoczyna się od znajomej definicji, którą mamy u szczytu tego wpisu, a potem pojawia się cała seria rozmaitych farmazonów o mocno wątpliwej wartości naukowej i poznawczej:
'Wśród homoseksualistów (mężczyzn i kobiet) można spotkać typy aktywne i bierne; typy aktywne spełniają funkcję "męską", tj. czynną; są zdobywczy, uwodzący, energiczni, narzucający swoją wolę (kobiety homoseksualistki czasem upodabniają się do mężczyzn ubiorem i sposobem zachowania); typy bierne spełniają funkcję "kobiecą", tj. bierną lub bierno-zaczepną; pozwalają się uwodzić, zdobywć i podporządkowują się partnerowi (mężczyźni homoseksualiści upodabniają się wyglądem do kobiet, noszą długie włosy, malują usta, czasem przebierają się w stroje kobiece)'
Czyli mamy heterycką ciekawość starą jak świat - kto jest babą, a kto chłopem w związku dwóch gejów. Pewnie stąd też pomysł wiązania orientacji seksualnej z identyfikacją płciową. Skoro dwóch facetów jest razem, to przecież któryś MUSI być kobietą, no bo jak inaczej to objąć umysłem? Dobierają się więc dwie ciotki i się bawią w przebieranki za mamusię i tatusia - tak by to można przełożyć na stan świadomości nawet bardziej wykształconych jednostek. Żeby jednak dopasować stereotyp do rzeczywistości czytamy dalej, że:
'duża część homoseksualistów nie wykazuje zdecydowanego typu aktywnego lub biernego; mogą oni spełniać i jedną i drugą funkcję w zależności od cech osobowości partnera seksualnego.'
Nie wiem, czy to znów heterykom wszystko się z seksem kojarzy i próbują nam pod kołdry zaglądać, czy o sposób ułożenia stosunków poza sypialnią. Swoją drogą niech obrócą obiektyw swego szkiełka we własną stronę i zobaczą jak wielu facetów pełni wedle ich wcześniejszych definicji "kobiecą" rolę w związkach hetero. Oni też noszą długie włosy, malują usta i czasem przebierają się w stroje kobiece?
Chwilę później autorzy nieco jakby trzeźwieją z zaczadzenia stereotypami i piszą z kolei tak, zupełnie nie pamiętając już tego ustępu powyżej:
'Osobowość homoseksualistów wykazuje tak wielkie bogactwo odmian, że nie można stworzyć klasyfikacji, która pozwalałaby je zaszeregować, podobnie jak nie można tego uczynić w odniesieniu do osobowości heteroseksualistów; pojęcie "homoseksualizm" określa jedynie kierunek popędu seksualnego, lecz nic nie mówi o innych właściwościach i wartościach osobowości homoseksualisty. W stereotypach obiegowo-informacyjnych z określeniem h. kojarzy się wiele właściwości, a nawet ocen moralnych, jednak nie znajduje to uzasadnienia nauk., a więc jest oparte na głęboko zakorzenionych w psychice stereotypach związanych z h.;'
No i bomba, stawiają średniczek i dla odmiany jadą stereotypami aż furczy:
'często podkreśla się zainteresowania oraz zdolności artyst. i estetyczne spotykane u homoseksualistów, które wyrażają się w przesadnym kulcie estetyzmu i piękna - być może, iż ucieczka w świat piękna, poezji i muzyki stanowi element podtrzymujący sens egzystencji homoseksualisty w ogóle oraz przeciwwagę dla dyskryminacji spotykanej w świecie heteroseksualistów'
.
Błyskotliwość tych dywagacji wprost porywa, szamocze i poniewiera. Kolejne zdanie znów może wywołać u głodnego prawdy czytelnika lekką konfuzję:
'W większości przypadków zachowanie, jak i wygląd zewn. homoseksualistów jest zupełnie prawidłowy i nic nie wskazuje na istnienie tego rodzaju orientacji seksualnej.'
Jasny gwint, to gdzie te kiecki, szminki i fryzury damskie? Jakby tego było mało, kolejny akapit przynosi zaskakującą ciekawostkę o tytułowym "zaburzeniu":
'Z medycznego punktu widzenia należy podkreślić fakt, że homoseksualizm nie jest chorobą.'
Kropka. Redaktorzyna bierze wdech i serwuje nam kolejne "kwiatuszki":
'Istnieje duża grupa homoseksualistów, która nie tylko akceptuje swoje skłonności, ale jest z nich zadowolona, a nawet uważa je za wyższy etap rozwoju człowieka - co można uważać za swoisty mechanizm obronny;'
Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać? Kolejnym przykładem na to, że autor nie przeczytał swojej notki w całości jest to, że pisząc o rzekomym zaburzeniu przytacza fakt następujący:
'przełomem w sposobie ujmowania zachowań homoseksualnych było wykreślenie h. z list zaburzeń umysłowych i emocjonalnych, co nastąpiło 1973 w USA; kilka lat później za Amer. Tow. Psychiatrycznym poszła Świat. Organizacja Zdrowia (WHO).'
A bezpośrednio dalej mamy z kolei:
'W wielu krajach trwają dyskusje, czy należy zrównać w prawach homoseksualistów heteroseksualistami, m.in. w zakresie zawierania małżeństw i adoptowania dzieci - są kraje (np. Dania, Holandia, Niemcy), w których zdecydowano się na to eksperymentalnie.'
Eksperymentalnie? WTF?!
Wnioski końcowe nie są zbyt trudne: żenujący poziom redakcji - nad wyraz widoczny jest brak spójności, przez co rzetelność notki i (jak można przypuszczać) całego wydawnictwa idzie się najzwyczajniej paść. No i sam sposób ujmowania rzeczywistości - tyleż nieporadny, co wręcz momentami infantylny. Firma, która wydaje takiego gniota sama sobie wystawia odpowiednią ocenę.
Z ciekawości napisałem do PWN-u z pytaniem kto im te bzdury konsultował, o ile w ogóle ktoś; i co mają do powiedzenia nt. uporczywej dezinformacji w postaci nazywania homoseksualizmu zaburzeniem. Fakt, że te słowa zniknęły z zeszłorocznego wydania pozycji pod tytułem "A-Z: Encyklopedia PWN : oryginalna Azetka", ale nie wiem czy ze względów merytorycznych, czy tylko z oszczędności miejsca. Bowiem także w zeszłym roku ukazała się ich nakładem "e 2.0 encyklopedia nowej generacji", gdzie nie tylko mamy całość tej "zaburzeniowej" definicji, ale też wiele zdań powyżej cytowanych, bo dosłownie wyjętych z "Wielkiej Encyklopedii PWN". Zobaczymy, czy ktoś się pofatyguje z odpowiedzią.
Mimo wszystko nasuwa mi się pozytywna konkluzja - póki nie było Internetu, wydawnictwa encyklopedyczne miały niejako monopol na taki zwięzły opis świata, po który sięgało się niczym po zdanie autorytetu. Ich renoma była swoistym świeckim kultem. Pewnie i dziś wielu uczniów zaczyna swoje wypracowania od słownikowych czy encyklopedycznych definicji tematu. Trzeba się jednak pozbyć na zawsze tego mitu, bo skoro grono szacownych profesorów-konsultantów i zapewne długoletnich i zasłużonych redaktorów jest w stanie przepuścić takiego kiksa w publikacji najbardziej dla wydawnictwa prestiżowej... Wystarczy spojrzeć na poziom wielu notek w Wikipedii - tam możliwość wychwycenia mankamentów, przeinaczeń i oczywistych bzdur jest znacznie większa, w dodatku nie ma wokół niej aury dzieła autorów nieomylnych, co wyostrza krytycyzm czytelnika. A o to chyba w gruncie rzeczy chodzi."
Tak jak i Quidnunc uważam, że jest co poprawiać. Mam nadzieję, że PWN przy kolejnych wydaniach encyklopedii to uczyni. Nie ukrywam, że cieszę się z faktu, że korekty w wydaniu internetowym już zostały zapowiedziane. Liczę jednak na to, że na nich się nie skończy a w przyszłych wydaniach encyklopedii hasło będzie gruntowanie zredagowane.
"Szanowni Państwo!
Dziękujemy za zainteresowanie Państwa naszą encyklopedią i zarazem wyrażamy chęć przybliżenia zaistniałej sytuacji. Autorem haseł z dziedziny seksuologii jest dr nauk medycznych, lekarz specjalista II stopnia, seksuolog Stanisław Dulko, wieloletni członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego, również współautor cytowanego przez Państwa w liście stanowiska PTS z czerwca 2006 r. (stanowiska w kwestii mylnego utożsamiania homoseksualizmu i pedofilii). Warto przy tym pamiętać, że hasła encyklopedyczne recenzowało i konsultowało dodatkowo wielu wybitnych naukowców. Zadaniem redaktorów encyklopedii jest głównie opracowanie edytorskie haseł, merytoryczną stronę tekstów pozostawiamy zasadniczo autorom i konsultantom.
W związku z Państwa protestem zwróciliśmy się do pana dr. Dulki o ponowną konsultację haseł. W uzgodnieniu z nim zmienimy w naszej encyklopedii internetowej treść hasła homoseksualizm na wersję opracowaną w ostatnich latach i zamieszczaną już przez Wydawnictwo Naukowe PWN w nowszych encyklopediach, np. A-Z. Encyklopedia PWN (wydanie 6. z 2008 r.):
homoseksualizm [gr.-łac.], med. podejmowanie zachowań seksualnych z osobnikami tej samej płci (przy możliwości swobodnego wyboru partnera); wśród mężczyzn — m.in. uranizm, pederastia, wśród kobiet — miłość lesbijska, safizm.
Z poważaniem
Bartłomiej Kaczorowski
redaktor naczelny encyklopedii PWN"
Cieszy mnie, że nastąpi korekta hasła 'homoseksualizm' w wydaniu internetowym encyklopedii PWN. Liczę jednak na to, że w następnych wydaniach encyklopedii - tych drukowanych i tych na płytach - hasło homosekusalizm będzie gruntownie zmienione i zmiany nie ograniczą się tylko do tego, że homosekusalizm nie będzie już opisywany w kategorii zaburzenia. O tym, jak to wygląda obecnie w encyklopediach PWN napisał ostatnio wyczerpująco Quidnunc w tekscie "Wiedza to potęga":
"Tako rzecze PWN:
'homoseksualizm [gr. homós ‘taki sam’, ‘równy’, łac. sexualis ‘płciowy’], med. zaburzenie identyfikacji płciowej i roli płciowej; podejmowanie zachowań seksualnych z osobnikami tej samej płci (przy możliwości swobodnego wyboru partnera); wśród mężczyzn — pederastia, wśród kobiet — miłość lesbijska.'
Przypominam tę definicję, którą znalazłem na stronie Internetowej Encyklopedii PWN. Zrobiłem małą kwerendę wśród wersji papierowych i w sześciu różnych encyklopedycznych pozycjach tejże oficyny, wydanych w ciągu poprzednich pięciu lat przeczytamy dokładnie to samo. Określenie homoseksualizmu mianem zaburzenia nie tylko stoi w sprzeczności z obowiązującym stanem wiedzy medycznej (i to już od 20-30 lat), ale także z tzw. zdrowym rozsądkiem. "Zaburzenie" sugeruje, że homoseksualizm to stan patologiczny, dysfunkcyjny (osobowościowo i społecznie) oraz noszący znamiona cierpienia.
Zupełnym nieporozumieniem jest też wplątywanie w to identyfikacji płciowej. Zobaczmy zresztą, co mówią o niej pewuenowskie encyklopedie:
'płciowa identyfikacja, med. poczucie psychiczne przynależności do jednej z płci; znajduje odzwierciedlenie w osobowości człowieka, może być całkowicie kobieca lub męska; wyodrębnia się trzeci typ i.p., ambiwalentny, cechujący osoby niezharmonizowane z żadną płcią.'
Co ma wspólnego poczucie przynależności do płci z popędem do przedstawicieli własnej płci? Dla mnie to zagwozdka prawdziwa, bo nigdy te dwa porządki mi się nie mieszały.
Trochę rozjaśnić obraz może najbardziej obszerna wersja notki encyklopedycznej nt. homoseksualizmu, jaką znalazłem w 30-tomowej Wielkiej Encyklopedii PWN, wydawanej w latach 2001-2005. Całość rozpoczyna się od znajomej definicji, którą mamy u szczytu tego wpisu, a potem pojawia się cała seria rozmaitych farmazonów o mocno wątpliwej wartości naukowej i poznawczej:
'Wśród homoseksualistów (mężczyzn i kobiet) można spotkać typy aktywne i bierne; typy aktywne spełniają funkcję "męską", tj. czynną; są zdobywczy, uwodzący, energiczni, narzucający swoją wolę (kobiety homoseksualistki czasem upodabniają się do mężczyzn ubiorem i sposobem zachowania); typy bierne spełniają funkcję "kobiecą", tj. bierną lub bierno-zaczepną; pozwalają się uwodzić, zdobywć i podporządkowują się partnerowi (mężczyźni homoseksualiści upodabniają się wyglądem do kobiet, noszą długie włosy, malują usta, czasem przebierają się w stroje kobiece)'
Czyli mamy heterycką ciekawość starą jak świat - kto jest babą, a kto chłopem w związku dwóch gejów. Pewnie stąd też pomysł wiązania orientacji seksualnej z identyfikacją płciową. Skoro dwóch facetów jest razem, to przecież któryś MUSI być kobietą, no bo jak inaczej to objąć umysłem? Dobierają się więc dwie ciotki i się bawią w przebieranki za mamusię i tatusia - tak by to można przełożyć na stan świadomości nawet bardziej wykształconych jednostek. Żeby jednak dopasować stereotyp do rzeczywistości czytamy dalej, że:
'duża część homoseksualistów nie wykazuje zdecydowanego typu aktywnego lub biernego; mogą oni spełniać i jedną i drugą funkcję w zależności od cech osobowości partnera seksualnego.'
Nie wiem, czy to znów heterykom wszystko się z seksem kojarzy i próbują nam pod kołdry zaglądać, czy o sposób ułożenia stosunków poza sypialnią. Swoją drogą niech obrócą obiektyw swego szkiełka we własną stronę i zobaczą jak wielu facetów pełni wedle ich wcześniejszych definicji "kobiecą" rolę w związkach hetero. Oni też noszą długie włosy, malują usta i czasem przebierają się w stroje kobiece?
Chwilę później autorzy nieco jakby trzeźwieją z zaczadzenia stereotypami i piszą z kolei tak, zupełnie nie pamiętając już tego ustępu powyżej:
'Osobowość homoseksualistów wykazuje tak wielkie bogactwo odmian, że nie można stworzyć klasyfikacji, która pozwalałaby je zaszeregować, podobnie jak nie można tego uczynić w odniesieniu do osobowości heteroseksualistów; pojęcie "homoseksualizm" określa jedynie kierunek popędu seksualnego, lecz nic nie mówi o innych właściwościach i wartościach osobowości homoseksualisty. W stereotypach obiegowo-informacyjnych z określeniem h. kojarzy się wiele właściwości, a nawet ocen moralnych, jednak nie znajduje to uzasadnienia nauk., a więc jest oparte na głęboko zakorzenionych w psychice stereotypach związanych z h.;'
No i bomba, stawiają średniczek i dla odmiany jadą stereotypami aż furczy:
'często podkreśla się zainteresowania oraz zdolności artyst. i estetyczne spotykane u homoseksualistów, które wyrażają się w przesadnym kulcie estetyzmu i piękna - być może, iż ucieczka w świat piękna, poezji i muzyki stanowi element podtrzymujący sens egzystencji homoseksualisty w ogóle oraz przeciwwagę dla dyskryminacji spotykanej w świecie heteroseksualistów'
.
Błyskotliwość tych dywagacji wprost porywa, szamocze i poniewiera. Kolejne zdanie znów może wywołać u głodnego prawdy czytelnika lekką konfuzję:
'W większości przypadków zachowanie, jak i wygląd zewn. homoseksualistów jest zupełnie prawidłowy i nic nie wskazuje na istnienie tego rodzaju orientacji seksualnej.'
Jasny gwint, to gdzie te kiecki, szminki i fryzury damskie? Jakby tego było mało, kolejny akapit przynosi zaskakującą ciekawostkę o tytułowym "zaburzeniu":
'Z medycznego punktu widzenia należy podkreślić fakt, że homoseksualizm nie jest chorobą.'
Kropka. Redaktorzyna bierze wdech i serwuje nam kolejne "kwiatuszki":
'Istnieje duża grupa homoseksualistów, która nie tylko akceptuje swoje skłonności, ale jest z nich zadowolona, a nawet uważa je za wyższy etap rozwoju człowieka - co można uważać za swoisty mechanizm obronny;'
Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać? Kolejnym przykładem na to, że autor nie przeczytał swojej notki w całości jest to, że pisząc o rzekomym zaburzeniu przytacza fakt następujący:
'przełomem w sposobie ujmowania zachowań homoseksualnych było wykreślenie h. z list zaburzeń umysłowych i emocjonalnych, co nastąpiło 1973 w USA; kilka lat później za Amer. Tow. Psychiatrycznym poszła Świat. Organizacja Zdrowia (WHO).'
A bezpośrednio dalej mamy z kolei:
'W wielu krajach trwają dyskusje, czy należy zrównać w prawach homoseksualistów heteroseksualistami, m.in. w zakresie zawierania małżeństw i adoptowania dzieci - są kraje (np. Dania, Holandia, Niemcy), w których zdecydowano się na to eksperymentalnie.'
Eksperymentalnie? WTF?!
Wnioski końcowe nie są zbyt trudne: żenujący poziom redakcji - nad wyraz widoczny jest brak spójności, przez co rzetelność notki i (jak można przypuszczać) całego wydawnictwa idzie się najzwyczajniej paść. No i sam sposób ujmowania rzeczywistości - tyleż nieporadny, co wręcz momentami infantylny. Firma, która wydaje takiego gniota sama sobie wystawia odpowiednią ocenę.
Z ciekawości napisałem do PWN-u z pytaniem kto im te bzdury konsultował, o ile w ogóle ktoś; i co mają do powiedzenia nt. uporczywej dezinformacji w postaci nazywania homoseksualizmu zaburzeniem. Fakt, że te słowa zniknęły z zeszłorocznego wydania pozycji pod tytułem "A-Z: Encyklopedia PWN : oryginalna Azetka", ale nie wiem czy ze względów merytorycznych, czy tylko z oszczędności miejsca. Bowiem także w zeszłym roku ukazała się ich nakładem "e 2.0 encyklopedia nowej generacji", gdzie nie tylko mamy całość tej "zaburzeniowej" definicji, ale też wiele zdań powyżej cytowanych, bo dosłownie wyjętych z "Wielkiej Encyklopedii PWN". Zobaczymy, czy ktoś się pofatyguje z odpowiedzią.
Mimo wszystko nasuwa mi się pozytywna konkluzja - póki nie było Internetu, wydawnictwa encyklopedyczne miały niejako monopol na taki zwięzły opis świata, po który sięgało się niczym po zdanie autorytetu. Ich renoma była swoistym świeckim kultem. Pewnie i dziś wielu uczniów zaczyna swoje wypracowania od słownikowych czy encyklopedycznych definicji tematu. Trzeba się jednak pozbyć na zawsze tego mitu, bo skoro grono szacownych profesorów-konsultantów i zapewne długoletnich i zasłużonych redaktorów jest w stanie przepuścić takiego kiksa w publikacji najbardziej dla wydawnictwa prestiżowej... Wystarczy spojrzeć na poziom wielu notek w Wikipedii - tam możliwość wychwycenia mankamentów, przeinaczeń i oczywistych bzdur jest znacznie większa, w dodatku nie ma wokół niej aury dzieła autorów nieomylnych, co wyostrza krytycyzm czytelnika. A o to chyba w gruncie rzeczy chodzi."
Tak jak i Quidnunc uważam, że jest co poprawiać. Mam nadzieję, że PWN przy kolejnych wydaniach encyklopedii to uczyni. Nie ukrywam, że cieszę się z faktu, że korekty w wydaniu internetowym już zostały zapowiedziane. Liczę jednak na to, że na nich się nie skończy a w przyszłych wydaniach encyklopedii hasło będzie gruntowanie zredagowane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz