środa, 19 stycznia 2011

Damian Niebieski - Zamarznięte pośladki

Najpierw trzęsienie ziemi, potem ratunek ofiar. Napiszę krótko: Jeśli nie chcecie gołych dup na paradzie równości, to sobie ją zorganizujcie w styczniu! A najlepiej jak nad Polskę zawita wyż znad Syberii i będzie minus dwadzieścia – wtedy nawet mogą przyjść osoby siedzące w szafie – w wielkich czapkach, owinięci szalikami, ubrani w puchowe kurtki i kominiarki, że tylko oczy widać. I obowiązkowo walonki. Nie będzie platform, bo samochody nie zapalą, nikt nie będzie niósł transparentów, bo palce odmarzną. Będzie mroźno i śnieżnie. A gdyby znaleźli się fani pochodni to, kto wie, może nawet Wszechpolacy by się przyłączyli i to bez zaproszenia – taka moda ostatnio, że śle się zaproszenia tu i tam.

Podobnie z przegiętymi ciotami i babochłopami. Czasami mi się wydaje, że wzbudzają oni i one większy strach, niż niejeden neonazista. Przyczyna takiego strachu jest znana i opisana – strach przed postawieniem znaku równości między „tym strasznym gejem” a mną. Ja jestem przecież męski. Chodzę na siłownię, jem kurczaka i mam plakat Angeliny Jolie. Śmieję się rubasznie z głupich żartów, a w kinie rzucam popcornem w nastolatków, robiąc przy tym groźne miny. Na paradę nie pójdę, bo oni tam są - te gejolesby.

A szkoda. Nie dając prawa do różnorodności, sami strzelamy sobie w stopę. Ograniczamy się do tego, co ogół społeczeństwa uznaje za normalne i na co daje przyzwolenie. Ja od zawsze boję się tych normalnych, ułożonych, spoza środowiska. Tak samo jak boję się tych nienormalnych wariatów. Etykiety ułatwiają funkcjonowanie w codziennym pędzie, ale niestety szufladkują nas i wracają rykoszetem, uderzając z podwójną siłą. Cała sprawa z paradami sprowadza się do odpowiedzi na pytanie (chyba złożone): czy chcemy być tacy sami jak heteroseksualna część społeczeństwa, czy stawiamy na różnice, które na pewno nie oznaczają, że jesteśmy gorsi. Tutaj powinien być znak zapytania, ale nie będzie. To taki pstryczek w nos zasadom.

Na Europride 2010 był upał. Pośladków jakoś nie widziałem gołych, a uwierzcie mi na słowo – przemieszczałem się trochę. Nawet chłodzenie pod puszczaną wodą odbywało się w ubraniach, tacy byliśmy pruderyjni. Gdy w pracy później opowiadałem jak było i na dowód pokazywałem zdjęcia, moi koledzy i koleżanki z uznaniem kiwali głowami, słuchając z zaciekawieniem. I nie wystraszyli się. Nie przestali ze mną rozmawiać, ani się kolegować. Nie rozbili mojego niemęskiego, tęczowego kubka do kawy. Czasami to sami tworzymy, we własnej głowie problem typu „A jeśli ktoś pomyśli, że jestem gejem?”, bo mam niebieskie trampki, bo zamiast plecaka torbę, a na parapecie zdjęcie psa, który umarł na raka prostaty. To nie żarty. Ukrywając swoją tożsamość przez ileś tam lat, ciężko pozbyć się uczucia wstydu czy zażenowania, gdy ktoś można nas porównać do geja. To nie jest koniec świata. Są gorsze rzeczy np. popsuty klimatyzator latem. Nie wierzycie? To spróbujcie w garniturze przyjść wtedy do pracy – nagie pośladki i to własne i na plaży – będą waszym marzeniem.

Mam znajomych spoza pracy. Nie tylko na facebooku. Nie tylko homoseksualnych. Część z nich chodzi na parady, reszta nawet o tym nie myśli. I tutaj już nie chodzi o obrazki z telewizji. O jakieś pióra i nagie torsy. Oni nie potrafią/nie chcą się zrzeszać i działać dla dobra wspólnego. Nie chodzą na wybory. Nie interesuje ich queer czy rozwiązanie złożoności problemu, który polega na odwiecznym dylemacie: Co z tą paradą? Co z tymi aktywistami i tfu działaczkami? I w tym tkwi największy problem. Jak zaktywizować osoby, które o społeczeństwie obywatelskim słyszały coś w gimnazjum? Jak przekonać ich, że ich głosy i ich liczba ma znaczenie? Ja nie wiem, ale wiem, że na paradę w styczniu nie przyjdę. Za dużo soli na ulicy.

Zaczerpnięte z www.homiki.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz