czwartek, 30 czerwca 2011

Dyktatura

Wracając z pracy wysłuchałem relacji z Sejmu dotyczącej zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Miałem wrażenie, że to relacja z kościoła a nie z parlamentu. Dowiedziałem się z ust polityków, że być Polakiem oznacza bycie katolikiem a wyrocznią moralną może być tylko JPdwa. Nie ma się co oszukiwać. Trzeba głośno to powiedzieć: nie jesteśmy cywilizowanym krajem. Żyjemy w kraju religijnej dyktatury.

środa, 29 czerwca 2011

Brednie

Antoni Szymańki w swoim najnowszym artykule w Rzeczpospolitej bredzi. Trudno byłoby znaleźć lepsze słowo niż brednia na opisanie tego, co ma on do powiedzenia. Już na samym wstępie Szamański nazywa gejów i lesbijki mniejszościami antyrodzinnymi, które ograniczają wolności i wartości większości. Nonsens to najłagodniejsze słowo na nazwanie tych bzdur. W czym geje i lesbijki ograniczają heteroseksualistów z artykułu się nie dowiemy. Pozostaje pusty ideologiczny słowotok bez wartości. Autor sugeruje, że geje i lesbijki chcą narzucić swój punkt widzenia heteroseksualistom, co jest także bzdurą. Po pierwsze dlatego, że nie ma czegoś takiego jak homoseksualny punkt widzenia, po drugie dlatego, że nikt niczego nie chce narzucać, a jedynie domaga się poszanowania zasady równości.
Dalej jest jeszcze bardziej „śmieszno i straszno”, gdy czytamy: „Wartości związane z rodziną i monogamicznym małżeństwem są wskazywane od lat jako najważniejsze dla większości badanych przez ośrodki badawcze. Tymczasem mniejszościowe środowiska, w szczególności skrajnie feministyczne, homoseksualne czy skrajnie lewicowe, prezentują w tych sprawach inny pogląd. Z grubsza można powiedzieć, że uznają rodzinę za wspólnotę opresyjną, związaną z patriarchalnym modelem, który należy zwalczać. Małżeństwo mężczyzny i kobiety nie może być – ich zdaniem – niczym szczególnym i dlatego zabiegają o legalizację tzw. związków partnerskich osób tej samej płci.” Czyżby? Gdyby geje i lesbijki uznawali rodzinę i małżeństwo za instytucję opresyjną to nie domagaliby się usankcjonowania związków. Logiczne powinno się to wydawać dla każdego, ale widać dla Szamańskiego nie jest, co bardzo dziwi, zważywszy na to, że jest on socjologiem. Geje i lesbijki zapewne mają często do czynienia z opresyjną rodziną, biorąc pod uwagę, że homofobia rodziców nie jest niestety sporadyczna, ale nawet to nie sprawia, że zwalczają instytucję jaką jest rodzina. Jest bowiem dokładnie odwrotnie. Związki partnerskie są wyrazem dążeń równościowych wynikających z uznania i szacunku dla rodziny i monogamicznego związku. Jest to oczywiste. Gdyby było tak jak pisze Szamański to geje i lesbijki nie domagali się prawnego usankcjonowania związków. Dążenie do legalizacji związków nie wynika z tego, że osoby homoseksualne nie uznają małżeństwa kobiety i mężczyzny za coś szczególnego, ale z tego, że cenią i uznają za szczególny związek dwojga ludzi bez względu na płeć osób tworzących taki związek. Pisanie, że legalizacja związków partnerskich to ograniczanie praw większości jest obrzydliwe i kłamliwe. To, że dwie kobiety czy dwóch mężczyzn prawnie zalegalizuje swój związek nie ma żadnego wpływu na heteroseksualistów i tworzone przez nich związki.
Kreowanie atmosfery zagrożenia przez Szamańskiego to klasyczny przejaw homofobii opartej na uprzedzeniach. Pan Szamański najpierw powinien się zastanowić nad swoimi fobiami i ich terapią a dopiero potem zabierać głos w kwestiach, które go w ogóle nie dotyczą.

wtorek, 28 czerwca 2011

Natural love

Przez oststni tydzień trochę rzeczy mnie ominęło. Przez świat przetoczyła się fala pridów, w Brazylii uznano pierwsze małżeństwo osob tej samej płci, a w Nowym Jorku homomałżeństwa w końcu stały się rzeczywistością. Ostatnia wiadomość to chyba najważniejszy news. Nie jestem fanem USA, ale nie da się ukryć, że od tego, co się dzieje w Stanach zależą trendy w innych częściach świata. Myślę, że zmiana prawa na poziomie federalnym w tym zakresie - choć przed amerykańskimi gejami i lesbijkami jeszcze niejedna stanowa bitwa - jest coraz bliżej. Gorzej sprawy wyglądają w Polsce, gdzie walka o związki partnerskie wciąż wydaje mi się być jedynie ruchem pozorowanym, bez wiary w wygraną. O zapale nawet nie wspomnę. Na koniec filmik o naturalnej miłości:

Ρόδος

Przez ostatni tydzień oddawałem się temu co najbardziej lubię, czyli podróżowaniu. Plan podróży spełniony w 100%. Jeśli komuś odpowiada temperatura blisko 4o stopni w dzień i 25 stopni w nocy to polecam. Jeśli nie znosicie upałów to absolutnie odradzam. Ja do wielkich entuzjastów takich ekstremów pogodowych nie należę, ale widoki, zabytki i jedzenie na Rodos rekompensują mi tę małą niedogodność. Widoki na Rodos będące połączeniem błękitu morza i nieba oraz jasnych, nagich i spalonych słońcem gór dla faceta znad Bzury - takiego jak ja - wyglądają nieziemsko i pociągająco.


Zabytki na Rodos to istne cudeńka - od antycznych budowli w Lindos czy Kameiros poprzez średniowieczne zamki rozsiane na wyspie aż po przekrój epok i stylów w mieście Rodos. Współczesna architektura niestety koszmarna. Totalny kicz i bezguście. Aż dziw bierze, że przodkowie tych ludzie budowali kiedyś takie piękne rzeczy.


Morze cieplutkie, plaże niestety zatłoczone a piasek gorący. Ciała niektórych turystów rozgrzewają do czerwoności. Jeśli szukacie wrażeń plażowo-cielesnych to plaża nudystów w Faliraki jest dla was odpowiednim miejscem. W zagajniku przy plaży tłoczniej niż na samej plaży i bynajmniej nikt nie chowa się tam przed słońcem.



Ogólnie Rodos jak cała Grecja to raj dla turysty. Zamieszkać na stałe tam bym jednak nigdy nie chciał. Trudno bowiem żyć w miejscu, gdzie do najbliższego dużego miasta jakim są Ateny trzeba latać samolotem, gdzie czas jest rzeczą bardzo nieokreśloną, a religijny zabobon i zaściankowość są dominująym stylem życia bez żadnej alternatywy. To miejsce dobre na tydzień, góra dwa. Jestem pewien, że gdyby przyszło mi się tam urodzić pragnąłbym szybko stamtąd uciec i jedynie z rzadka odwiedzać jako turysta, by wykąpać się w lazurowym morzu i nacieszyć oczy piękną przyrodą oraz zabytkami, które pozostawili po sobie przodkowie. Życie na codzień w takim mentalnym skansenie jest stanowczo nie dla mnie.








niedziela, 19 czerwca 2011

Z oszołomami nie powinno się dyskutować

Kazia Szczuka nie zawiodła.Przyznaję jej rację - z katolickimi oszołomami chyba nie warto dyskutować, bo religijna głupota im rozum wyżarła totalnie; obecny projekt ustawy o związkach partnerskich jest minimum z minimum i jest wsteczny; dziwnie wyglądają faceci biegający po Watykanie w dziwnych czapeczkach i ubrankach.



"Ja"

Das Liechtensteiner Stimmvolk sagte klar Ja zum Partnerschaftsgesetz - donoszą media z Liechtensteinu. Ludnosć tego minipaństwa opowiedziała się w trwającym 3 dni referendum za związkami partnerskimi dla par homoseksualnych i zrównaniem ich(poza adopcja dzieci) z małżeństwami. Wynik referendum: 70% za przyjęciem ustawy. Referendum było wynikiem działań koscioła katolickiego i aktywistów katolickich, którzy chcieli zablokowania przez referendum przyjętej przez parlament ustawy o związkach partnerskich. To kolejna porażka katolickich aktywistów i kleru w Liechtensteinie. Rząd od pewnego czasu wprowadza bowiem w życie politykę rozdziału koscioła od państwa i ostro kontruje dyktatorskie zapędy kleru i krytykuje go.


piątek, 17 czerwca 2011

Tomasz Żuradzki - Homolęki posła Gowina

Poglądy posła łączą w sobie katolicką obsesję na punkcie płodzenia dzieci z brutalnym realizmem politycznym

W rozmowie opublikowanej w "Gazecie" 3 czerwca poseł Jarosław Gowin powiedział: "Małżeństwo co do swej istoty nakierowane jest na posiadanie dzieci, choć czasami małżonkowie z tego rezygnują lub - częściej - nie mają takiej możliwości. Związek homoseksualny z istoty wyklucza posiadanie dziecka biologicznego".

Poseł Gowin nie wyciągnął jednak z tej myśli wielu interesujących konsekwencji i bronił się przed wyciąganiem tych konsekwencji przez prowadzącą wywiad Renatę Grochal. Niesłusznie. Jeśli poseł faktycznie nie lubi politycznej poprawności, to powinien rzeczy nazywać po imieniu, bez owijania w bawełnę. Pójdźmy więc zaproponowaną przez niego ścieżką.

***

Jeśli małżonkowie są bezpłodni, to czy wciąż ich związek "z istoty" może być nakierowany na posiadanie dzieci? Oczywiście, że nie. Inaczej musielibyśmy uznać, że jakaś rzecz może być z istoty nakierowana na coś, czego nie jest w stanie osiągnąć. To absurd. A czy małżeństwa, które nigdy nie chciały mieć dzieci, mogą być "co do swej istoty" nakierowane na posiadanie dzieci? Też nie.

Skoro zaś małżeństwu - jak głosi poseł - należą się przywileje z tego względu, że "dźwiga na sobie fundamentalny z punktu widzenia interesu społecznego obowiązek wychowania dzieci", to nie ma żadnych powodów, by udzielać prawnych i finansowych przywilejów tym parom, które nie realizują "istoty małżeństwa", czyli nie wychowują dzieci.

One też - jak dziś pary żyjące bez ślubu lub pary homoseksualne - mogą sobie przecież spisać testament, dać pełnomocnictwo itd. A co do renty rodzinnej, możliwości uniknięcia obciążających zeznań czy szeregu innych problemów - no cóż, "równość nie oznacza identyczności", jak mówi poseł Gowin.

Poglądy posła łączą w sobie katolicką obsesję na punkcie płodzenia dzieci z brutalnym realizmem politycznym czy formą darwinizmu społecznego. System podatkowy ma jego zdaniem służyć realizowaniu "interesu społecznego". Przywileje daje się tym, którzy w zamian są w stanie coś oddać wspólnocie. Na przykład przywileje małżeńskie są uprawnione, bo małżeństwa "produkują" w zamian dzieci, dzięki którym nie tylko zapewniamy sobie przetrwanie gatunkowe, ale i wyższe emerytury za kilkadziesiąt lat, bez konieczności importowania siły roboczej z zagranicy.

Wedle tego rozumowania nie ma jednak żadnych powodów, by dawać przywileje tym, którzy nie są w stanie dać społeczeństwu nic w zamian. Konsekwencją takiego myślenia byłby oczywiście skrajny liberalizm gospodarczy i likwidacja przywilejów podatkowych czy innych form pomocy państwowej dla niepełnosprawnych, niezaradnych czy tak starych, że już nie są w stanie wychowywać nawet wnuków.

Ten pojęciowy zamęt charakteryzujący wypowiedź posła Gowina - z jednej strony pozornie dobroduszny katolicyzm, z drugiej brutalny darwinizm społeczny - jest jednak zrozumiały. Katolicyzm stworzył relatywnie jasne normy regulujące postępowanie jednostek, ale właściwie nigdy nie wypracował spójnego systemu "moralności publicznej". Dlatego dziś istnieją tacy katolicy, którzy opowiadają się za skrajnym liberalizmem gospodarczym, i tacy, którzy są zwolennikami teologii wyzwolenia.

***

Niechęć względem homoseksualistów poseł Gowin próbuje wszakże podeprzeć autorytetem nie teologów czy ojców Kościoła, lecz filozofów, co jest zaskakujące i intelektualnie nieuczciwe. "Od czasów starożytnych - twierdzi - filozofowie mówią o czymś takim jak prawo natury, pewien naturalny (co nie znaczy, że tylko biologiczny, przeciwnie, także duchowy!) porządek moralny". Poseł Gowin nie mówi co prawda, jakoby filozofowie ustalili, które dokładnie reguły miałyby należeć do owego "prawa natury" oraz jakie byłyby "naturalne" zasady interpretacji tych reguł. Sugeruje jednak, że istnieje jakaś powszechna wśród filozofów zgoda co do jakiegoś "naturalnego" porządku biologicznego, a przede wszystkim duchowego, który uznawałby homoseksualizm za "nienaturalny". Takie stwierdzenie jest jawnie niedorzeczne.

Pochodzący z katolickiej doktryny termin "prawo natury" rzadko jest przedmiotem zainteresowania współczesnych filozofów. Zajmuje teologów, historyków idei, niekiedy prawników, a najczęściej błąka się po zakurzonych korytarzach podrzędnych katolickich uczelni. Zaś "porządek moralny" z całą pewnością nie przypomina niezmiennych i obowiązujących niezależnie od kontekstu praw przyrody, które działają bez względu na to, czy je znamy, czy nie.

Oceny moralne są w dużej mierze uwarunkowane biologicznie i kulturowo (czy jeśli ktoś woli - "duchowo"). Przy czym biologicznie czy ewolucyjnie uwarunkowana, a tym samym dość odporna na zmiany jest tylko centralna część wrażliwości moralnej - w szczególności tego typu normy, bez których trudne byłoby biologiczne przetrwanie gatunku czy istnienie wspólnot. Do tego typu norm można zaliczyć właściwie uniwersalną w każdej kulturze i w każdym czasie regułę: nie zabijaj bez powodu dorosłego członka swojej grupy.

Cała reszta reguł składających się na to, co ludzie nazywają moralnością, jest płynna i zależna od okoliczności, kultury czy kontekstu. Kto nie wierzy, niech sam prześledzi, w jak różny sposób Kościół katolicki oceniał pod kątem moralnym dopuszczalność wczesnej aborcji, niewolnictwo czy karę śmierci.

Dziś większość ludzi na Zachodzie i nie tylko, m.in. na skutek postępującej globalizacji, przejawia dość podobną wrażliwość moralną i nic nie wskazuje na to, by ta tendencja do ujednolicania miała się w najbliższym czasie odwrócić. Wedle tej wrażliwości związki homoseksualne uznaje się za równe, także w kontekście przywilejów społecznych, związkom heteroseksualnym. Ta sama wrażliwość podpowiada, że przywileje społeczne nie powinny zależeć od tego, ile dana osoba jest w stanie "zwrócić" społeczeństwu.

Wielu ludzi sądzi dziś, że ta obecna wrażliwość świadczy o doskonaleniu się człowieka, a moralny postęp niekiedy polega na wyzwalaniu się z niewoli naturalnych, tj. ewolucyjnie ukształtowanych odruchów. Ci, którzy wierzą w istnienie obiektywnego ładu moralnego, często uznają, że to właśnie dominująca dziś na Zachodzie wrażliwość znacznie trafniej niż dawna oddaje ów ład. Ich zdaniem poprzednie pokolenia i współcześni przeciwnicy równouprawnienia ulegli złudzeniu, iż normy, które są zgodne z ich prymitywnymi i w pewnym sensie naturalnymi (tj. mającymi ewolucyjne wyjaśnienie) odruchami odrazy do ludzi uprawiających seks w odmienny sposób, muszą być zgodne z jakimś obiektywnym ładem moralnym.

W tym duchu często interpretuje się też zmianę powszechnego nastawienia do homoseksualistów, których jeszcze niedawno na Zachodzie wsadzano do więzienia albo co najmniej skazywano na społeczny ostracyzm. Dla wielu obecne przywileje często zrównujące przywileje par homoseksualnych z przywilejami małżeństw są dowodem postępu niemal analogicznego do tego, który miał miejsce w XVIII i XIX w., kiedy to większość ludzi, często wbrew własnemu interesowi czy "naturalnym" odruchom wrogości w stosunku do obcych uzmysłowiło sobie, najpierw w Wielkiej Brytanii, a potem też w innych krajach, zło niewolnictwa.

***

Wszystko wskazuje na to, że ile by prawicowi politycy czy publicyści nie głosili tez o własnej ścieżce modernizacji, tradycyjnym polskim republikanizmie, nieimitowaniu Zachodu itd., Polacy tę wrażliwość imitować zapewne będą. W tym sensie poseł Gowin może mieć rację, twierdząc, że złożony w Sejmie projekt ustawy o związkach partnerskich jest tylko pierwszym krokiem w stronę zapewnienia coraz większych praw różnym grupom dotąd dyskryminowanym, czego oczywiście z powodów strategicznych wielu politykom mówić nie wypada.

Ujawnione przez posła Gowina lęki przed homoseksualizmem są na poziomie psychologicznym czy ewolucyjnym zrozumiałe. W obliczu zmian zachodzących w zastanej wrażliwości moralnej wielu ludzi czuje się nieswojo, a równe traktowanie tych, którzy są inni i z których zwyczajowo wolno było szydzić, odbiera jako zamach na własne dobre samopoczucie. Poseł próbuje jednak te swoje osobiste lęki, antypatie i uprzedzenia ubrać w kostium rzekomo uniwersalnego "prawa natury" czy "porządku moralnego" i nie tylko je upubliczniać, ale i wprowadzać w czyn. Twierdzi: "Dzieci należy wychowywać w przekonaniu, że zgodny z tym porządkiem moralnym jest związek kobiety i mężczyzny, a nie dwu kobiet czy dwóch mężczyzn".

To stwierdzenie jest ryzykowne, bo po pierwsze, nauczanie takie w świetle dominującej dziś w krajach Zachodu - a wydaje się, że już także i w Polsce - wrażliwości byłoby głęboko niestosowne. A po drugie, nie wiadomo, w jaki sposób poseł chciałby przekazać dzieciom prawdę o tym, jak wiele nasza zachodnia tradycja zawdzięcza tym, którym siłę do życia i pracy dawał popęd względem osób tej samej płci: Platonowi, Leonardowi da Vinci, Oscarowi Wilde'owi, Ludwikowi Wittgensteinowi czy Alanowi Turingowi.

*dr Tomasz Żuradzki - filozof, pracuje w Centre for the Study of Mind in Nature (CSMN) na Uniwersytecie w Oslo, gdzie realizuje projekt badawczy poświęcony naturalistycznym teoriom normatywności


Źródło: Gazeta Wyborcza

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Magda Nogaj - Mimo woli mima

Henryk Tomaszewski wiedział, że umiera na białaczkę. Wybitny choreograf, twórca Wrocławskiego Teatru Pantomimy, postanowił zadbać o swojego towarzysza życia i o bezcenne zbiory zbierane latami
Dwa miesiące przed śmiercią, 8 lipca 2001 roku, reżyser zaprosił do siebie wieloletnich przyjaciół: architekta Mirosława Perza, scenografa Władysława Wigurę i Jerzego C. (zastrzega sobie anonimowość). Tomaszewski poprosił, by byli świadkami spisywania jego testamentu. Zasiadł przy maszynie i czytał na głos, co pisze.

Ponieważ reżyser wielokrotnie zapowiadał, że wszystko zostawi swojemu towarzyszowi życia Stefanowi Kayserowi, przyjaciele specjalnie nie przysłuchiwali się temu, co czyta. Podpisali dokument. Pod testamentem podpisał się też drżącą ręką Karol Henryk Koenig-Tomaszewski.

Swoim spadkobiercą uczynił aktora Stefana Kaysera. Jemu zapisał bezcenną kolekcję unikatowych przedmiotów - zbiór zabawek, szopek noworocznych, książek, mebli i porcelany. Zapisał mu także cały swój majątek - dom w Karpaczu i mieszkanie we Wrocławiu oraz oszczędności.

Na maszynie się nie liczy

Henryk Tomaszewski zmarł we wrześniu 2001 roku. Postępowanie spadkowe rozpoczęło się przed Sądem Rejonowym Wrocław Śródmieście 25 kwietnia 2002 roku. "W ostatnich dniach towarzyszyłem panu Tomaszewskiemu. To ja wezwałem pogotowie. Pan Henryk Tomaszewski zmarł w nocy" - mówił na rozprawie Stefan Kayser. "Testament znalazłem w sypialni, w jego mieszkaniu przy ul. św. Jadwigi we Wrocławiu. Było to już po pogrzebie" - dodał Kayser.

Ku zdumieniu uczestniczących w rozprawie świadków spisywania testamentu sąd uznał, że dokument sporządzony przez Tomaszewskiego nie spełnia wymogów formalnych i zdecydował, że spadek przechodzi na własność Skarbu Państwa, ponieważ zmarły nie miał rodziny.

- Pan Tomaszewski spisał swoją ostatnią wolę na maszynie, nie mieliśmy więc pola manewru, bo polski kodeks cywilny traktuje taki testament jako nieważny. Odręczny podpis w takiej sytuacji nie wystarcza - tłumaczy sędzia Paweł Kwiatkowski.

W aktach sprawy czytamy, że sąd rozważał, czy można przyjąć, że Henryk Tomaszewski "sporządził swą wolę w postaci testamentu ustnego". Przecież czytał go przyjaciołom. Ci zeznali jednak, że go nie słuchali i sąd odrzucił tę wersję.

- To kruczki prawne, których nie rozumiem. Dlaczego nie liczą się podpisy pana Tomaszewskiego i nasze? Jesteśmy przecież świadkami, że pan Henryk spisał ten testament i wszystko przekazał Stefanowi Kayserowi - mówi Mirosław Perz.

Wynieśli i wywieźli

Miesiąc później Stefan Kayser odwołał się od decyzji sądu, ale jego apelacja została oddalona. W maju 2003 roku przyjaciel Tomaszewskiego wniósł pozew przeciwko Skarbowi Państwa. Domagał się zwrotu tego, co zapisał mu Henryk Tomaszewski.

Jednak sąd nie wyznaczył do dziś nawet daty rozprawy - sędzia sprawozdawca jest chora. Tymczasem majątek reżysera przejął już w imieniu Skarbu Państwa Urząd Skarbowy we Wrocławiu.

- Przed domem pana Henryka w Karpaczu stanął duży samochód i zaczęli wszystko wynosić: meble, książki i inne wartościowe rzeczy - mówi zaprzyjaźniona z Tomaszewskim sąsiadka z Karpacza.

- Po wejściu do środka od razu wiedzieliśmy, że to dom kolekcjonera, wszędzie stały dzieła sztuki: obrazy, ceramika, rzeźby. Gdy wychodziliśmy, zostały tylko proste sprzęty typu: kuchenka, stół czy piecyk - wspomina pracownica Urzędu Skarbowego.

Zbiory kolekcjonerskie reżysera Urząd Skarbowy oddał w depozyt do Muzeum Zabawek w Karpaczu i do Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu. Stoją w magazynach popakowane w zaplombowane skrzynie.

- To były zabawki: lalki, misie, koniki, ale też meble i obrazy. W sumie cenne rzeczy, strach było je zostawiać w Karpaczu, bo przecież złodzieje czyhają na takie okazje - mówi urzędniczka.

Wziął tylko psa

Stefan Kayser wyprowadził się do Wrocławia, zabierając ze sobą psa przyjaciela, owczarka niemieckiego Pandora. Jeżeli wyrok sądu zostanie utrzymany, dom w Karpaczu przejmie Starostwo w Jeleniej Górze. - Dom pana Henryka był uroczy, z ulicy trudno było go wypatrzyć, tak był otoczony zielenią. Teraz nie mogę znieść, że stoi i niszczeje. Nie mogę patrzeć na te ciemne, zasłonięte okna. Pilnujemy tylko, żeby nikt się tam nie włamał - opowiada sąsiadka Tomaszewskiego.

Podobny los spotkał dwupokojowe mieszkanie reżysera przy ul. św. Jadwigi we Wrocławiu. - Byłem przy tym, jak komisja opróżniła doszczętnie piękną biedermeierowską sypialnię, wyniosła wszystko z salonu, m.in. barokową szafę i sekretarzyk. Zabrali w sumie około 300 przedmiotów: jakieś 50 lalek, meble, obrazy, porcelanę i szkło - wylicza Mirosław Perz.

Jeżeli pozew Kaysera zostanie oddalony, nieruchomość przy ul. św. Jadwigi przejmie prezydent Wrocławia.

Okrutna decyzja

- Stefan był z panem Henrykiem prawie 30 lat. W chorobie opiekował się nim, był człowiekiem dosłownie od wszystkiego. Teraz został na lodzie. Mieszka w komunalnej kawalerce ze wspólną kuchnią i łazienką - opowiada Mirosław Perz.

Scenograf Władysław Wigura: - Przyjaźniłem się z nimi od zawsze. Stefan był absolutnie oddany Henrykowi, nie miał własnego życia, cały swój czas poświęcał przyjacielowi. Decyzja sądu jest po prostu okrutna.

Stefan Kayser nie kryje żalu. - Pan Henryk zobowiązał mnie do zaopiekowania się jego kolekcją. A pani z Urzędu Skarbowego traktowała mnie jak kogoś, kto nie ma nic do gadania. Najbardziej ubolewam, że cały zbiór został podzielony. Nie wiem, gdzie i w jakich warunkach przechowywane są lalki. A one były najcenniejsze dla pana Tomaszewskiego - podkreśla aktor.

- Zamiast dzielić kolekcję, można było ją zaplombować w Karpaczu do rozwiązania sprawy. Tomaszewski - to nazwisko, które elektryzuje teatromanów na całym świecie, tylko we Wrocławiu robi się wszystko, żeby zmarginalizować jego dorobek. Nasze miasto nie uczyniło nic, żeby ocalić kolekcję - mówi Małgorzata Bruder z Muzeum Miejskiego we Wrocławiu, autorka wielu wystaw poświęconych Tomaszewskiemu. - Nie potrzebujemy wojen, żeby coś zniszczyć.

Związki po wyborach?

- Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków - powiedział wczoraj premier Donald Tusk

Premier po raz pierwszy odniósł się do złożonego kilka dni temu w Sejmie projektu SLD o związkach partnerskich. Tusk zadeklarował, że związki byłyby do zaakceptowania bez możliwości adopcji dzieci, co - w jego ocenie - było jednym z głównych powodów wątpliwości.

- Sam w sobie nie mam za grosz tolerancji wobec homofobów, również we własnej partii - mówił Tusk.

Projekt SLD napisany we współpracy z organizacjami gejów i lesbijek, nie przewiduje małżeństw homoseksualnych ani adopcji dzieci dla związków jednopłciowych. Daje związkom partnerskim, również homoseksualnym, prawo do dziedziczenia, wspólnego rozliczania się, zasięgania w szpitalu informacji o stanie zdrowia partnera, a także decydowania o miejscu pochówku.

Polska jest jednym z nielicznych państw UE, które nie ma żadnych regulacji dla par jednopłciowych.

Premier zastrzegł, że do wyborów nie ma szans na uchwalenie ustawy. - Wydaje się, że po wyborach będzie znakomity moment, żeby do tego tematu wrócić - zadeklarował. Dodał, że wraz z przepisami trzeba budować kulturę tolerancji dla odmienności, także jeśli chodzi o preferencje seksualne.

Rozmowa z prof. Janem Hartmanem filozofem z Uniwersytetu Jagiellońskiego

Renata Grochal: Ponad połowa Polaków jest za związkami partnerskimi, osiem lat temu ponad połowa była przeciw. Co się stało?

Prof. Jan Hartman: Społeczeństwo zaczyna rozumieć, że jeśli ktoś, korzystając ze swoich swobód, nie szkodzi innym, to do tych swobód ma pełne prawo. Stąd zgoda na związki partnerskie, również homoseksualne.

To jest idea liberalna, która - jako druga po równym traktowaniu obywateli przez państwo - zaczyna przebijać się do społeczeństwa.

Ale nie jesteśmy chyba bardziej tolerancyjni. Gdy zapytaliśmy o małżeństwa gejów, ponad dwie trzecie respondentów było przeciw.

- Chodzi głównie o samo słowo "małżeństwo" - Polacy nie chcą, aby zmieniano znaczenia słów. Jednak czarna propaganda również robi swoje. Społeczeństwo jest uczone, w kościele i na lekcjach religii (za państwowe pieniądze!), że homoseksualizm jest niemoralny.

Na szczęście innym kanałem, poprzez media i kontakty z Zachodem, ludzie zapoznają się z odwrotnym przekazem: że to nie związki homoseksualne są niemoralne, lecz piętnowanie i dyskryminowanie gejów i lesbijek. Powoli społeczeństwo zaczyna się otrząsać z przesądu homofobicznego. Wciąż jednak Polacy rozdarci są między ciemnotą i etycznościa.

Gdy pytamy o adopcję dzieci przez pary jednopłciowe, aż 90 proc. jest przeciw, prawie tak samo jak osiem lat temu.

- Najpierw społeczeństwo musi przyswoić przekaz, że homoseksualizm nie jest złem, a dopiero później przyjdzie refleksja, że wychowywanie dzieci przez pary homoseksualne niekoniecznie jest gorsze od wegetacji w domu dziecka.

Zresztą ten opór nie musi tkwić w homofobii. Może wynikać ze współczucia dla homoseksualistów jako grupy napiętnowanej. Ludzie wyobrażają sobie, że w rodzinie homoseksualnej dziecko z dużym prawdopodobieństwem może stać się homoseksualne i odziedziczy to piętno.

A może godzimy się na związki partnerskie z praktycznych powodów - bo model rodziny się zmienia? Coraz częściej się rozwodzimy, żyjemy w konkubinatach. I trzeba uregulować sprawy dziedziczenia, wspólnego opodatkowania czy informowania w szpitalu o zdrowiu partnera.

- Okazuje się, że taki "pustynno-rolniczy" monogamiczny model rodziny, od dawna przyjęty w Europie, a polegający na tym, że mężczyzna ma kobietę i jest z nią na zawsze związany małżeństwem, niezależnie o tego, czy się kochają czy nienawidzą, wcale nie jest oczywistością. Można mieć dobre życie w kilku kolejnych związkach i złe w sakramentalnym małżeństwie. Można też zrezygnować z życia w związku, np. z powodów religijnych. Są różne modele życia.

Polacy zaczynają pojmować, że to sprawy prywatne, kwestia osobistego wyboru i ryzyka. Jak śpiewał Stanisław Staszewski: "Bo z tylu różnych dróg przez życie każdy ma prawo wybrać źle". Warszawie i Watykanowi nic do tego. Niech przekonują i zachęcają, lecz nic na siłę.

Wierzę, że Polacy tak myślą.

Mniej boimy się Kościoła, który promuje małżeństwa?

- Społeczeństwo jest w trakcie przemiany i tendencja jest taka, że przekaz liberalny zaczyna zwyciężać nad przekazem opartym na przesądach i niezłomnym przekonaniu Kościoła o własnej moralnej wyższości. Liberalna rewolucja moralna polegająca na wyzwalaniu się z ciemnoty i pogardy, w tym dla gejów i lesbijek, w Polsce już się powoli dokonuje. Oczywiście, że to oznacza osłabienie wpływów Kościoła.

Dwie trzecie wyborców rządzącej PO chce związków partnerskich, a mimo to Platforma nie chce uchwalenia ustawy przed wyborami. Strach przed Kościołem?

- PO jest prawicową partią masową, która zawsze będzie przed wyborami mówić to, co wynika z kalkulacji socjotechnicznej. To nie znaczy, że Donald Tusk czy inni liderzy PO nie chcieliby, żeby pary homoseksualne miały równe prawa z parami hetero. Po prostu mierzą w "średnią nastrojów" i nie chcą wojny z Kościołem.

Jeśli chce się mieć elektorat masowy, to trzeba trzymać się mas, a przez to być trochę maruderem w stosunku do warstw najbardziej postępowych i liberalnych.

Dlaczego najwięcej zwolenników związków partnerskich jest w pokoleniu 40-50-latków, a najwięcej przeciwników wśród 18-29-latków?

- Młodzi mają w tym maglu kościelno-szkolnym codzienne pranie mózgu. To jest przekaz, który najczęściej do nich dociera. A jako że młodzież nie jest, wbrew pozorom, szczególnie krytyczna, a za to ma silną potrzebę identyfikacji, bycia w grupie, to mówi takim językiem, jakim nasiąka w szkole i kościele.

Natomiast ludzie dojrzali mają swój rozum i swoje doświadczenie, niejedno już w życiu widzieli i zachowują więcej autonomii. Liderami kultury liberalnej zawsze są ludzie w średnim wieku.

Ale inne badania pokazują, że młodzi są najbardziej radykalni.

- Są najbardziej radykalni w zakresie tego, co im się podsunie do wiary. Gombrowicz nazwał to upupieniem. Młodzież nie ma żadnych szans, żeby się uchronić przed propagandą. Również kulturę liberalną przyjmie w ten sam sposób.

Jak człowiek jest młody, nie ma wyjścia - musi powtarzać to, co słyszy. Bądź mówić z przekory coś przeciwnego, ale i to jest przez propagandę i wychowawców przewidziane. Ze społeczeństwem dorosłych nie mają szans.

Jak wytłumaczyć to, że ponad połowa mieszkańców wsi jest za związkami partnerskimi?

- Struktura wsi się zmieniła. Mieszkańcy wielu miejscowości, które nie mają praw miejskich, to są mieszczanie. Duża część mieszkańców miast wyprowadziła się poza miasto. Zatem podział na miasto i wieś w badaniach jest zakłócony.

A poza tym wieś na wschodzie Polski i wieś pod Warszawą czy Krakowem to coś innego.

Jednak emancypacja następuje również w środowiskach wiejskich. Ludzie jeżdżą po świecie, mają kontakty, surfują po internecie, dociera do nich przekaz szacunku dla prywatnego życia, intymności człowieka, dla autonomii ludzkiego sumienia i prawa wyboru, także złego wyboru, którego konsekwencje trzeba ponieść samemu.

Nie da się już zatrzymać tej liberalizacji?

- Jeżeli się choć raz posmakowało wolności, nigdy się już dobrowolnie się jej nie odda.

niedziela, 12 czerwca 2011

σε παρακαλώ

Mój nastrój dzisiaj:

sobota, 11 czerwca 2011

Roma Europride 2011







Obejrzałem relację z Roma Europride z nieskrywaną zazdrością. 2 miliony ludzi i Lady Gaga - to musi robić wrażenie.







Lady Gaga zakończyła wieczorem w Rzymie Europride. Gwiazda muzyki pop w przemówieniu wygłoszonym ze sceny na terenie antycznego Circus Maximus piosenkarka mówiła: "chcemy być tylko traktowani jak ludzie". Skrytykowała też kraje, w których mniejszości seksualne traktowane są gorzej.

- Walczymy o wolność, sprawiedliwość, zrozumienie, a przede wszystkim chcemy pełni praw- powiedziała Lady Gaga w długim, spokojnym wystąpieniu. - Dla niektórych rządów prawa gejów nie są priorytetem- podkreśliła.

- Wiele rządów na świecie nie zezwala wciąż swoim obywatelom mieć tych praw - zauważyła. Wśród krajów, gdzie mniejszości seksualne pozbawione są pełni praw wymieniła Polskę, a także Litwę, Rosję, Węgry, Liban, państwa Bliskiego Wschodu.

- To nie jest tylko zabawa, pokojowa demonstracja. Tu chodzi o fundamentalne prawa człowieka. Jesteśmy tu, by bronić praw. Musimy iść dalej, w obronie miłości i praw człowieka oraz godności - stwierdziła Lady Gaga.

- Wiele już zrobiliśmy w walce z homofobią - dodała. - Jestem córką odmienności, czuję zobowiązanie moralne, by uczynić ze świata lepsze miejsce - powiedziała Lady Gaga, która akompaniując sobie na fortepianie wykonała następnie swoją piosenkę "Born this way".

„Żądamy ustawy o związkach partnerskich a nie spółki cywilnej” - Parada Równości 2011
















Obawy o to jak sobie poradzą nowi organizatorzy tegorocznej Parady Równości były przez ostatnie tygodnie podnoszone niemal na wszystkich blogach i portalach internetowych. Nie zapowiadało się ciekawie. Na początku był różowiasty plakat dla gejów i tajemniczy drugi dla heteryków, który nigdy nie ujrzał światła dziennego. Oliwy do ognia dolał swoimi wypowiedziami rzecznik parady o tym jakoby celem parady nie były związki partnerskie, za co słusznie spadł na niego grom krytyki. W końcu postulat związków partnerskich znalazł się w oficjalnych celach parady, ale niesmak pozostał. Dzisiejszy dzień był wielką niewiadomą. Byłem pozytywnie zaskoczony, ponieważ parada okazała się świetnie zorganizowaną imprezą. Chyba nigdy jeszcze nie była przeprowadzona tak sprawnie. Ponadto olbrzymi plus za połączenie akcentów rozrywkowych i politycznych. Myślę, że zarówno zwolennicy rozrywkowej wersji parad jak i ci, którzy uważają, że parada powinna być manifestacją polityczną mogą czuć się usatysfakcjonowani.



Bardzo ważnym, a całkowicie pominiętym przez media, było to co powiedział Jacek Adler do polityków wspierających obecny projekt ustawy o umowie związku partnerskiego; „Jako mniejszość LGBT przypominamy: od wielu, wielu lat czekamy na ustawę o związkach partnerskich. Nie chcemy związków partnerskich zawieranych po kryjomu, przed notariuszem!. Chcemy związków partnerskich zawieranych w Urzędzie Stanu Cywilnego! Nie chcemy okruchów z pańskiego stołu. Domagamy się równych praw. Jako obywatele mamy równe obowiązki i powinniśmy mieć równe prawa. Politycy lewicy, wsłuchajcie się w głos całego środowiska LGBT a nie w głos zaledwie kilku osób. Jako obywatele chcemy czuć się w naszym kraju dobrze i bezpiecznie, czuć, że nasze państwo zapewnia nam ochronę, szanuje naszą miłość i nasze związki, bo każda szczera miłość na szacunek zasługuje”. Ujrzeć wyraz twarzy Piekarskiej w tym momencie było rzeczą bezcenną. Wyraźnie można było zaobserwować, jak mina polityczce zrzedła, a samozadowolenie ustąpiło miejsca zakłopotaniu. Uważam, że słowa Adlera przerywające spazmy zachwytów nad prawnym bublem SLD były bardzo trafne i zasługują na brawa. Dobrze się stało, że publicznie zaakcentowano to, że środowisko gejów i lesbijek w Polsce nie jest zadowolone z proponowanych rozwiązań i oczekuje od polityków więcej niż prawnych ochłapów i pokazania się przed wyborami na paradzie. Szkoda, że te ważne słowa przeszły niezauważone i w relacjach w mediach gdzieś zaginęły. A że polscy geje i lesbijki tak jak Adler nie chcą związków partnerskich zawieranych po kryjomu przed notariuszem świadczył dobitnie baner grupy Tel-Aviv z napisem: Żądamy ustawy o związkach partnerskich a nie spółki cywilnej”. Dla mnie to główne przesłanie tegorocznej parady, ważniejsze niż oficjalne hasło "Wszyscy chcą kochać". Mam nadzieję, że politycy SLD dobrze je zapamiętali. Trudno byłoby je im nie zapamiętać, zważywszy na to, że baner z tym postulatem niesiony był tuż za platformą z politykami. Przynajmniej nie będzie im tak łatwo jak dotychczas wpierać wszystkim, że zaproponowane przez nich rozwiązanie minimalistyczne i przez swą minimalistyczność upokarzające nas i nasze związki, są odpowiedzią na zapotrzebowanie społeczności gejowsko-lesbijskiej w Polsce. Nie są i baner Tel-Avivu to pokazał. Czy coś Piekarskiej i innym politykom lewicy to uświadomi czas pokaże.



Nie ukrywam, że o ile Tel-Aviv spisał się rewelacyjnie to politycy lewicy wypadli podczas parady dość mizernie w mojej ocenie. Było dużo banałów, dużo pustych słów o tolerancji i niemal zero konkretów. Jedynym politykiem, który wyraźnie zaakcentował to, że zamiast półśrodków w formie notarialnej umowy koniecznością jest pełna równość w dostępie do małżeństwa był Janusz Palikot. Wielu oczarował też zapewne tęczowy burmistrz Ursynowa. Co mam o nim myśleć do końca nie wiem. Charyzmę i styl ma, a to już w polityce wiele. Nie można też mu odmówić urody. Ale czy rzeczywiście jest to polityk, w którym można pokładać nadzieję przekonamy się w przyszłości. Mój kredyt zaufania ma.



Teraz o tym, co mi się nie podobało. Nie podobała mi się frekwencja. Ja rozumiem, że Warszawa to nie Paryż ani nie Londyn, ale (cisną mi się w tym momencie na usta niecenzuralne słowa) przecież to dwumilionowe miasto. Gdy na paradę przychodzi tyle osób ile przychodzi to mnie krew zalewa. Nie jest to może bardzo mało, ale spodziewałbym się jednak więcej. I to chyba jedyne „ale”, jakie mam do tegorocznej parady, a właściwie nie da samej parady co do polskich gejów i lesbijek, którzy na portalu randkowym są skłonni pokazać niemal każdemu fiuta i tyłek po 5 minutach znajomości, a boją się pokazać twarz na ulicy. Jest to dla mnie niezrozumiałe. Coś jednak się zmienia. Na tegorocznej paradzie widać było bardzo dużo młodzieży, która reprezentuje zmianę pokoleniową. Myślę, że z roku na rok frekwencja na paradzie będzie większa. Słowa Adlera podczas wystąpienia na paradzie o rzekomej 1000-letniej polskiej tolerancji i braku stosów chciałem początkowo premilczeć, ale uczciwość nakazuje mi jednak tę nieprawdziwą informację sprostować. Stosy były, z tolerancją bywało róznie, ale najczęściej to jej właśnie brakowało. Powstał mit, który choć trzyma się w Polsce mocno to trzeba zanaczyć, ze jest - tak jak kazdy inny mit - po prostu nieprawdziwy. By nie być gołosłownym odsyłam do lektury o Kazimierzu Łyszczyńskim. Warto prześledzić sobie historię Arian i Żydów na ziemiach polskich. Trudno dostrzec tam oznaki tolerancji.



Podsumowując stwierdzić chyba należy jednak, że tegoroczna parada była udana. Było fajnie i sympatycznie. Muzyka ustrzelona w dziesiątkę, co widać było po pląsach tłumu. Według mnie nigdy jeszcze nie było tak kolorowo i tak przyjemnie jak dzisiaj. Odnoszę wrażenie, że nadchodzi nowa jakość. Cieszę się, że dzieje się to przy moim współudziale.

piątek, 10 czerwca 2011

Dlaczego warto

Posiłkując się stroną Arkadiusza Karskiego chcę wymienić dlaczego należy wybrać się na jutrzejszą Paradę Równości.

1. Bo wolno. Gwarantują to traktaty europejskie, konwencje oenzetowskie, Konstytucja RP. Prawo do paradowania wynika bezpośrednio z prawa do wyrażania opinii.

2. Bo jest kolorowo i wesoło. A w tym roku bardzo muzycznie i tanecznie.

3. Bo można spotkać ciekawych ludzi. I nie chodzi o to, że można zobaczyć Raczka z Pacewiczem, ale o to, że jest to doskonała okazja by poznać nowych przyjaciół i spędzić czas w miłym towarzystwie.

4. Tak na wszelki wypadek, żeby się upewnić, że prawo do zgromadzeń jest w Polsce przestrzegane.

5. Parady napędzają turystykę, zwiększają dochody w mieście a więc sprawiają, że wszystkim żyje się dostatniej.

6. Bo jest możliwość zaznaczenia swojej akceptacji dla wszystkich przegiętych i nieprzegiętych, tych w skórach i tych w rożowym lateksie.

I najważniejsze:

7. Parada jest okazją do zamanifestowania naszych postulatów politycznych, których mam nadzieje w roku wyborczym nie zabraknie.

Na koniec ważna uwaga dla homofobów: tak jak wspomniany na początku Arkadiusz Karski nie chodzę na parady, żeby się obnosić. Z dwóch powodów: po pierwsze obnoszę się na co dzień, i parada mi do tego niepotrzebna, a po drugie pójście na paradę nie jest żadnym obnoszeniem. Geje i lesbijki nie paradują po to, aby upublicznić coś, co należy do sfery intymnej? Wręcz przeciwnie - chodzi o uzmysłowienie ogółowi, że sprawy łóżkowe mają na tyle prywatny charakter, że nie mogą być podstawą do dyskryminacji i nie wolno ich wywlekać jako argument. Wychodząc na Paradę sprawy intymne zostawiamy w domu, a mimo to nadal jesteśmy gejami i lesbijkami.

Do zobaczenia jutro pod Sejmem.






Tak dziś było w Tel Avivie. Mam nadzieję, że jutro w Wawie będzie co najmniej w połowie tak radośnie i kolorowo i politycznie jak tam.

środa, 8 czerwca 2011

Mallorca

Ciąg letnich wypraw rozpoczęty.







Zapateryzm widoczny na każdym kroku. I o to chodzi!

Za tydzień z hakiem następna podróż w nowym nieznanym mi jeszcze kierunku. Ale na pewno na południe... :)