wtorek, 20 lipca 2010

Ale...

Postanowiłem przyłączyć do licznego grona blogerów i podjąć się próby podsumowania tegorocznego Europride w Warszawie. Trudno mi o jednoznaczną ocenę, ponieważ w ramach Europride odbył się szereg przeróżnych wydarzeń, które też różnie oceniam. Europride według mnie zaczął się totalną kompromitacją związaną z „rzucaniem jajkiem w pedała” a skończył co prawda radosną i kolorową paradą, ale o nie do końca zadowalającej frekwencji i w całokształcie trochę bezideową.
Pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami było całkiem nieźle – imprez dużo, a do tego ciekawych. Mam na myśli imprezy odbywające się w Pride House, wystawę w Muzeum Narodowym i festiwale filmowe przygotowane przez Kinotekę i Filmotekę Narodową. Takiego programu nie powstydziłby się nawet Londyn i Madryt. Cóż jednak z tego jeśli niesmak po sławnym już „rzucaniu jajkiem” pozostał niestety do końca Europride, a parada, która miała być jego punktem kulminacyjnym, nie zdążyła się na dobre rozkręcić a już została zakończona.
Wracając do „rzucania jajkiem” organizatorzy upierali się co prawda, że był to happening promujący imprezę, ale wciąż jest mi bardzo trudno zrozumieć, dlaczego promować ma bezmyślne wykorzystywanie symboli oraz języka przemocy i nienawiści. Organizatorzy nie wykazali się nawet odrobiną refleksji nad homofobią. W moich oczach był to żenujący i skandaliczny spektakl niczym ostatnie uruchomienie pieca w Auschwitz przez roześmianych celebrytów w takt muzyki biesiadnej w rocznicę wyzwolenia obozu. Nie dość bowiem, że było smutnie żenująco to dodatkowo powiało tandetą, co można zauważyć oglądając plakat z happeningu, który był bezwartościowy zarówno pod względem treści jak i artyzmu.
Na zakończenie Europride miała być parada, która miała przyćmić wszystkie wcześniejsze, być wydarzeniem w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Choć była największa z dotychczasowych parad oraz najbardziej roztańczona i rozśpiewana to jednak nie na tyle by móc porównywać ją do parad z Europy Zachodniej. Jednocześnie wydaje mi się ona zbyt mało ideowa, zbyt słabo wyrazista politycznie. Wielki ukłon i wyrazy szacunku dla Gazety Wyborczej, która zaangażowała się w promocję nie tylko samej imprezy ale i także promocję naszych postulatów oraz przyjęła w pewnym sensie nawet rolę edukatora, niosącego kaganek oświaty w społeczeństwo. Odniosłem wrażenie, że na łamach Gazety Wyborczej nasze dążenia do wprowadzenia w życie w Polsce zasad równości i sprawiedliwości społecznej były bardziej widoczne niż na samej paradzie. Jedynym wyraźnym akcentem politycznym podczas tegorocznej parady był tak naprawdę baner będący inicjatywą Grupy Tel Aviv z hasłem „Żądamy ustawy o związkach partnerskich”.
Choć popieram wszystkie kroki w kierunku równości, także inicjatywę wprowadzenia związków partnerskich, to muszę jednak podkreślić, że związki partnerskie są jedynie półśrodkiem do zapewnienia wspominanej równości i sprawiedliwości. Jedyne rozwiązanie, które może zagwarantować równość i sprawiedliwość to małżeństwo definiowane jako związek dwóch osób bez względu na ich płeć. Związki partnerskie popieram jako rozwiązanie jedynie przejściowe lub też jako rozwiązanie współistniejące obok małżeństw, dostępnych zarówno dla par hetero – i homoseksualnych, i tak samo jak małżeństwa dostępne dla wszystkich obywateli bez względu na płeć osób taki związek tworzących. Podczas parady widziałem niestety tylko jedno odniesienie do małżeństw w postaci kilku flag z napisami promującymi ideę otwarcia małżeństw dla par jednopłciowych oraz rysunkiem tęczowych obrączek. Cenna inicjatywa, tym bardziej, że przygotowana przez jedną osobę, nie powiązaną z żadną organizacją. Miałem dużą przyjemność z niesienia jednej z flag podczas parady. Podobnych nawiązań do małżeństw mi bardzo brakowało. Nie tylko zresztą tego. W ogóle akcentów politycznych i żądań równouprawnienia było w moim odczuciu niewiele. Stanowczo za mało i za słabo artykułowanych. Media rozpisywały się co prawda o postulacie formalizacji związków homoseksualnych jako temacie przewodnim parady, ale jest to zasługą niemal wyłącznie Grupy Tel Aviv, dzięki której postulat ten był widoczny. I za to należą się całej Grupie wielkie brawa. Prawda jest taka, że gdyby nie baner i ulotki z żądaniem formalizacji związków przygotowane przez Tel Aviv kwestie te byłby niemal niewidoczne podczas parady.
Było za to radośnie i kolorowo jak nigdy dotąd w Warszawie. Pierwszy raz w Warszawie było też tak tłumnie i tanecznie. Dlatego zupełnym nieporozumieniem było skrócenie trasy przemarszu. Biorąc pod uwagę to, że parada ruszyła z opóźnieniem, czyli około godz. 13.30, a skończyła o 16.00 i uwzględniając 20 minutową przerwę w połowie trasy, wychodzi na to, że impreza nie trwała nawet trzech godzin. Było to co najmniej dziwne. Rozpoczęcie parady i jej zakończenie były natomiast nijakie. Na Pl. Konstytucji widziałem wiele osób, które były chętne bawić się jeszcze do późnego wieczora, ale niestety organizatorzy nie dali im takiej możliwości. Platformy szybko zniknęły z placu, po czym zdezorientowany tłum zaczął się rozchodzić. Można było bawić się dalej. Wystarczyło pozostawić platformy na placu.
Na to, że było znacznie bardziej imprezowo i barwnie niż w ubiegłych latach duży wpływ miał udział gejów i lesbijek z Europy Zachodniej. Bardzo mnie to ucieszyło, że przyjechali, ale gdzieś w głębi serca miałem nadzieję, że przyjedzie ich więcej. Dobrze jednak, że było ich chociaż tylu, bo bez nich mogłaby się skończyć klapą.
Jednocześnie rodzą się we mnie obawy, co będzie w przyszłym roku, gdy najprawdopodobniej już nie będziemy mieli zagranicznego wsparcia. Myślę również o frekwencji. Nie ma co ukrywać, że tegoroczna parada w Warszawie - choć największa z dotychczasowych – nadal jest mikroskopijna w porównaniu do parad nie tyko w Berlinie, Londynie, Amsterdamie czy Madrycie, ale również w odniesieniu do parad w miastach mniejszych od wymienionych, jak chociażby Sztokholm czy Bruksela. Frekwencja jest największym problemem warszawskich imprez. Uważam, że trzeba wyciągnąć z tego wnioski na kolejne lata i nauczyć się angażować ludzi do działania na rzecz naszego wspólnego dobra. O powodzeniu takich wydarzeń jak parady i ich klimacie decydują przecież ich uczestnicy.
Z przerażeniem czytałem przedparadowe wpisy gejów i lesbijek o tym, jak są przeciwni paradzie i „doradzali” lobbować na rzecz zmian prawnych w inny sposób. Żadnej z tych osób nie widziałem jednak podczas manifestacji pod Sejmem w sprawie formalizacji związków jednopłciowych, nie widziałem też by ktoś z nich udzielał się politycznie, czy dziennikarsko ani w żaden inny sposób aktywnie działał w tym kierunku. Większość z nich siedzi głęboko w szafach nazywając to błędnie „normalnością”. Za niechęcią tych ludzi wobec parady stoi tak naprawdę zinternalizowana homofobia, podszyta strachem przed ujawnieniem się i odrzuceniem. Po to są jednak parady, by takich obaw w przyszłości nie było. Czy naprawdę tak trudno to zrozumieć?! Na tych ludziach należałoby skupić uwagę przez najbliższy rok. Dopóki nie wyjdą w Polsce na ulice setki tysięcy ludzi jak w Hiszpanii lub choćby dziesiątki tysięcy ludzi to żaden polityk nie będzie widział korzyści w popieraniu naszych postulatów. Musi temu towarzyszyć stanowczość i determinacja w głoszeniu naszych postulatów.

1 komentarz:

  1. Poza obraczkami bylo jeszcze co najmniej 1-3 hasel zawierajacych slowa "zona/maz" i co najmniej pare osob w sukniach ewidentnie slubnych. Nadal przegladam zdjecia szukajac wiecej.

    Przykre ze wszystkich ktorzy chca prawdziwej rownosci nadal probuje sie zgarniac pod dywan, a media swiadomie czy nie przykladaja do tego reke.

    OdpowiedzUsuń