Janusz Palikot chce uregulować status symboli religijnych w sejmie, tak by instytucja ta działała w zgodzie z Konstytucję. Sejmowa sala obrad nie jest przecież miejscem kultu religijnego.
A wiara posłów nie jest chyba aż tak krucha, że bez ciągłego widoku krzyża, zaniknie zupełnie. A może? Posłowie mają przecież do dyspozycji własną kaplicę, do której w przypadkach nagłej bądź cyklicznej potrzeby religijnej, mają swobodny wstęp. Dla zaznaczenia swojego wyznania czy przynależności religijnej mogą nosić krzyżyki na szyi, jak również umieszczać w swoich teczkach wizerunki świętych, których szczególnie cenią lub którzy są im pomocni w pracy poselskiej. W przypadku poczucia szczególnego zagrożenia posłowie mogą się udać po pomoc do posłanki Radziszewskiej, która trzyma gdzieś w sejmie Matkę Boską Trybunalską. Na terenie Warszawy (również w okolicach sejmu) posłowie mają do dyspozycji mnóstwo Kościołów, otwartych i właściwie zaopatrzonych. W eterze kilka stacji nadaje modlitwy oraz audycje krzewiące wiarę. Spowiadać się można - w razie potrzeby - nawet internetowo. Nigdzie na świecie - prócz krajów fundamentalistycznych i to najczęściej muzułmańskich - religia nie ma się tak dobrze jak w Polsce. Kościół nie tylko jest nietykalny, poza krytyką, ale i poza jakąkolwiek kontrolą. Wszelkie działania (publicystyczne, artystyczne) które mogą narazić wiernych oraz biskupów na obrazę uczuć, są ścigane i karane przez państwo. Kościół ma nie tylko wszystkie prawa, ale i mnóstwo ekskluzywnych przywilejów (finansowych, medialnych, opiniotwórczych, obyczajowych), którymi nie cieszy się żadne inne wyznanie. A przecież art. 25 Konstytucji mówi o równym traktowaniu wszystkich wyznań przez władzę a także o jej bezstronności wobec nich.
Jak więc traktować krzyż na Sali sejmowej, gdzie siedzą posłowie innych wyznań niż katolickie oraz bezwyznaniowi? Jeśli władza ma być bezstronna i stać na straży równego traktowania, to w sejmie powinny znaleźć się symbole innych religii. Można - dla sprawiedliwości - zachować ich należyte proporcje: krzyż katolicki może być znacznie większy, prawosławny całkiem malutki, a Gwiazda Dawida - powiedzmy - średnia. Samotny krzyż katolicki jest tymczasem wyrazem stronniczości władzy, łamania konstytucji, słabości wiary katolickiej (bo silnie wierzący nie potrzebują w każdym miejscu przypominania o własnej religii), ale przede wszystkim - elementem walki politycznej.Obrońcy krzyża nie zgadzają się z konstytucją i domagają się uznania dla religijnej większości jak również dla tradycji. Argumenty to nader dziwne, bo przecież to, co stanowi większość, ani to czego się ona domaga, nie może w demokracji ograniczać praw mniejszości. Żyjemy w demokracji liberalnej a nie greckiej. Większość nie może ograniczać praw mniejszości. Poza tym gdyby każdy katolik musiał obłożyć się podatkiem na rzecz Kościoła to liczba wyznawców tej wiary spadłaby gwałtownie. I argument że większość domaga się krzyża okazałby się nieważny.Jeśli zaś chodzi o uznanie dla polskiej tradycji, to warto zwrócić uwagę, że jest istotnym elementem - oprócz katolicyzmu - jest od XVI wieku tolerancja; Polska wszak zawsze była państwem wielowyznaniowym. Krzyż w tym kontekście jest więc raczej symbolem symbolicznej przemocy (wobec mniejszości) niż miłości i tolerancji.Rozumiem jednak polityczne i emocjonujące funkcje krzyża. Już zastanawiałam się, czym będzie po wyborach i przepędzeniu Nergala z telewizji, zajmował się na przykład taki biskup Michalik. Opieka nad kultem religijnym wyraźnie mu nie wystarcza. Biskup Michalik ma temperament polityczny. Teraz będzie wraz z "bogobojnymi" posłami bronił krzyża w sejmie. I znów tak jak na Krakowskim Przedmieściu stanie się on nie symbolem ale przedmiotem wiary. Politycznej.I myślę sobie, że w tym kontekście lepszym wyrazem szacunku dla krzyża jest jego ściągnięcie, niż walczenie pod nim. Wydaje mi się też, że Boga lepiej jest mieć w sercu niż w ręku, jako oręż politycznej walki. Ale mogę się oczywiście mylić.
poniedziałek, 17 października 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz