piątek, 31 grudnia 2010
Rok 2010
W Portugalii parlament przyjął ustawę legalizującą homomałżeństwa
LUTY
Charl van den Berg najprzystojniejszym gejem świata
MARZEC
Kozak wygrywa w Strasburgu
KWIECIEŃ
MAJ
Afryka - kontynet homofobii. Prześladowanai w Malawii i Ugandzie. Świat Zachodu w końcu zwraca uwagę na problem afrykańskiej homofobii.
CZERWIEC
Marta Konarzewska bohaterką roku
ARS HOMO EROTICA
W kraju gejzerów homomałżeństwa
LIPIEC
Powiew wolności w Warszawie
W Argentynie małżeńsko i tęczowo
SIERPIEŃ
Polska drużyna pierwszy raz na Gay Games
WRZESIEŃ
Tej kobiecie odebrało resztki rozumu
Miłość nie wyklucza w internecie
PAŹDZIERNIK
Tizziano Ferro e gay!
Miłość nie wyklucza w prasie
LISTOPAD
Miłość nie wyklucza na ulicach
GRUDZIEŃ
Ślub w powietrzu
I koniec DADT w Stanach Zjednoczonych
środa, 29 grudnia 2010
Sunday Boy - Крум
Gdyby usunąć te dwie panny kręcące dupami byłoby perfekcyjnie. Zostałby ON i to by mi wystarczyło!!! A ON jest boski. Nawet szrama po operacji wydaje mi się u NIEGO podniecająca.
wtorek, 28 grudnia 2010
Kołtuneria
Akt I
Pokój pracownika socjalnego, do pokoju wchodzi mężczyzna w wieku średnim z prośbą o udzielenie pomocy finansowej, po kilku zdaniach rozmowy rozpoczyna się wymiana zdań na temat związku owego klienta
Pracownik socjalny 1: Czy z Panią X jest Pan w związku?
Klient: Jest moją znajomą. Nie jesteśmy razem. Przychodzi do mnie mi pomagać, czasem zrobi mi zakupy, pogada…
Pracownik socjalny 1: Niech Pan nie zaprzecza! Mieszka Pan z konkubiną! Sąsiedzi potwierdzają, że mieszkacie razem. Razem mieszkacie i jesteście razem. Po co tu kłamać? Wszyscy widzą, że jesteście razem. A skoro jesteście razem to ja muszę wiedzieć co robi konkubina, z czego się utrzymuje. Ja nie mogę liczyć Pana jako osobę samotną.
Akt II
Pokój tego samego pracownika socjalnego, do pokoju wchodzą dwie młode kobiety w sprawie pomocy finansowej, po kilku zdaniach rozmowy rozpoczyna się wymiana zdań na temat związku owej klientki
Pracownik socjalny 1: Proszę Pani, ta druga Pani to niech poczeka na zewnątrz. Pani przychodzi o pomoc to ja nie życzę sobie obcych osób.
Klientka: Ale my jesteśmy razem.
Pracownik socjalny 1: Ale ja nie będę wchodziła czy Panie są razem czy nie razem. Mnie to nie interesuje kim ta Pani jest dla Pani. Czy współlokatorką czy przyjaciółką… Mnie nie interesuje co ta Pani robi u Pani w domu.
Akt III
Pokój pracownika socjalnego, jeden pracownik socjalny pyta koleżankę z pracy o rozmowy z klientami z obu aktów
Pracownik socjalny 2: Czy ty jesteś normalna? Faceta wypytywałaś o to z kim jest a z kim nie jest i co ich łączy a tej dziewczyny nie tylko o to nie pytasz ale jeszcze nawet nie chcesz wiedzieć czy one żyją razem czy osobno?
Pracownik socjalny 1: Ale one są przecież razem! Jej matka do dzisiaj nie może się pogodzić. Czy ty wiesz, że ta druga ma do tego dziecko?
Pracownik socjalny 2: Ale traktujesz je jakby prowadziły oddzielne gospodarstwa a przecież są razem.
Pracownik socjalny 1: Przecież nie będę się pytać czy są razem!
Pracownik socjalny 2: A dlaczego nie? Tego gościa się zapytałaś czy ma kobietę, czy są razem. Więc czemu jej się o to nie zapytałaś, skoro nawet wiesz że są razem.
Pracownik socjalny 1: To jest sprawa każdego jak żyje i ja się w to nie wtrącam. Dla mnie mogą być przyjaciółkami, kochankami czym chcą, ale jak napiszę w wywiadzie, ze są razem. Przecież to będzie od razu wiadomo, że są lesbijkami.
Pracownik socjalny 2: I co z tego? Przecież to prawda. Razem mieszkają, razem się żywią, gotują, sprzątają, nawet razem wychowują dziecko.
Pracownik socjalny 1: Mnie to nie obchodzi co one razem robią.
W tematach rodzicielskich
Pozostając w tematach rodzicielskich, dziś świat obeszła wieść, że Elton Jon i David Furnish zostali ojcami Zacharego Jacksona Leona Furnisha-Johna. To kolejna znana para gejowska, która zdecydowała się na rodzicielstwo. Ostatnio głośno było o Neilu Patricku Harrisie, który ze swym mężem został ojcem dwóch maluchów.
Czytając komentarze na polskich stronach internetowych przeważa oburzenie, klepanie o końcu świata i wyzwiska. Jestem pewien jednak, że większość z tych oburzonych chętnie dała by się adoptować nawet kilku homoseksualnym gwiazdom mając na uwadze, co mogliby w przyszłości odziedziczyć i jak na tym skorzystać.
Zwalczajmy nienawiść i głupotę
Jest to bardzo niebezpieczne dla młodych ludzi, którzy są podatni na manipulacje ze strony takich środowisk. Przez takie działania wielu młodych gejów i lesbiej zmusza się do życia niezgodnie ze swą naturą, okłamując nie tylko innych ale strając się oszukać także siebie.
Nie bądźcie obojętni na tę szarlatanerię. Proszę was wszystkich abyście sprzeciwili się tego typu inicjatywom choćby wysyłając wiadomość do tych oszołomów, by uświadomić im jaką krzywdę przynoszą ich działania. Namawianie młodych ludzi do zmiany orientacji i wmawianie im, ze jest to mozliwe jest nienawiścią i głupotą, choćby było to dokonywane pod maską miłosierdzia. Możecie sprzeciwić się temu na podanej stronie otwierając zakładkę kontakt
Dla przypomnienia:
Amerykańska Akademia Pediatryczna doradza młodzieży poszukiwanie wsparcia psychologicznego w przypadku poczucia niepewności co do tożsamości seksualnej. Unikaj wszelkich terapii, które mają na celu zmianę orientacji seksualnej lub leczenia bazującego na twierdzeniu, że homoseksualizm jest chorobą. ”
— Amerykańska Akademia Pediatryczna.
„Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne podtrzymuje stanowisko z 1973 roku, że homoseksualizm nie jest jednostką chorobową. W ostatnim czasie pojawiły się głosy kwestionujące powyższą tezę, które opierają się na założeniu, że homoseksualizm może zostać wyleczony. Podstawą tego typu twierdzeń nie są jednak rzetelne badania naukowe przeprowadzane przez kompetentnych specjalistów, lecz przekonania religijne lub polityczne nie respektujące praw obywatelskich osób homoseksualnych. ”
— Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne.
„Stosowanie terapii reparatywnej jest nieetyczne z natury, ponieważ narusza wiele podstawowych zasad etyki terapeutycznej: ignoruje wiedzę naukową, poniża godność pacjentów, powoduje wzrost ich napiętnowania społecznego, w końcu poważnie szkodzi relacjom między pacjentami a ich otoczeniem. ”
— Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne.
„Amerykańskie Towarzystwo Wsparcia Psychologicznego przyjęło w 1998 roku stanowisko, w którym sprzeciwia się twierdzeniu, iż osoby LGB są chore psychicznie w związku ze swoją orientacją seksualną. Jednocześnie wspiera głoszenie prawdziwych informacji o orientacjach seksualnych, zdrowiu psychicznym i właściwych interwencjach psychologicznych celem wyparcia informacji opartych na uprzedzeniach, ignorancji lub błędnych przekonaniach o orientacji homoseksualnej. Ponadto potępiamy promocję "terapii reparatywnej" jako metody "leczenia" osób homoseksualnych. ”
— Amerykańskie Towarzystwo Wsparcia Psychologicznego.
poniedziałek, 27 grudnia 2010
Bać się być gejem
Program prowadzi Gareth Thomas, gwiazda brytyjskiego rugby, który niedawno ujawnił, że jest gejem. Szczególnie polecam otwartym nauczycielom do wykorzystania na godzinie wychowawczej i religii.
Ambasador gejów
On ma lat 49, a on 43. Starszy jest zodiakalnym Koziorożcem, młodszy Rybą. Pierwszy zawodowo zajmuje się polityką, drugi turniejami jeździeckimi. Obaj lubią muzykę i sztukę. Para gejów, która nie kryje swej orientacji seksualnej. Ale nie byle jaka para – Guido Westerwelle jest wicekanclerzem i szefem niemieckiej dyplomacji, Michael Mronz jego „małżonkiem”, który towarzyszy mu podczas oficjalnych wizyt za granicą. Obaj udzielają światu lekcji tolerancji.
Jeszcze kilka lat temu Guido Westerwelle przychodził na partyjne imprezy i bale prasowe z Ute Spangenberg. Niemieckie media nazywały tę urodziwą brunetkę jego „alibi-przyjaciółką". Tajemnicą poliszynela było bowiem to, że szef liberalnej partii FDP ma słabość do mężczyzn. Wreszcie Westerwelle sam zdecydował skończyć z tą zabawą w chowanego i w lipcu 2004 r. na przyjęciu z okazji 50. urodzin kanclerz Angeli Merkel pojawił się w towarzystwie przyjaciela. Jeśli chciał myśleć o dalszej karierze politycznej, nie mógł się dłużej narażać na oskarżenia o podwójną moralność. Dla Westerwellego było to nie lada wyzwanie. Jednak dzięki ujawnieniu związku z Mickym, jak mówi o swym partnerze, wicekanclerz zyskał w odbiorze społecznym na wiarygodności, co zaowocowało doskonałym wynikiem w wyborach do Bundestagu i w konsekwencji wejściem FDP do koalicji rządowej z chadekami.
Przy podziale stanowisk w nowym gabinecie brał początkowo pod uwagę resort gospodarki. Na ostateczną decyzję Westerwellego o zajęciu biurka opróżnionego przez byłego szefa MSZ Franka-Waltera Steinmeiera miał wpływ starszy kolega z FDP Hans-Dietrich Genscher. „Musisz!", przekonywał dawny szef dyplomacji RFN. Genscher, kreując niemiecką politykę zagraniczną w czasach Helmuta Kohla, nie miał łatwego życia. Kanclerz tak uprzykrzył życie swemu ministrowi, że słynny „Genschmann" wycofał się z polityki. Także kanclerz Merkel woli sama kształtować politykę zagraniczną Niemiec, a Westerwelle nie należy do tych, których zadowalają role statystów. Dodatkowym utrudnieniem jest jego orientacja seksualna. „Taki wstyd, jak my będziemy wyglądali za granicą…” – bąkał pod nosem niejeden Niemiec. Bo wicekanclerz zwykle podróżuje ze swoim partnerem.
Podczas pierwszej podróży na Bliski Wschód minister Westerwelle nie odważył się jednak zabrać z sobą „małżonka". W Arabii Saudyjskiej i Jemenie za homoseksualizm można nawet stracić życie. A wicekanclerz, jeszcze zanim objął rządową posadę, głośno domagał się zablokowania pomocy finansowej dla krajów, w których „wykonywane są wyroki na kobietach i mężczyznach o orientacji homoseksualnej". Gospodarze puścili to w niepamięć i niemiecki MSZ mógł mówić o „życzliwym przyjęciu” szefa. Podobnie w Turcji. Nieco później, jeszcze nieoficjalnie, Michael Mronz towarzyszył Westerwellemu w krótkich podróżach do Szwecji i Włoch.
Pojechał także do Azji, choć jego przyjazd do Tokio poprzedziły sygnały od dyplomatów premiera Yukio Hatoyamy, że w Japonii homoseksualizm tolerowany jest co najwyżej wśród artystów. Szef niemieckiegoMSZ okazał się jednak nieugięty i Micky został ujęty w dyplomatycznym protokole oraz znalazł się na pokładzie rządowego samolotu „Konrad Adenauer". Na wszelki wypadek partner Westerwellego oznajmił dziennikarzom, że leci na własny koszt. Gospodarze przygotowali dla Mronza specjalny czterostronicowy program pobytu. Kłopot sprawiła już sama nazwa: dla żon polityków wysokiej rangi opracowuje się tzw. Damenprogramm, Mronz zakwalifikowany został jako „Pan Mronz". Minister Westerwelle i pan Mronz wspólnie przeszli po czerwonym dywanie i wspólnie wzięli udział w rytualnej ceremonii w świątyni Meiji Jing?. Podczas rządowych rozmów przyjaciel ministra oprowadzany był po wystawie „Medycyna i sztuka” w tokijskim muzeum Mori.
W Chinach homoseksualizm zniknął z listy chorób psychicznych dopiero przed paru laty, lecz jednopłciowi kochankowie nadal uchodzą za zboczeńców. Westerwelle nie bał się konfrontacji i w przeciwieństwie do byłych ministrów spraw zagranicznych, socjaldemokraty Franka-Waltera Steinmeiera i Joschki Fischera z Zielonych, którzy ważyli słowa, wypalił wprost, co myśli o nieprzestrzeganiu podstawowych praw człowieka przez chińskich polityków. Ci po uwagach Westerwellego na temat wolności światopoglądowej i poszanowania dla mniejszości odczuli potrzebę pouczenia gościa, żeby nie mieszał się do spraw wewnętrznych ich kraju. Minister nie wziął sobie tego do serca. Jak później skwitował: „Można zabiegać o niemieckie interesy bez wyciszania z tego powodu głosu w kwestiach praw człowieka".
Wobec Mronza Chińczycy zachowali się elegancko. W Pekinie uścisnął mu dłoń na powitanie i obdarzył przyjaznym uśmiechem sam prezydent Wen Jiabao. Ekscentryczny dla Chińczyków przybysz z Berlina i jego partner zostali również zaproszeni do wspólnego udziału w oficjalnym przyjęciu wydanym w ekskluzywnym China-Club, gdzie składka płacona przez członków z politycznego i gospodarczego świecznika sięga 10 tys. euro rocznie. Skośnoocy gospodarze umieli się jednak zdobyć na dochowanie etykiety tylko w tym miejscu. Gdy niemieccy goście delektowali się chińską kuchnią, w tym samym czasie funkcjonariusze reżimowej policji rozbijali w innym miejscu stolicy wybory Mr. China-Gay pod pretekstem braku zgody na zgromadzenie publiczne.
Minister spraw zagranicznych RFN podróżujący w towarzystwie życiowego partnera wzbudza za granicą wielkie zainteresowanie, niekiedy ciche protesty czy kąśliwe uwagi. Westerwelle i Mronz nie kryją się ze swą miłością, ale też starają się nie drażnić i nie prowokować. Podczas pobytu w Japonii i Chinach mieszkali w jednym pokoju, lecz publicznie unikali okazywania zażyłości, a nawet dotyku. W rozmowach z dziennikarzami na własny temat używali sformułowań „Herr Mronz" i „Herr Westerwelle".
Zdania samych Niemców co do kochającego inaczej szefa dyplomacji są podzielone: jedni podziwiają go za odwagę cywilną, a nawet są dumni, że pokazuje światu, jak dzisiejsze Niemcy są tolerancyjne, innym nadal trudno pogodzić się z tym, że reprezentuje ich za granicą gejowska para. Zdarzają się także uszczypliwości ze strony kolegów polityków. Były sekretarz generalny CDU Heiner Geissler na marginesie wewnątrzkoalicyjnej polemiki huknął bez ogródek: „Cesarz Kaligula mianował osła konsulem" (…), sto dni temu osioł został federalnym ministrem spraw zagranicznych". Westerwelle „nie jest mężem stanu” – komentował niedawno „Süddeutsche Zeitung”, a opiniotwórczy „Die Zeit” wzywał ministra, by się zdecydował, czy chce być Genscherem czy Haiderem.
Niemcy mają za złe Westerwellemu nie tyle jego poglądy na sprawy międzynarodowe, ile kwestie polityki wewnętrznej, a zwłaszcza podatkowej i socjalnej. Szef FDP nie boi się głosić mało popularnych opinii, które marszczą czoła lewicowym „obrońcom ludu". Ale, co symptomatyczne, nawet w tych szeregach znajduje zwolenników. Stuprocentowego liberała Westerwellego wsparł ostatnio były minister gospodarki Wolfgang Clement, który zwrócił legitymację partyjną SPD. W polityce zagranicznej Westerwelle wzbudza irytację przede wszystkim poza Niemcami. Gdy jego amerykańska koleżanka z urzędu Hillary Clinton ostrzegła Europejczyków przed majstrowaniem przy istniejącym systemie obrony, Westerwelle zażądał dyskusji o atomowym rozbrojeniu i zabraniu przez USA dwudziestu pozostałych w Niemczech bomb typu B-61, których stacjonowanie – jego zdaniem – nie ma dziś żadnego sensu, i wśród rodaków zyskał tylko poklask. Westerwelle nie ma też zamiaru trzymać języka za zębami w dialogu z Rosją. Jeszcze w roli parlamentarnego opozycjonisty ostro krytykował miłość kanclerza Gerharda Schrödera do prezydenta Władimira Putina i podjęcie pracy przez byłego szefa rządu RFN w Gazpromie (Schröder wytoczył mu nawet z tego powodu proces). Podobnie jak jego wielki poprzednik Genscher Westerwelle ma ciepły stosunek do naszego kraju, czego dowiódł, wybierając Warszawę na cel pierwszej podróży zagranicznej. Wówczas nie zdecydował się jeszcze na przyjazd z Mickym. Czy zrobi to przy następnej okazji? Jedno jest pewne: Guido Westerwelle już teraz przeszedł do historii jako pierwszy w świecie minister gej z oficjalnie przedstawianym partnerem u boku i, chcąc nie chcąc, pierwszy światowy ambasador homoseksualistów.
PS. Osobiście mam wątpliwości czy rzeczywiście Westerwelle jest ambasadorem gejów i praw osób homoseksualnych. Po pierwsze dlatego, że jednak unika tematu w rozmowach i podczas wizyt w krajach, gdzie prawa człowieka są łamane najbardziej, a więc w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Po drugie, powinien wstrzymać w końcu pomoc dla krajów, w których prawa osób homoseksualnych są łamane. I po trzecie dlatego, że - jak się okazało niedawno - z jednej strony krytykuje państwa islamskie i wzywa do ich bojkotu (są to głównie puste słowa bez realnych posunięć) a jednocześnie spędza w nich wakacje ze swoim mężem, podczas gdy mieszkającym tam gejom grozi kara wieloletniego więzienia a nawet śmierci. Brak w tym konsekwencji. Podejrzewam, że Westerwelle chce znaleźć poklask zarówno w środowiskach liberlnych jak i konserwatywnych, ale przedkładanie opinii niemieckich homofobów z kręgów chadeckich nad prawa człowieka jest smutne i niezrozumiałe, a jednocześnie osłabia wizerunek jego osoby jako twardego i konsekwentnego polityka. Szczerze mówiąc - choć doceniam Guido Westerwelle i jego wkład w promocję praw człowieka - to wolę od homoseksualnego Westerwelle heterosekualnego Zapatero, który nie boi się zawalczyć w słusznej sprawie, nawet jeśli miałby się tym komuś narazić.
niedziela, 26 grudnia 2010
Zaplątanie
Postęp dla wybranych
W Anglii i Walii dopiero w 1967 roku zostały zalegalizowane kontakty homoseksualne z osobami powyżej 21 roku życia, w Szkocji zaś w 1980 roku, a w Irlandii Północnej w 1982 r. Homoseksualiści nadal byli dyskryminowani, ponieważ heteroseksualiści mogli uprawiać seks od 16 roku życia. W 1994 roku wiek dopuszczalności stosunków homoseksualnych obniżono z 21 do 18, a 2000 roku został obniżony do 16 na równie z heroseksualistami.
Usuwając te hańbiące przepisy nie wymazano wyroków, które zapadły. Do dzisiejszego dnia istnieje duża liczba osób, które niesprawiedliwie figurują w rejestrach skazanych jako przestępcy seksualni. Nie mogą w związku z tym starać się o szereg stanowisk w licznych instytucjach, gdzie wymagane jest zaświadczenie o niekaralności. Co z tego, że rząd brytyjski przeprosił gejów za haniebne przepisy i prześladowania w przeszłości jeśli geje nadal odczuwają na własnej skórze ich skutki. Cameron zapowiada szybką zmianę prawa w tej kwestii.
Jednocześnie konserwatywny rząd brytyjski rozpoczął rozmowy na temat umożliwienia parom homoseksualnym zawierania małżeństw. Najpierw wprowadzona zostanie jednak możliwość rejestracji obowiązujących już na wyspach związków partnerskich w kościołach zgodnie z obrządkiem religijnym. Obecnie związki partnerskie – choć dają takie same prawa i obowiązki jak małżeństwo – mogą być rejestrowane jedynie w instytucjach świeckich. Przewiduje się, że małżeństwa jednopłciowe będą możliwe przed 2015 r.
Postęp, jaki dokonuje się w Wielkiej Brytanii okazuje się być jednak zarezerwowany tylko dla Brytyjczyków, o czym przekonał się 29-letni mężcyznza pochodzący z Iranu, w którym oficjalnie w ostatnim tygodniu zabito 3 gejów. Ilu zamordowano bez wyroku tego nawet nikt nie wie. 29-latniemu gejowi sąd brytyjski odmówił azylu, po tym jak uciekł z kraju, gdy jego przyjaciel gej został aresztowany za wideo z nagraniem całujących się 2 mężczyzn.
Sędzia Freeman, który odmówił azylu powiedział w uzsadnieniu, że nie przedstawiono dowodów na to, że film istniał i nie udowodniono, że Irańczyk był prześladowany w związku z orientacją seksualną. Sędzia Freeman w skandaliczny sposób odniósł się do sprawy nazywając homoseksualizm „nieprzyzwoitością”, „sodomią” i „upodobaniem”.
Sędzia stwierdził, że "On [ubiegającej się o azyl] mówi, że uciekł, kiedy uświadomił sobie członka jego koterii został aresztowany przez nich, najwyraźniej pozostawiając obciążających wideo w ich ręce, pokazując nieprzyzwoity aktywności w ramach tego skarżącego i innych." Panie Freeman odnosi się również do osoby ubiegającej się o azyl jako "angażując się w sodomia" i opisuje, że są homoseksualistami jako "upodobanie". Nie ma wątpliwości, że za tą decyzją stoją uprzedzenia i homofobia sędziego, którego sposób myślenia przypomina czasy wiktoriańskie. Wiadomo, że dwóch innych gejów z krajów muzułamśkich ubiegających się o azyl popełniło samobójstwo, ponieważ woleli zginąć niż wrócić do krajów, gdzie byliby prześladowani. Tym bardziej decyzja sędziego jest skandaliczna. Teraz wszystko w rękach trybunału apelacyjnego. Swoją drogą sędzia odmawiający azylu osobom narażonym na prześladowania ze względu na orientację seksualną powinien być odsunięty od pełnionych funkcji. Sprawowanie przez takich ludzi funkcji sędziów jest tragiczne w skutkach. Absurdem jest żądanie od ubiegających się o azyl dowodów na prześladownia, jeśli w kraju pochodzenia za seks homoseksualny prześladuje się ludzi groźbą śmierci. Jakich dowodów jeszcze potrzebował sędzia? Czy oczekiwał, że ktoś da się schwytać? Wówczas nie byłoby już komu przyznawać azylu. Jest to kompromitacja imigracyjnego systemu brytyjskiego. I jak mają się do tego zapewnienia Camerona o tym, że należy walczyć z homofobią i działać na rzecz równych praw? Chyba tak samo jak zasiadanie z PiS w jednym bloku w Parlamencie Europejskim.
sobota, 25 grudnia 2010
Jak minął dzień
Make The Yuletide Gay - sympatyczne tak mocno, że aż przesłodzone. Polecam tym, którzy cierpią na brak cuku.
Kandidaten - choć przewidywalne to jednak rewelacyjne. Polecam, polecam, polecam.
Sherlock Holmes - mi się podobało, mężowi się nie nudziło.
I love you Phillip Morris - dno, strata czasu, nie oglądać.
Miss Kicki - warto samemu sprawdzić czy się będzie podobać. Ja jestem na tak.
piątek, 24 grudnia 2010
Kościół w życiu publicznym? Nie!
- Co Pan o tym myśli? W atmosferze świątecznej, gdy we wszystkich instytucjach odbywają się opłatki (zwane czasem śledzikami), przychodzą duchowni do wszystkich urzędów. Święcą, błogosławią. To jest naruszenie rozdziału Kościoła od państwa, czy nie? - zastanawiał się Jacek Żakowski. Przypomniał, że na niedawnym opłatku w Kancelarii Prezydenta był kapłan, który dzielił się opłatkiem z Bronisławem Komorowskim.
- To jest coś co nie powinno mieć miejsca. (...) Nie mam z tym problemu, że ktoś w przestrzeni prywatnej przeczyta fragment Pisma Świętego, podzieli się opłatkiem. Ale to jest coś zupełnie innego jeśli prezydent zaprasza księdza. Tu się mieszają porządki - denerwował się Palikot.
Brak tradycji państwa świeckiego?
Były polityk Platformy Obywatelskiej mówił, że przyzwyczailiśmy się w Polsce do obecności Kościoła w życiu publicznym i nie dostrzegamy naruszenia granic między sferą wiary i państwa: - Zaczyna się od tego, że prezydent zaprasza kapłana a kończy się ingerowaniem Kościoła w wybory. Potem się okazuje, że nie mamy świeckich uroczystości. Że nie potrafimy pochować prezydenta jeśli zginie w katastrofie. Nie potrafimy oddać, przejąć władzy po wyborach bez elementów religijnych. To tworzy taką szarą strefę w relacjach między państwem i Kościołem. Prezydent powinien dać świadectwo jako strażnik Konstytucji, że tak nie może być. Nawet niech zapowie, że on w domu będzie czytać fragmenty Pisma Świętego. Proszę bardzo. Ale w urzędzie publicznym - nie - mówił w TOK FM Palikot.
Jego zdaniem nie ma powodu, by prezydent nie składał życzeń katolikom. - Jeśli jednak występuje i składa życzenie w towarzystwie kapelana, no to jest pytanie,, czy on jest prezydentem katolickim, chrześcijańskim, religijnym... To są bardzo niedobre skojarzenia. To jest brak tradycji państwa świeckiego - wyliczał lider Ruchu Poparcia.
"Za kartki świąteczne od publicznych instytucji powinna być nagana"
A co z religijnymi kartkami świątecznymi masowo wysyłanymi przez wszelkie instytucje państwowe? - To powinno być podstawą nagany w pracy dla osób, które podjęły decyzję o wykorzystaniu środków publicznych do przekazywania pozdrowień religijnych. To jest coś tak absurdalnego, że aż trudno to komentować! - mówił Palikot. Jego zdaniem w ogóle wysyłanie kartek z życzeniami przez państwowe instytucje jest bez sensu w obliczu cięć budżetowych. - Zdaje się, że rozdział państwa od Kościoła jest zapisany w Konstytucji. To nie ma charakteru wielkiego przestępstwa. Ale to jest wykroczenie, to jest niezgodne z Konstytucją - mówił Palikot.
"Kościół współgospodarzem w państwie? Trzeba coś zmienić"
Szef Ruchu Poparcia mówił, że od 10 kwietnia nie chodzi do kościoła. - Polska się zatrzęsła, wynurzyła i w jakimś sensie obnażyła. Zrozumiałem w jakim stopniu wcześniej nie widziałem tego, że Kościół jest współgospodarzem polskiego państwa i że trzeba coś zmienić - mówił Palikot. - Katastrofa smoleńska była tragicznym wydarzeniem, ale to co się działo później to przerosło nasze oczekiwania. Poziom zaangażowania Kościoła w życie polityczne, te upartyjnione kazania. to jest coś, co pozwala zadać pytanie, czy Kościół powinien być finansowany ze źródeł publicznych. Ja uważam, że nie - dodał.
Janusz Palikot zapewnia, że nie jest wrogiem Kościoła. - Nigdy nie byłem wojującym ateistą. Zawsze szanowałem ludzi wierzących. Bliskie jest mi starogreckie zachowanie: Przybywasz do kogoś, kto w coś wierzy - uszanuj jego wiarę. Natomiast Kościół w życiu publicznym? Nie!
Przesilenie zimowe
25 grudnia - dzień bożego narodzenia?! Tylko którego boga? Kiedy przeanalizujemy mitologie od perskiej przez słowiańską, germańską i rzymską po chrześcijańską okazuje się, ze jedyne co warte jest świętowania to fakt, że w tym okresie przypada przesilenie zimowe i na półkuli północnej zaczyna przybywać dnia. Wszystkie boze narodzenia to nic innego jak bajki dopisane do tego szczególnego dnia, w którym Słońce góruje w zenicie w najdalej na południe wysuniętej szerokości geograficznej, na której może górować w zenicie - na zwrotniku Koziorożca. Obrzędy związane z przesileniem zimowym obchodzono już w epoce kamienia (tak przynajmniej sugerują niektóre teorie dotyczące przeznaczenia kamiennych kręgów megalitycznych, które jakoby umożliwiały przewidywanie zmian w przyrodzie). U Słowian było natomiast obchodzone pod postacią Godowego Święta (uznawanego za początek nie tylko nowego roku słonecznego, ale iwegetacyjnego). Okres przesilenia zimowego był świętowany we wszystkich kulturach i epokach. Chrześcijaństwo nie tylko ukradło o wiele starsze od niego święto solarne ale i obyczaje z nim związane.
W dniach od 17 do 24 grudnia w Rzymie obchodzono Saturnalia – święto ku czci Saturna. Okres ten, przypadający w okolicy przesilenia zimowego (w starożytności wypadało to 24 grudnia), był czasem zabawy i obdarowywania się podarkami. Z czasem połączono to święto z obchodami Nowego Roku. Saturnalia były jednym z ważniejszych świąt rzymskich. Z pewnością były też najbardziej lubiane – poeta Katullus nazwał je „najlepszym z dni”. Były to uroczystości na cześć Saturna, rzymskiego boga rolnictwa, utożsamionego później z greckim Kronosem. Oddawano też wtedy cześć jego żonie Ops – bogini dostatku. Obchodzono je w grudniu. Początkowo był to jeden dzień – czternasty przed kalendami styczniowymi, czyli 19 grudnia. Po reformie kalendarza dokonanej przez Juliusza Cezara grudzień miał dwa dni więcej, a święto przesunięto na szesnasty dzień przed kalendami (17 grudnia). Obchody święta wydłużały się, w połowie I w. p.n.e. obejmowały już tydzień (17 – 23 grudnia). Oktawian nakazał skrócić je do trzech dni, aby sądy nie musiały być zamknięte zbyt długo, ale niemal wszyscy i tak świętowali przez tydzień.
Obchody Saturnaliów dzieliły się na część państwową oraz nieoficjalną. Podczas tej pierwszej składano ofiary Saturnowi, a z jego posągu zdejmowano sznury wiążące go przez resztę roku. W pobliżu świątyni odbywała się też prawdopodobnie rytualna uczta (lectisternium), w której uczestniczył jakiś wizerunek boga (mógł to być posąg, ale też przebrany kapłan z atrybutami Saturna). Uczestnicy uroczystości wznosili okrzyk „Io, Saturnalia!”, którego znaczenie nie jest do końca jasne. Następnie odbywał się wielki bankiet. Radosny i swobodny charakter święta podkreślał już sam strój obywateli – nie noszono oficjalnej togi, wielu ubierało też pilleus – charakterystyczną czapkę wyzwoleńca. Podczas tego święta dokonywała się zamiana ról niewolników i ich panów, co miało przypominać mityczny złoty wiek, gdy panował Saturn, a wszyscy ludzie byli równi. Podczas prywatnych zabaw w domach niewolnicy nosili lepsze ubrania i jedli pierwsi, a ich właściciele im usługiwali i traktowali z szacunkiem. Często dawano służbie trochę pieniędzy i pozwalano grać w kości (był to jedyny czas w roku, w którym niewolnik mógł uprawiać hazard). Gry hazardowe, pijaństwo, maskarady i pochody prowadzone przez komicznie ubranych „królów” były charakterystyczne dla tego święta. Inny zwyczaj związany z Saturnaliami to obdarowywanie się prezentami. Bogaci dawali znajomym drobne przedmioty wykonane ze srebra (metal ten wiązano z Saturnem). Tradycyjnymi podarkami wśród biedniejszych były świece i gliniane figurki zwane sigillaria (figurki te przedstawiały postaci ludzkie i były symboliczną pozostałością dawnego zwyczaju składania ofiar z ludzi dla Saturna). Rzymianie zwykli też stroić wiecznie zielone rośliny (na znak czci dla boga, który może sprawić, że rośliny żyją nawet zimą) i dekorować domy girlandami i lampami. Świąteczny tydzień był wolny od pracy i szkoły. Spędzano go często odwiedzając rodzinę i przyjaciół. Niemal każdy urządzał w te dni przyjęcia i zapraszał na nie znajomych (według rzymskiego powiedzenia najlepiej było zaprosić gości „więcej niż Gracji, ale mniej niż Muz”, czyli więcej niż trzech, a mniej niż dziewięciu).
Większość Rzymian uwielbiała radosne grudniowe święta, ale niektórym jak np. Cyceronowi czy Senece nie podobało się dawanie niewolnikom swobody nawet przez tak krótki czas. Uważali, że uroczystości te są niebezpieczne, panujący podczas nich chaos może umożliwić bunt niewolników. Cycero oskarżał Katylinę o uknucie spisku mającego na celu wymordowanie swoich przeciwników właśnie w Saturnalia.
Skojarzenie Saturnaliów ze świętami Bożego Narodzenia jest nieuniknione. Uroczystość obchodzona w grudniu, czas radości i zabaw, obdarowywanie się prezentami, a nawet coś w rodzaju choinek. Przypadkowa zbieżność czy święta te coś łączy? Wszystko wskazuje na to, że wiele bożonarodzeniowych zwyczajów faktycznie mogło mieć swoje źródła w starożytnym Rzymie. Saturnalia obchodzono także w czasach późnego cesarstwa. Zmieniono wprawdzie nazwę na Brumalia, czyli święto przesilenia zimowego, ale tradycje pozostały. W Rzymie przybywało chrześcijan, a obchodzili oni Boże Narodzenie tuż po Brumaliach (zresztą datę 25 grudnia chrześcijanie wybrali, aby zastąpić nią inne rzymskie święto – Sol Invictus, Niezwyciężonego Słońca). Cały czas jednak obchodzono stare święto, aż w końcu związane z nimi zwyczaje przeniknęły do chrześcijańskich obchodów Bożego Narodzenia.
Innym świętem, które przypadało w tym samym czasie roku był perski kult Mitry, szlachetnego bóstwa słońca, który narodził się w ubogiej grocie. Ono również przypadało w okresie przesilenia zimowego, a dokładniej 25 grudnia, który to dzień był dniem jego narodzin. W Egipcie obchodzono tego dnia święto Atona. Początkowo, w III tysiącleciu p.n.e. był on jednym z wielu bogów wyznawanych w Egipcie. Aton był tarczą słoneczną - dokładniej, bogiem promieniowania żaru tarczy słonecznej - uważany wówczas za emanację boga Re. W Opowieści o Sinuhe jest mowa o królu Amenemhacie I, który po śmierci został zabrany do nieba i połączył się z Atonem. Za czasów królowej Hatszepsut Aton określany był już jako Stwórca, który stworzył wszelką istotę, który ukształtował ziemię, który dopełnił jej stworzenia.
Kult solarny w Cesarstwie Rzymskim z czasem stał się tak silny i popularny, że zaczynał funkcjonować jak religia monoteistyczna. Za Aureliana połączenie kultu Sola i Mitry stało się podstawą nowego kultu Słońca Niezwyciężonego (Sol Invictus), który nabrał cech państwowej religii niemalże monoteistycznej. Sol Invictus (łac. Słońce Niezwyciężone) to bóstwo rzymskie, łączące cechy greckiego Apollona i indoirańskiego Mitry. Był to nowy kult synkretyczny, łączący w sobie elementy mitraizmu, kultu El Gabala, Baala, Asztarte i bóstwa solarnego Sol. Czcił słońce jako uosobienie wszystkich innych bóstw. Kult Sol Invictus sprawowany był u schyłku cesarstwa, wprowadzony przez cesarza Aureliana. Święto tego bóstwa obchodzono równiez 25 grudnia.
Kościół kalicki, aby przyczynić się do przyjęcia wiary przez pogańskie masy, uznał za właściwe, aby uchwalić 25 grudnia świętem narodzin Chrystusa, a przez to odwrócić je od pogańskiego święta, obchodzonego przez pogan w tym dniu ku czci Mitry, Niepokonanego Słońca i innych bóstw solarnych.
Oczywistym jest, że gdy obedrzemy dzień 25 grudnia z mitologicznych opowiastek to zostaje tylko przesilenie zimowe. I nic więcej. A zatem - wszystkiego najlepszego z okazji przesilenia zimowego.
czwartek, 23 grudnia 2010
środa, 22 grudnia 2010
Kody Alberty, czyli kompromitacja
Sprawa pozostawania homoseksualizmu w spisie została zauważona przez dziennikarzy, którzy to opisali w gazecie.
Jeszcze do wczoraj – wbrew wszystkim medycznym autorytetom i klasyfikacjom – homoseksualizm znajdował się na liście prowincji Alberta obok pedofilii, zoofilii, ekshibicjonizmu, transseksualizmu czy impotencji.
Canadian Psychiatric Association wykreśliło homoseksualizm z listy zaburzeń w 1982 r. Wkrótce dokonała tego także Światowa Organizacja Zdrowia. Nie wiedząc czemu urzędowy spis zaburzeń prowincji Alberta oparto w 2005 r. na nieaktualnych klasyfikacjach sprzed kilkudziesięciu lat. Po wykryciu afery nikt nie chciał przyznać się do błędu, choć ewidentnie winę ponosi Ministerstwo Zdrowia prowincji Alberta. Laurie Blakeman z Partii Liberalnej powiedziała wczoraj, że kwestię te podnosiła już w 1999 r. „To po prostu złe i chore. Jesteśmy w 2010 r. a konserwatyści wciąż żyją w latach pięćdziesiątych” – tak komentowała doniesienia gazety ujawniające błędy w urzędowej klasyfikacji. Po prasowych doniesieniach dr Douglas Mann – przewodniczący Alberta Psychiatric Association – stwierdził, że homoseksualizm nie może być rozpatrywany jako zaburzenie i nie rozumie dlaczego taki błąd znalazł się w spisie Alberty. Wskazał na polityczne powody. Wykluczył działanie w tym gremiów lekarskich.
Jest jednak jeszcze jedna skandaliczna rzecz w całej aferze, a mianowicie to, że kod określający w spisie homoseksualizm jako zaburzenie został w latach 1995 – 2004 wykorzystany przez lekarzy 1782 razy do diagnozowania choroby!!! Dzisiaj Minister Zdrowia Alberty podczas konferencji prasowej poinformował o dokonaniu zmiany, co oznacza, że lekarze nie będą mogli już dłużej posługiwać się kodem.
Cała historia jest szokująca, tym bardziej, że miała miejsce w Kanadzie, a więc państwie, gdzie istnieją zakazy dyskryminacji ze względu na orientacje seksualną, gdzie geje i lesbijki mają prawo do zawierania małżeństw i gdzie towarzystwa psychiatryczne i seksuologiczne wiele razy potępiały praktyki prób zmiany orientacji seksualnej.
Rehabilitacja ONZ
Miesiąc temu pod naciskiem krajów afrykańskich i arabskich wykreślono z przyjmowanej co 2 dwa lata rezolucji fragmenty dotyczące orientacji seksualnej.
Po tym wydarzeniu Stany Zjednoczone i Unia Europejska zaczęły lobowanie na rzecz przywrócenia tego zapisu, co dziś się udało.
Rezolucje Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych nie są prawnie wiążące. Bardziej odzwierciedlają poglądy większości krajów świata i stanowią wskazanie dla rozwoju polityki i prawa.
W dniu wczorajszym 93 kraje zagłosowały za przyjęciem wniosku USA, aby przywrócić potępienie mordów ze względu na orientację seksualną, 55 krajów było przeciwnych i 27 wstrzymało się od głosu.
Sekretarz Stanu USA Hillary Rodham Clinton pochwaliła głosowanie, mówiąc, że Stany Zjednoczone wysłały jednoznaczny komunikat, że "nikt nie powinien być zabijany za to, kim jest".
"Niestety, wielu ludzi na całym świecie nadal jest prześladowanych i zabijanych z powodu ich orientacji seksualnej" - powiedziała. "Te haniebne przestępstwa należy potępić i interweniować w miejscach gdzie mają miejsce."
Wczorajsze ponowne głosowanie odbyło się przede wszystkim z powodu lobbingu Stanów Zjednoczonych. Z okazji Dnia Praw Człowieka do depenalizacji homoseksualności wezwał także sekretarz ONZ Ban Ki-moon. "Nie możemy stać obok i milczeć, gdy na naszych oczach ludzie są atakowani, więzieni i dyskryminowani z powodu orientacji seksualnej" - powiedział sekretarz, podkreślając, że tam gdzie jest napięcie między uwarunkowaniami kulturowymi a uniwersalnymi prawami człowieka, to te drugie są o wiele ważniejsze. ""Ludzie nie po to są na tej planecie by żyć w strachu przed drugim człowiekiem" - dodał Ban Ki-moon.
Lichtenstein
wtorek, 21 grudnia 2010
Alfred Bahr - Bóg - produkt ludzkiej fantazji
Do takiej kategorii należą wszystkie tak zwane metafizyczne pojęcia jak niebo, raj, piekło, diabeł, demony, Bóg, synowie Boży i dusze, itd., itp. Weryfikacja czegoś domaga się dostarczenia dowodów na to, że dane pojęcie lub założenie jest prawdziwe lub fałszywe. Są pojęcia które da się łatwo zweryfikować, a są też takie, które nie są łatwe, ale nie niemożliwe do udowodnienia.
Na przykład, założenie że w lasach Brazylii rosną czarne jabłka można szybko udowodnić, poprzez odbycie jednorazowej wyprawy do tych lasów w celu sprawdzenia czy rzeczywiście takie jabłka tam rosną na drzewach. Założenie, które jest trudne, lecz nie jest niemożliwe do udowodnienia, brzmi: „Na Marsie rosną czarne jabłka". Nie możemy jeszcze odbywać podróży na Marsa, ale mając do dyspozycji odpowiednią do tego rakietę, którą w dzisiejszych czasach można na pewno zbudować, moglibyśmy polecieć na tę planetę, aby to sprawdzić.
Udowodnienie tego założenia jest w zasadzie możliwe. Oczywiście ekspedycja kosmiczna po powrocie z Marsa podałaby, że na tej planecie nie ma roślin i że założenie było błędne. Niemniej, jest ono ważne ponieważ można je udowodnić, sprawdzić. Ale w przypadku, gdy założenia nie da się w ogóle udowodnić, wtedy nie ma sensu zajmować się nim.
Na przykład, co oznaczałoby założenie że na Księżycu żyją niewidzialni ludzie. Byłoby ono równoznaczne ze stwierdzeniem: „Na Księżycu żyją ludzie, których nie da się wyśledzić, dostrzec, zatem są to postacie nieistniejące". Mowa o ludziach nieistniejących jest zatem bezsensowna i zawiera logiczną sprzeczność.
Na Księżycu istnieje coś nieistniejącego czego nie można wyśledzić i zaobserwować. Do takiej właśnie kategorii można zaliczyć wszystkie pojęcia i założenia metafizyczne. W filozofii określane są one jako bezwartościowe i bezsensowne. Weźmy na przykład założenie, że Bóg istnieje. Gdy zapytamy gdzie Bóg istnieje, usłyszymy odpowiedź że w górze, w niebie.
Dlatego nie mamy sposobu na udowodnienie istnienia Boga, czyli sprawdzenia czy on istnieje, czy nie. Aby odpowiedzieć na to pytanie należałoby odbyć podróż w zaświaty. Jeśli taka wyprawa odbędzie się i jej uczestnicy, teolodzy i naukowcy, rozbiją swoje namioty w tamtych sferach, wtedy będą wreszcie w stanie zweryfikować swoje twierdzenia o istnieniu lub nieistnieniu Boga.
Twierdzenia religii wydają się sensowne z filozoficznego punktu widzenia. Założenie, że Bóg istnieje w niebie prezentowane jest przez teologów jako weryfikowalne, aby stworzyć wrażenie, że pojęcie Boga jest wartościowe i sensowne. Weryfikację tę teologowie nazywają "weryfikacją eschatologiczną".
Ale argumentacja o weryfikacji teorii o istnieniu Boga w niebie jest bardzo ułomna. Wspomniana ekspedycja do Brazylii w celu sprawdzenia czy w jej lasach rosną czarne jabłka może przedstawić raport w tej sprawie po powrocie, i w ten sposób sprawa będzie rozstrzygnięta. Ale jeśli wszyscy jej uczestnicy nie powrócą, wymrą w brazylijskich lasach, wtedy nie można uznać sprawy za zakończoną z braku danych.
Podobnie w przypadku założeń eschatologicznych, teolodzy podróżujący do sfer niebieskich, musieliby również powrócić na Ziemię i zdać sprawozdanie z tego co tam widzieli. Dopiero wtedy założenie można by uznać za zweryfikowane. Jednakże wiemy na pewno, że stamtąd, czyli z zaświatów, jeszcze nikt dotąd nie powrócił. Eschatologiczna weryfikacja istnienia Boga nie jest w istocie żadną weryfikacją. Ponieważ powrót stamtąd jest niemożliwy, zatem udowodnienie istnienia Boga jest w zasadzie niemożliwe. To z kolei oznacza, że samo pojęcie Boga jest bezsensowne i bałamutne. W związku z tym, również takie pojęcia jak niebo, piekło, synowie boży i dusze okazują się bezsensowne.
Metafizyczne pojęcia i założenia są w zasadzie niesprawdzalne. Możemy wykazać, że należą do tej samej kategorii co potwory z bajek i legend, które umieszcza się w dziwnych krainach i twierdzi, że naprawdę tam żyją. To samo odnosi się do religii.
Zatem owe baśniowo-legendarne potwory przebywające gdzieś w sferach niedostępnych są dla nas niesprawdzalne. Nie można wykazać czy istnieją one obiektywnie czy nie. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nie dysponujemy absolutnie żadnym środkiem dzięki któremu moglibyśmy dokonać podziału tych wszystkich stworów i postaci z zaświatów na dwie grupy — zmyślone, fikcyjne oraz prawdziwe.
Aby oddzielić zmyślone baśniowo-legendarne potwory od istot takich jak Bóg, diabeł, duchy, dusze, itd., itp., musielibyśmy wysłać ekspedycję do miejsc w których one przebywają. Ekspedycja ta musiałaby dotrzeć do nich, sprawdzić czy tam istnieją, a następnie powrócić na Ziemię. Jest to, jak wiemy, niemożliwe. Skoro więc nie ma sposobu na wykazanie, które stwory pochodzące z zaświatów są zmyślone, a które prawdziwe, zatem musimy potraktować je wszystkie jednakowo — dojść do wniosku, że wszelcy bogowie, duchy, dusze, diabły itd., itp. są takim samym ludzkim wymysłem jak potwory bajkowo-legendarne, a światy z których one pochodzą są również produktem czyjejś fantazji. Końcowy wniosek jest taki, że pojęcia te są tożsame z nonsensem. Nie ma czegoś takiego jak niebo, piekło, bóg, syn boży, dusza i diabeł.
Tomasz Górski - Cała prawda o >leczeniu< homoseksualizmu
Kiedy w XIX wieku politycy odbierali homoseksualistów z rąk katów i strażników więziennych i oddawali ich w ręce lekarzy, unoszono się niezmiernie nad postępowością tej reformy. Sami lekarze jednak nie mieli początkowo żadnego pomysłu na tych nowych „chorych" i zadowalali się rozprawianiem o „degeneracji mózgowej". Tą modną etykietkę przypinano wszystkim, którzy przejawiali jakąś nietypowość: od osób upośledzonych umysłowo do przestępców i od schizofreników do geniuszy muzycznych. Później, w totalitarnym XX wieku medycyna wypróbowała na gejach cały swój arsenał. Historia tych prób była zniechęcająca, co razem z postępem badań naukowych, spadającym popytem na takie usługi i naciskiem organizacji gejowskich przyczyniło się do uznania homoseksualizmu za normę i zaniechania takich zabiegów przez przytłaczającą większość terapeutów. Obecnie w Ameryce „terapią reparatywną" zajmuje się wąskie grono osób, skupionych w National Association for the Research and Therapy of Homosexuality (NARTH).
Przez długi czas za najbardziej obiecującą metodę przekształcania gejów w „porządnych ludzi" uchodziła terapia behawioralna. Opiera się ona na założeniu, że zachowania homoseksualne są wyuczone, więc można ich także oduczyć. W celu „oduczania", niektórzy terapeuci behawioralni wywoływali bodźce powodujące pobudzenie seksualne, na przykład serie fotografii pięknych mężczyzn, razem z bodźcami awersyjnymi, takimi jak środki wymiotne czy szoki elektryczne. Gorzej szło im z uczeniem zachowań heteroseksualnych. Najczęściej nakazywano „pacjentom" masturbowanie się podczas prezentowania zdjęć przedstawiających płeć odmienną. Skuteczność „terapii" była jednak dla lekarzy frustrująca. Pacjenci skarżyli się na poparzenia prądem, uporczywie krążyły też anegdoty o przekupnych sanitariuszach, którzy ku uciesze „pacjentów" zamieniali slajdy. Ostatnim gwoździem do trumny stała się niechęć fundamentalistów religijnych, których nie raziło traktowanie gejów prądem, ale namawianie ich do onanizmu, który — nawet uświęcony przez tak zbożny cel — był ich zdaniem niemoralny. W końcu sami terapeuci behawioralni zaniechali tej metody i ograniczyli się do dziedzin, w których potrafią przynosić ludziom rzeczywistą korzyść i ulgę, a nie cierpienia.
Obecnie większość „terapeutów konwersyjnych" wywodzi swoje teorie i metody z psychoanalizy. Ojciec psychoanalizy, Zygmunt Freud uważał co prawda, że człowiek jest z natury biseksualny i odmawiał leczenia homoseksualistów. Zachował się jego list do matki pewnego geja, w którym wyjaśniał, że nie uważa homoseksualizmu za zaburzenie i że nie powinien tak być traktowany. Mimo takiego nastawienia mistrza, niektórzy psychoanalitycy używali jego teorii rozwoju psychoseksualnego do tworzenia podstaw dla „terapii" homoseksualizmu. Większość z nich, za jednym z uczniów Freuda, Sandorem Rado, zanegowała twierdzenie o wrodzonym biseksualizmie i przyjmowała, że skłonności homoseksualne mają charakter patologiczny. Była to zresztą jedna z nielicznych rzeczy, w których osiągali zgodę, bo wkrótce powstało pół tuzina psychoanalitycznych teorii męskiego homoseksualizmu i drugie tyle dotyczących homoseksualizmu kobiecego.
Większość terapeutów z kręgu NARTH uważa (za psychoanalitykiem amerykańskim Charlesem Soccaridesem), że przyczyną homoseksualizmu są różnego rodzaju anomalie w relacjach rodzice-dziecko w okresie preedypalnym (tzn. pierwszych 3 lat życia). W psychoanalizie bowiem, problemy w relacjach rodzice-dziecko są uważane za podstawowe a nawet jedyne źródło wszystkich późniejszych zaburzeń psychicznych, zaś praca z pacjentem polega głównie na analizie tych relacji. Natomiast lokalizacja przyczyn homoseksualizmu w okresie wczesnego dzieciństwa ma tą wielką zaletę z punktu widzenia samych „terapeutów", że pozwala na wmówienie „pacjentom" różnych nieistniejących rzeczy, ponieważ większość tego okresu życia objęta jest tak zwaną amnezją dziecięcą — nie pamiętamy z tego okresu nic, albo bardzo niewiele.
Aby zorientować się, jaka jest logika obwiniania rodziców za problemy ich dzieci i dokąd zmierzamy pod wodzą „terapeutów reparatywnych" warto przywołać dwie afery, co prawda nie dotyczące homoseksualizmu, ale związane z nazwiskami najbardziej znanych psychoanalityków końca XX wieku: Bruno Bettelheimem oraz Alice Miller.
Bruno Bettelheim, który w czasie wojny był więźniem hitlerowskich obozów koncentracyjnych odniósł wrażenie, że dzieci autystyczne zachowują się podobnie jak psychicznie wyniszczeni więźniowie — tak zwani „muzułmanie" i doszedł do wniosku, że rolę SS-manów wobec nich pełnili widocznie źli, nieczuli rodzice. Zbudował dla tych dzieci ośrodek, w której naczelną zasadą była tak zwana parektotomia, czyli całkowita izolacja od rodziców. Kiedy już na podstawie autorytetu Bettelheima rzucono te oskarżenia w twarz tysiącom rodziców i bez tego przytłoczonych chorobą swojego dziecka, nowsze badania wykazały ich bezpodstawność: okazało się, że rodzice dzieci autystycznych niczym (oprócz ogromnego poczucia winy) nie różnili się od innych rodziców, a przyczyny autyzmu mają raczej biologiczny charakter.
Alice Miller z kolei zdobyła sławę oskarżając Freuda o lekceważenie relacji swoich pacjentów o wykorzystywaniu seksualnych przez rodziców (Freud uważał te historie za fantazje). Jej zdaniem to właśnie pedofilia i kazirodztwo były u pacjentów Freuda przyczyną ich problemów psychicznych. Być może zresztą Miller miała rację, ale kilku terapeutów poszło o krok dalej i zaczęło przekonywać wszystkich swoich pacjentów, że padli ofiarami molestowania seksualnego w dzieciństwie. Ponieważ działo się to w Ameryce, historia zakończyła się groteskowo: pacjenci zaczęli pozywać swoich rodziców o odszkodowania, ale że część z nich miała niepodważalne alibi i wykazało swoją niewinność, mogli więc pogodzić się na sali sądowej i pozwać z kolei swoich terapeutów, z czego zresztą skwapliwie skorzystali.
Piszę o tych strasznych i śmiesznych historiach, aby wyjaśnić, dlaczego „terapeuci reparatywni" wskazują na rodziców jako przyczynę homoseksualizmu swoich „pacjentów". Na przykład jezuita ojciec Kożuch oświadcza w wywiadzie zamieszczonym w miesięczniku Więź: „Nie spotkałem jeszcze — i to już zostało potwierdzone przez badania — chłopca o tendencjach homoseksualnych, który miałby dobrą relację z ojcem". Takich wyników dobrze przeprowadzonych badań nie znam, natomiast jestem przekonany, że chłopcom o tendencjach homoseksualnych, którzy mają dobrą relację z ojcem (do jakich zaliczyć mogę siebie samego) nie przyszłoby do głowy szukać sobie drugiego ojca w osobie ojca Kożucha.
„Terapeutom reparatywnym" jest szalenie trudno znaleźć wspólny mianownik dla rodziców-sprawców homoseksualizmu. Dlatego wolą kryć się za ogólnikami, bądź też twierdzą, że matki homoseksualistów mogą być albo nadopiekuńcze, albo za mało opiekuńcze dla swoich pociech; podobnie ojcowie mogą być zbyt surowi, ale też zbyt łagodni. Ponieważ z wyjątkiem chodzących ideałów te określenia pasują do wszystkich rodziców — także rodziców homoseksualistów — „pacjenci" mogą w końcu zgodzić się z indoktrynacją, której są tu poddawani.
To oczywiście nie jest jedyna indoktrynacja, której „terapeuci reparatywni" poddają swoich pacjentów. Postępują jak akwizytorzy, którzy pragną przekonać klientów, że bez ich produktu ich życie na Ziemi będzie beznadziejne, a stanie się jeszcze gorsze w zaświatach. Ponieważ grzeszność homoseksualizmu jest jedynym poważnym argumentem za poddaniem się takiej terapii, będą dbać o współdziałanie z księdzem, ale nie cofną się też przed wmawianiem osobom homoseksualnym, że są skazani na samotność i nieszczęśliwe życie. Tu wchodzą w konflikt z zasadą primum non nocere, gdyż dla wszystkich psychologów jest jasne, że wkładanie pacjentom do głowy takich rzeczy może tylko pogłębić ich problemy psychiczne. „Terapia reparatywna" jest z tego powodu (a także swojej niskiej skuteczności — o czym za chwilę) uważana przez amerykańskich profesjonalistów — psychiatrów, psychologów, pracowników socjalnych, pediatrów i innych za nieetyczny zabieg paramedyczny.
Najpełniejszy wyraz temu stanowisku dało zrzeszające 40 tysięcy licencjonowanych psychiatrów Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne w oświadczeniu z grudnia 1998 roku. Czytamy w nim, że: "Potencjalne ryzyko stosowania 'terapii reparatywnej' jest znaczące, włączając w to możliwość wystąpienia depresji, zaburzeń lękowych i zachowań autodestrukcyjnych. (...) Wielu pacjentów, którzy poddali się 'terapii reparatywnej' relacjonuje, że podawano im mylną informację, że homoseksualiści są samotnymi, nieszczęśliwymi osobnikami, którzy nigdy nie osiągną akceptacji lub satysfakcji. (...) Możliwość, że osoba może osiągnąć szczęście i satysfakcjonujące relacje interpersonalne jako gej lub lesbijka nie była im prezentowana, a alternatywne podejście do radzenia sobie ze społeczną stygmatyzacją nie była omawiana (...) Z tego powodu Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne sprzeciwia się jakiejkolwiek terapii psychiatrycznej, takiej jak terapia 'reparatywna' lub 'konwersyjna', które opierają się na założeniu, że homoseksualizm jest sam w sobie zaburzeniem psychicznym lub opartych na założeniu, że pacjent powinien zmienić swoją orientację homoseksualną. (...)". Także Amerykańskie Towarzystwo Psychoanalityczne przyjęło w 2000 roku tak zwany raport Cohlera i Galatzera-Levy, którego konkluzja jest jednoznaczna: terapia reparatywna jest nieskuteczna i także nieetyczna, gdyż może przynieść szkodę.
Takie głosy nie psują dobrego samopoczucia samym „terapeutom reparatywnym", których poziom zresztą ciągle się obniża. Obecnie za luminarza w tym środowisku uchodzi holenderski „terapeuta reparatywny" Aardveg, który stworzył jeszcze jedną teorię, mającą rzucić światło na pochodzenie homoseksualizmu. Otóż bystry ten psychiatra dostrzegł, że jego pacjenci mają skłonność do użalania się nad sobą i powiązał to z faktem, że są to homoseksualiści. Jego wniosek: homoseksualizm jest spowodowany przez użalanie się nad sobą. Do tak kuriozalnej teorii trudno się nawet ustosunkować, ale na pewno z jednym należy się z Aardvegiem zgodzić: użalanie się nad sobą do niczego dobrego nie prowadzi. Użalanie się nad innymi też zresztą nie jest zdrowe.
Stwierdzenie, że życie geja jest słodsze i łatwiejsze niż życie heteroseksualisty jest trochę przesadne: ksiądz straszy piekłem, sąsiedzi patrzą spode łba, partner uporczywie odmawia zajścia w ciążę. Można zatem sobie wyobrazić, że ktoś ma dobre powody do poddania się zabiegowi zmiany orientacji seksualnej. Potencjalnego klienta mniej będą interesować poglądy na naturę homoseksualizmu, czy etyczne rozterki psychiatrów i psychologów, a bardziej skuteczność samej „terapii".
„Terapeuci reparatywni" podają, że skuteczność ich „kuracji" wynosi około 30-35%. Ten pogląd powtarza bezkrytycznie Catholic Medical Association (CMA), które wydało oświadczenie pod tytułem „Homoseksualizm i nadzieja". Tekst zredagowany jest bardzo sprytnie. Wyeksponowane są słowa: „Badania terapii niepożądanych skłonności do osób tej samej płci ("unwanted same-sex attractions") pokazują, że jest ona skuteczna w takim samym stopniu jak terapia podobnych problemów psychologicznych: około 30% doświadcza uwolnienie od symptomów i dalsze 30% doświadcza polepszenia". Czyli po zabiegu 70% pozostaje homoseksualistami, a 40% nie doświadcza żadnej zmiany. Co ciekawe użyto tu nieznanego i niezdefiniowanego terminu „terapia niepożądanych skłonności", które może sugerować, że podane liczby dotyczą tylko wygaszania skłonności homoseksualnych, a pojawianie się skłonności heteroseksualnych nastąpiło u jeszcze mniejszej liczby pacjentów, której to liczby wolano nie podawać. Nie wiemy więc, czy sukcesem terapii jest uczynienie z homoseksualistów osób heteroseksualnych, czy raczej osób aseksualnych. Oczywiście z pewnego punktu widzenia osoby aseksualne są jeszcze mniej grzeszne niż heteroseksualne, więc moja wątpliwość jest zwykłym czepianiem się, ale może dla potencjalnych „pacjentów" będzie to istotne.
Oświadczenie CMA zawiera jeszcze jedną zagadkę. W części tekstu, poświęconej gromieniu wrogów „terapii", autorzy napisali chyba kilka zdań za dużo: „Ci, którzy uważają, że zmiana orientacji seksualnej jest niemożliwa, zwykle definiują ją jako całkowitą i trwałą wolność od wszystkich homoseksualnych zachowań, fantazji i skłonności u osoby, która była poprzednio homoseksualna w zachowaniu i skłonnościach. Nawet, kiedy zmiana jest zdefiniowana w tak ekstremalny (sic!) sposób, twierdzenie to jest nieprawdziwe. Liczne badania dowodzą istnienie przypadków całkowitej zmiany". Czytając te słowa głęboko się zdumiałem, bo byłem przekonany, że owe 30% dotyczą zmiany całkowitej i trwałej, czyli prawdziwej. Okazuje się jednak, że tak nie jest, a prawdziwą zmianę oświadczenie CMA określa słowem „przypadki" („cases") i woli powstrzymać się od podania dokładniejszych liczb.
To słowo jednak chyba najlepiej oddaje skuteczność terapii, co dowodzą dyskusje podejmowane w kręgach psychologów i psychiatrów amerykańskich. Opublikowano na przykład wyniki badań psychologów amerykańskich Ariela Schidlo i Michaela Schroedera, którzy skontaktowali się z osobami, które ukończyły „terapię reparatywną". Z 202 przebadanych przez nich homoseksualistów 178 (88%) uznało, że terapia nie odniosła skutku, a tylko 6 (3%) twierdziło, że nastąpiła przemiana w stronę heteroseksualizmu. Shidlo i Schroeder stwierdzili też częste występowanie szkód spowodowanych próbami zmiany orientacji: silnej depresji po ukończeniu terapii; zachowaniami autodestrukcyjnymi (niebezpiecznymi zachowaniami seksualnymi, nadużywaniem narkotyków, próbami samobójczymi, nienawiścią do siebie); konfliktami z rodzicami, spowodowanymi zaszczepianie w „pacjentach" przekonania o złym rodzicielstwie jako przyczynie homoseksualizmu; poczuciu odrzucenia przez Boga u osób religijnych. Skutkiem ubocznym terapii było jednak często też pogodzenie się z myślą o byciu gejem i zaakceptowanie swojej orientacji seksualnej.
Co do skuteczności — podawane są różne liczby: na przykład badacz dawniej związany z NARTH, William Dreikorn oszacował ją na 0.3%. Główna dyskusja trwa jednak nie wokół pytania, która z tych liczb jest słuszna, ale raczej wokół pytania, czy takie przypadki w ogóle się zdarzają (czyli czy jest więcej niż 0% „uleczonych"). W 2001 roku bohaterem fundamentalistów religijnych i osób powiązanych z NARTH został Robert Spitzer, zasłużony w przeszłości dla usunięcia homoseksualizmu z listy zaburzeń. Z jego badań wynikało, że eks-geje istnieją. Spotkał się z niektórymi z nich i stwierdził, że nawet osiągnęli dobre funkcjonowanie w małżeństwie. Zauważył jednak, że większość miała fundamentalistyczne poglądy religijne, a nawet było działaczami. Nie była to jednak próbka losowa: dr Spitzer rozmawiał z osobami starannie wybranymi spośród byłych pacjentów przez organizację Exodus, a także przez NARTH. Ponieważ amerykańscy fundamentaliści religijni nadali badaniom Spitzera duży rozgłos warto przytoczyć jego opinię na ten temat, udzieloną Wall Street Journal (z 23 maja 2001): „Niektórzy homoseksualiści wydają się zdolni do zmiany tożsamości i zachowania, ale nie pobudzenia i fantazji seksualnych; inni mogą zmienić tylko tożsamość; a bardzo nieliczni, jak podejrzewam, mogą zmienić wszystkie cztery aspekty orientacji. (...) W istocie, jak sądzę, ogromna większość ("the vast majority") gejów byłaby niezdolna do zmiany utrwalonej orientacji homoseksualnej."
Znana okulistka prof. Ariadna Gierek westchnęła raz: „Okulistyka to trudna dziedzina, bo nie sposób wmówić pacjentowi, że widzi". Seksualność człowieka jest fenomenem bardzo złożonym, składającym się z wielu aspektów i — jak widać choćby z oświadczenia CMA — poprzez manipulacje definicjami można uzyskać dowolne liczby i naświetlać problem w różny sposób. Prawie wszyscy geje przeżyli okres odrzucania swojej orientacji, łudzenia się, że wszystko może ulec zmianie, podejmowania różnych prób dopasowania się do społecznej normy. Wielu homoseksualistów o silnej motywacji religijnej traktuje to jako próbę swojej wiary, której wszak powinna „góry przenosić". Bezsilność w tej sprawie jest dla nich równoznaczna z potępieniem. „Terapia reparatywna" podtrzymuje i przedłuża ten proces i trudno się dziwić, że wielu „pacjentów" nie dopuszcza myśli, że zakończyła się ona niepowodzeniem. Podejmuje więc różne próby udowodnienia przed sobą i przed innymi rzeczywistego charakteru zmiany. Geje zgłaszając się na taką „terapię" mogą być pewni, że poniosą znaczne koszty, nie tylko finansowe, a szansa sukcesu jest niewielka albo zerowa. Nie istnieją do niej żadne wskazania medyczne: jedyną faktyczną korzyścią będzie spełnienie oczekiwań homofobicznego otoczenia: czy jednak ten cel jest wart takich poświęceń?
Adam Cioch - Kościół okalecza
„Odwaga pomaga osobom o orientacji homoseksualnej w przejściu procesu zdrowienia i dojrzewania obejmującego wszystkie sfery życia. Korzysta przy tym z osiągnięć psychologii i psychoterapii". Taką reklamę można przeczytać na stronie internetowej. Powyższa wypowiedź sugeruje, że osoby homoseksualne są ze swej natury chore i niedojrzałe, wymagające leczenia. A co na to współczesna medycyna?
Nauka po katolicku
Trudno dociec, jakież to osiągnięcia psychologiczne mają w owym leczeniu pomagać, bo Światowa Organizacja Zdrowia w 1993 wykreśliła homoseksualizm z listy chorób. Zdano sobie sprawę, że jest on jedną z możliwych i uprawnionych orientacji seksualnych. Zdaniem więc światowej medycyny — nie ma czego leczyć. „
Tego typu organizacje korzystają zawsze z usług przykościelnych, dyspozycyjnych „naukowców", którzy „znajdują" argumenty, aby bronić katolickiej nauki. Jest to ten sam typ ludzi, który kiedyś „naukowo" zwalczał bezbożne nowinki Kopernika i Galileusza, a teraz dowodzi np., że używanie środków antykoncepcyjnych prowadzi do nowotworów, a prezerwatywa przepuszcza wirusa HIV. Niektórzy szczerze bronią katolickich przesądów otumanieni autorytetem Krk, a inni robią to dla pieniędzy, opłacani przez rozmaite przykościelne instytucje.
W nieodległych czasach, w podobnym duchu, inni profesorowie dowodzili wyższości „naukowego" komunizmu nad kapitalizmem, a „człowieka radzieckiego" (w innym kraju rasy aryjskiej) nad resztą istot ludzkich. Zniewolenie umysłów rodzi bowiem zawsze podobne skutki.
Grupy takie jak „Odwaga" są katolicką odpowiedzią na ogólnoświatowy ruch emancypacji mniejszości seksualnych. Sytuacja jest bowiem poważna — według ostrożnych danych naukowych 5 proc. każdej populacji to osoby homoseksualne — w skali Kościoła walka idzie zatem o 50 mln katolickich dusz i portfeli! Homoseksualiści dystansują się od katolicyzmu. Czasem przechodzą do niektórych bardziej tolerancyjnych kościołów protestanckich lub starokatolickich, albo zakładają własne, jak np. ogólnoświatowy, liczący setki parafii i dziesiątki tysięcy wiernych Metropolitan Community Churche.
Sprzedawcy złudzeń
Na jakich założeniach opiera się więc antygejowska kontrofensywa? Na stronach Międzynarodowej Organizacji Uzdrowienia (nie mylić z jedną z agend ONZ!) niejakiego Richarda Cohena czytamy m.in.: „Nikt nie rodzi się homoseksualistą. Każdy może wybrać zmianę. Tego, co wyuczone, można się oduczyć". Brzmi miło, problem jednak w tym, że nie można tych twierdzeń dowieść naukowo...
„Możliwe jest przejście wszystkich trudnych etapów na drodze trwania w czystości, porzucania homoseksualnych zachowań, a nawet przechodzenia z homoseksualizmu do heteroseksualizmu" — takimi cudownymi obietnicami kuszą naiwnych katoliccy propagandziści. Chwalą się, że są w stanie przeorientować nawet do 30 proc. gejów i lesbijek, choć, jak przyznaje jezuita Mieczysław Kożuch, główny w Polsce homoterapeuta, „zdarzają się przypadki, że skłonności homoseksualne częściowo pozostaną; będą się objawiały także u osoby żyjącej w małżeństwie i mającej zasadniczy ton heteroseksualny — szczególnie w wypadkach zmęczenia, depresji i porażek. Nie unieważnia to jednak zmian, które już się dokonały. Trzeba nie popadać w zwątpienie i nieść swój krzyż…". Oto przykład prawdziwie jezuickiej przewrotności… „Tak, uzdrawiamy! A jeżeli nam nie wyjdzie, to reklamacji nie przyjmujemy". A co z pozostałymi 70 proc., których nawet katoliccy spece nie są w stanie „wyleczyć"?
Nasz „terapeuta" (dwa magisteria i doktorat z filozofii!) radzi: „Można nauczyć się wytrzymywać napięcie wynikające z nierozładowanego popędu seksualnego. Powiedzieć sobie: będę żył w celibacie". Szkoda, że ksiądz doktor nie dodał, a tak byłoby uczciwie, że „nie rozładowane popędy" prowadzą do nerwic. O skuteczności zaklinania samego siebie do życia w celibacie mogą wiele powiedzieć katoliccy księża. Tyle, że w ich przypadku celibat jest wyborem wspieranym ponoć specjalną łaską Boską...
Z deszczu pod rynnę
Do katolickich grup wsparcia trafiają na ogół osoby z tzw. dobrych katolickich domów, związane z Kościołem, nie potrafiące sobie poradzić z własnymi pragnieniami. Ludzie ci już na starcie są skrzywdzeni przez Kościół, zmuszeni do ukrywania się w homofobicznym, „chrześcijańskim" społeczeństwie, z napiętnowanymi sumieniami, samotni i zastraszeni.
Kiedy przychodzą po ratunek, dowiadują się, że „homoseksualizm jest jednym z wielu przejawów piętna grzechu i braku miłości". Gdyby byli jeszcze za mało zgnębieni, to muszą się dowiedzieć, że „charakteryzują się na ogół zamknięciem w sobie i przyjmowaniem postaw i zachowań broniących przed otwartym wchodzeniem w relacje z innymi", „przeżywają ciemność", „są zalęknieni", a „świat płci przeciwnej jest dla nich zagrożeniem". Zagubiony katolik homoseksualista zbombardowany takim stekiem bzdur, jeśli w nie uwierzy, już na pewno nadaje się do leczenia!
Na stronach „Opoki" zamieszczono wypowiedzi czterech osób związanych z tą organizacją, a będących w trakcie procesu terapeutycznego. Lektura tych „świadectw" jest przygnębiająca — unosi się nad nimi duch głębokiej depresji, nieakceptacji, samoodrzucenia. Oto owoce terapii katolickich szamanów-uzdrowicieli!
„Żyję w ciągłym poczuciu winy" — pisze kobieta o inicjałach A.G. Czy może kogoś zamordowała? Nie, sześć lat temu (!) zakochała się w innej kobiecie. Dziewczyna z detalami opisuje piekło, jakie przechodziła. Dlaczego? „Od zawsze byłam blisko Boga i moje sumienie nie dawało mi spokoju". Teraz jest w grupie i już jej zdążono wmówić, że jej skłonności do kobiet są wynikiem… braku miłości w rodzinie, choć jak sama twierdzi: „rodzice bardzo mnie kochają"...
Dziewczyna o imieniu Ina też nie potrafi podać żadnych dowodów skuteczności katolickiej terapii: „Mam świadomość tego, że czeka mnie dużo pracy i walki, ale nie zrażam się tym i nie załamuję".
„Od dawna czułem, że ze mną jest coś nie tak. Nienawidziłem siebie za to, jaki jestem, i nie znajdowałem dróg wyjścia z mojego problemu". Ale dzięki grupie „uzyskałem nadzieję, że mogę być normalny, zadowolony z siebie". Czyli tak naprawdę znowu brak konkretów. A swoją drogą, kto wmówił temu chłopcu, że jest nienormalny — czy aby nie Kościół i wychowane przezeń społeczeństwo?
Mężczyzna podpisujący się imieniem… Jonasz wyznaje: „Moje szczęście w zmaganiu się ze skłonnościami homoseksualnymi odnajduję przede wszystkim dzięki Kościołowi." Ale, jak sam zauważa, jest „to szczęście w nieszczęściu"...
Taki mniej więcej jest dorobek Kościoła w walce z „problemem homoseksualizmu". Terapeuci szczycą się małżeństwami „uzdrowionych", nie chcą jednak przyjąć do wiadomości, że żenią się i za mąż wychodzą na ogół ich wychowankowie biseksualiści, a więc ludzie, którzy i tak mieli mniejszy lub większy pociąg do płci przeciwnej. Takich „nawróconych" znajduje się często później w barach gejowskich, gdzie „w chwilach słabości" bywają incognito, w tajemnicy przed żonami (mężami). W ubiegłym roku media amerykańskie zdemaskowały w takim miejscu Johna Poulika — eksgeja i działacza kościelnego.
Kościół bezwstydnie żeruje na braku powszechnej i uczciwej edukacji seksualnej. W naszym zakłamanym społeczeństwie i w rodzinach, w których na ogół seks jest tematem tabu, młodzi homoseksualiści nie mają szans na pomoc w akceptacji samych siebie. Zwłaszcza pobożniejsi z nich przeżywają dramaty, by w końcu paść ofiarą rzekomej psychoterapii, która często pogłębia ich i tak żałosny stan.
Prędzej czy później nieomylny Kościół zmieni zdanie na temat homoseksualizmu, rozwodów, celibatu i antykoncepcji. To tylko kwestia czasu, bo Kościół zawsze dostosowuje się do świata wtedy, kiedy zrozumie, że przegrał walkę i nie potrafi narzucić swojej woli społeczeństwom. Czy wtedy zapłaci odszkodowania tym, którym zrujnował życie?