Wojciech Szot i Ewa Tomaszewicz zastanawiają się nad sensem Parady Równości w bieżącym roku. Mają rację w tym, że coś nie działa w Warszawie paradowa machina i to nie działa dosyć wyraźnie spoglądając na liczbę jej uczestników w ubiegłych latach. Niestety nie działa w całej Polsce. Wystarczy pojechać na tego typu imprezę do Krakowa, Poznania czy Wrocławia by się przekonać, że może być jeszcze gorzej niż w Warszawie i to dużo gorzej. Szot i Tomaszewicz zadają pytanie czy wyobrażamy sobie Warszawę bez parady. Nie wiem jak inni ale ja nie. Parada już się wpisała w kalendarz imprez i choć przez kilka tygodni w roku jest ona doskonałą okazją by pokazać seksualnie innej, czyli heteroseksualnej, części społeczeństwa, że żądamy szacunku i równości. Parada w Warszawie – jak sama nazwa na to wskazuje – zawiera bardziej postulat równościowy niż wyraża dumę z bycia gejem czy lesbijką. Problem w tym, że nie ma wielu chętnych o tę równość się upomnieć. Moim zdaniem dlatego, że aby domagać się równości w kwestiach prawnych najpierw trzeba poczuć się dumnym z tego kim się jest. Jeśli natomiast – jak jest to w Polsce – większość gejów i lesbijek boi się być sobą ze strachu przed tym co powiedzą lub zrobią rodzice, koledzy, nauczyciele czy pracodawcy to wówczas nie ma nawet co myśleć o tym, by domagali się oni czegokolwiek ani nawet bawili się podczas parad. Nie jest to jednak dla mnie argument by zastanawiać się nad sensem parad jako takich. Rozmawiając z różnymi ludźmi – zarówno homo jak i hetero – widzę, że na przestrzeni kilku lat dokonał się pewien postęp w odbiorze tego typu imprez i coraz rzadziej słyszy się, że na parady chodzą dziwki i pokręcone babochłopy. Co więcej coraz szerzej mówi się o tym, że i babochłopy i chłopobaby też mają prawo bywać tu i tam. Choć jest to dla mnie oczywistość, że mają prawo to sami geje i lesbijki, a zwłaszcza ta część spośród nich, która uważała się za normalną, odmawiali prawa do normalności tej części społeczności, którą uważali za przegiętą, nie wspominając już o osobach transseksualnych, którymi pogardzali. Coś się jednak ruszyło w tej kwestii i takich opinii jest w moim odczuciu coraz mniej. Nie wiem na ile wpływa na to fakt, że raz do roku przechodzi przez Warszawę parada, ale zakładam istnienie jakieś korelacji. Myślę, że głównie jest to wynik tego, że przez szereg lat zdążyła parada spowszednieć, a jej uczestnicy szokować (jakkolwiek to słowo brzmi głupio i absurdalnie to jednak wyraża ono odczucia wielu gejów i lesbijek w Polsce). Duma nie jest siłą napędową parady w Warszawie, lecz rozwija się wraz z nią, a jaka duma taka i parada. Czy rok przerwy mógłby przynieść jakiś pozytywny efekt? Wątpię, bo jaki? Nie zgadzam się z opinią, że brak parady w tym roku obudziłby z latargu ludzi. Nie skłoniłoby to nikogo do większego zaangażowania w organizację parady w przyszłości. Rzeczywistość pokazuje, że zaangażowaniem w paradę jest jak na razie samo przyjście na nią. To, by przyszła garstka - w porównaniu do mieszkających w samej Warszawie gejów i lesbijek – wymaga za każdym razem kilkumiesięcznego przekonywania na wszystkich portalach i uderzania w strunę homopatriotyzmu. Nie uważam za trafione pytanie o sens parady jako takiej, ani rozważanie czy może lepiej byłoby gdyby się w tym roku nie odbyła. Adekwatne jest natomiast od wielu lat pytanie o jej kształt, formę i przede wszystkim pytanie o to, jak sprawić, by przyszli na nią ludzie. Tu nie chodzi bowiem o potrzebę istnienia parady, ale o uświadomienie ludziom tej potrzeby.
poniedziałek, 17 stycznia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz