Zastanawiałem się długo, czy napisać tę notkę. Niby wszystko w tym temacie było wałkowane milion razy, niby wszystko jest zrozumiałe i oczywiste, a jednak okazuje się, że nie do końca. Rzecz o samoakceptacji i homofobii u osób homoseksulnych. Przyczyną powrotu do rozmyślań nad tym tematem jest blog Mateusza, który dziś serdecznie polecam każdemu. Piszę dziś, bo jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy ten blog powstawał i pierwszy raz na niego zajrzałem, uznałem go wręcz za społecznie szkodliwy. Wstyd, żal i cierpienie - te trzy emocje dominowały we wpisach autora bloga. Jak to zgrabnie określił sam Mateusz był to czas wypierania i żałowania. Nie jest tak, że nie rozumiałem tego co czuje Mateusz albo nie rozumiałem przyczyn tych odczuć i emocji, które mu towarzyszyły. Rozumiałem, ale takie krzyżowanie się za to kim się jest zawsze było dla nie nie do zaakceptowania. Ponieważ uważam, że uzewnętrzniona autodestrukcja wpływa bardzo desktukcyjnie na jej obserwatorów, dalszego czytania zaniechałem. Po kilku miesiącach i przeczytaniu wszystkich późniejszych postów jestem mile zaskoczony. Mateusz przebył drogę od autodestrukcji do samoakceptacji. Chwała mu za to, że nie poprzestał na użalaniu się nad sobą i zadawaniu pytań "czemu ja?". Dziś mogę śmiało polecić wszystkim tym, którzy mają jakieś problemy z zaakceptowaniem swojej orientacji. Często myślę ostatnio o ludziach, którzy mają takie dylematy. Zwłaszcza po głupim, homofobicznym i pełnym kłamstw wpisie nauczycielki z Wiązownicy. Ta kobieta nie zdaje sobie chyba sprawy z tego jaki ból sprawia młodym ludziom i jak przyczynia się do niszczenia im życia. Tym bardziej jest to dla mnie bolesne, że jej zachowanie nie spotkało się w zasadzie z żadnymi konsekwencjami, sprostowaniem i przeprosinami. Bo przeprosiny w stylu 'nie chciałem nikogo urazić i szanuję cię ale uważam cię za chorego człowieka' jest dla mnie obrzydliwe w stopniu równym owym nieszczęsnym homofobicznym wpisom nauczycielki. Tak, z tego właśnie rodzi się autodestrukcja i błagalne "Nie chcę być gejem". I choć rozumiem ten mechanizm działania homofobii i wpływu otoczenia na brak samoakceptacji to muszę przyznać, że moja droga do samoakceptacji nigdy nie zawierała tak dramatycznego etapu zakwestionowania własnej orientacji. Ja nawet nie przypominam sobie momentu, kiedy nie akceptowałem swojego homoseksualizmu. Mój proces dojrzewania do bycia gejem bardziej opisałbym słowem odkrywania niż akceptowania. Akceptacja była automatycznie wpisana w ten proces odkrywania. Jeżeli dotykała mnie homofobia reakcją był porządny "wkurw", ale nigdy nie skierowany wobec siebie, ale w stronę homofobicznego wroga. Uważam do dziś, że to jedyna zdrowa reakcja. Karanie siebie za homofobię innych było i jest mi zupełnie obce. Nigdy nie powiedziałem sobie "Nie chcę być gejem". Nawet więcej, kiedy nabrałem pewności, że jestem gejem w głowie przelecialo mi tylko "WOW. THAT'S IT!". Dlatego też, kiedy niedawno przeczytałem tekst o tym, że żeby dokonać coming outu (także tego wewnętrznego, przed sobą samym) niezbędny jest etap zaprzeczania swojej homoseksualności, nie zgodziłem się z jego autorem. Ten etap jest zupełnie niepotrzebny a wręcz szkodliwy. Im trwa dłużej tym dłużej życie przelatuje nam przez palce i tym więcej bezsensownych zranień. Jeśli już takowy istnieje Wszystkim życzę zatem, by mieli za sobą nie tylko okres zaprzeczania, ale by mieli za sobą coming out. Wcześniej niż dokonał tego Mateusz, któremu życzę wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, szczęśliwszej drodze życia, bo prawdziwej.
PS. Mateuszu, czemu twój blog jest dostępny tylko dla dorosłych? Nie widzę, żeby zawierał treści, których nie mogłyby oglądać osoby niepełnoletnie. Moim zdaniem jest on wręcz fenomenalny dla młodych osób a nawet bardzo młodych, bo to one z racji chociażby mniejszego doświadczenia życiowego najboleśniej odczuwają homofobię.
poniedziałek, 5 listopada 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń