czwartek, 20 maja 2010

Kinga Dunin - To lubię!

Przed laty - ci, którzy byli wtedy dziećmi, dziś już mają prawa wyborcze - z moją znajomą, holenderską dziennikarką, zwiedzałam rozmaite wydarzenia i partie przedwyborcze. Kiedy już zaliczyłyśmy całe spektrum, Wera podsumo­wała swoje wrażenia. „Wiesz - powiedziała - u was jest inaczej. Nie macie żadnej lewicy, bo to, co wy nazywacie lewicą, u nas nazy­wa się prawicą. A to, co u was nazywa się prawicą, my nazywa­my lunatics". Użyła określenia angielskiego, więc nie wiem, jak to jest po niderlandzku, po polsku chyba oszołomy. I proszę się na mnie nie zżymać, ja po prostu wspominam. Może warto tu do­dać, że dziennikarka ta reprezentowała prawicową, konserwa­tywną, protestancką gazetę. A przypomniałam sobie o tym nie­spodziewanie, kiedy w jednym z portali znalazłam informację, że brytyjscy konserwatyści, sojusznicy Prawa i Sprawiedliwości w Parlamencie Europejskim, wysyłają na warszawską Paradę Równości homoseksualistę, który ma nauczyć polityków PiS to­lerancji wobec mniejszości seksualnych. Do Polski przyjedzie Nick Herbert, jeden z czołowych polityków tej partii, który jest jawnym gejem. Oczywiście nie chodzi tu o Polskę, tylko o kam­panię wyborczą na Wyspach i utrącenie argumentów, że kon­serwatyści to homofobi.



Odpowiedź na pytanie, czy koledze z sojuszniczej partii bę­dzie towarzyszył ktoś z PiS, jest chyba oczywista. Nie spodzie­wam się również zobaczyć tam pani rzecznik do spraw równego traktowania, symbolu tego, jak PO traktuje te sprawy.



Przejdźmy więc dalej, czyli dajmy się poprowadzić linkom. Pierwszy z nich łączy nas z rozmową Moniki Olejnik z Jarosła­wem Gowinem, który czyni takie oto wyznanie: „Praktykę homo­seksualną uważam za naganną moralnie, a sam homoseksualizm jest grzechem. Ale to nie znaczy, że nie lubię gejów, bo jak pani wie, należy oddzielać grzech od grzesznika". Katoliccy hipokryci już zdążyli powtórzyć tyle razy, że należy oddzielać grzech od grzesznika, że zdanie to stało się przezroczyste.



Tym bardziej warto się czasem zastanowić nad jego sensem. Po­wiedzmy, dowiaduję się, że mój znajomy, skądinąd bardzo atrak­cyjny, bije swoją żonę. Oddzielam grzech od grzesznika i znajo­mego nadal lubię, a żonie mówię: „To bardzo naganne moralnie, a może nawet grzech, ale jakoś nie mogę go przestać lubić". Czy mam liczyć na to, że jeśli jest katoliczką, to mnie zrozumie? No, nie wiem. Wydaje mi się, choć jako prostej ateistce może mi się tylko wydawać, że w tym całym oddzielaniu nie chodzi o lu­bienie, tylko o caritas, miłość chrześcijańską, którą podobno ka­tolicy powinni okazywać wszystkim bez wyjątku bliźnim. Nie wiem dokładnie, co to oznacza, ale myślę, że chodzi o współczucie, brak nienawiści, gotowość do wspierania na drodze do poprawy, żal, że grzesznik naraża się na wieczne potępienie itp., ale żeby lu­bić? Lubienie jest jednak formą społecznego wsparcia nie tylko dla grzesznika, ale i dla grzechu. Może moja doskonałość moral­na nie jest tak doskonała jak posła Gowina, ale nie lubię ludzi sto­sujących przemoc fizyczną, nie lubię kłamców i różnych innych grzeszników. Gejów ani lubię, ani nie lubię, bo cóż to za katego­ria? Ludzie jak inni, jedni warci sympatii, inni nie. A co do Go­wina i innych mu podobnych, przechwalających się swoją sympatią do gejów albo tym, że z niektórymi się przyjaźnią, myślę, że nie kłamią. Po prostu inna orientacja nie robi na nich żadnego wrażenia, wcale nie wzbudza moralnego potępienia ani przera­żenia grzechem. A o tym grzechu i moralności mówią tylko z po­wodów ideologicznych. Są gotowi dzielić i szczuć tylko dlatego, że na tym budują swoją polityczną i światopoglądową tożsamość. Wolą iść ręka w rękę z homofobami nieznającymi żadnej caritas, niż z kolegą z konserwatywnej partii pójść na Paradę Równości. Chyba ich za to nie lubię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz