Nieujawnione dotąd działania SPR wydają się odsłaniać prawdziwe nastawienie do kwestii LGBT: niechęć, opór, unikanie tematu, „wychylania się” i jednoznacznego stanowiska. I to nie w szeroko pojętym społeczeństwie, ale w jego intelektualnej elicie – w sądach, na wyższych uczelniach i w towarzystwach naukowych.
Fragment orzeczenia Sądu Okręgowego Warszawa-Praga w sprawie skargi wyborczej Krystiana Legierskiego z czerwca 2009 roku: (…) w dalszym ciągu w środowisku medycznym toczy się spór co do tego, czy homoseksualizm można leczyć, a w związku z tym czy jest on chorobą. Dowodem na to są liczne publikacje opisujące skuteczność terapii. (…) Rozstrzygnięcie przez Sąd przedmiotowej sprawy sprowadzałoby się w istocie do rozstrzygnięcia kwestii medycznych, a to wymaga specjalistycznej wiedzy (…).
- To był pierwszy tak wyraźny sygnał, że albo coś jest nie tak z wiedzą ludzi, którzy decydują o naszym losie, albo ludzie ci zwyczajnie boją się zająć stanowisko i powiedzieć, że kto mówi, że homoseksualność to choroba, zwyrodnienie czy zboczenie, ten mówi nieprawdę - stwierdza Katarzyna Hejna ze Stowarzyszenia „Pracownia Różnorodności” (SPR).
WHO wyjaśnia, jak to było
17 maja 1990 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) usunęła homoseksualność ze swojej Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych (ICD-10). Wbrew popularnemu wyobrażeniu ICD-10 nie jest „listą chorób”. Jak na wniosek SPR wyjaśniło polskie biuro Światowej Organizacji Zdrowia, zarówno ICD-10 jak i wcześniejsze wersje tej klasyfikacji, to narzędzie statystyczne, którego kraje członkowskie [WHO] mogą używać w sprawozdaniach dotyczących osób kontaktujących się ze służbą zdrowia. Co więcej, wbrew utartemu przekonaniu w tym zakresie WHO stwierdziła, że ICD-9, obowiązująca od 1977 roku, nigdy nie stwierdzała, że homoseksualność należy traktować jako chorobę, natomiast zapis ICD-9, w której wymieniano homoseksualność, powodował ryzyko błędnej interpretacji. Wypowiedzi WHO w tym zakresie nie są stanowiskiem nowym - pochodzą z artykułu opublikowanego 07 grudnia 1994 roku w fachowym czasopiśmie „Journal of the American Medical Association”. Tekst podpisało pięć osób reprezentujących WHO i jedna z Uniwersytetu w Genewie, tym niemniej przeszedł on bez echa.
- Jeszcze zanim WHO przekazała nam te dane, była z naszej strony próba zdobycia solidniejszych dowodów w Polsce - opowiada Paweł Szmit z SPR. - Przyczyny były proste: gdy stołeczny sąd wypowiada się o homoseksualności w tonie „nic nie wiadomo” i „toczy się dyskusja”, gdy organizowane są konferencje naukowe, w których homoseksualność jest wymieniana jako patologia i zachowanie przeciw obyczajowości, a do Polski przyjeżdża - zapraszany jako autorytet i ekspert - Paul Cameron, notoryczny kłamca homofobiczny, wtedy trzeba szukać porządnego potwierdzenia tego, co podobno „wszyscy wiedzą”: że biseksualność i homoseksualność są takimi samymi orientacjami seksualnymi jak heteroseksualność. Porządnego potwierdzenia, czyli innego niż wikipedia.
Na uczelniach – jakby nic się nie stało
I tu SPR doświadczyło zawodu. Pomimo próśb o krótkie opinie skierowanych do uniwersyteckich katedr i klinik psychiatrii w Bydgoszczy, Gdańsku, Katowicach, Poznaniu, Warszawie i Wrocławiu oraz pomimo identycznych próśb wysłanych do Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego oraz Polskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej - przyszła tylko jedna odpowiedź. Krótko, ale treściwie i na temat odpisał prof. Zbigniew Lew-Starowicz, szef Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego. Po braku odpowiedzi na trzecie z kolei pismo nadane do każdego z pozostałych miejsc SPR zaczęło telefonować.
- Bodaj we Wrocławiu powiedziano nam krótko, że szef katedry odmówił udzielenia nam jakiejkolwiek odpowiedzi – opowiada Paweł Szmit. - W Bydgoszczy przekonywano nas, że „są po naszej stronie”, ale odpowiedź na nasze pytania wymagałaby obszernej ekspertyzy, na którą katedra nie ma czasu. W innych miejscach było jeszcze gorzej: twierdzono, że żadne z naszych trzech pism nie dotarło, albo w ogóle nie sposób się było dodzwonić.
Lepiej nie zaglądajcie do encyklopedii
Następne odkrycie nastąpiło w księgarni. Jak się okazało, popularne encyklopedie PWN głoszą, że homoseksualność to „zaburzenie identyfikacji płciowej”, a nie orientacja seksualna jak każda inna. I nie dotyczy to wyłącznie egzemplarzy pamiętających lata 90. poprzedniego wieku – a takie też są dostępne w sprzedaży – ale także wydań z 2008 roku. Jak się okazało, haseł raz napisanych nie weryfikuje się zbyt często.
- Krótko po tym „odkryciu” miała miejsce nasza żywa biblioteka we Włocławku – wspomina Aleksandra Skonieczka z SPR, która była na miejscu. - Żywe książki – w tym lesbijka, gej i osoba biseksualna – siedziały w czytelni, a tuż obok stała sześciotomowa encyklopedia PWN, która m.in. informowała, że biseksualność to „skłonność” która „może ujawnić się w pewnych określonych sytuacjach, np. przy osłabieniu hamulców psychicznych na skutek wypitego alkoholu”.
W odpowiedzi na pismo SPR wydawca encyklopedii bronił się, że treść haseł przygotowują eksperci, ale też zapewnił, że od 2010 roku hasło „homoseksualizm” otrzyma nowe, neutralne brzmienie, które będzie konsekwentnie wprowadzane do wszystkich publikacji encyklopedycznych. Sukces toruńskiego stowarzyszenia okazał się jednak połowiczny: jak dotąd wydawca nie wyjaśnił, co z hasłem „biseksualizm” ani nie odniósł się do propozycji, aby już wydane encyklopedie opatrzyć erratami. SPR monituje dalej wydawnictwo PWN.
Podręczniki do homofobii
Także po lekturze podręczników szkolnych ludzie z SPR poczuli się niewyraźnie. Niesławna już książka „Wędrując ku dorosłości” dla gimnazjów, która przez lata nazywała homoseksualność zboczeniem, w 2009 roku ukazała nowe oblicze homofobii – bardziej skryte i podstępne, choć nadal nie pozostawiające złudzeń: homoseksualność to albo faza i moda albo wynik molestowania, bo na pewno nie cecha wrodzona, a poza tym są na nią „paragrafy” w kodeksie karnym.
- Zero faktów, zero naukowości, zero obiektywizmu, ale za to 100% wymysłów, insynuacji i homofobicznych, pseudonaukowych bredni – komentuje Mateusz Korzus z SPR. – Nawet Elżbieta Radziszewska przejęła się naszym bardzo obszernym pismem o tym podręczniku i zasugerowała Ministerstwu Edukacji Narodowej, że z tą książką rzeczywiście jest coś nie tak.
MEN istotnie zajęło się sprawą – odesłało podręcznik do ponownej oceny tym samym osobom, które go pierwotnie rekomendowały. A one – podobnie jak przy pierwszej analizie - nie dopatrzyły się w książce żadnych błędów ani przekłamań. Zanim ministerstwo powiadomiło SPR, że z „Wędrując ku dorosłości” jest wszystko w porządku, w obronę podręcznika włączyły się osoby prywatne i organizacje katolickie. Słały do MEN pisma dowodząc, że w podręczniku jest sama prawda, a przed homoseksualnością ostrzegają szanowani naukowcy.
- To była farsa – stwierdza Mateusz Korzus. – Jedynym argumentem „obrońców” podręcznika był wyrwany z kontekstu fragment książki sprzed dwudziestu lat napisanej przez prof. Imielińskiego [zmarł latem 2010 roku] i dr hab. Dulkę. Gdy dr Dulka zobaczył, jak wykorzystano jego pracę, złapał się za głowę.
SPR wysłało do MEN opinię dr Dulki, z której jednoznacznie wynika, że podręcznik jest niezgodny ze stanem wiedzy naukowej. To jednak nie przeważyło szali. SPR docieka teraz, co brano pod uwagę przy ponownej ocenie podręcznika, czemu dokonały jej te same osoby, które wcześniej go rekomendowały, oraz czy są to aby osoby bezstronne – w świetle wcześniejszej współpracy dwóch z nich z wydawcą podręcznika.
Grunt to mieć się czym zasłonić
W SPR przyznają, że cała sytuacja przypomina walkę z wiatrakami.
To zabawa w chowanego – podsumowuje Paweł Szmit. - Środowisko naukowe, poza dwoma wyjątkami, unika zajęcia stanowiska w kwestii, w której w WHO jest konsensus. Wydawcy nie odpowiadają za swoje książki – oni ich przecież nie piszą, a tylko je wydają. MEN nie odpowiada za podręczniki, bo to rzeczoznawcy je oceniają i rekomendują. Efekt jest taki, że tylko nam się wydaje, że homoseksualność to sprawa dawno wyjaśniona – w istocie jest „debata” i wszystko może się jeszcze okazać – np. że rację mają Joanna Najfeld, Tomasz Terlikowski i Paul Cameron.
piątek, 11 marca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No tak, walka z wiatrakami. Nie wiedziałem, że w naszym kraju jest takie zacofanie. Znaczy, rozumiem, że Kościół jest zacofany i wciąż uważa homoseksualizm za chorobę, zboczenie i wszystko co najgorsze, ale... Zastanawiam się tylko, co możnaby zrobić, żeby wpoić ludziom do głowy, że nienawiść do ludzi tylko dlatego, że są innej orientacji, jest zła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Od roku mieszkam w Niemczech, tylko 20 kilometrów od Szczecina, ale jednak. Mentalnie to nie jest 20 km, to jest nieskończoność. Zupełnie inna świadomość społeczna, zupełnie inna kultura osobista, wzajemna życzliwość. Pracuję w Szczecinie, mieszkam zaś ze swoim długoletnim partnerem w małej miejscowości Gegensee, otoczonej lasami 5000 osadzie, gdzie naprawdę można oddychać - dosłownie i w przenośni.
OdpowiedzUsuńW zmianę polskiej mentalności już nie wierzę, koniec, kropka.