Nie będę wybierał między durnotą reprezentowaną przez Komorowkiego a durnotą Kaczyńskiego. Popieram poniższe stanowiska w sprawie wyborów:
Ewa Tomaszewicz
Dziennikarka i blogerka (trzyczesciowygarnitur.blogspot.com), współtwórczyni kabaretu Barbie Girls
Od momentu ogłoszenia nazwisk pretendentów do Pałacu Prezydenckiego mam wrażenie, że uczestniczę w jakimś zakrojonym na szeroką skalę eksperymencie socjologicznym. Pokrótce jego reguły wyglądają tak: wybierzmy najgorszych kandydatów z możliwych, zróbmy im mierną kampanię wyborczą, w której dominować będą frazesy w stylu „mam receptę na wszystkie wasze problemy”, i zobaczmy, czy ludzie to kupią. Kwintesencją tej miernoty, bylejakości i nieliczenia się z wyborcami jest dla mnie Bronisław Komorowski, który, gdyby nie stała za nim Platforma Obywatelska, prawdopodobnie uzyskałby w pierwszej turze wynik w granicach błędu statystycznego. Żałuję, że w Polsce na kartach do głosowania nie ma, tak jak w niektórych krajach, rubryki „żaden z powyższych”. Taka legitymizacja możliwości, że sort kandydatów jest wybitnie nietrafiony, pomogłaby podjąć decyzję tym, którzy nie chcą wybierać „mniejszego zła”, a boją się nie wybrać w ogóle. Mnie w tym roku jest łatwo, bo z jednej strony nie widzę żadnych plusów u Komorowskiego, z drugiej nie boję się prezydentury Kaczyńskiego. Poza tym nie kupuję kampanii wyborczej opartej na straszeniu tą czy inną opcją – strach to potężne narzędzie i nic dziwnego, że nasi politycy tak chętnie się nim posługują, kłopot w tym, że oprócz straszenia, trzeba coś jeszcze wyborcom zaoferować. W obliczu szczęśliwie już się kończącej kampanii wyborczej czuję nie strach, a złość na polityków, że traktują swoich wyborców jak idiotów i zmienili święto demokracji, jakim powinny być wybory, w kpiny z demokracji. I z tej złości też sobie zakpię i, podobnie jak w pierwszej turze, oddam głos nieważny. Na kogokolwiek – Cthulhu, czyli „największe zło”, Lady Gagę, która ma więcej niż Cthulhu zwolenników na Facebooku, Hillary Clinton, bo jest kobietą, Ani DiFranco, bo ją kocham, i Lassie, bo wróciła. Na karcie do głosowania będzie sporo miejsca, tak że będę mogła się wykazać.
Tomasz Raczek
Krytyk filmowy, publicysta, prezenter telewizyjny, wydawca (m.in. „Berka” i „Bierek” Marcina Szczygielskiego oraz „Zatoki ostów” Tadeusza Olszewskiego), szef programowy nFilmHD
Pierwsza tura debaty kandydatów na prezydenta RP stała się dla nas ważnym ostrzeżeniem: ani Bronisław Komorowski, ani Jarosław Kaczyński nie mają nam nic do zaproponowania. Na pytanie o to, jak zachowaliby się, gdyby na prezydenckim biurku znalazła się ustawa o związkach partnerskich (nie o małżeństwach homoseksualnych, ani o adopcji dzieci przez homoseksualistów, lecz ta najprostsza wersja o legalizacji związków z punktu widzenia prawa i finansów) zgodnie odpowiedzieli, że to sytuacja niemożliwa, abstrakcyjna i w naszym kraju dziwaczna, gdyż na czymś takim zależy tylko nielicznym grupom w Polsce. Praktycznie – marginesowym.
Jeśli chcecie teraz wybierać, który Pan K. jest lepszy to oświadczam wam – z punktu widzenia interesów gejów i lesbijek ten wybór jest całkowicie pozorny. Żaden nie jest lepszy – są tak samo zacofani i niepostępowi. Tak samo nas nie rozumieją i nie mają zamiaru tracić czasu na to, żeby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Powtarzają komunały i stereotypy, drepczą w miejscu zadowoleni z faktu, że ktoś zawiązał im na oczach czarną chustkę. Nie muszą nas dzięki niej widzieć. Ale my jesteśmy! I jest nas coraz więcej.
Na kogo powinniśmy głosować? Jeśli czujecie się członkami społeczności LGBT i kwestia praw społecznych dla gejów i lesbijek jest dla was ważna – nie głosujcie w ogóle. Poczekajmy, aż nasz głos stanie się dla kandydatów równie ważny jak stały się głosy lewicy spod znaku Napieralskiego. Aż szanse obu panów K. będą tak wyrównane, że opłaci im się otworzyć oczy, dostrzec nas i o nas zawalczyć. Wtedy na pytanie o przyszłość związków partnerskich będą mieli tak dużo do powiedzenia, że zabraknie im przyznanych na to 2 minut. Na razie bowiem na odprawienie nas z kwitkiem wystarczyło 15 sekund.
Jeśli nawet nie stanie się to w czasie tych wyborów, to z całą pewnością nastąpi już niedługo w czasie kolejnych – do sejmu czy władzy lokalnej. A wtedy znajdzie się być może miejsce wśród polityków także dla naszych nieukrywających się w fikcyjnych, dyplomatycznych małżeństwach przedstawicieli…
środa, 30 czerwca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz