Sobotnie uroczystości żałobne pokazały wielką jedność Polaków, ale zarazem niewiarygodną dominację Kościoła. W sobotę, na placu Piłsudskiego, było pięć procent państwa i jego władz, a dziewięćdziesiąt pięć procent Kościoła i jego hierarchów. Premier Tusk z pokorą wygłosił swoją krótka mowę, marszałek Komorowski z wielkim (niestety) trudem - swoją, cała reszta uroczystości należała do kleru. W niedzielę również. Polska jest państwem wyznaniowym, przejętym przez Kościół, co jest może zgodne z wolą Polaków, ale niezgodne z konstytucją. Może pora ją zmienić?
Gdy w 1937 roku spierano się o pochówek marszałka Piłsudskiego, Kościół był przeciw pochowaniu go na Wawelu, jednak w obliczu państwa miał niewiele do powiedzenia. To władza zdecydowała, że marszałek zajmie swoje miejsce w krypcie pod srebrnymi dzwonami. Dziś jest odwrotnie. O pochówku na Wawelu decyduje Kościół, względnie polityczne otoczenie Lecha Kaczyńskiego, rząd nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie, podobnie jak naród. Choć - jak wydawało mi się dotąd - Wawel jest dobrem narodowym i niezależnie od tego, kto gospodarzy w Katedrze, nie wolno dysponować grobowcami w zależności od politycznego uznania i kościelnego wsparcia. Myślę, że okoliczności podjęcia decyzji o wawelskim pochówku prezydenta położą się wielkim cieniem na smoleńskiej tragedii i jedności narodowej. Myślę też, że polskie władze powinny poważnie potraktować zagrożenie fundamentalizmem religijnym, który jest głęboko uwikłany w polityczny, brudny kontekst.
Jednym z jego twarzy jest cyniczny, obrzydliwy program Pospieszalskiego.
W czwartek, przed pałacem prezydenckim, przeprowadził on jeden ze swoich seansów narodowej podejrzliwości i jątrzenia. Zaproszeni goście, Andrzej Gwiazda i Zdzisław Krasnodębski (profesor tego samego uniwersytetu, który wsławił się doktoryzowaniem ojca Rydzyka), prześcigali się w aluzjach, domysłach i insynuacjach dotyczących sobotniej katastrofy. Redaktor Pospieszalski, tak kierował rozmową i tak dobierał materiał zdjęciowy, by widzowie, którzy żałobę traktowali jako stan narodowego pojednania szybko zmieli go na stan narodowej podejrzliwości i nienawiści. Insynuacje pewnych siebie panów w studio, szły w różnych kierunkach, głównie w tych, które podważały rosyjsko-polskie pojednanie, i choć uczestnicy programu fantazjowali do woli, żaden z nich nie zadał pytania dlaczego prezydent nie poleciał razem z premierem, dlaczego tak bardzo spóźnił się na lot, i czy aby nie wywierał wpływu, choćby pośredniego, na pilotów, by lądowanie odbyło się w Smoleńsku, a nie tam, gdzie warunki atmosferyczne są lepsze.
Mam nadzieję, że mimo takich figur jak Pospieszalski i jego jątrzących wysiłków, atmosfera pojednania między Rosją i Polską przetrwa, że będzie ona dobrem wartym ceny, jaką zapłaciły osoby, które zginęły w katastrofie. Mam też nadzieję, że Polska otrząśnie się z fundamentalizmu i że państwo i rząd wybiją się kiedyś na niezależne pozycje, a Kościół obejmie domenę, która z natury i istoty mu się należy. Domenę eschatologii, nie - polityki.
Gdy w 1937 roku spierano się o pochówek marszałka Piłsudskiego, Kościół był przeciw pochowaniu go na Wawelu, jednak w obliczu państwa miał niewiele do powiedzenia. To władza zdecydowała, że marszałek zajmie swoje miejsce w krypcie pod srebrnymi dzwonami. Dziś jest odwrotnie. O pochówku na Wawelu decyduje Kościół, względnie polityczne otoczenie Lecha Kaczyńskiego, rząd nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie, podobnie jak naród. Choć - jak wydawało mi się dotąd - Wawel jest dobrem narodowym i niezależnie od tego, kto gospodarzy w Katedrze, nie wolno dysponować grobowcami w zależności od politycznego uznania i kościelnego wsparcia. Myślę, że okoliczności podjęcia decyzji o wawelskim pochówku prezydenta położą się wielkim cieniem na smoleńskiej tragedii i jedności narodowej. Myślę też, że polskie władze powinny poważnie potraktować zagrożenie fundamentalizmem religijnym, który jest głęboko uwikłany w polityczny, brudny kontekst.
Jednym z jego twarzy jest cyniczny, obrzydliwy program Pospieszalskiego.
W czwartek, przed pałacem prezydenckim, przeprowadził on jeden ze swoich seansów narodowej podejrzliwości i jątrzenia. Zaproszeni goście, Andrzej Gwiazda i Zdzisław Krasnodębski (profesor tego samego uniwersytetu, który wsławił się doktoryzowaniem ojca Rydzyka), prześcigali się w aluzjach, domysłach i insynuacjach dotyczących sobotniej katastrofy. Redaktor Pospieszalski, tak kierował rozmową i tak dobierał materiał zdjęciowy, by widzowie, którzy żałobę traktowali jako stan narodowego pojednania szybko zmieli go na stan narodowej podejrzliwości i nienawiści. Insynuacje pewnych siebie panów w studio, szły w różnych kierunkach, głównie w tych, które podważały rosyjsko-polskie pojednanie, i choć uczestnicy programu fantazjowali do woli, żaden z nich nie zadał pytania dlaczego prezydent nie poleciał razem z premierem, dlaczego tak bardzo spóźnił się na lot, i czy aby nie wywierał wpływu, choćby pośredniego, na pilotów, by lądowanie odbyło się w Smoleńsku, a nie tam, gdzie warunki atmosferyczne są lepsze.
Mam nadzieję, że mimo takich figur jak Pospieszalski i jego jątrzących wysiłków, atmosfera pojednania między Rosją i Polską przetrwa, że będzie ona dobrem wartym ceny, jaką zapłaciły osoby, które zginęły w katastrofie. Mam też nadzieję, że Polska otrząśnie się z fundamentalizmu i że państwo i rząd wybiją się kiedyś na niezależne pozycje, a Kościół obejmie domenę, która z natury i istoty mu się należy. Domenę eschatologii, nie - polityki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz