Parada zapewnia nam widoczność i dlatego jest niezbędna - bez względu na (często traktowaną jako zarzut) widowiskowość. Parada jest niezaprzeczalnie największym skupiskiem osób LGBTQ. W kraju, w którym znakomita większość osób LGBTQ siedzi w szafie, w którym strach jest główną barierą przed wyłamaniem się z heteronormy, w którym o osobach LGBTQ publicznie mówi się bardzo mało i niemal wyłącznie źle, a prywatnie - jeszcze mniej i ze wstydem - w takim kraju widoczność LGBTQ jest pierwszą potrzebą. W tym kontekście rozważania, czy postulaty społeczno-prawno-polityczne są wystarczająco eksponowane przez Paradę albo jak Paradę zrelacjonują media uważam za przedwczesne – na takie rozmowy przyjdzie pora, gdy w Polsce zaistnieje ruch LGBTQ. Bo takiego ruchu wciąż nie ma i nie powstanie on, póki pewien poziom widoczności LGBTQ nie zostanie osiągnięty.
Wspólne rozliczenia podatkowe? Związki partnerskie? Dla kogo, skoro w tym kraju „nie ma” osób LGBTQ, skoro - oprócz kilku warszawskich ulic – po pozostałych ulicach w kraju chodzi nieskażona heteronorma, skoro Policja nie wie nic o tym, żeby osobom LGBTQ działa się homofobiczna krzywda, skoro osoby LGBTQ nie walczą o swoje prawa w sądach ani instytucjach? Pardon, zagalopowałem się – „nie ma” gejów i lesbijek, bo przecież osób biseksualnych nie ma w ogóle (przejrzyjcie wypowiedzi osób tak różnych jak Krystian Legierski, Łukasz Pałucki oraz Tomek Szypuła i znajdźcie w nich osoby biseksualne wymienione na równi z gejami i lesbijkami), a osoby transpłciowe (z naciskiem na transseksualne) są jakoś obok i na doczepkę. I kto to w ogóle są te osoby queer?
Zamiast ruchu LGBTQ mamy w Polsce ukrywającą się grupę społeczną szacowaną na 1-2 miliony ludzi. Nawet w internecie widać tylko ułamek tej liczby – największy portal społecznościowy zrzesza raptem 54 000 ludzi, a największy portal randkowy dla mężczyzn – niespełna 83 000. Organizacje branżowe zrzeszają garstkę ludzi – opowieści o setkach czy tysiącach można włożyć między bajki. To ledwo zaczątek ruchu LGBTQ, który próbuje robić wszystko naraz: uświadamiać osoby LGBTQ, budować ich tożsamości, edukować resztę społeczeństwa oraz wysuwać postulaty zmian w prawie. Na zamierzone efekty tych działań przyjdzie długo czekać. Przykład: w Warszawie łatwo można zrobić wydarzenie branżowe – np. festiwal – ale i tak przyjdzie na niego mało ludzi. I zawsze ci sami. Ten sam schemat powtarza się w tych nielicznych miastach, gdzie raczkują branżowe organizacje. O jakiej widoczności LGBTQ, o jakiej medialnej i społecznej percepcji tych osób można wobec tego mówić?
Tylko liczby zapewniają widoczność, tylko licznym przyznaje się rację. Bez tego osoby LGBTQ zawsze będą sprowadzane do roli marginalnej grupy żądającej „przywilejów”, podczas gdy milcząca reszta nie zwraca na siebie żadnej uwagi, jest niewidzialna ergo spokojna i zadowolona ze status quo. Nie rzuca się w oczy i tak ma pozostać. Taki „kompromis”.
Parada temu zaprzecza. Parada podważa heteronormę, jest różnorodna i bogata, jest kwintesencją wolności wypowiedzi i wolności bycia sobą – kto jak kto, ale osoby LGBTQ jako pierwsze powinny docenić ten aspekt Parady. Parada przeraża władze – bo jest nieokiełznanym tłumem: nie sposób go zignorować, nie można udać, że go nie ma. Objawia się raz do roku i przypomina o „problemie” LGBTQ. Media próbują zbagatelizować i strywializować Paradę – a ona i tak kłuje w oczy.
Parada - mimo mgławicowości i braku jednego przekazu – jest jedynym głosem dostatecznie donośnym, żeby dotrzeć wszędzie i powiedzieć „we’re queer, we’re here”. To jest etap, na którym naprawdę jesteśmy. Z tego względu mam w nosie, kto robi Paradę, kto się przy tej okazji lansuje, kto na tym robi prawdziwy czy rzekomy biznes. Parada powinna być co miesiąc.
Wspólne rozliczenia podatkowe? Związki partnerskie? Dla kogo, skoro w tym kraju „nie ma” osób LGBTQ, skoro - oprócz kilku warszawskich ulic – po pozostałych ulicach w kraju chodzi nieskażona heteronorma, skoro Policja nie wie nic o tym, żeby osobom LGBTQ działa się homofobiczna krzywda, skoro osoby LGBTQ nie walczą o swoje prawa w sądach ani instytucjach? Pardon, zagalopowałem się – „nie ma” gejów i lesbijek, bo przecież osób biseksualnych nie ma w ogóle (przejrzyjcie wypowiedzi osób tak różnych jak Krystian Legierski, Łukasz Pałucki oraz Tomek Szypuła i znajdźcie w nich osoby biseksualne wymienione na równi z gejami i lesbijkami), a osoby transpłciowe (z naciskiem na transseksualne) są jakoś obok i na doczepkę. I kto to w ogóle są te osoby queer?
Zamiast ruchu LGBTQ mamy w Polsce ukrywającą się grupę społeczną szacowaną na 1-2 miliony ludzi. Nawet w internecie widać tylko ułamek tej liczby – największy portal społecznościowy zrzesza raptem 54 000 ludzi, a największy portal randkowy dla mężczyzn – niespełna 83 000. Organizacje branżowe zrzeszają garstkę ludzi – opowieści o setkach czy tysiącach można włożyć między bajki. To ledwo zaczątek ruchu LGBTQ, który próbuje robić wszystko naraz: uświadamiać osoby LGBTQ, budować ich tożsamości, edukować resztę społeczeństwa oraz wysuwać postulaty zmian w prawie. Na zamierzone efekty tych działań przyjdzie długo czekać. Przykład: w Warszawie łatwo można zrobić wydarzenie branżowe – np. festiwal – ale i tak przyjdzie na niego mało ludzi. I zawsze ci sami. Ten sam schemat powtarza się w tych nielicznych miastach, gdzie raczkują branżowe organizacje. O jakiej widoczności LGBTQ, o jakiej medialnej i społecznej percepcji tych osób można wobec tego mówić?
Tylko liczby zapewniają widoczność, tylko licznym przyznaje się rację. Bez tego osoby LGBTQ zawsze będą sprowadzane do roli marginalnej grupy żądającej „przywilejów”, podczas gdy milcząca reszta nie zwraca na siebie żadnej uwagi, jest niewidzialna ergo spokojna i zadowolona ze status quo. Nie rzuca się w oczy i tak ma pozostać. Taki „kompromis”.
Parada temu zaprzecza. Parada podważa heteronormę, jest różnorodna i bogata, jest kwintesencją wolności wypowiedzi i wolności bycia sobą – kto jak kto, ale osoby LGBTQ jako pierwsze powinny docenić ten aspekt Parady. Parada przeraża władze – bo jest nieokiełznanym tłumem: nie sposób go zignorować, nie można udać, że go nie ma. Objawia się raz do roku i przypomina o „problemie” LGBTQ. Media próbują zbagatelizować i strywializować Paradę – a ona i tak kłuje w oczy.
Parada - mimo mgławicowości i braku jednego przekazu – jest jedynym głosem dostatecznie donośnym, żeby dotrzeć wszędzie i powiedzieć „we’re queer, we’re here”. To jest etap, na którym naprawdę jesteśmy. Z tego względu mam w nosie, kto robi Paradę, kto się przy tej okazji lansuje, kto na tym robi prawdziwy czy rzekomy biznes. Parada powinna być co miesiąc.
Źródło: www.homiki.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz