środa, 29 stycznia 2014
2014
nowy rok i jest w Polsce coraz gorzej. kraj staje się nie do wytrzymania. stajemy się Iranem Europy.
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Kibol w parlamencie
Mamy byłego prezydenta i noblistę (w dziedzinie pokoju!), który chciałby getta dla gejów w parlamencie, a teraz byłego piłkarza w parlamencie, który chciałby wykurzyć gejów z szatni piłkarskich. Z zażenowaniem słucham jak kibol Jan Tomaszewski plecie trzy po trzy o tym, jak to wygoniłby piłkarza geja z szatni i spod prysznica. ‘No pewnie, niech się pedały nie myją z innymi, normalnymi ludźmi, bo zarażą jeszcze kogoś pedalstwem, rzucą się na Tomaszewskiego i zgwałcą jak tylko mydło upadnie na podłogę.’ – to sposób myślenia, który niestety reprezentuje poseł. Prymitywizm Tomaszewskiego przeraża. Pewnie takiemu prymitywnemu kibolowi jak Tomaszewski nawet do głowy nie przyjdzie myśl, że zapewne nie raz ani nie dwa z pedałem kąpał się, był w saunie i przebierał się w szatni. Geje też grają w piłkę nożną i w futbol amerykański. Tomaszewski nie wie tego, bo sączona homofobia taka jak z jego ust zastrasza ludzi i boją się oni ujawnienia. Ale czasy się zmieniają i coraz więcej sportowców ujawnia swoją orientację. W lidze angielskiej co najmniej 8 gejów zadeklarowało homoseksualizm, ale nadal chcą pozostać anonimowi. Również w Niemczech był niedawno wywiad z gejem grającym w lidze niemieckiej, który potwierdził, że zna też innych homoseksualnych piłkarzy. Są już też coming outy jak Robbiego Rogersa. Ronaldo ma go – jak podejrzewam – przed sobą. Wynajęta surogatka do urodzenia dziecka, randkowanie ze znanymi i mniej znanymi gejami, spędzanie wakacji z „przyjacielem” w jednym pokoju, podczas gdy domniemana dziewczyna nocuje w innym hotelu i pokazuje się z Ronaldo tylko na potrzeby fotoreporterów – to mówi wiele. Podejrzewam, że coming out Ronaldo wkopie kiedyś Tomaszewskiego w ziemię ze zdumienia. Ale jak na razie Tomaszewski wciąż tkwi w okowach głębokiego PRL-u i wydaje mu się, że wszyscy geje będą chcieli go macać pod prysznicem, podczas gdy zapewne każdy prędzej porzygałby się na widok jego obleśnej facjaty niż zbliżył się do niego. Komentarza ze strony innych polityków na homofobię Tomaszewskiego brak. Minister sportu milczy, Kozłowska-Rajewicz też milczy. Czy mnie to dziwi? Nie, nie dziwi. Bo czego się spodziewać po państwie, w którym swastyka jest symbolem szczęścia a nazwanie kogoś pasożytniczym ścierwem w ocenie sądu nie powinno nikogo obrażać.
niedziela, 18 sierpnia 2013
Wszystko może być promocją homoseksualizmu
W Rosji absurd goni absurd. IAAF zakazała szwedzkiej sportmence Emmie Green Tregaro pomalować paznokcie na tęczowo. Niestety ugięła się ona pod tą presją i w finałach skoków w zwyż można ją było zobaczyć z paznokciami w kolorze czerwonym. Tłumaczyła po konkursie, że skoro zabroniono jej pomalowania paznokci na czerwono wybrała kolor czerwony jako kolor miłości. I choć uważam, że nie powinna ona poddawać się homofobicznej presji to pokazała jednocześnie, jak absurdalne są przepisy IAAF, bowiem i czerwony kolor stał się dzięki jej oświadczeniu wyrazem solidarności z gejami i lesbijkami w Rosji. Uważam, że sportowcy powinni demonstrować przywiązanie do kwestii praw człowieka, ale w pierwszej kolejności powinniśmy oczekiwać głosu sprzeciwu nie od sportowców a od organizacji sportowych i przedstawicieli władz państw biorących udział w imprezach sportowych. Na MKOL i IAAF nie ma co liczyć, bo to organizacje od dawna skorumpowane. Cała nadzieja w politykach. Gratuluję fińskiemu ministrowi sportu Paavo Arhinmäki, który na stadionie w Moskwie wymachiwał tęczową flagą. I choć minister Mucha zapewne z tęczową flagą nie pojedzie do Rosji to liczę na to, że politycy z innych krajów podczas igrzysk w Soczi zabarwią stadiony na tęczowo. Dziś sensację wywołały rosyjskie biegaczki ze sztafety 4x4, które pocałowały się w usta na podium. Już je okrzyknięto bohaterkami. Ja bym się jednak wstrzymał z tymi okrzykami uwielbienia. Pocałunek to tylko pocałunek. Może być protestem ale nie musi. I to kolejny przykład na absurdalność rosyjskiego prawa. Wszystko bowiem może być promocją homoseksualizmu, nawet czerwone paznokcie.
Etykiety:
Homofobia
sobota, 17 sierpnia 2013
Zaraza dotarła do Wlk Brytanii - zakaz promocji homoseksualizmu
Homofobiczna szarańcza z Rosji rozlewa się po Europie. Dotarła nawet tam, gdzie bym się tego nie spodziewał. Trzy brytyjskie szkoły wprowadziły zapisy do swoich statutów o "zakazie promocji homoseksualizmu". Obsesja przybrała zatem wymiar międzynarodowy. Jestem ciekaw reakcji premiera Camerona, który krytykował ostatnio rosyjskie władze. Nie wyobrażam sobie by te zapisy dalej pozostały aktualne. Uczniowie mają prawo do tego, by zachęcać ich do rozwoju zgodnego ze swoją orientacją seksualną. Homoseksualni nieletni powinni być wspierani w rozwoju swojej seksualności, bo orientacja seksualna jest integralną częścią każdego człowieka i hamowanie rozwoju tej części tożsamości wiąże się z zagrożeniami dla młodych ludzi i zagrożeniami dla odsiągnięcia stabilizacji i szczęścia w życiu dorosłym. Czekam, kiedy polskim edukatorom odbierze rozum w tej kwestii? Obawiam się, że czasy Giertycha mogą wrócić. Obym się mylił.
Uaktualnienie: Okazuje się, że więcej niż trzy szkoły brytyjskie zakazują tzw promocji homoseksualizmu. I co dalej Brytanio?
Etykiety:
Homofobia
piątek, 16 sierpnia 2013
Obrzydliwe wakacje
Wakacje, Egipt ponoć płonie a turyści opalają się na plażach. Ale w Egipcie nie tylko można znaleźć się w centrum religijno-politycznych bitew, ale dodatkowo być skazanym za obrazę islamu albo homoseksualizm. Tak jak i w innych celach turystycznych wyjazdów jak Tunezja czy Maroko. Wiele osób powie zapewne, że władze tych państw starają się, by prawo ominęło pozamykanych w hotelowych oazach luksusu turystów. Ale czy to ma zapewnić mi jako turyście spokój? Może nie wszyscy wiedzą, ale w Maroku i Tunezji obecnie conajmniej kilkanaście osób odsiaduje wyroki za stosunki homoskesulne. Nie wyobrażam sobie, bym mógł - mając świadomość tego - wylegiwać się na marokańskiej czy tunezyjskiej plaży i popijać drinki przy hotelowym basenie. Powiem więcej - wydaje mi się to obrzydliwe. To tak jakby w okresie faszystowskiej okupacji jechać odpoczywać do Oświęcimia. To tak jakby w czasie faszystowaskiej okupacji jechać odpoczywać do Oświęcimia.
Etykiety:
Homofobia
Soczi - bojkotować i protestować
Rosja znalazła się na celowniku i słusznie. I choć nie wierzę w bojkot igrzysk to ideę bojkotu Soczi popieram w pełni. Nie mam wątpliwości, że Soczi 2014 to powtórka Berlina 1936. Żeby bojkot miał sens musiałby jednak objąć szerszą grupę sportowców lub całe komitety olimpijskie a w to nie wierzę, bo pieniądz okazuje się niestety mieć wartość większą niż ludzkie życie. Wierzę jednak, że sportowcy i widzowie olimpijskich zmagań są zdolni do przeprowadzenia protestu. Malowanie paznokci albo udzielanie wywiadów to stanowczo za mało. Oczekuję czegoś więcej. Może jestem zbytnim idealistą, ale czemu nie zademonstrować w sposób bardziej stanowczy i widoczny. To miałoby sens. Myślę, że rosyjska milicja nie zareagowałaby w agresywny sposób, gdyby kilkudzisięciu sportowaców wyszło na ulice Soczi z tęczowymi flagami. A jeżeliby dopuściała się przemocy wobec protestujących Rosja byłaby skompromitowana. To co próbują obecnie czynić Rosja i MKOL to zastraszenie. Mam nadzieję, że to się im nie uda. Być może dzięki Soczi więcej osób zacznie zwracać uwagę na łamanie praw osób LGBT w różnych zakątkach świata. Być może członkowie MKOL nie wpadną już na pomysł organizacji kolejnych igrzysk w homofobicznym kraju. Być może zmuszą ich do tego sponsorzy, przecież jest to dla nich mierna korzyść wspierać igrzyska w państwach takich jak Rosja i tłumaczyć się potem z tego, że nie popierają dyskryminacji i przemocy wobec gejów i lesbijek. Wiele zależy od nas samych, czy zgodzimy się na to, by Samsung, Panasonic i Coca Cola dalej udawały, że nie mają wyboru, a MKOL udawał, że nie jest skorumpowany. Im jesteśmy głośniejsi tym bardziej śmieszna i żałosna staje się próba zastraszenia nas i naszych sprzymierzeńców.
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Można, można...Nema problema
"Można, można...Nema problema" - to najczęściej słyszane przez turystę słowa w Chorwacji. I okazuje się, że rzeczywiście można i nema problema, żeby wprowadzić w Chorwacji związki partnerskie łącznie z adopcją dzieci partnera. I to mimo krzyków katolickich bojówek. Taką decyzję podjął dziś chorwacki rząd. Ja się zastanawiam jak to możliwe, że dwa lata temu w Splicie paradzie gejowskiej była trudno przejść przez miasto z powodu ataków faszystów a już w przyszłym roku będzie można zawrzeć związek partnerski z prawami analogicznymi do małżeństwa. Jak to możliwe, że w Polsce po kilkunastu latach parad, dyskusji, akcji związki partnerskie wciąż wydają się odległą perspektywą?
Etykiety:
Polityka
wtorek, 30 lipca 2013
Franciszek LIGHT
Wszyscy popadli w jakiś obłęd wychwalając nowego papieża Franciszka za słowa o tym, że geje powinni być integrowani ze społeczeństwem i traktowani z szacunkiem. Przecież to banał i puste słowa. Na czym polega integracja w wydaniu katolickim to już historia pokazała w czasach inkwizycji. Dziękuję bardzo za taką integrację. Niech Franciszek przeciwstawi się mordowaniu, torturowaniu i wiezieniu osób homoseksualnych. Niech jasno i wyraźnie potępi karanie aktów homoseksualnych. Wówczas zmienię o nim zdanie. Kilka pustych frazesów o miłości do bliźniego, które nie są poparte żadnymi czynami mnie nie przekonują. Zwłaszcza, że w Afryce to katoliccy księża stoją często za przemocą wobec gejów, a najbardziej homofobiczni politycy afrykańscy żądający karania homoseksualizmu śmiercią są zapraszani do Watykanu i otrzymują papieskie błogosławieństwo dla swoich działań. Szczerze mówiąc mierzi mnie też zachwyt nad skromnością i naturalnością nowego papieża. Franciszek to nic innego jak nowy produkt sztabu watykańskich marketingowców, którzy po sukcesie ruchu oburzonych na zachodzie Europy wyczuli koniunkturę na skromność, prostotę, solidarność i integrację. Ma to być zapewne w zamyśle Watykanu ratunek dla upadającego katolicyzmu jaki dokonał się za czasów plebejsko-konserwatywnego Wojtyły i zupełnie niezrozumiałego Ratzingera, którego łączono głównie w faszyzmem i pedofilią. Wiara w prawdziwą zmianę jest naiwnością. Kościół Franciszka to nadal homofobiczny, zacofany skansen.
Etykiety:
Ateizm
niedziela, 28 lipca 2013
Kozłowska Rajewicz - co robi? nic!
Nie lubię nieuczciwych polityków. Dlatego straciła moją sympatię Pani Rajewicz Kozłowska. Straciła ją przez hipokryzję i wspomnianą nieuczciwość. Śmiem twierdzić, że to nieuczciwość, bo nie wierzę, że osoba na stanowisku Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania nie jest obeznana z aktualnie istniejącymi przepisami dotyczącymi mowy nienawiści, a konkretnie ich brakiem w odniesieniu do osób homoseksualnych. W swojej wypowiedzi podczas cotygodniowego dyżuru na Facebooku napisała ona tak: „Przepisów brakuje, ale i te co już są w KK i w KC, przy dobrej woli wystarczyłyby do obrony praw LGBT. Problem w tym, że są one nieumiejętnie stosowane.” Jest to ewidentne kłamstwo. Podam przykład. Jeżeli rzucę obelgę pod adresem katolików, osób czarnoskórych to będę ścigany za popełnienie przestępstwa i nie ma znaczenia, że nie mówiłem o konkretnej osobie. W przypadku istniejących przepisów, jeżeli ktoś powie obelgę o gejach nie będzie ścigany z urzędu tak jak w przypadku mowy nienawiści na tle religijnym czy rasowym. Nawet jeżeli sam wytoczyłbym proces przeciwko osobie, która obraża osoby homoseksualne, to osoba ta nie zostanie ukarana, bo z praktyki sądów wynika jasno, że konieczne jest by wypowiedź była adresowana konkretnie do mnie. Wedle istniejących przepisów na prokuraturze nie ciąży obowiązek ścigania osób podżegających do nienawiści wobec osób homoseksualnych ani też osób dopuszczających się przemocy wobec gejów i lesbijek. Radzę Pani Pełnomocnik przeczytać ostatni tekst Ewy Siedleckiej w Gazecie Wyborczej „Usłyszał ‘Pedały!’ Po chwili leżał na chodniku, kopany w głowę”, która opisuje historię Andrzeja pobitego w ostnim tygodniu. Policja nawet nie zajęła się sprawą, bo nie wedle istniejących przepisów nie musi, wbrew temu co twierdzi Pani Pełnomocnik. Bohater tej historii zgłosił się na pogotowie. Opatrzono go, dano dokument obdukcji. Poszedł z nim na policję. "Niestety - nie kwalifikuję się. Za mało pobity. Rozwalona, spuchnięta warga, ale niezszywana. Nos podrapany, ale niezłamany. Szczęka boli, ale zęby niewybite. Duży guz z tyłu głowy od kopania, ale brak wstrząśnienia mózgu. Nie możemy przyjąć od pana zeznań, może pan założyć sprawę cywilną, za którą zapłaci minimum 300 zł. A pewnie i ponad. Ponadto z góry przegraną, bo kamery monitoringu miejskiego mogły zdarzenia nie zarejestrować, a sprawców nie znam" - opisał swoją historię Andrzej. Prawo stanowi, że jeśli pobicie spowoduje "naruszenie czynności organizmu na okres poniżej siedmiu dni", to nie ściga się go z oskarżenia publicznego. Gdyby Andrzej był ciemnoskóry lub był np. Żydem - policja musiałaby przyjąć zgłoszenie, bo prawo chroni przed atakami na tle rasistowskim i wyznaniowym. Wtedy nie wymaga, by szczęka była złamana, a mózg doznał wstrząśnienia. Przed przemocą ze strony homofoba prawo karne nie chroni. Można też swobodnie "znieważać grupę ludności lub poszczególną osobę" ze względu na jej orientację seksualną lub tożsamość płciową. Można wyzywać od pedałów, porównywać do pedofilów i zoofilów (kilka lat temu sąd w Poznaniu stwierdził, że to nie jest obraźliwe, bo tak uważa część społeczeństwa) - i nie poniesie się żadnej odpowiedzialności. Także cywilnej, bo sądy uznają, że jeśli obraźliwe sformułowania nie dotyczą osoby wymienionej z imienia i nazwiska, to obrazy nie ma. Sądy pozbywają się spraw. A to, że obywatele homo- i transseksualni pozbawieni są równej ochrony prawnej - to już ich kłopot. Np. taki Robert Biedroń, który ciągle obrywa "poniżej siedmiu dni". W końcu sam się prosi: po co się w telewizji pokazuje i opowiada o swojej orientacji? Pobity niedawno Bartłomiej Lis, kurator Muzeum Współczesnego we Wrocławiu, też wyglądał kibolom Śląska Wrocław na "pedała" (zdaje się, że miał za wąskie spodnie). Rząd i prokurator generalny negatywnie zaopiniowali projekt wniesiony do Sejmu przez Ruch Palikota, żeby homofobia, a także nienawiść ze względu na płeć, tożsamość płciową, wiek i niepełnosprawność były w kodeksie karnym traktowane tak samo jak nienawiść na tle rasowym, etnicznym i wyznaniowym. Mimo że i Komitet Praw Człowieka ONZ, i Rada Europy, i unijna Agencja Praw Podstawowych rekomendują traktowanie tych wszystkich nienawistnych motywacji jednakowo. Kibole i "patrioci", którzy na wykładzie prof. Baumana krzyczą: "Raz sierpem, raz młotem czerwona hołotę", na debacie z Biedroniem i Anną Grodzką skandują: "Zakaz pedałowania". Znak "zakaz pedałowania" pojawia się tradycyjnie obok krzyża celtyckiego (symbolu międzynarodówki rasistowsko-nacjonalistycznej) czy falangi (symbol przedwojennego, antysemickiego Ruchu Narodowo-Radykalnego Falanga). Na internetowych stronach organizacji nacjonalistycznych także znajdziemy te znaki. A ONR dwa lata temu zdołał je - łącznie z "zakazem pedałowania" - zarejestrować jako swoje oficjalne symbole (decyzja została uchylona). Z zaatakowanym profesorem Baumanem władza się solidaryzowała. Z identycznie zaatakowanymi tydzień wcześniej Anną Grodzką i Robertem Biedroniem - już nie. Po ostatnim pobiciu Biedronia tylko marszałkini Sejmu Wanda Nowicka wydała potępiające oświadczenie. A europoseł PJN Marek Migalski na swoim blogu napisał: "Pana poglądy uważam za szkodliwe, Pana szefa uważam za wroga polskości, ale pobicie Pana za homoseksualizm jest skandaliczne". Poza tym nikogo ani z rządu, ani z brylujących po mediach celebrypolityków to nie ruszyło. Mimo zapowiedzi szefa MSW Sienkiewicza po napaści na polsko-hinduską rodzinę w Białymstoku, że władza będzie dawać świadectwo solidarności z ofiarami ksenofobii. Jak widać, można dyskryminować nawet ofiary, dzieląc je na warte i niewarte solidarności. "Zwalczanie przestępstw na tle rasistowskim powinno być priorytetem dla prokuratury i policji. Nie zabraknie nam determinacji w zwalczaniu tego zjawiska" - głosi oficjalny komunikat po spotkaniu szefa prokuratury Andrzeja Seremeta i ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza sprzed dwóch tygodni. Ewa Siedlecka spytała Seremeta, dlaczego tylko rasizm? Co z homo- i transfobią? W odpowiedzi zapewnił ją, że temat homofobicznych napaści też był na spotkaniu omawiany. Nie wyjaśnił, dlaczego nie znalazł się w komunikacie. Pisze: "Solidaryzuję się z każdą ofiarą przestępstwa, w tym popełnionego z pobudek homofobicznych. Publiczne wyrażanie takiej solidarności jest znaczące, ale za swoją pierwszorzędną powinność uważam czuwanie nad właściwym prowadzeniem takich spraw". Tylko jakich, skoro napaści na tle homofobii się nie ściga? Dalej prokurator generalny pisze, że zgłosi propozycje, aby przepis uznający za przestępstwo ograniczanie innych osób w ich prawach religijnych uzupełnić o ograniczanie "ze względu na cechy różnicujące", a więc i orientację seksualną. Wszystko pięknie, pod warunkiem że pobicie czy wyzwiska uznamy za "ograniczanie w prawach", co byłoby karkołomnym intelektualnym fikołkiem. RPO Irena Lipowicz proponuje, by w ramach walki z ksenofobią prowadzić edukację - także prokuratorów. Mają być organizowane np. wycieczki do Auschwitz. Ciekawe, czy ktoś wspomni, że osadzano tam i mordowano także za homoseksualizm? Bo na państwowe uroczystości rocznicowe do Auschwitz zaprasza się wszystkie mordowane tam mniejszości, ale nie LGBT. A jak przyjadą sami - wieniec składają po zakończeniu części oficjalnej. Tak właśnie wygląda polska rzeczywistość. Pani Kozłowska Rajewicz pełni funkcję Pełnomocnika ds Równego Traktowania, ale ja mam wrażenie, że zamiast tego jest Pani tubą rządowej propagandy. Jej postawa jest bierna wobec ataków na osoby homoseksualne, które w ostatnim czasie nasiliły się w Polsce. Pani Pełnomocnik chwali się tym, że zorganizowała szereg konferencji dla urzędników wysokiego szczebla i objechała Polskę z konferencjami regionalnymi. Jakoś w mieście gdzie pracuję jej nie było. W Sochaczewie, gdzie mieszkam też jej nie było, a była za to Pawłowicz z homofobicznym odczytem. Zaproponowałem Pani Pełnomocnik przyjazd do ośrodka pomocy społecznej, gdzie pracuję i gdzie moje niektóre koleżanki uważają, że dwóm kobietom wychowującym wspólnie dziecko należy je zabrać., żeby „nie mogły tego robić przy dziecku”. I one mówiły przy mnie z pełną świadomością tego, że jestem homoseksualny. Taka właśnie jest świadomość w miejscach powołanych do pomocy! Przerażające! Znam też przypadek dyrektorki szkoły, która jak ognia boi się tego, że wyjdzie na jaw jej homosekualizm. Burmistrz jednego z podwarszawskich miast przy pracownikach pozwala sobie na homofobiczne teksty, które uznaje za żarty. Obrażania gejów dopuścił się on także będąc w Dani na wymianie partnerskiej wobec pracownika tamtejszej gminy. Dlatego proponuję pracę u podstaw a nie tylko konferencje z urzędnikami wysokiego szczebla. Wpływanie na decydentów na szczeblu krajowym jest ważne, ale oczekuję też szkoleń w ośrodkach pomocy, w szkołach, w szpitalach, w przychodniach, w gminach. Tymczasem jak donosi prasa rządowy program zwalczania dyskryminacji wobec osób homoseksualnych został okrojony i nie zawiera on obecnie już niczego, co poprawiłoby sytuację homoseksualnych obywateli.
wtorek, 9 lipca 2013
Terlikowski, terapia awersyjna, zbrodnia
Rozumiem to, że Terlikowski jest osobą zaburzoną i to co mówi jest wynikiem nękających go zaburzeń psychicznych, ale nie może być tak jak chciałby tego Terlikowski, by jego chorobliwe urojenia i fobie były akceptowane. Część zabójstw może być popełniona pod wpływem pewnych chorób, ale nie oznacza to, że osobom działającym w okresie uaktywnienia się tych chorób należy dawać pistolet do ręki. Wręcz przeciwnie, należy chronić taką osobę i otoczenie przed działaniem choroby. Identycznie powinno być to uczynione z Terlikowskim. Tymczasem media oddając Terlikowskiemu głos zachowują się tak jak policjant oddający pistolet człowiekowi cierpiącemu na schizofrenię paranoidalną w fazie uaktywnienia się choroby. Wracam ponownie do tematu Terlikowskiego, ponieważ ponownie zszokował zachęcając do „leczenia” homoseksualizmu. Ta obsesja Terlikowskiego na punkcie homoseksualizmu i jego uporczywe powtarzanie o rzekomej możliwości zmiany orientacji seksualnej dają mi niemal pewność, że Terlikowski sam ze swoją seksualnością pogodzony nie jest. A to wszystko Terlikowski mówi kilka tygodni po tym, jak największa amerykańska organizacja tzw. ex-gejów Exodus zamknęła działalność i przyznała, że ktoś taki jak ex-gej nie istnieje. Alan Chambers i pozostali członkowie organizacji stwierdzili, że nadal są homoseksualni i przeprosili za to, że swoją działalnością skrzywdzili wiele osób poprzez próby zmiany ich orientacji z homoseksualnej na heteroseksualną. Nie jest to pierwszy przypadek w ruchu tzw. ex-gejów, kiedy osoby deklarujące się wcześniej jako „uleczone” z homoseksualizmu przyznały po latach, że kłamały. Dla mnie szokujące jest to, że w XXI w. nadal dopuszcza się do działania organizacji, które stosują psychiczną przemoc wobec osób homoseksualnych w formie różnego rodzaju pseudoterapii. Było jednak gorzej. I to nie tylko w Polsce, ale także – a może przede wszystkim - w krajach, które dziś przodują w równouprawnieniu osób homoseksualnych. Peter Price jest jedną z najbardziej barwnych postaci na świecie. Jest DJ-em i komikiem, który pracował w nocnych klubach od Birmingham w Wielkiej Brytanii po Benidorm w Hiszpanii. Każdy kto go zna wie, że jest duszą towarzystwa i bardzo wesołym człowiekiem. Ale do niedawna tylko nielicznie wiedzieli o jego mrocznym sekrecie, który skrywał ponad 30 lat. W 1964 r. Price w wieku 18 lat zgłosił się do szpitala psychiatrycznego w Chester, gdzie przeszedł „leczenie” mające na celu pozbycie się homoseksualnych skłonności. Już pierwszego dnia został zamknięty w izolatce ze stertą erotycznych zdjęć mężczyzn i odurzony środkami powodującymi wymioty. Co godzinę robiono mu kolejny zastrzyk potęgujący wymioty oraz bóle. Nie reagowano na jego prośby o pomoc. Zamiast pomocy otrzymywał kolejny zastrzyk. W zamknięciu spędził 3 dni leżąc we własnych odchodach i wymiotach. „To było jak w horrorze” – powiedział dla brytyjskiej gazety Independent. „Uważam, że żaden opis nie odda w pełni tego co mi zrobili”. Dodał, że marzył tylko o tym, żeby móc wyjść ze szpitala. Ta „terapia” trwała trzy dni, ale Price twierdzi, że czuje, jakby zniszczyła mu 30 lat życia. Price’owi zaproponowano następnie elektrowstrząsy, ale nie zgodził się na nie. Wyjść ze szpitala pomógł mu jego przyjaciel, z którym się związał. Twierdzi, że pewnych ran jakie spowodowała ta pseudoterapia nie jest w stanie zaleczyć do dziś. Price wierzył do niedawna, że był jednym z niewielu, których lekarze wykorzystali jak doświadczalne zwierzę. Jednak jak donosi Independent takich osób jak Peter Price było bardzo dużo, a większość z nich była zmuszona do poddania się tym torturom nie tylko przez otoczenie, ale i przez brytyjskie sądy. W tym samym czasie co Price podobną „terapię” przeszedł w szpitalu w Manchesterze 19-letni Colin Fox, zmuszony do tego przez rodzinę. Fox próbował umawiać się z dziewczynami, ale wbrew własnym i rodziny oczekiwaniom nie przyniosło to zmniejszenia pociągu do mężczyzn. „Byłem przeświadczony, że jest ze mną coś nie w porządku i że mój homoseksualizm da się wyleczyć” – mówi. Tak samo jak Peter Price zgodził się na pobyt w szpitalu, gdzie podłączony do prądu był nim rażony przy każdym wyświetlanym mu zdjęciu, które przedstawiało męskie akty. Wspomina, że „ból był straszny. Było to gorsze niż dotknięcie kabla z prądem. Wiedziałem, że zostanę porażony i w napięciu tego oczekiwałem”. Po tym, jak nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu Colin postanowił skłamać, że nie odczuwa już pociągu do mężczyzn. „Udawałem, że nie jestem homoseksualistą, że tak naprawdę pociągają mnie kobiety, ale tylko oszukiwałem siebie” – mówi w wywiadzie dla Independent. Dwa lata później w wieku 21 lat próbował popełnić samobójstwo. W wieku dwudziestu kilku lat ożenił się pod naciskiem rodziny. Swojej narzeczonej powiedział o homoseksualizmie, co jak mówi „zmartwiło ją, ale ona kochała mnie i wiedziała, że nie sypiam z mężczyznami. Wierzyła, że będę jej wierny. I byłem”. Przez pierwsze 7 lat małżeństwa Colin ani razu nie kochał się z żoną. Zrobił to dopiero po pomocy seksuologa. Trzy lata później rozstał się z żoną i związał z mężczyzną. Dziś nie wie, jak w ogóle mógł funkcjonować w małżeństwie z kobietą. Ma świadomość tego, że został skrzywdzony przez lekarzy. Od elektrowstrząsów odczuwa do dzisiejszego dnia problemy zdrowotne. Ma jednak pretensje do samego siebie, że zgodził się na to sam. Jak sam wspomina poddał się tym okrutnym praktykom ze względu to, że nie widział innej możliwości. Homoseksualizm był karany w Anglii do 1967 r,, a w Szkocji i Irlandii Północnej nawet w latach 80-tych. Był klasyfikowany od lat 20-tych do końca lat 70-tych jako choroba. W homofobicznym brytyjskim społeczeństwie lat 6—tych podjęcie się zmiany orientacji seksualnej wydawało się i tak najbardziej łagodnym rozwiązaniem przy możliwości bycia skazanym na więzienie albo chemiczną kastrację. Nie może dziwić, że w takich warunkach u Price i Foxa zrodziła się chęć podjęcia „terapii”. Gerald William Clegg-Hill nie zgodził się sam na próby „leczenia” go z homoseksualizmu. W 1962 r., będąc kapitanem w wojsku, został aresztowany za homoseksualizm, skazany i umieszczony przymusowo w wojskowym szpitalu psychiatrycznym, gdzie zmuszono go tzw. terapii awersyjnej. Alison Garthwaite – jego siostra – wspomina, że przez wiele lat ani ona ani jej rodzina nie wspominali o tym, co się stało ze względu na to, że homoseksualizm był wówczas uznawany za powód do wstydu. Clegg-Hill nie przeżył tej „terapii”. Przez lata opinia publiczna nie dowiedziała się prawdy, ponieważ rodzina ze wstydu i bojąc się większego rozgłosu nie złożyła zażalenia na postępowanie szpitala i nie komentowała sprawy. „Wówczas bycie gejem było uważane za szokujące i obrzydliwe i dlatego nie powiedziałam prawdy” – powiedziała po latach siostra zmarłego wojskowego. A prawda jest taka, że jej brat zginał od stosowania „terapii” przy użyciu zastrzyków z apomorfiny. Tzw. terapia awersyjna była w latach 50-tych nową zabawką psychiatrów, którzy opierając się na badaniach Pawłowa prowadzonych na zwierzętach uwierzyli, że są w stanie poprzez zadawanie bólu i cierpienia ludziom zaszczepić w nich strach przed seksualnymi kontaktami z tą samą płcią i zmniejszyć ich homoseksualne pragnienia. Wykorzystywali do tego elektrowstrząsy i środki chemiczne wywołujące ból, wymioty i biegunki. Jednym z nich była apomorfina. Jednocześnie faszerowano „pacjentów” hormonami płciowymi, które powodowały tragiczne zmiany w organizmie. Dopuszczano się także poddawania gejów lobotomii, po której „wyleczeni” pacjenci nadawali się już tylko do objęcia ich stałą opieką lakarską. Jednym z poważniejszych skutków lobotomii jest m.in. utrata przez pacjenta poczucia "ciągłości własnego ja", świadomości, że jest tą samą osobą, którą był wczoraj i będzie jutro. Mimo to, że lobotomia zawsze niesie za sobą negatywne i nieodwracalne skutki w roku 1949 Egas Moniz otrzymał Nagrodę Nobla za badania nad leczniczymi efektami lobotomii. Pomimo złożenia protestów Komitet Noblowski odmówił odebrania Monizowi tytułu laureata Nagrody. Część pacjentów od takiej „terapii’ wolała popełnić samobójstwo. Jednym z nich był Alan Turning, brytyjski matematyk i kryptolog, twórca współczesnej informatyki, którego skazano za homoseksualizm i podawano w ramach karnej „terapii” estrogen. Pierwsze doniesienia o wykorzystaniu tzw. terapii awersyjnej do „leczenia” homoseksualizmu pochodzą z lat 30-tych XX w. przy wykorzystaniu rażenia prądem. Twórca pierwszego udokumentowanego eksperymentu (!!!) z 1935 r. podał, że rażenie prądem po 4 miesiącach przyniosło 95% sukces. W kolejnych dekadach dodano do elektrowstrząsów środki chemiczne takie jak apotrofina, którą podawano homoseksualnym mężczyznom podczas wyświetlania erotycznych zdjęć mężczyzn i testosteron, który podawano podczas wyświetlania aktów kobiecych. Badanie z 1960 r. nie potwierdziło skuteczności takiej „terapii” w kwestii zmiany orientacji seksualnej, jednak w 1963 r. lekarze ogłosili „sukces” w postaci „adaptacji do bisekualizmu” geja, którego „leczonego” przez rażenie go w nogę prądem płynącym z podłogi podczas wyświetlania zdjęć nagich mężczyzn. Badań nie powtórzono, ponieważ drugi pacjent przerwał badanie po dwóch dniach. Przez lata skuteczność tzw. terapii awersyjnej oceniano na podstawie oświadczeń tych, których poddawano elektrowstrząsom lub działaniu środków chemicznych. W czasach, kiedy alternatywami dla gejów było albo więzienie albo potwierdzenie „sukcesu” w postaci zmiany orientacji seksualnej nie może dziwić, że udawali oni to, że stali się heteroseksualni. Był to nieraz jedyny sposób, by uniknąć dalszych prześladowań. Badanie z 1972 r. nie potwierdziło jednak tego, że gejom poddawanym takim praktykom udało dokonać się zmiany obiektu pociągu seksualnego. Okazało się, że deklarowana zmiana nie znajdywała potwierdzenia w postaci reakcji ciała. Co więcej okazało się, że w przypadku stosowania tzw. terapii awersyjnej przy rzucaniu palenia lub leczeniu uzależnienia od narkotyków wyniki były takie same jak w przypadku podania placebo lub zastosowania terapii nieawersyjnych. The Royal College of Psychiatrists w Londynie nie jest w stanie okreslić wobec ilu osób homoseksualnych zastosowano tzw. terapię awersyjną. Ministerstwo Zdrowia nie zakazuje stosowania dziś tzw. terapii awersyjnej, gdyż uznaje ją za skuteczną w leczeniu uzależnień. Ministerstwo uważa, że nie istnieje ryzyko poddawania osób homoseksualnych „terapii”, ponieważ homoseksualizm nie jest uznawany za chorobę i nie wymaga zmiany. Czy na pewno nie istnieje takie ryzyko? Wydaje się niestety, że istnieje. Świadczą o tym wypowiedzi niektórych brytyjskich lekarzy takich jak Valerie Mellor, która w tym, że stosowała tzw. terapię awersyjną przy użyciu prądu wobec Colina Foxa nie widzi dziś niczego złego. W wywiadzie z 1996 r. powiedziała, że „nie zrobiła niczego wobec żadnego z pacjentów czego nie zrobiła sobie albo swoim dzieciom”. Są nawet tacy, którzy nadal wierzą w to, że są w stanie zadając cierpienie „wyleczyć” z homoseksualizmu. Przypadki stosowania elektrowstrząsów czy substancji chemicznych jak apomorfina w Wielkiej Brytanii wobec gejów nie są odległe. Warto wspomnieć, że wiek dopuszczalności stosunków homoseksualnych i heteroseksualnych w Wielkiej Brytanii został zrównany dopiero w 2001 r. Jeszcze w latach 90-tych mężczyźni, którzy mieli kontakty seksualne z 20-latkami byli karani, traktowani na równi z pedofilami i zmuszani do „leczenia”. Słynna stał się też sprawa Johna Becketta, który w latach 90-tych został usunięty z wojska przez sąd za homoseksualizm, ponieważ ówczesne prawo nie pozwalało na służbę wojskową osobom homoseksualnym. Tak i inni geje został zmuszony wówczas do podjęcia tzw. terapii awersyjnej. Dopiero wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 2000 r. uznał, że działanie władz brytyjskich było pogwałceniem praw człowieka i naruszało prawo do życia prywatnego. Data pokazuje wyraźnie, że nie są to odległe czasy, kiedy geje byli zmuszani do poddawania torturom w środku Europy. Ilu było takich Beckettów, Foxów, Colinów i Turnerów trudno dziś zliczyć. Bez względu na liczbę nie można o tym zapomnieć. Poddawanie osób homoseksualnych praktykom mającym na celu zmianę orientacji seksualnej to homoseksualny holokaust. Mowa nienawiści jaka pada z ust ludzi pokroju Terlikowskiego zasługuje na potępienie i ukaranie chociażby w formie społecznej izolacji. Tacy ludzie jak Terlikowski mnie przerażają. Historia pokazuje, że szaleńcy którym pozwolono na nienawiść skorzystali z tego. Nie chcę, by to co złe i tragiczne w historii powtórzyło się w przeszłości.
Etykiety:
Homofobia
niedziela, 2 czerwca 2013
Neutralność prezydencka
Prezydent RP odmówił objęcia partonatu nad Paradą Równości. Tłumaczenie się neutralnością światopoglądową mnie nie przekonuje, zwłaszcza po tym jak wszyscy mogli obejrzeć prezydenta tańczącego z zakonnicami i oazową młodzieżówką na Lednicy. Jak ma się to do słów prezydenta o neutralności i rozdziale państwa od kościoła? Jeżeli neutralnym światopoglądowo są tańce w kółku parafilanym to oczekuję, że prezeydent będzie z takim samym zacięciem pląsał na platformie podczas parady gejowskiej. Wówczas zostałaby zachowana jakaś równowaga. Szansy takiej prezydent sobie jednak nie dał i odrzucił możliwość patronowania imprezie. Takie działanie to zakłamanie. Racje ma Leszek Miller, że zatarła się granica w Polsce między tym co świeckie od tego co religijne. Nie ma już chyba w Polsce imprezy publicznej - od uroczystości z okazji Dnia Niepodległości po oddanie do użytu studzienek kanalizacyjnych w którejś z polskich miejscowości - która odbyłaby się bez udziału księdza katolickiego. Dotknęliśmy granic absurdu.
sobota, 4 maja 2013
Kłopot z Biernackim
Oburza mnie, kiedy zarzuca się Magdalenie Środzie nietolerancję za to, że skrytukowała ministra Biernackiego. Skrytykowała, bo miała do tego prawo, a co więcej stawiane wobec Biernackiego zarzuty są prawdziwe. Nie wiem, czemu według niektórych Jarosław Gowin mówiący takie same rzeczy jak Biernacki był zły a Biernacki mówiący to samo co Gowin jest dobry. Tolerancja nie polega na tym, żeby tolerować brak tolerancji. Żeby tolerancja miała sens to musi być wzajemna. Najbardziej irytujące są komenatarze tych, którzy bronią Biernackiego powołując się na prywatne kontakty z nim i mówiąc, że jest sympatyczny albo rzeczowy. To nie argument. Ja znam takich, którzy mówią, że Hitler był prywatnie miłym człowiekiem a do tego zbudował autostrady. Tylko, że nie zmiania to faktu, że był fanatykiem, który miał na swych rękach krew milionów zamordowanych ludzi. Mnie nie interesuje, czy Pan Biernacki jest miły dla znajomych, mnie interesuje jak reprezentuje interesy obywateli - wszystkich obywateli. A w mojej ocenie reprezentuje je źle. Z dużym zainteresowaniem przeczytałem artykuł Anny Dryjańskiej, którego fragmenty jako podsumowanie przytoczę:
"Być może panie Paradowska i Kolenda-Zaleska znają Biernackiego jako bardzo sympatyczną osobę, ale nie zmienia to faktów. Pan poseł od lat, przy każdej okazji, głosował m.in. za tym, byście Ty (jeśli jesteś kobietą), Twoja siostra, mama, partnerka, były zmuszone do kontynuowania ciąży w którą zaszłyście w wyniku gwałtu lub która zagraża Waszemu zdrowiu lub życiu. W każdej kobiecie która ma instynkt samozachowawczy może to wywołać pewien dyskomfort. I nie ma to nic wspólnego z tolerancją lub jej brakiem.
Tolerancja nie polega na tym, żeby uśmiechać się, gdy fundamentaliści religijni dążą do odebrania Ci podstawowych praw. My, kobiety, jesteśmy uczone tego, by z uśmiechem, a przynajmniej bez komentarza, udawać że pada deszcz - te czasy już się jednak kończą. Tolerancja nie polega na tym, że stoisz z założonymi rękami gdy fundamentalistyczny amisz wykręca Ci żarówki, świadek Jehowy uniemożliwia transfuzję, a katolik zakazuje aborcji. Każdy z nas może postępować zgodnie ze swoimi wartościami, póki nie narzuca ich innym. Dziwne, że Janina Paradowska nie rozumie tej podstawowej kwestii.
Z kolei Katarzyna Kolenda-Zaleska ma wyraźne problemy ze zdefiniowaniem słowa kompromis. Wprowadzona w 1993 roku ustawa antyaborcyjna nie była kompromisem - była umową między ultrakonserwatywnymi mężczyznami zasiadającymi w Sejmie a mężczyznami z katolickiego Episkopatu. Wprowadzeniu nowego prawa towarzyszyły ogromne protesty społeczne, łącznie z zebraniem ponad miliona podpisów pod referendum, którego - na wszelki wypadek - nigdy nie zarządzono. Prawicowi posłowie i katoliccy biskupi zawarli w sprawie praw kobiet taki “kompromis”, jaki zawarliby złodzieje dzielący między siebie zawartość torebki pani Katarzyny Kolendy-Zaleskiej, tj. bez zgody, a wręcz wbrew woli osób zainteresowanych. Czyli, łopatologicznie rzecz ujmując, żaden kompromis.
Zdumiewająca jest jeszcze jedna rzecz. Janina Paradowska, osoba od lat żyjąca polityką i z polityki, dopiero teraz, po kilku kadencjach posła Biernackiego, dowiedziała się jak głosował i jakie ma poglądy. Wydawałoby się, że to jednak dość istotna rzecz w tej branży i szczerze mówiąc jest to trochę przerażające. Jeśli Janina Paradowska nie jest zorientowana w tej dziedzinie to kto ma być?"
"Być może panie Paradowska i Kolenda-Zaleska znają Biernackiego jako bardzo sympatyczną osobę, ale nie zmienia to faktów. Pan poseł od lat, przy każdej okazji, głosował m.in. za tym, byście Ty (jeśli jesteś kobietą), Twoja siostra, mama, partnerka, były zmuszone do kontynuowania ciąży w którą zaszłyście w wyniku gwałtu lub która zagraża Waszemu zdrowiu lub życiu. W każdej kobiecie która ma instynkt samozachowawczy może to wywołać pewien dyskomfort. I nie ma to nic wspólnego z tolerancją lub jej brakiem.
Tolerancja nie polega na tym, żeby uśmiechać się, gdy fundamentaliści religijni dążą do odebrania Ci podstawowych praw. My, kobiety, jesteśmy uczone tego, by z uśmiechem, a przynajmniej bez komentarza, udawać że pada deszcz - te czasy już się jednak kończą. Tolerancja nie polega na tym, że stoisz z założonymi rękami gdy fundamentalistyczny amisz wykręca Ci żarówki, świadek Jehowy uniemożliwia transfuzję, a katolik zakazuje aborcji. Każdy z nas może postępować zgodnie ze swoimi wartościami, póki nie narzuca ich innym. Dziwne, że Janina Paradowska nie rozumie tej podstawowej kwestii.
Z kolei Katarzyna Kolenda-Zaleska ma wyraźne problemy ze zdefiniowaniem słowa kompromis. Wprowadzona w 1993 roku ustawa antyaborcyjna nie była kompromisem - była umową między ultrakonserwatywnymi mężczyznami zasiadającymi w Sejmie a mężczyznami z katolickiego Episkopatu. Wprowadzeniu nowego prawa towarzyszyły ogromne protesty społeczne, łącznie z zebraniem ponad miliona podpisów pod referendum, którego - na wszelki wypadek - nigdy nie zarządzono. Prawicowi posłowie i katoliccy biskupi zawarli w sprawie praw kobiet taki “kompromis”, jaki zawarliby złodzieje dzielący między siebie zawartość torebki pani Katarzyny Kolendy-Zaleskiej, tj. bez zgody, a wręcz wbrew woli osób zainteresowanych. Czyli, łopatologicznie rzecz ujmując, żaden kompromis.
Zdumiewająca jest jeszcze jedna rzecz. Janina Paradowska, osoba od lat żyjąca polityką i z polityki, dopiero teraz, po kilku kadencjach posła Biernackiego, dowiedziała się jak głosował i jakie ma poglądy. Wydawałoby się, że to jednak dość istotna rzecz w tej branży i szczerze mówiąc jest to trochę przerażające. Jeśli Janina Paradowska nie jest zorientowana w tej dziedzinie to kto ma być?"
środa, 1 maja 2013
Dymisja Gowina, czyli przedwczesna radość
Przez tydzień odcięty byłem od wiadomości z Polski. Jakież było moje zaskoczenie, gdy po zajrzeniu do internetu wczoraj przeczytałem o dymisji Gowina. Nie ma co ukrywać, że się ucieszyłem. Mam nadzieję, że to początek drogi na dno tej politycznej kreatury. Ale moja radość nie trwała długo. Kilka minut później poznałem nazwisko nowego ministra. Ma rację Biedroń pisząc o zamianie kijka na kijek. Zupełnie w innym tonie pisze Radomir Szumełda. Na Facebooku wystawił nowemu ministrowi taką laurkę, że doznałem większego szoku niż po newsie o dymisji Gowina. A przecież Biernacki to kolejna klerykalna konserwa. Warto przypomnieć, że znalazł się on wśród tych posłów PO, którzy odrzucili nawet możliwość dyskusji nad związkami partnerskimi w komisji sejmowej. Szumełda jednak ponownie oślepł. Pisze, że jest wdzięczny Biernackiemu za poparcie polityczne jakiego mu udzielił w przeszłości. Szumełda nie zdaje sobie sprawy z tego, że Biernacki wspierał go wówczas gdy Szumełda siedział w szafie. Ciekawe, czy teraz wsparcie byłoby takie samo. A nawet jeśli tak to co to ma do tego, by uzanać Biernackiego za wartościowego polityka? Nic. Nie popieram polityka dlatego, że pozwolił mi się politycznie wybić i wylansować, ale dlatego, że podzielam jego poglądy i wizję rozwoju kraju. W kolejnym poście Szumełda narzeka, że z przykrością rozliczył się z urzędem skarbowym, bowiem ma świadomość tego, że choć płaci takie same podatki jak wszyscy to jest dyskryminowany. Może Pan Szumełda powienien wspomnieć, że jest dyskryminowany właśnie dzięki takim ludziom jak Biernacki. Nie wspomniał. Szkoda. Założę się, że nie minie kilka tygodni a Szumełda będzie pisał o rozczarowaniu nowym ministrem sprawidliwości. I znów będzie głupio, jak pół roku temu kiedy obrażał Biedronia. To przykre, że Szumełda uczepił się PO jak rzep psiego gówna. Przypomina mi to sytuację gejowskich republikanów w USA. Połączenie masochizmu z całą paletą kompleksów.
Etykiety:
Polityka
wtorek, 9 kwietnia 2013
Śmiercionośny Terlikowski
Dawno nie czytałem tak obrzydliwego, zmanipulowanego, kłamliwego tekstu jak opublikowany na Frondzie udający artykuł bełkot autorstwa Tomasza Terlikowskiego „Śmiercionośny seks gejowski”. Abstrahując od merytorycznej zawartości, niepełna bibliografia, jednostronny dobór literatury i brak znajomości absolutnych podstaw statystyki dyskwalifikują autora jako badacza tematu. Kolejnym z czynników, który dyskwalifikuje powyższy tekst jako rzetelną analizę tematu, jest brak znajomości epidemiologicznych, biologicznych i medycznych podstaw, potrzebnych do wartościowego ujęcia problemu. Konstrukcja wywodu nosi znamiona próby naukowego podejścia do sprawy, a nie jest ono takie w żadnym wypadku. Zawartość merytoryczna tekstu jest wyrwana z kontekstu, bez podania przyczyny niepełnego przytoczenia. Logika wywodu jest zaś oparta na nieprawdziwych przesłankach naukowych i stwierdzeniach para-naukowych. Rzekome badania, jakie przytacza Terlikowski na potwierdzenie swojej tezy o chorobliwości homoseksualizmu i tkwiącym w nim rzekomo źródle problemów zdrowotnych opierają się na badaniach prowadzonych na niereprezentatywnych próbach badawczych. Nie można na podstawie badań medycznych wyciągać wniosków dotyczących całej grupy społecznej lub społeczeństwa, jak też na podstawie badań przeprowadzonych w jednej grupie społecznej sądzić o innej. To tak jakby badać osoby homoseksualne w ośrodkach odwykowych i dowodzić na tej podstawie, że wszyscy geje i lesbijki są uzależnieni. A tak czyni Terlikowski. To co wydaje się absurdalne nawet bez szczegółowej wiedzy medycznej czy znajomości prowadzania badań naukowych Terlikowski przyjmuje za pewnik. Przyjmuje za pewnik, bo Terlikowskiemu nie chodzi o to, żeby przedstawić to co nauka ma do powiedzenia o homoseksualności, ale o to, żeby gejom i lesbijkom zwyczajnie dopierdolić. Nie przeszkadza Terlikowskiemu zupełny brak logiki jego wywodów, bo kieruje nim nienawiść, która całkowicie upośledza jego zdolność do rzetelnego studiowania tematu i wnioskowania na jego podstawie. Stąd też nacechowane emocjonalnie słownictwo i sformułowania typu „zachwiane tendencje seksualne” czy „chorobliwa seksualność”. Już samo to świadczy o tym, że Terlikowski całkowicie rozmija się z obiektywizmem. Nie da się uzasadnić, czemu według Terlikowskiego seks homoseksualny jest „śmiercionośny” a analogiczny seks heteroseksualny nie. Terlikowski doprowadził do absurdalnej konkluzji, że od płci partnera seksualnego zależy przenoszenie chorób wenerycznych i zapadalność na choroby psychiczne. Orientacja seksualna nie chroni nikogo i nie oszczędza w przypadku wirusów czy depresji.
Nie mogę być obojętny wobec towarzyszącego tekstowi zdjęcia, które przedstawia szubienicę na tle tęczowej flagi. Trzeba być pozbawionym empatii chamem, żeby umieścić coś takiego mając świadomość tego, że geje i lesbijki są na świecie prześladowani i mordowani, a homofobia prowadzi do samobójstw. Kiedy czytałem ostatnio wywiad z żoną Terlikowskiego odniosłem wrażenie, że w jej małżeństwie mało jest miłosci, brakuje pożądania, a opiera się ono głównie na przestrzeganiu reguł religijnych. Żeby nie okazało się tak, jak w przypadku wielu amerykańskich działaczy antygejowskich, że jest to skutkiem braku akceptacji własnego homoseksualizmu. Zafiksowanie Terlikowskiego na homoseksualizmie nie jest bez przyczyny. Zazwyczaj stoją za tym włąsne homoseksualne lęki. Bez względu na to, czy tak jest czy też nie, życie i działalność Terlikowskiego dowodzi, że nienawiścią do innych leczy on własne kompleksy i jestem pewien, że za tą homofobiczną maską kryje się nieszczęśliwy człowiek. Homofobia przez Terlikowskiego wylewana w mediach jest śmiercionośna. Przede wszystkim dla innych, ale także dla samego Terlikowskiego. Nienawiść do drugiego człowieka prowadzi do samozagłady.
Nie mogę być obojętny wobec towarzyszącego tekstowi zdjęcia, które przedstawia szubienicę na tle tęczowej flagi. Trzeba być pozbawionym empatii chamem, żeby umieścić coś takiego mając świadomość tego, że geje i lesbijki są na świecie prześladowani i mordowani, a homofobia prowadzi do samobójstw. Kiedy czytałem ostatnio wywiad z żoną Terlikowskiego odniosłem wrażenie, że w jej małżeństwie mało jest miłosci, brakuje pożądania, a opiera się ono głównie na przestrzeganiu reguł religijnych. Żeby nie okazało się tak, jak w przypadku wielu amerykańskich działaczy antygejowskich, że jest to skutkiem braku akceptacji własnego homoseksualizmu. Zafiksowanie Terlikowskiego na homoseksualizmie nie jest bez przyczyny. Zazwyczaj stoją za tym włąsne homoseksualne lęki. Bez względu na to, czy tak jest czy też nie, życie i działalność Terlikowskiego dowodzi, że nienawiścią do innych leczy on własne kompleksy i jestem pewien, że za tą homofobiczną maską kryje się nieszczęśliwy człowiek. Homofobia przez Terlikowskiego wylewana w mediach jest śmiercionośna. Przede wszystkim dla innych, ale także dla samego Terlikowskiego. Nienawiść do drugiego człowieka prowadzi do samozagłady.
Etykiety:
Homofobia
niedziela, 31 marca 2013
Tony Bushby - Sfałszowane ewangelie
W IV w. cesarz rzymski Konstantyn zjednoczył wszystkie religijne odłamy pod jednym łącznym bóstwem i nakazał skompilowanie nowych i starych pism w postać jednolitego zbioru, który stał się Nowym Testamentem.
Czego Kościół nie chce abyś wiedział?
Często podkreśla się, że chrześcijaństwo wyróżnia się spośród wszystkich innych religii, gdyż opiera się na pewnych zdarzeniach, które rzekomo miały miejsce w krótkim okresie czasu około 20 wieków temu. Opowieści te przedstawiono w Nowym Testamencie. Zgodnie z nowymi świadectwami jasne staje się, że nie reprezentują one historycznej rzeczywistości. Kościół zgadza się z tym, stwierdzając:
„Nasze pisane źródła wiedzy o początkach chrześcijaństwa i jego wczesnym rozwoju to głównie pisma Nowego Testamentu, których autentyczność musimy, w znacznym stopniu, przyjąć za pewnik” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom iii, s. 712).
Kościół czyni niezwykłe wyznania o Nowym Testamencie. Na przykład, omawiając pochodzenie tych pism „najwybitniejsze ciało akademickiej opinii, jakie kiedykolwiek się zebrało” (Catholic Encyclopedias, Preface) przyznaje, że Ewangelie „nie sięgają wstecz do pierwszego wieku ery chrześcijańskiej” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom vi, s. 137, ss. 655-6). To stwierdzenie jest sprzeczne z twierdzeniami duchowieństwa, że najwcześniejsze Ewangelie były stopniowo pisane w dekadach następujących po śmierci ewangelicznego Jezusa Chrystusa. W znaczącej uwadze na marginesie Kościół dalej przyznaje, że „ocalałe manuskrypty [Nowego Testamentu], faktycznie nie datują się wcześniej niż środek czwartego wieku naszej ery” (Catholic Encyclopedia, tamże, ss. 656-7). Jest to jakieś 350 lat po czasie, w którym według Kościoła Jezus Chrystus chodził po palestyńskich piaskach, no i tu prawdziwa historia początków chrześcijaństwa wpada w jedną z największych czarnych dziur historii. Jednakże istnieje powód, dla którego do czwartego wieku nie było Nowych Testamentów: nie były do tego czasu napisane i w tym kontekście znajdujemy dowody na największy przekręt wszechczasów.
Kompilację pism obecnie nazywanych Nowym Testamentem autoryzował brytyjski z urodzenia Konstantyn I Wielki (Flavius Constantinus, Constantine, pierwotnie Custennyn lub Custennin) (272-337). Po śmierci jego ojca w 306 r. Konstantyn został królem Brytanii, Galii i Hiszpanii, a potem, po serii zwycięskich bitew, cesarzem Rzymskiego Imperium. Chrześcijańscy historycy nie odnotowują wyraźnie zamieszania tamtych czasów i pozostawiają Konstantyna zawieszonego w pewnej pustce, wolnego od wszelkich ludzkich wydarzeń wokół niego. W rzeczywistości, jednym z głównych problemów Konstantyna był nieopanowany bałagan wśród kapłaństwa i ich wiara w licznych bogów. Większość współczesnych pisarzy chrześcijańskich zataja prawdę o rozwoju ich religii i ukrywa wysiłki Konstantyna w kierunku okiełznania nagannego charakteru kapłaństwa, których teraz nazywa się „Ojcami Kościoła” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom xiv, ss. 370-1). Powiedział on, że oni są ‘oszalali’ (Life of Constantine [Życie Konstantyna], przypisywane Eusebiusowi Pamphiliusowi z Cezarei, ok. 335, tom iii, s. 171; The Nicene and Post-Nicene Fathers [Nicejscy i post-nicejscy ojcowie], cytowane dalej jako N&PNF, przypisywane Św. Ambrożemu; wydawcy: Rev. Prof. D.D. Roberts i Principal L.L.D. James Donaldson, 1891, tom iv, s. 467). „Szczególny rodzaj głoszenia” praktykowanego przez nich był wyzwaniem dla ustalonego porządku religijnego (The Dictionary of Classical Mythology, Religion, Literature and Art [Słownik klasycznej mitologii, religii, literatury i sztuki], Oskar Seyffert, Gramercy, Nowy Jork, 1995, ss. 544-5). Starożytne zapisy ujawniają prawdziwą naturę kapłaństwa, zaś niski szacunek, jakim ich darzono, został subtelnie zatuszowany przez współczesnych chrześcijańskich historyków. W rzeczywistości, były to: „...najbardziej prostackie typy, nauczające dziwnych paradoksów. Otwarcie oświadczali, że nikt inny tylko ignorant jest godny wysłuchiwać ich dyskursów ... nigdy nie pojawiali się w kręgach ludzi światlejszych i lepszego gatunku, lecz zawsze starali się mieszać z ignorantami i ludźmi niekulturalnymi, włócząc się po targach i robiąc żarty ... szpikowali swoje cienkie książki starymi bajkami ... a jeszcze mniej rozumieją ... i piszą na papierze nonsensy ... i ciągle robią, nigdy nie kończąc” (Contra Celsum [Przeciw Celsusowi], Orygenes z Aleksandrii, ok. 251, Bk I, s. lxvii, Bk III, s. xliv, passim).
Grupy kapłaństwa stworzyły „wielu bogów i panów” (1 Kor. 8:5) i istniały liczne sekty religijne, każda z odmiennymi doktrynami (Gal. 1:6). Kapłańskie grupy ścierały się z powodu atrybutów swoich rozmaitych bogów a „ołtarz stawał przeciw ołtarzowi” w rywalizacji o słuchaczy (Optatus z Milevis, 1:15, 19, wczesny IV w.). Z punktu widzenia Konstantyna istniało kilka odłamów, z którymi trzeba było się liczyć. W tym godnym pożałowania okresie zamętu podjął się on zorganizowania religii, która obejmowała wszystko. W wieku rażącej ignorancji. Kiedy dziewięć dziesiątych ludzi Europy było analfabetami, ustabilizowanie rozbitych grup religijnych było tylko jednym z problemów Konstantyna. Ugrzecznione uogólnienie, które wielu historyków chętnie powtarza, że Konstantyn „skonsolidował religię chrześcijańską” i później przyznał jej „oficjalną tolerancję,” jest „sprzeczne z faktami historycznymi” i powinno zostać wymazane z naszej literatury na zawsze (Catholic Encyclopedia, red. Pecci, tom iii, s. 299, passim). Mówiąc wprost, w czasach Konstantyna nie było religii chrześcijańskiej a Kościół przyznaje, że opowieść o jego „nawróceniu” i „chrzcie” są „w pełni legendą” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom xiv, ss. 370-1).
Konstantyn „nigdy nie zdobył solidnej wiedzy teologicznej” i „w wielkiej mierze polegał na swoich doradcach w sprawach religii” (Catholic Encyclopedia, New Edition, tom xii, s. 576, passim). Według Euzebiusza (260-339) Konstantyn zauważył, że w odłamach kapłaństwa „spór narósł do tak poważnego stanu, że potrzebne jest energiczne działanie, aby ustanowić bardziej religijne państwo,” jednak nie potrafił doprowadzić rywalizujące odłamy religijne do ugody (Life of Constantine, tamże, ss. 26-8). Jego doradcy ostrzegali go, że religie kapłanów były „pozbawione podstaw” i wymagały oficjalnego ustabilizowania (tamże).
Konstantyn dostrzegł w tym pogmatwanym systemie fragmentarycznych dogmatów okazję do stworzenia nowej ujednoliconej religii państwowej, neutralnej w idei, i prawnego chronienia jej. Kiedy w 324 r. podbił Wschód, wysłał swojego hiszpańskiego doradcę, Osiusa z Córdoby, do Aleksandrii z listami do kilku biskupów nawołując ich do zawarcia ze sobą pokoju. Misja nie powiodła się i wtedy Konstantyn, prawdopodobnie za radą Osiusa, wydał dekret nakazujący wszystkim kapłanom i ich podwładnym „wsiąść na osły, muły i konie należące do wspólnoty i udanie się do miasta Nicea” w rzymskiej prowincji Bitynia w Azji Mniejszej [współczesny Iznik w Turcji]. Polecono im, aby zabrali ze sobą zeznania z nauk głoszonych motłochowi, „oprawione w skórę,” aby nie uległy uszkodzeniu w czasie długiej podróży, i po przybyciu do Nicei przekazali je Konstantynowi (The Catholic Dictionary [Słownik katolicki], Addis and Arnold, 1917, hasło „Council of Nicaea" [sobór nicejski]). Ich teksty liczyły „w sumie dwa tysiące dwieście trzydzieści jeden zwojów z mitami o bogach i zbawicielach oraz doktrynami głoszonymi przez tych kapłanów” (Life of Constantine, tamże, tom ii, s. 73; N&PNF, tamże, tom i, s. 518).
Pierwszy sobór nicejski i „zagubione zapisy”
W ten sposób zostało zwołane pierwsze w historii kościelne zgromadzenie, które dzisiaj znane jest jako sobór nicejski. Było to dziwaczne wydarzenie, które dostarcza wielu szczegółów o myśleniu wczesnego kleru i przedstawia wyraźny obraz intelektualnego klimatu panującego w tamtym czasie. To właśnie na tym zgromadzeniu narodziło się chrześcijaństwo, a konsekwencje decyzji tam podjętych są trudne do wymierzenia. Około cztery lata przed przewodniczeniem soborowi Konstantyn został inicjowany w religijnym zakonie Sol Invictus, jednym z dwóch prosperujących kultów, który uznawał Słońce jako jedynego Najwyższego Boga (ten drugi kult to perskiego pochodzenia mitraizm). W związku z czczeniem Słońca, polecił Euzebiuszowi zwołać pierwsze z trzech posiedzeń w dniu przesilenia letniego, 21 czerwca 325 r. (Catholic Encyclopedia, New Edition, tom i, s. 792), a „odbyło się ono w holu pałacu Osiusa” (Ecclesiastical History [Historia kościelna], Bishop Louis Dupin, Paris, 1686, tom i, s. 598). W materiałach z przebiegu konklawe kapłanów zebranych w Nicei, Sabinius, biskup Hereclei, który uczestniczył w synodzie, powiedział: „Z wyjątkiem samego Konstantyna i Eusebiusza Pamphilisa, była to zgraja analfabetów, prostych stworzeń, które nic nie rozumiały” (Secrets of the Christian Fathers [Tajemnice chrześcijańskich Ojców], Bishop J. W. Sergerus, 1685, 1897 reprint).
Jest to kolejne jasne przyznanie ignorancji i bezkrytycznej łatwowierności wczesnych duchownych. Dr Richard Watson (1737-1816), pozbawiony złudzeń chrześcijański historyk i kiedyś biskup Llandaff w Walii (1782), pisał o nich jako o „towarzystwie gadających od rzeczy idiotów” (An Apology for Christianity [Przeprosiny dla chrześcijaństwa], 1776, 1796 reprint; także: Theological Tracts [Traktaty teologiczne], dr Richard Watson, hasło „On Councils” [O soborach], tom 2, London, 1786, poprawiony reprint 1791). W oparciu o swoje dogłębne badania soborów Kościoła dr Watson wyciągnął wniosek, że „cały kler na soborze nicejskim był pod władaniem diabła, a zjazd składał się z najniższego motłochu i patronował najobrzydliwszej ohydzie” (An Apology for Christianity, tamże). Właśnie to infantylne ciało odpowiadało za powstanie nowej religii i teologiczne stworzenie postaci Jezusa Chrystusa.
Kościół przyznaje, że żywotne składniki materiałów konferencji nicejskiej są „dziwnie nieobecne w kanonach” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom iii, s. 160). Niebawem zobaczymy, co się z nimi stało. Jednakże, zgodnie z zachowanymi zapisami, Euzebiusz „zajmował pierwsze miejsce z prawej strony imperatora i wygłosił przemówienie inauguracyjne w imieniu imperatora” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom v, ss. 619-620). Na soborze nie było brytyjskich kapłanów, ale zjawiło się wielu delegatów z Grecji. „Siedemdziesięciu biskupów ze Wschodu” reprezentowało odłamy azjatyckie a niewielka liczba przybyła z innych rejonów (Ecclesiastical History, tamże). Caecilian z Kartaginy przybył z Afryki, Paphnutius z Teb – z Egiptu, Nicasius z Die (Dijon) – z Galii a Donnus z Stridon – z Panonii.
Właśnie na tym infantylnym zgromadzeniu, przy reprezentacji licznych kultów, 318 „biskupów, księży, diakonów, pod-diakonów, ministrantów i egzorcystów” zebrało się, by debatować i decydować o ujednoliconym systemie wiary, w którym był tylko jeden bóg (An Apology for Christianity, tamże). Przedtem wśród kapłanów krążyła ogromna rozmaitość „dzikich tekstów” (Catholic Encyclopedia, New Edition, „Gospel and Gospels” [Ewangelia Ewangelii]), a wspierały one wielką różnorodność wschodnich i zachodnich bogów i bogiń: Jowe, Jowisz, Salenus, Baal, Thor, Gade, Apollo, Juno, Aries, Taurus, Minerwa, Rhets, Mitra, Theo, Fragapatti, Atys, Durga, Indra, Neptun, Wulcan, Kriste, Agni, Krezus, Pelides, Huit, Hermes, Thulis, Tammuz, Eguptus, Iao, Aph, Saturn, Gitchens, Minos, Maximo, Hecla i Phernes (God's Book of Eskra [Boska księga Eskry], anon., rozdz. xlviii, akapit 36).
Do pierwszego soboru nicejskiego rzymska arystokracja oddawała cześć głównie dwóm greckim bogom – Apollo i Zeusowi – ale znakomita większość zwykłych ludzi ubóstwiało albo Juliusza Cezara, albo Mitrasa (zromanizowaną wersję perskiego Mitry). Cezar został deifikowany przez rzymski Senat po jego śmierci (15 marca 44 r.p.n.e.) a potem czczony jako „Boski Juliusz.” Do jego imienia został dodane słowo „Zbawiciel”, którego dosłowne znaczenie brzmiało „ten, który zasiewa nasienie,” tzn. był to bóg falliczny. Juliusz Cezar został okrzyknięty jako „Bóg przejawiony i uniwersalny Zbawiciel ludzkiego życia,” a jego następca August był nazywany „Bogiem przodków i Zbawicielem całej ludzkiej rasy” (Man and his Gods [Człowiek i jego bogowie], Homer Smith, Little, Brown & Co., Boston, 1952). Imperator Neron (54-68), którego pierwotne nazwisko to Lucius Domitius Ahenobarbus (37-68), został uwieczniony na jego monetach jako „Zbawiciel ludzkości” (tamże). Boski Juliusz jako Rzymski Zbawiciel i „Ojciec Imperium” przez rzymski motłoch przez ponad 300 lat był uznawany za „Boga.” To on widniał jako bóstwo w niektórych tekstach kapłanów, ale nie był uznawany w pismach Wchodu i Zachodu.
Zamiarem Konstantyna na Niceę było stworzenie nowego boga dla jego imperium, który zjednoczyłby wszystkie religijne odłamy wokół jednego bóstwa. Kapłanów poproszono o debatę i zdecydowanie, kim ich nowy bóg będzie. Delegaci przekonywali się wzajemnie, wyrażając osobiste motywy na włączenie określonych pism, które promowały co lepsze cechy ich własnych specjalnych bóstw. W trakcie zgromadzenia krzykliwe odłamy pogrążyły się w gorących debatach, z których wyłoniono 53 bogów do dalszej dyskusji. „Synod ciągle jeszcze nie wybrał Boga, dlatego postanowiono głosować, by rozstrzygnąć ten problem... To głosowanie trwało przez rok i pięć miesięcy” (God's Book of Eskra, przekł. Prof. S. L. MacGuire's, Salisbury, 1922, rozdz. xlviii, akapity 36, 41).
W końcu tego okresu na zgromadzenie ponownie przybył Konstantyn, by się przekonać, że kapłani nie uzgodnili nowego bóstwa, ale w głosowaniach zredukowali liczbę kandydatur do pięciu: Cezar, Kriszna, Mitra, Horus i Zeus (Historia Ecclesiastica, Euzebiusz, ok. 325). W Nicei Konstantyn miał głos decydujący i ostatecznie to on zdecydował za nich o nowym bogu. Aby włączyć brytyjskie odłamy, zarządził, aby połączyć imię wielkiego druidzkiego boga Hesusa z bogiem-zbawicielem Wschodu Kriszną (Kriszna to sanskrycki odpowiednik Chrystusa), tak więc Hesus Kriszna ma być oficjalnym imieniem nowego rzymskiego boga. Odbyło się głosowanie przez podniesienie ręki i większością głosów (161 do 157) przyjęto, że oba bóstwa staną się jednym Bogiem. Stosując się do utrwalonego zwyczaju pogan, Konstantyn wykorzystał oficjalne zgromadzenie i rzymski dekret apoteozy [wyniesienia do boskości], by legalnie deifikować dwa bóstwa jako jedno, a uczynił to poprzez demokratyczny konsensus. Nowy bóg został proklamowany i „oficjalnie” ratyfikowany przez Konstantyna (Acta Concilii Nicaeni [Dokumenty soboru nicejskiego], 1618). Ten czysto polityczny akt deifikacji skutecznie i legalnie posadowił Hesusa i Krisznę wśród bogów rzymskich jako pojedynczy kompozyt. Ten abstrakcyjny twór nadał ziemskie istnienie wymieszanym doktrynom nowej religii imperium; a ponieważ do około dziewiątego wieku w alfabetach nie było litery „J,” z czasem imię to wyewoluowało do „Jezus Chrystus.”
Jak stworzono Ewangelie
Potem Konstantyn kazał Euzebiuszowi zorganizować kompilację jednolitej kolekcji nowych pism opracowaną w oparciu o najważniejsze aspekty religijnych tekstów przedstawionych soborowi. Jego instrukcje to: „Przeszukaj te książki i cokolwiek w nich jest dobre, to zachowaj; ale cokolwiek jest złe, to odrzuć. Co jest dobre w jednej książce, połącz to z tym, co jest dobre w innej. To, co zostanie w ten sposób zebrane, będzie nazywane Księgą Ksiąg. I będzie to doktryną mojego ludu, którą zalecę wszystkim narodom po to, aby nie było już więcej wojen z powodu religii.” (God's Book of Eskra, tamże, rozdz. xlviii, akapit 31.)
„Zaskocz ich” – powiedział Konstantyn; „książki zostały napisane zgodnie z tym” (Life of Constantine, tom iv, ss. 36-39). Euzebiusz połączył „w jedno legendarne historie wszystkich religijnych doktryn świata,” biorąc za wzór standardowe mity o bogach zawarte w manuskryptach kapłanów. Łącząc nadprzyrodzone historie „bogów” Mitry i Kriszny z brytyjskimi wierzeniami połączył skutecznie głoszenia kapłanów Wschodu i Zachodu „w postać nowej uniwersalnej wiary” (ibid.). Konstantyn wierzył, że ten zlepek mitów zjednoczy odmienne i przeciwstawne religijne odłamy pod jedyną reprezentatywną opowieścią. Następnie Euzebiusz zorganizował skrybów, aby wyprodukowali „pięćdziesiąt okazałych kopii ... napisanych na pergaminie w sposób czytelny i w wygodnej przenośnej postaci, starannie i artystycznie wykończonych przez profesjonalnych skrybów” (tamże). „Te polecenia” – powiedział Euzebiusz – „zostały niezwłocznie wykonane ... posłaliśmy mu [Konstantynowi] wspaniale i kunsztownie oprawione tomy w potrójnej i poczwórnej formie” (Life of Constantine, tom iv, s. 36). Były to „Nowe Świadectwa [ang. Testimonies]” i jest to pierwsza wzmianka (ok. 331) Nowego Testamentu w materiałach historycznych.
Po spełnieniu poleceń Konstantyna, zarządził on, aby Nowe Świadectwa były odtąd nazywane „słowem rzymskiego Boga Zbawiciela” (Life of Constantine, tom iii, s. 29) i były oficjalnymi tekstami dla wszystkich kapłanów głoszących kazania w Imperium Rzymskim. Następnie wydał rozporządzenie, aby wcześniejsze manuskrypty kapłanów i zapisy z synodu zostały „spalone” i oświadczył, że „każdy, kto będzie ukrywał tamte pisma, będzie strącony ze swoich barków” (ścięty) (tamże). Jak wskazują źródła historyczne, pisma kapłanów sprzed soboru w Nicei przepadły, zachowały się tylko pewne fragmenty.
Przetrwały również niektóre zapisy z soboru. Dostarczają one niepokojących implikacji dla Kościoła. Niektóre ze starych dokumentów mówią, że pierwszy sobór nicejski zakończył się w połowie listopada 326 r., podczas gdy inne mówią, że walka o ustalenie boga była tak zażarta, że przeciągnęła się „na cztery lata i siedem miesięcy,” poczynając od czerwca 325 r. (Secrets of the Christian Fathers, tamże). Niezależnie kiedy się skończyła, dzikość i gwałtowność, jakie jej towarzyszyły, zostały ukryte pod pretensjonalnym tytułem „Wielki i Święty Synod,” przypisanym zgromadzeniu przez Kościół w XVII w. Wcześniej, jednak, duchowni wyrażali inną opinię.
Drugi synod nicejski w latach 786-787 potępił pierwszy synod nicejski jako „synod głupców i szaleńców” i dążył do anulowania „decyzji podjętych przez ludzi o zaburzonych mózgach” (History of the Christian Church, H. H. Milman, DD, 1871). Jeśli poczyta się dokumenty drugiego soboru nicejskiego i zwróci uwagę na wzmianki „przerażeni biskupi” i „żołdactwo” konieczne do „poskromienia obrad,” określenie „głupcy i szaleńcy” jawi się przykładem przygadywania kotła garnkowi.
Konstantyn zmarł w 337 r., a jego wprowadzenie wierzeń obecnie nazywanych pogańskimi do nowego systemu religijnego przyniosło wiele nawróceń. Później pisarze Kościoła uczynili z niego „wielkiego orędownika chrześcijaństwa,” któremu nadał „status legalnej religii Imperium Rzymskiego” (Encyclopedia of the Roman Empire, Matthew Bunson, Facts on File, New York, 1994, s. 86). Świadectwa historyczne pokazują, że takie postawienie sprawy jest błędne, gdyż to właśnie „własny interes” skłonił go do stworzenia chrześcijaństwa (A Smaller Classical Dictionary [Mniejszy słownik klasyczny], J. M. Dent, London, 1910, s. 161). Ale do XV w. nie było ono nazywane „chrześcijaństwem” (How The Great Pan Died [Jak umarł Wielki Pan], Profesor Edmond S. Bordeaux [watykański archiwista], Mille Meditations, USA, MCMLXVIII, ss. 45-7).
Z kolejnymi wiekami Nowe Świadectwa Konstantyna zostały rozwinięte, dodano „interpolacje” i włączono inne pisma (Catholic Encyclopedia, red.Farley, tom vi, ss. 135-137; także: red.Pecci, tom ii, ss. 121-122). Na przykład, w 397 r. Jan „złotousty” Chryzostom zrestrukturyzował pisma Apoloniusza z Tyany, wędrownego mędrca z pierwszego wieku, i uczynił z nich część Nowych Świadectw (Secrets of the Christian Fathers, tamże). Zlatynizowane imię Apoloniusz to Paweł (A Latin-English Dictionary, J. T. White i J. E. Riddle, Ginn & Heath, Boston, 1880), a Kościół dzisiaj nazywa te pisma Listami Pawła. Osobisty pomocnik Apoloniusza, Damis, asyryjski skryba, jest Demasem w Nowym Testamencie (2 Tym. 4:10).
Hierarchia Kościoła zna prawdę o pochodzeniu Listów, gdyż kardynał Bembo (zm. 1547), sekretarz papieża Leona X (zm. 1521), radził swojemu współpracownikowi, kardynałowi Sadoleto, aby nie brać ich pod uwagę, mówiąc: „odrzuć te bezwartościowe rzeczy, gdyż takie absurdalności nie przystoją poważnemu człowiekowi; one zostały wprowadzone na scenę później przez chytry głos z nieba” (Cardinal Bembo: His Letters and Comments on Pope Leo X [Kardynał Bembo: Jego listy i komentarze na temat papieża Leona X], A. L. Collins, London, 1842 reprint).
Kościół przyznaje, że Listy Pawła są fałszem, stwierdzając: „Nawet autentyczne Listy zostały bardzo zmienione przez wstawianie nowych treści w celu nadania wagi osobistym poglądom autora” (Catholic Encyclopedia, red.Farley, tom vii, s. 645). Podobnie, św. Hieronim (zm. 420) oświadczył, że Dzieje Apostolskie, piąta księga Nowego Testamentu, też zostały „fałszywie napisane” („The Letters of Jerome” [Listy Hieronima], Library of the Fathers, Oxford Movement, 1833-45, tom v, s. 445).
Szokujące odkrycie starożytnej Biblii
Później Nowy Testament przekształcił się w dzieło przesadnej kapłańskiej propagandy, a Kościół twierdził, że zawiera ono zapis interwencji boskiego Jezusa Chrystusa w sprawy ziemskie. Jednakże, spektakularne odkrycie w odległym egipskim klasztorze ujawniło światu rozmiary późniejszych zafałszowań pism chrześcijańskich, które same były jedynie „zbiorem legendarnych historii” (Encyclopédie, Diderot, 1759). 4 lutego 1859 r. w piecowym pomieszczeniu Klasztoru św. Katarzyny na górze Synaj odkryto 346 kartek starożytnego kodeksu, a jego zawartość wstrząsnęła całym chrześcijańskim światem. Wraz z innymi starymi kodeksami miał być spalony w piecu, aby zimą zapewnić ciepło mieszkańcom klasztoru. Napisany greką na oślich skórach, zawierał zarówno Stary jak i Nowy Testament; później archeolodzy określili jego powstanie na około 380 r. Kodeks został odkryty przez dr Constantina von Tischendorfa (1815-1874), błyskotliwego i pobożnego niemieckiego badacza Biblii; nazwał on go Sinaiticus, Biblią Synajską. Tischendorf był profesorem teologii i całe swoje życie poświęcił pochodzeniu Nowego Testamentu. Pragnienie przeczytania wszystkich starych pism chrześcijańskich pchnęło go do dalekiej podróży na wielbłądach do Klasztoru św. Katarzyny.
W swoim życiu Tischendorf miał dostęp do innych powszechnie dostępnych starych Biblii, takich jak Biblia Aleksandryjska (albo Alexandrinus), uznawana za drugą z najstarszych na świecie. Nazwano ją tak, gdyż w 1627 r. została zabrana z Aleksandrii do Brytanii i podarowana królowi Karolowi I (1600-1649). Dzisiaj jest wystawiona obok najstarszej znanej Biblii, Sinaiticus, w British Library w Londynie. W swych badaniach Tischendorf miał też dostęp do Vaticanus, Biblii Watykańskiej, trzeciej najstarszej Biblii na świecie i datowanej na połowę VI w. (The Various Versions of the Bible [Różne wersje Biblii], dr Constantin von Tischendorf, 1874, dostępne w British Library). Była przechowywana w zamknięciu w wewnętrznej bibliotece Watykanu. Tischendorf zabiegał o możliwość sporządzenia ręcznych notatek, ale jego prośba została odrzucona. Jednakże, gdy jego strażnik miał przerwy na odpoczynek, Tischendorf zapisywał fragmenty do porównań na swojej dłoni, a czasami na paznokciach („Are Our Gospels Genuine or Not?” [Czy nasze Ewangelie są autentyczne, czy nie], dr Constantin von Tischendorf, wykład, 1869, dostępny w British Library).
Dzisiaj istnieje kilka innych Biblii napisanych w różnych językach w piątym i szóstym wieku, np. Syriacus, Cantabrigiensis (Bezae), Sarravianus i Marchalianus.
Dreszcz strachu przeszedł przez chrześcijaństwo w ostatnim ćwierćwieczu XIX w., kiedy opublikowano angielskojęzyczne wersje Biblii Synajskiej. Na ich stronach są informacje kwestionujące twierdzenia chrześcijaństwa o historyczności. Chrześcijanie otrzymali niepodważalne dowody o umyślnym fałszowaniu we wszystkich współczesnych Nowych Testamentach. Nowy Testament Biblii Synajskiej był tak różny od wersji wtedy publikowanych, że Kościół gniewnie próbował unieważnić te radykalne nowe dowody, które podważały samo jego istnienie. W serii artykułów opublikowanych w London Quarterly Review [Londyński Przegląd Kwartalny] w 1883 r. John W. Burgon, Dziekan Chichesteru, wykorzystał wszelkie dostępne mu figury retoryczne do ataku na ‘sinaiticusową,’ wcześniejszą i przeciwstawną historię Jezusa Chrystusa, pisząc, że „...bez cienia wątpliwości, Sinaiticus jest skandalicznie zepsuty ... przedstawia najbardziej haniebnie okaleczone teksty, których nigdzie indziej nie da się znaleźć; w jakimś procesie stały się one składnicą największej liczby sfabrykowanych lektur, dawnych omyłek i celowych wypaczeń prawd, które można znaleźć w każdej znanej kopii słowa Bożego.” Zmartwienie dziekana Burgona wynika ze sprzeczności aspektów historii ewangelicznych wydawanych w jego czasach, które rozwinęły się do tego stanu w wyniku przez wieki trwającego majstrowania z materią i tak już w samym punkcie wyjścia niehistorycznego dokumentu.
Rewelacje nadfioletowych testów
W 1933 r. Muzeum Brytyjskie (British Museum) w Londynie zakupiło Biblię Synajską od rządu Sowieckiego za 100000 £, z czego 65000 £ pochodziło z datków publicznych. Przed nabyciem Biblia ta była wystawiona w Rosji w Carskiej Bibliotece w St Petersburgu i „niewielu uczonych rzuciło na nią okiem” (The Daily Telegraph and Morning Post 11 stycznia 1938 r., s. 3). Gdy została wystawiona w 1933 r. jako „najstarsza Biblia świata” (tamże), stała się centrum pielgrzymek nie mających sobie równych w historii Muzeum Brytyjskiego.
Zanim podsumuję jej konfliktowość, należy zauważyć, że ten stary kodeks w żadnym wypadku nie jest wiarygodnym wprowadzeniem do studiów Nowego Testamentu, gdyż zawiera przeobfitość błędów i poważne przeredagowania. Te nieprawidłowości zostały obnażone w wyniku miesięcy testów za pomocą światła nadfioletowego prowadzonych w Muzeum Brytyjskim w połowie lat 1930-tych. Wyniki tych badań ujawniły zamianę licznych ustępów przez przynajmniej dziewięciu różnych redaktorów. Zdjęcia wykonane podczas testów wykazały, że barwnik atramentu zachował się głęboko w porach skóry. Pierwotne słowa dało się odczytać w świetle nadfioletowym. Każdy, kto chce zapoznać się z wynikami testów, powinien sięgnąć po książkę napisaną przez badaczy, którzy wykonali tę analizę – kustoszy Departamentu Manuskryptów w Muzeum Brytyjskim (Scribes and Correctors of the Codex Sinaiticus [Pisarze i korektorzy kodeksu Sinaiticus], H. J. M. Milne i T. C. Skeat, British Museum, London, 1938).
Fałszerstwa w Ewangeliach
Gdy porówna się Nowy Testament i Biblię Synajską z współczesnym Nowym Testamentem można zidentyfikować zawrotną liczbę 14800 redakcyjnych zmian. Poprawki te można rozpoznać poprzez proste porównania, które każdy może i powinien wykonać. Poważne studia początków chrześcijaństwa muszą być oparte na Nowym Testamencie Biblii Synajskiej, a nie współczesnych wydaniach.
Ważny jest fakt, że Sinaiticus zawiera trzy Ewangelie później odrzucone: Pasterz z Hermas (napisana przez dwa wskrzeszone duchy, Charinus i Lenthius), Pismo Barnaby (Barnabasa) i Ody Solomona. Brak miejsca nie pozwala na szczegółowe omówienie tych dziwacznych pism, ani na dyskusję dylematów związanych z różnicami w tłumaczeniach.
Współczesne Biblie to piąte tłumaczenia z tłumaczeń poczynając od wczesnych wydań, a zagorzałe spory między tłumaczami dotyczą różnych interpretacji ponad 5000 starożytnych słów. Jednakże, to co wprawia w zakłopotanie Kościół jest to, czego nie ma w tej starej Biblii, a niniejszy artykuł omawia tylko kilka z tych braków. Jeden z rażących przykładów jest subtelnie ukazany w Encyclopaedia Biblica (Adam & Charles Black, London, 1899, tom iii, s. 3344), gdzie Kościół wyjawia swoją wiedzę o pominięciach w starych Bibliach, mówiąc: „Od dawna i często zauważano, że, tak jak Paweł, nawet najwcześniejsze Ewangelie nic nie wiedziały o cudownym narodzeniu się Zbawiciela.” To dlatego, że nigdy nie było narodzenia z dziewicy.
Jest oczywiste, że gdy Euzebiusz zebrał skrybów, aby przepisywali Nowe Świadectwa, najpierw przygotował pojedynczy dokument, który stanowił przykład czy też kopię-matkę. Dzisiaj nazywa się ją Ewangelią Marka, a Kościół przyznaje, że była to „pierwsza napisana Ewangelia” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom vi, s. 657), chociaż dzisiaj w Nowym Testamencie pojawia się jako druga. Skryby Ewangelii Mateusza i Łukasza polegali na pismach Marka jako źródle i podstawie swoich kompilacji. Ewangelia Jana jest niezależna od tych pism, a teoria z końca XV w., mówiąca, że była napisana później dla poparcia pism wcześniejszych, jest prawdziwa (The Crucifixion of Truth [Ukrzyżowanie prawdy], Tony Bushby, Joshua Books, 2004, ss. 33-40).
Zatem, Ewangelia Marka w Biblii Synajskiej zawiera historycznie „pierwszą” opowieść o Jezusie Chrystusie i jest to zupełnie różne niż to, co znajdujemy we współczesnych Bibliach. Zaczyna się od Jezusa „w wieku około trzydziestu lat” (Marka 1:9) i nic nie mówi o Maryi, dziewiczych narodzinach ani o masowym zabijaniu małych chłopców przez Heroda. Na początku tego tekstu nie pojawiają się słowa opisujące Jezusa Chrystusa jako „syna Bożego”, tak jak we współczesnych wydaniach (Mark 1:1); nie ma też tam ani w żadnej starej Biblii przytaczanych obecnie linii rodowych śledzących „mesjańską linię krwi” wstecz aż do króla Dawida, jak to robią dzisiejsze tzw. „mesjańskie proroctwa” (jest ich 51). Biblia Synajska zawiera sprzeczną wersję zdarzeń towarzyszących „wskrzeszeniu Łazarza” i ujawnia niezwykłe pominięcie, które później stało się centralną doktryną wiary chrześcijańskiej: pojawień Jezusa Chrystusa po zmartwychwstaniu i jego wniebowstąpienia. W żadnej dawnej Ewangelii Marka nie odnotowano nadprzyrodzonego pojawienia się zmartwychwstałego Jezusa Chrystusa, ale teraz we współczesnej Biblii występuje opis zawierający ponad 500 słów (Marka 16:9-20).
Mimo mnóstwa dalekosiężnych samousprawiedliwień kościelnych apologetów, nie ma jednomyślności opinii chrześcijańskiej w związku z brakiem odniesień do „zmartwychwstania” w dawnych ewangelicznych relacjach tej historii. W Biblii Synajskiej nie tylko brakuje tych opisów, ale nie ma ich w Biblii Aleksandryjskiej, Biblii Watykańskiej, Biblii Bezae i w dawnym łacińskim manuskrypcie Marka, przez analityków oznaczanym jako „K.” Nie ma ich też w najstarszej armeńskiej wersji Nowego Testamentu, w manuskryptach wersji etiopskiej z VI w. i w Bibliach anglosaksońskich z IX w. Jednak niektóre XII-wieczne Ewangelie mają wersety o zmartwychwstaniu obramowane gwiazdkami, używanymi przez skrybów do wskazywania fałszywych fragmentów w dokumentach literackich.
Kościół utrzymuje, że „zmartwychwstanie jest fundamentalnym argumentem naszej chrześcijańskiej wiary” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom xii, s. 792), a jednak w żadnej wcześniejszej Ewangelii Marka nie ma zapisów o nadprzyrodzonym ukazaniu się Jezusa Chrystusa. Zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Jezusa Chrystusa jest sine qua non („bez czego, nic”) chrześcijaństwa (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom xii, s. 792), co jest potwierdzone przez słowa przypisywane Pawłowi: „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, wasza wiara jest daremna” (1 Kor. 15:17). Wersety o zmartwychwstaniu w dzisiejszych Ewangeliach powszechnie uważa się za fałszerstwa i Kościół zgadza się z tym, mówiąc: „trzeba przyznać, że zakończenie Marka nie jest autentyczne ... prawie cała ta sekcja jest późniejszą kompilacją” (Encyclopaedia Biblica, tom ii, s. 1880, tom iii, ss. 1767, 1781; także: Catholic Encyclopedia, tom iii, pod nagłówkiem "The Evidence of its Spuriousness" [Dowody nieprawdziwości]; Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom iii, ss. 274-9 pod nagłówkiem "Canons"). Jednak, niezrażony tym Kościół przyjął to fałszerstwo do swoich dogmatów i uczynił zeń podstawę chrześcijaństwa. Ten trend fikcyjnych opowieści o zmartwychwstaniu trwa dalej. Ostatni rozdział Ewangelii Jana (21) jest fałszerstwem z VI wieku – jest całkowicie poświęcony opisowi Jezusa zmartwychwstałego dla jego uczniów. Kościół przyznaje: „Jedyny wniosek, jaki można z tego wyciągnąć to to, że 21-szy rozdział został później dodany i dlatego należy go traktować jako dodatek do tej Ewangelii” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom viii, ss. 441-442; New Catholic Encyclopedia (NCE), "Gospel of John", s. 1080; także: NCE, tom xii, s. 407).
„Wielkie wtrącenie” i „Wielkie pominięcie”
Współczesne wersje Ewangelii Łukasza zawierają zawrotne 10000 słów więcej niż ta sama Ewangelia w Biblii Synajskiej. Sześć słów mówi o Jezusie „i wzniósł się do nieba,” ale takie stwierdzenie nie pojawia się nigdzie w żadnej z najstarszych Ewangelii Łukasza, które są dzisiaj dostępne ("Three Early Doctrinal Modifications of the Text of the Gospels" [Trzy wczesne doktrynalne modyfikacje tekstów Ewangelii], F. C. Conybeare, The Hibbert Journal, London, tom 1, No. 1, Oct. 1902, ss. 96-113). Dawne wersje nie potwierdzają współczesnych opisów wniebowstąpienia Jezusa Chrystusa, a to zafałszowanie jasno wskazuje na zamierzone oszustwo.
Dzisiaj Ewangelia Łukasza jest najdłuższa z czterech kanonicznych, gdyż teraz zawiera „Wielkie wtrącenie,” zdumiewające XV-wieczne dodanie około 8500 słów (Łukasza 9:51-18:14). Dołożenie tych falsyfikatów do tej Ewangelii zdumiewa współczesnych chrześcijańskich analityków. Kościół mówi o nich: „Charakter tych fragmentów czyni wnioski z nich wyciągane ryzykownymi” (Catholic Encyclopedia, red. Pecci, tom ii, s. 407).
Równie niezwykłe jest to, że najstarsze Ewangelie Łukasza nie zawierają wersetów od 6:45 do 8:26, znane w kręgach duchowieństwa jako „Wielkie pominięcie,” które dotyczy 1547 słów. W dzisiejszych wersjach ta dziura została „zatkana” ustępami z innych Ewangelii. Dr Tischendorf stwierdził, że trzy akapity dotyczące Ostatniej Wieczerzy z nowszych wersji Ewangelii Łukasza pojawiły się w XV w., ale Kościół ciągle rozpowszechnia Ewangelie jako nie skażone „słowo Boga” ("Are Our Gospels Genuine or Not?", tamże)
„Indeks usunięć”
Tak jak w przypadku Nowego Testamentu, równie destrukcyjne były zmiany w pismach wczesnych „Ojców Kościoła,” które zostały zmodyfikowane podczas kopiowania na przestrzeni wieków, a wiele fragmentów zostało celowo napisanych na nowo lub usuniętych.
Przyjmując dekrety Soboru w Trencie (1545-63), Kościół później rozszerzył proces wymazywania i zarządził przygotowanie specjalnej listy konkretnych informacji do usunięcia z wczesnych pism chrześcijańskich (Delineation of Roman Catholicism [Zarys rzymskiego katolicyzmu], Rev. Charles Elliott, DD, G. Lane & P. P. Sandford, New York, 1842, s. 89; także: The Vatican Censors [Cenzorzy Watykanu], Profesor Peter Elmsley, Oxford, s. 327, brak roku pub.).
W 1562 r. Watykan ustanowił specjalne biuro cenzury nazywane Index Expurgatorius. Jego celem były zabranianie publikacji „błędnych fragmentów pism wczesnych Ojców Kościoła,” które były sprzeczne ze współczesną doktryną.
Gdy watykańscy archiwiści natykali się na „prawdziwe kopie Ojców, poprawiali je zgodnie z Indeksem usunięć” (Index Expurgatorius Vaticanus, red. R. Gibbings , Dublin, 1837; The Literary Policy of the Church of Rome [Literaturowa polityka Kościoła Rzymu], Joseph Mendham, J. Duncan, London, 1830, 2-gie wyd., 1840; The Vatican Censors, tamże, s. 328).
Dla nas ważny jest fakt, że Encyclopaedia Biblica ujawnia, iż około 1200 lat chrześcijańskiej historii jest nieznane: „Niestety, przed rokiem 1198 wydane zostało tylko kilka zapisów [Kościoła].” Nie przypadkiem w tym samym roku (1198) papież Innocenty III (1198-1216) zabronił udostępniania wszystkich zapisów wcześniejszej historii Kościoła poprzez ustanowienie Tajnych Archiwów (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom xv, s. 287). Jakieś siedem i pół wieku później, po spędzeniu kilku lat w tych Archiwach, Profesor Edmond S. Bordeaux napisał How The Great Pan Died [Jak umarł Wielki Pan]. W rozdziale zatytułowanym „The Whole of Church History is Nothing but a Retroactive Fabrication” [Cała historia Kościoła to nic tylko działające wstecz fabrykowanie] napisał m.in.:
„Kościół nadał wcześniejsze daty wszystkim późniejszym pracom – niektóre z nich były nowo napisane, niektóre poprawione, a niektóre sfałszowane – które zawierały ostateczną jego historię ... technika polegała na zabiegach powodujących, że znacznie późniejsze prace napisane przez pisarzy Kościoła jawiły się jakoby były sporządzone o wiele wcześniej, tak by mogły stać się dowodami z pierwszego, drugiego i trzeciego wieku” (How The Great Pan Died, tamże, s. 46).
Odkrycia Profesora Bordeaux wspiera fakt, że w 1587 r. papież Sykstus V (1585-90) ustanowił oficjalny watykański wydział publikacji i osobiście powiedział: „Historia Kościoła będzie teraz ustalona ... postaramy się wydrukować nasze własne opracowanie” (Encyclopédie, Diderot, 1759). Zapiski Watykanu ujawniają też, że Sykstus V spędził 18 miesięcy swojego życia jako papież, osobiście pisząc nową Biblię, po czym wprowadził do katolicyzmu „Nowe nauczanie” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom v, s. 442, tom xv, s. 376). Dowody, że Kościół napisał swoją własną historię znajdują się w Encyklopedii Diderota i ujawnia ona powód dlaczego papież Klemens XIII (1758-69) nakazał zniszczyć wszystkie tomy zaraz po publikacji w 1759 r.
Autorzy Ewangelii obnażeni jako oszuści
Jest jeszcze coś innego w tym scenariuszu i jest to zapisane w Encyklopedii Katolickiej (Catholic Encyclopedia). Nastawienie kleru można zrozumieć zauważając, że sam Kościół przyznaje, iż nie wie, kto napisał jego Ewangelie i Listy, wyznając, że wszystkie 27 pism Nowego Testamentu pojawiło się anonimowo.
„Wychodzi więc na to, że obecnych tytułów Ewangelii nie da się powiązać z ewangelistami ... są one [pisma Nowego Testamentu] podawane z tytułami [z imionami domniemanych autorów], które, jakkolwiek stare, nie wywodzą się od poszczególnych autorów” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom vi, ss. 655-6).
Kościół utrzymuje, że „tytuły Ewangelii nie miały wskazywać autorstwa,” dodając, że „nagłówki ... zostały do nich dołożone” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom i, s. 117, tom vi, ss. 655, 656). Zatem, nie są to Ewangelie „według Mateusza, Marka, Łukasza i Jana,” jak się publicznie stwierdza. Wyznanie to ujawnia, że nie ma autentycznych Ewangelii apostolskich i że właśnie te niejasne pisma Kościoła dzisiaj ucieleśniają fundamenty i słupy nośne powstania chrześcijaństwa i jego wiary. Konsekwencje tego są fatalne dla aspiracji do Boskiego pochodzenia całego Nowego Testamentu i demaskują teksty chrześcijańskie jako nie mające żadnego specjalnego autorytetu. Sfabrykowane Ewangelie przez wieki nosiły nadany im przez Kościół certyfikat autentyczności, a obecnie uznany przez niego samego za fałszywy, co stanowi dowód, że pisma chrześcijańskie są w całości błędne.
Po latach badań poświęconych Nowemu Testamentowi dr Tischendorf wyraził wielki niepokój z powodu różnic między najstarszymi i najnowszymi Ewangeliami i trudno było mu zrozumieć „...jak skryby mogli sobie pozwolić wprowadzać tu i tam zmiany, które nie były po prostu zmianami słownictwa, ale miały materialny wpływ na samo znaczenie i, co jest jeszcze gorsze, nie wzdrygali się przed wycinaniem fragmentów lub wstawianiem nowych treści” (Alterations to the Sinai Bible [Zmiany w Biblii Synajskiej], dr Constantin von Tischendorf, 1863, dostępne w British Library, London).
Po latach sprawdzania ważności tego sfabrykowanej natury Nowego Testamentu dr Tischendorf wyznał, że współczesne edycje „zostały zmienione w wielu miejscach” i „nie są do zaakceptowania jako prawdziwe” (When Were Our Gospels Written? [Kiedy nasze Ewangelie zostały napisane?], dr Constantin von Tischendorf, 1865, British Library, London).
Czym więc jest chrześcijaństwo?
Rodzi się ważne pytanie: skoro Nowy Testament nie jest historyczny, czym on jest?
Dr Tischendorf dał część odpowiedzi, gdy w swoich krytycznych zapiskach na temat Biblii Synajskiej liczących 15000 stron napisał, że „wydaje się, że osobę Jezusa Chrystusa uczyniono narratorem wielu religii.” Wyjaśnia to w jaki sposób relacje z hinduskiej starożytnej epopei Mahabharata pojawiły się dosłownie w dzisiejszych Ewangeliach (np.: Mat. 1:25, 2:11, 8:1-4, 9:1-8, 9:18-26) i dlaczego Phenomena greckiego męża stanu Aratusa z Sicyon (271-213 p.n.e.) znajdują się w Nowym Testamencie.
W Ewangeliach znajdują się także wyjątki z Hymnu do Zeusa napisanego przez greckiego filozofa Cleanthesa (ok. 331-232 BC), podobnie jak 207 słów z Thais Menandera (ok. 343-291), jednego z „siedmiu mędrców” Grecji. Cytaty półlegendarnego greckiego poety Epimenidesa (VII lub VI w.p.n.e.) włożono w usta Jezusa Chrystusa, a w Nowym Testamencie przedrukowano siedem ustępów z dziwnej Ody Jowisza (ok. 150 r.p.n.e.; autor nieznany).
Wyznanie Tischendorfa wspierają też watykańskie odkrycia Profesora Bordeaux, które ujawniły alegorię Jezusa Chrystusa wyprowadzoną z baśni o Mitrze, boskim synu Boga (Ahura Mazdy) i mesjaszu pierwszych królów Imperium Perskiego około 400 r.p.n.e. W jego narodzinach w grocie brali udział magowie [zoroastryjscy kapłani starożytnej Persji], którzy szli za gwiazdą ze wschodu. Przynieśli oni „dary złota, kadzidła i mirry” (jak u Mat. 2:11), a noworodka wielbili pasterze. Urodził się w mitraicznym czepku, który papieże imitowali w różnych wzorach aż do XV w.
Mitra, będąc jednym z trójcy, stał na skale, symbolu fundamentów jego religii, i był namaszczony miodem. Po ostatniej wieczerzy z Heliosem i 11 innymi towarzyszami, Mitra został ukrzyżowany, zawinięty w płótno, umieszczony w skalnym grobowcu i zmartwychwstał trzeciego dnia albo około 25 marca (podczas pełni Księżyca w pobliżu wiosennej równonocy), w czasie dzisiaj nazywanym Wielkanocą [ang. Easter, czyt. Ister] od babilońskiej bogini Isztar). Główną doktryną mitraizmu była pełna ognia destrukcja wszechświata, czas, w którym Mitra obiecał osobiście powrócić na Ziemię i uratować godne tego dusze. Wielbiciele Mitry raczyli się w komunijnej uczcie z chleba i wina, uroczystości podobnej do chrześcijańskiej Eucharystii, która jednak poprzedzała tą ostatnią o więcej niż cztery wieki.
Chrześcijaństwo jest adaptacją mitraizmu zespoloną z druidycznymi zasadami Culdee [członkowie ascetycznych społeczności z terenów dzisiejszych wysp brytyjskich], pewnymi egipskimi elementami (przedchrześcijańska Księga Objawień [Apokalipsa] była pierwotnie nazywana Misteriami Ozyrysa i Izis), greckiej filozofii i różnymi aspektami hinduizmu.
Dlaczego nie ma zapisów o Jezusie Chrystusie?
W żadnym uznanym religijnym czy historycznym piśmie skompilowanym między początkiem I w. i daleko w głąb IV w. nie da się znaleźć żadnego odniesienia do Jezusa Chrystusa ani do spektakularnych zdarzeń, jakie według Kościoła towarzyszyły jego życiu. Następujące potwierdzenie pochodzi od Frederica Farrara (1831-1903) z Trinity College w Cambridge:
„To zadziwiające, że historia nie zachowała dla nas ani jednego pewnego lub konkretnego powiedzenia lub okoliczności z życia Zbawiciela ludzkości ... nie istnieje żadne stwierdzenie w całej historii, które mówiłoby, że ktokolwiek widział Jezusa lub rozmawiał z nim. Nic w historii nie jest bardziej zdumiewające niż milczenie współczesnych pisarzy o zdarzeniach przekazywanych w czterech Ewangeliach” (The Life of Christ [Życie Chrystusa], Frederic W. Farrar, Cassell, London, 1874).
Sytuacja ta wynika ze sprzeczności między przekazami historycznymi i Nowego Testamentu. Oto jak skomentował to dr Tischendorf:
„Musimy otwarcie przyznać, że nie mamy żadnego źródła informacji w sprawie życia Jezusa Chrystusa poza pismami kościelnymi skompilowanymi w IV w.” (Codex Sinaiticus, dr Constantin von Tischendorf, British Library, London).
Istnieje wytłumaczenie tej setki lat trwającej ciszy: budowanie chrześcijaństwa nie zaczęło się wcześniej niż po pierwszej ćwiartce IV w. Właśnie dlatego papież Leon X (zm. 1521) nazwał Chrystusa „bajką” (Cardinal Bembo: His Letters... [Kardynał Bembo: Jego Listy...], tamże).
Czego Kościół nie chce abyś wiedział?
Często podkreśla się, że chrześcijaństwo wyróżnia się spośród wszystkich innych religii, gdyż opiera się na pewnych zdarzeniach, które rzekomo miały miejsce w krótkim okresie czasu około 20 wieków temu. Opowieści te przedstawiono w Nowym Testamencie. Zgodnie z nowymi świadectwami jasne staje się, że nie reprezentują one historycznej rzeczywistości. Kościół zgadza się z tym, stwierdzając:
„Nasze pisane źródła wiedzy o początkach chrześcijaństwa i jego wczesnym rozwoju to głównie pisma Nowego Testamentu, których autentyczność musimy, w znacznym stopniu, przyjąć za pewnik” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom iii, s. 712).
Kościół czyni niezwykłe wyznania o Nowym Testamencie. Na przykład, omawiając pochodzenie tych pism „najwybitniejsze ciało akademickiej opinii, jakie kiedykolwiek się zebrało” (Catholic Encyclopedias, Preface) przyznaje, że Ewangelie „nie sięgają wstecz do pierwszego wieku ery chrześcijańskiej” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom vi, s. 137, ss. 655-6). To stwierdzenie jest sprzeczne z twierdzeniami duchowieństwa, że najwcześniejsze Ewangelie były stopniowo pisane w dekadach następujących po śmierci ewangelicznego Jezusa Chrystusa. W znaczącej uwadze na marginesie Kościół dalej przyznaje, że „ocalałe manuskrypty [Nowego Testamentu], faktycznie nie datują się wcześniej niż środek czwartego wieku naszej ery” (Catholic Encyclopedia, tamże, ss. 656-7). Jest to jakieś 350 lat po czasie, w którym według Kościoła Jezus Chrystus chodził po palestyńskich piaskach, no i tu prawdziwa historia początków chrześcijaństwa wpada w jedną z największych czarnych dziur historii. Jednakże istnieje powód, dla którego do czwartego wieku nie było Nowych Testamentów: nie były do tego czasu napisane i w tym kontekście znajdujemy dowody na największy przekręt wszechczasów.
Kompilację pism obecnie nazywanych Nowym Testamentem autoryzował brytyjski z urodzenia Konstantyn I Wielki (Flavius Constantinus, Constantine, pierwotnie Custennyn lub Custennin) (272-337). Po śmierci jego ojca w 306 r. Konstantyn został królem Brytanii, Galii i Hiszpanii, a potem, po serii zwycięskich bitew, cesarzem Rzymskiego Imperium. Chrześcijańscy historycy nie odnotowują wyraźnie zamieszania tamtych czasów i pozostawiają Konstantyna zawieszonego w pewnej pustce, wolnego od wszelkich ludzkich wydarzeń wokół niego. W rzeczywistości, jednym z głównych problemów Konstantyna był nieopanowany bałagan wśród kapłaństwa i ich wiara w licznych bogów. Większość współczesnych pisarzy chrześcijańskich zataja prawdę o rozwoju ich religii i ukrywa wysiłki Konstantyna w kierunku okiełznania nagannego charakteru kapłaństwa, których teraz nazywa się „Ojcami Kościoła” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom xiv, ss. 370-1). Powiedział on, że oni są ‘oszalali’ (Life of Constantine [Życie Konstantyna], przypisywane Eusebiusowi Pamphiliusowi z Cezarei, ok. 335, tom iii, s. 171; The Nicene and Post-Nicene Fathers [Nicejscy i post-nicejscy ojcowie], cytowane dalej jako N&PNF, przypisywane Św. Ambrożemu; wydawcy: Rev. Prof. D.D. Roberts i Principal L.L.D. James Donaldson, 1891, tom iv, s. 467). „Szczególny rodzaj głoszenia” praktykowanego przez nich był wyzwaniem dla ustalonego porządku religijnego (The Dictionary of Classical Mythology, Religion, Literature and Art [Słownik klasycznej mitologii, religii, literatury i sztuki], Oskar Seyffert, Gramercy, Nowy Jork, 1995, ss. 544-5). Starożytne zapisy ujawniają prawdziwą naturę kapłaństwa, zaś niski szacunek, jakim ich darzono, został subtelnie zatuszowany przez współczesnych chrześcijańskich historyków. W rzeczywistości, były to: „...najbardziej prostackie typy, nauczające dziwnych paradoksów. Otwarcie oświadczali, że nikt inny tylko ignorant jest godny wysłuchiwać ich dyskursów ... nigdy nie pojawiali się w kręgach ludzi światlejszych i lepszego gatunku, lecz zawsze starali się mieszać z ignorantami i ludźmi niekulturalnymi, włócząc się po targach i robiąc żarty ... szpikowali swoje cienkie książki starymi bajkami ... a jeszcze mniej rozumieją ... i piszą na papierze nonsensy ... i ciągle robią, nigdy nie kończąc” (Contra Celsum [Przeciw Celsusowi], Orygenes z Aleksandrii, ok. 251, Bk I, s. lxvii, Bk III, s. xliv, passim).
Grupy kapłaństwa stworzyły „wielu bogów i panów” (1 Kor. 8:5) i istniały liczne sekty religijne, każda z odmiennymi doktrynami (Gal. 1:6). Kapłańskie grupy ścierały się z powodu atrybutów swoich rozmaitych bogów a „ołtarz stawał przeciw ołtarzowi” w rywalizacji o słuchaczy (Optatus z Milevis, 1:15, 19, wczesny IV w.). Z punktu widzenia Konstantyna istniało kilka odłamów, z którymi trzeba było się liczyć. W tym godnym pożałowania okresie zamętu podjął się on zorganizowania religii, która obejmowała wszystko. W wieku rażącej ignorancji. Kiedy dziewięć dziesiątych ludzi Europy było analfabetami, ustabilizowanie rozbitych grup religijnych było tylko jednym z problemów Konstantyna. Ugrzecznione uogólnienie, które wielu historyków chętnie powtarza, że Konstantyn „skonsolidował religię chrześcijańską” i później przyznał jej „oficjalną tolerancję,” jest „sprzeczne z faktami historycznymi” i powinno zostać wymazane z naszej literatury na zawsze (Catholic Encyclopedia, red. Pecci, tom iii, s. 299, passim). Mówiąc wprost, w czasach Konstantyna nie było religii chrześcijańskiej a Kościół przyznaje, że opowieść o jego „nawróceniu” i „chrzcie” są „w pełni legendą” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom xiv, ss. 370-1).
Konstantyn „nigdy nie zdobył solidnej wiedzy teologicznej” i „w wielkiej mierze polegał na swoich doradcach w sprawach religii” (Catholic Encyclopedia, New Edition, tom xii, s. 576, passim). Według Euzebiusza (260-339) Konstantyn zauważył, że w odłamach kapłaństwa „spór narósł do tak poważnego stanu, że potrzebne jest energiczne działanie, aby ustanowić bardziej religijne państwo,” jednak nie potrafił doprowadzić rywalizujące odłamy religijne do ugody (Life of Constantine, tamże, ss. 26-8). Jego doradcy ostrzegali go, że religie kapłanów były „pozbawione podstaw” i wymagały oficjalnego ustabilizowania (tamże).
Konstantyn dostrzegł w tym pogmatwanym systemie fragmentarycznych dogmatów okazję do stworzenia nowej ujednoliconej religii państwowej, neutralnej w idei, i prawnego chronienia jej. Kiedy w 324 r. podbił Wschód, wysłał swojego hiszpańskiego doradcę, Osiusa z Córdoby, do Aleksandrii z listami do kilku biskupów nawołując ich do zawarcia ze sobą pokoju. Misja nie powiodła się i wtedy Konstantyn, prawdopodobnie za radą Osiusa, wydał dekret nakazujący wszystkim kapłanom i ich podwładnym „wsiąść na osły, muły i konie należące do wspólnoty i udanie się do miasta Nicea” w rzymskiej prowincji Bitynia w Azji Mniejszej [współczesny Iznik w Turcji]. Polecono im, aby zabrali ze sobą zeznania z nauk głoszonych motłochowi, „oprawione w skórę,” aby nie uległy uszkodzeniu w czasie długiej podróży, i po przybyciu do Nicei przekazali je Konstantynowi (The Catholic Dictionary [Słownik katolicki], Addis and Arnold, 1917, hasło „Council of Nicaea" [sobór nicejski]). Ich teksty liczyły „w sumie dwa tysiące dwieście trzydzieści jeden zwojów z mitami o bogach i zbawicielach oraz doktrynami głoszonymi przez tych kapłanów” (Life of Constantine, tamże, tom ii, s. 73; N&PNF, tamże, tom i, s. 518).
Pierwszy sobór nicejski i „zagubione zapisy”
W ten sposób zostało zwołane pierwsze w historii kościelne zgromadzenie, które dzisiaj znane jest jako sobór nicejski. Było to dziwaczne wydarzenie, które dostarcza wielu szczegółów o myśleniu wczesnego kleru i przedstawia wyraźny obraz intelektualnego klimatu panującego w tamtym czasie. To właśnie na tym zgromadzeniu narodziło się chrześcijaństwo, a konsekwencje decyzji tam podjętych są trudne do wymierzenia. Około cztery lata przed przewodniczeniem soborowi Konstantyn został inicjowany w religijnym zakonie Sol Invictus, jednym z dwóch prosperujących kultów, który uznawał Słońce jako jedynego Najwyższego Boga (ten drugi kult to perskiego pochodzenia mitraizm). W związku z czczeniem Słońca, polecił Euzebiuszowi zwołać pierwsze z trzech posiedzeń w dniu przesilenia letniego, 21 czerwca 325 r. (Catholic Encyclopedia, New Edition, tom i, s. 792), a „odbyło się ono w holu pałacu Osiusa” (Ecclesiastical History [Historia kościelna], Bishop Louis Dupin, Paris, 1686, tom i, s. 598). W materiałach z przebiegu konklawe kapłanów zebranych w Nicei, Sabinius, biskup Hereclei, który uczestniczył w synodzie, powiedział: „Z wyjątkiem samego Konstantyna i Eusebiusza Pamphilisa, była to zgraja analfabetów, prostych stworzeń, które nic nie rozumiały” (Secrets of the Christian Fathers [Tajemnice chrześcijańskich Ojców], Bishop J. W. Sergerus, 1685, 1897 reprint).
Jest to kolejne jasne przyznanie ignorancji i bezkrytycznej łatwowierności wczesnych duchownych. Dr Richard Watson (1737-1816), pozbawiony złudzeń chrześcijański historyk i kiedyś biskup Llandaff w Walii (1782), pisał o nich jako o „towarzystwie gadających od rzeczy idiotów” (An Apology for Christianity [Przeprosiny dla chrześcijaństwa], 1776, 1796 reprint; także: Theological Tracts [Traktaty teologiczne], dr Richard Watson, hasło „On Councils” [O soborach], tom 2, London, 1786, poprawiony reprint 1791). W oparciu o swoje dogłębne badania soborów Kościoła dr Watson wyciągnął wniosek, że „cały kler na soborze nicejskim był pod władaniem diabła, a zjazd składał się z najniższego motłochu i patronował najobrzydliwszej ohydzie” (An Apology for Christianity, tamże). Właśnie to infantylne ciało odpowiadało za powstanie nowej religii i teologiczne stworzenie postaci Jezusa Chrystusa.
Kościół przyznaje, że żywotne składniki materiałów konferencji nicejskiej są „dziwnie nieobecne w kanonach” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom iii, s. 160). Niebawem zobaczymy, co się z nimi stało. Jednakże, zgodnie z zachowanymi zapisami, Euzebiusz „zajmował pierwsze miejsce z prawej strony imperatora i wygłosił przemówienie inauguracyjne w imieniu imperatora” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom v, ss. 619-620). Na soborze nie było brytyjskich kapłanów, ale zjawiło się wielu delegatów z Grecji. „Siedemdziesięciu biskupów ze Wschodu” reprezentowało odłamy azjatyckie a niewielka liczba przybyła z innych rejonów (Ecclesiastical History, tamże). Caecilian z Kartaginy przybył z Afryki, Paphnutius z Teb – z Egiptu, Nicasius z Die (Dijon) – z Galii a Donnus z Stridon – z Panonii.
Właśnie na tym infantylnym zgromadzeniu, przy reprezentacji licznych kultów, 318 „biskupów, księży, diakonów, pod-diakonów, ministrantów i egzorcystów” zebrało się, by debatować i decydować o ujednoliconym systemie wiary, w którym był tylko jeden bóg (An Apology for Christianity, tamże). Przedtem wśród kapłanów krążyła ogromna rozmaitość „dzikich tekstów” (Catholic Encyclopedia, New Edition, „Gospel and Gospels” [Ewangelia Ewangelii]), a wspierały one wielką różnorodność wschodnich i zachodnich bogów i bogiń: Jowe, Jowisz, Salenus, Baal, Thor, Gade, Apollo, Juno, Aries, Taurus, Minerwa, Rhets, Mitra, Theo, Fragapatti, Atys, Durga, Indra, Neptun, Wulcan, Kriste, Agni, Krezus, Pelides, Huit, Hermes, Thulis, Tammuz, Eguptus, Iao, Aph, Saturn, Gitchens, Minos, Maximo, Hecla i Phernes (God's Book of Eskra [Boska księga Eskry], anon., rozdz. xlviii, akapit 36).
Do pierwszego soboru nicejskiego rzymska arystokracja oddawała cześć głównie dwóm greckim bogom – Apollo i Zeusowi – ale znakomita większość zwykłych ludzi ubóstwiało albo Juliusza Cezara, albo Mitrasa (zromanizowaną wersję perskiego Mitry). Cezar został deifikowany przez rzymski Senat po jego śmierci (15 marca 44 r.p.n.e.) a potem czczony jako „Boski Juliusz.” Do jego imienia został dodane słowo „Zbawiciel”, którego dosłowne znaczenie brzmiało „ten, który zasiewa nasienie,” tzn. był to bóg falliczny. Juliusz Cezar został okrzyknięty jako „Bóg przejawiony i uniwersalny Zbawiciel ludzkiego życia,” a jego następca August był nazywany „Bogiem przodków i Zbawicielem całej ludzkiej rasy” (Man and his Gods [Człowiek i jego bogowie], Homer Smith, Little, Brown & Co., Boston, 1952). Imperator Neron (54-68), którego pierwotne nazwisko to Lucius Domitius Ahenobarbus (37-68), został uwieczniony na jego monetach jako „Zbawiciel ludzkości” (tamże). Boski Juliusz jako Rzymski Zbawiciel i „Ojciec Imperium” przez rzymski motłoch przez ponad 300 lat był uznawany za „Boga.” To on widniał jako bóstwo w niektórych tekstach kapłanów, ale nie był uznawany w pismach Wchodu i Zachodu.
Zamiarem Konstantyna na Niceę było stworzenie nowego boga dla jego imperium, który zjednoczyłby wszystkie religijne odłamy wokół jednego bóstwa. Kapłanów poproszono o debatę i zdecydowanie, kim ich nowy bóg będzie. Delegaci przekonywali się wzajemnie, wyrażając osobiste motywy na włączenie określonych pism, które promowały co lepsze cechy ich własnych specjalnych bóstw. W trakcie zgromadzenia krzykliwe odłamy pogrążyły się w gorących debatach, z których wyłoniono 53 bogów do dalszej dyskusji. „Synod ciągle jeszcze nie wybrał Boga, dlatego postanowiono głosować, by rozstrzygnąć ten problem... To głosowanie trwało przez rok i pięć miesięcy” (God's Book of Eskra, przekł. Prof. S. L. MacGuire's, Salisbury, 1922, rozdz. xlviii, akapity 36, 41).
W końcu tego okresu na zgromadzenie ponownie przybył Konstantyn, by się przekonać, że kapłani nie uzgodnili nowego bóstwa, ale w głosowaniach zredukowali liczbę kandydatur do pięciu: Cezar, Kriszna, Mitra, Horus i Zeus (Historia Ecclesiastica, Euzebiusz, ok. 325). W Nicei Konstantyn miał głos decydujący i ostatecznie to on zdecydował za nich o nowym bogu. Aby włączyć brytyjskie odłamy, zarządził, aby połączyć imię wielkiego druidzkiego boga Hesusa z bogiem-zbawicielem Wschodu Kriszną (Kriszna to sanskrycki odpowiednik Chrystusa), tak więc Hesus Kriszna ma być oficjalnym imieniem nowego rzymskiego boga. Odbyło się głosowanie przez podniesienie ręki i większością głosów (161 do 157) przyjęto, że oba bóstwa staną się jednym Bogiem. Stosując się do utrwalonego zwyczaju pogan, Konstantyn wykorzystał oficjalne zgromadzenie i rzymski dekret apoteozy [wyniesienia do boskości], by legalnie deifikować dwa bóstwa jako jedno, a uczynił to poprzez demokratyczny konsensus. Nowy bóg został proklamowany i „oficjalnie” ratyfikowany przez Konstantyna (Acta Concilii Nicaeni [Dokumenty soboru nicejskiego], 1618). Ten czysto polityczny akt deifikacji skutecznie i legalnie posadowił Hesusa i Krisznę wśród bogów rzymskich jako pojedynczy kompozyt. Ten abstrakcyjny twór nadał ziemskie istnienie wymieszanym doktrynom nowej religii imperium; a ponieważ do około dziewiątego wieku w alfabetach nie było litery „J,” z czasem imię to wyewoluowało do „Jezus Chrystus.”
Jak stworzono Ewangelie
Potem Konstantyn kazał Euzebiuszowi zorganizować kompilację jednolitej kolekcji nowych pism opracowaną w oparciu o najważniejsze aspekty religijnych tekstów przedstawionych soborowi. Jego instrukcje to: „Przeszukaj te książki i cokolwiek w nich jest dobre, to zachowaj; ale cokolwiek jest złe, to odrzuć. Co jest dobre w jednej książce, połącz to z tym, co jest dobre w innej. To, co zostanie w ten sposób zebrane, będzie nazywane Księgą Ksiąg. I będzie to doktryną mojego ludu, którą zalecę wszystkim narodom po to, aby nie było już więcej wojen z powodu religii.” (God's Book of Eskra, tamże, rozdz. xlviii, akapit 31.)
„Zaskocz ich” – powiedział Konstantyn; „książki zostały napisane zgodnie z tym” (Life of Constantine, tom iv, ss. 36-39). Euzebiusz połączył „w jedno legendarne historie wszystkich religijnych doktryn świata,” biorąc za wzór standardowe mity o bogach zawarte w manuskryptach kapłanów. Łącząc nadprzyrodzone historie „bogów” Mitry i Kriszny z brytyjskimi wierzeniami połączył skutecznie głoszenia kapłanów Wschodu i Zachodu „w postać nowej uniwersalnej wiary” (ibid.). Konstantyn wierzył, że ten zlepek mitów zjednoczy odmienne i przeciwstawne religijne odłamy pod jedyną reprezentatywną opowieścią. Następnie Euzebiusz zorganizował skrybów, aby wyprodukowali „pięćdziesiąt okazałych kopii ... napisanych na pergaminie w sposób czytelny i w wygodnej przenośnej postaci, starannie i artystycznie wykończonych przez profesjonalnych skrybów” (tamże). „Te polecenia” – powiedział Euzebiusz – „zostały niezwłocznie wykonane ... posłaliśmy mu [Konstantynowi] wspaniale i kunsztownie oprawione tomy w potrójnej i poczwórnej formie” (Life of Constantine, tom iv, s. 36). Były to „Nowe Świadectwa [ang. Testimonies]” i jest to pierwsza wzmianka (ok. 331) Nowego Testamentu w materiałach historycznych.
Po spełnieniu poleceń Konstantyna, zarządził on, aby Nowe Świadectwa były odtąd nazywane „słowem rzymskiego Boga Zbawiciela” (Life of Constantine, tom iii, s. 29) i były oficjalnymi tekstami dla wszystkich kapłanów głoszących kazania w Imperium Rzymskim. Następnie wydał rozporządzenie, aby wcześniejsze manuskrypty kapłanów i zapisy z synodu zostały „spalone” i oświadczył, że „każdy, kto będzie ukrywał tamte pisma, będzie strącony ze swoich barków” (ścięty) (tamże). Jak wskazują źródła historyczne, pisma kapłanów sprzed soboru w Nicei przepadły, zachowały się tylko pewne fragmenty.
Przetrwały również niektóre zapisy z soboru. Dostarczają one niepokojących implikacji dla Kościoła. Niektóre ze starych dokumentów mówią, że pierwszy sobór nicejski zakończył się w połowie listopada 326 r., podczas gdy inne mówią, że walka o ustalenie boga była tak zażarta, że przeciągnęła się „na cztery lata i siedem miesięcy,” poczynając od czerwca 325 r. (Secrets of the Christian Fathers, tamże). Niezależnie kiedy się skończyła, dzikość i gwałtowność, jakie jej towarzyszyły, zostały ukryte pod pretensjonalnym tytułem „Wielki i Święty Synod,” przypisanym zgromadzeniu przez Kościół w XVII w. Wcześniej, jednak, duchowni wyrażali inną opinię.
Drugi synod nicejski w latach 786-787 potępił pierwszy synod nicejski jako „synod głupców i szaleńców” i dążył do anulowania „decyzji podjętych przez ludzi o zaburzonych mózgach” (History of the Christian Church, H. H. Milman, DD, 1871). Jeśli poczyta się dokumenty drugiego soboru nicejskiego i zwróci uwagę na wzmianki „przerażeni biskupi” i „żołdactwo” konieczne do „poskromienia obrad,” określenie „głupcy i szaleńcy” jawi się przykładem przygadywania kotła garnkowi.
Konstantyn zmarł w 337 r., a jego wprowadzenie wierzeń obecnie nazywanych pogańskimi do nowego systemu religijnego przyniosło wiele nawróceń. Później pisarze Kościoła uczynili z niego „wielkiego orędownika chrześcijaństwa,” któremu nadał „status legalnej religii Imperium Rzymskiego” (Encyclopedia of the Roman Empire, Matthew Bunson, Facts on File, New York, 1994, s. 86). Świadectwa historyczne pokazują, że takie postawienie sprawy jest błędne, gdyż to właśnie „własny interes” skłonił go do stworzenia chrześcijaństwa (A Smaller Classical Dictionary [Mniejszy słownik klasyczny], J. M. Dent, London, 1910, s. 161). Ale do XV w. nie było ono nazywane „chrześcijaństwem” (How The Great Pan Died [Jak umarł Wielki Pan], Profesor Edmond S. Bordeaux [watykański archiwista], Mille Meditations, USA, MCMLXVIII, ss. 45-7).
Z kolejnymi wiekami Nowe Świadectwa Konstantyna zostały rozwinięte, dodano „interpolacje” i włączono inne pisma (Catholic Encyclopedia, red.Farley, tom vi, ss. 135-137; także: red.Pecci, tom ii, ss. 121-122). Na przykład, w 397 r. Jan „złotousty” Chryzostom zrestrukturyzował pisma Apoloniusza z Tyany, wędrownego mędrca z pierwszego wieku, i uczynił z nich część Nowych Świadectw (Secrets of the Christian Fathers, tamże). Zlatynizowane imię Apoloniusz to Paweł (A Latin-English Dictionary, J. T. White i J. E. Riddle, Ginn & Heath, Boston, 1880), a Kościół dzisiaj nazywa te pisma Listami Pawła. Osobisty pomocnik Apoloniusza, Damis, asyryjski skryba, jest Demasem w Nowym Testamencie (2 Tym. 4:10).
Hierarchia Kościoła zna prawdę o pochodzeniu Listów, gdyż kardynał Bembo (zm. 1547), sekretarz papieża Leona X (zm. 1521), radził swojemu współpracownikowi, kardynałowi Sadoleto, aby nie brać ich pod uwagę, mówiąc: „odrzuć te bezwartościowe rzeczy, gdyż takie absurdalności nie przystoją poważnemu człowiekowi; one zostały wprowadzone na scenę później przez chytry głos z nieba” (Cardinal Bembo: His Letters and Comments on Pope Leo X [Kardynał Bembo: Jego listy i komentarze na temat papieża Leona X], A. L. Collins, London, 1842 reprint).
Kościół przyznaje, że Listy Pawła są fałszem, stwierdzając: „Nawet autentyczne Listy zostały bardzo zmienione przez wstawianie nowych treści w celu nadania wagi osobistym poglądom autora” (Catholic Encyclopedia, red.Farley, tom vii, s. 645). Podobnie, św. Hieronim (zm. 420) oświadczył, że Dzieje Apostolskie, piąta księga Nowego Testamentu, też zostały „fałszywie napisane” („The Letters of Jerome” [Listy Hieronima], Library of the Fathers, Oxford Movement, 1833-45, tom v, s. 445).
Szokujące odkrycie starożytnej Biblii
Później Nowy Testament przekształcił się w dzieło przesadnej kapłańskiej propagandy, a Kościół twierdził, że zawiera ono zapis interwencji boskiego Jezusa Chrystusa w sprawy ziemskie. Jednakże, spektakularne odkrycie w odległym egipskim klasztorze ujawniło światu rozmiary późniejszych zafałszowań pism chrześcijańskich, które same były jedynie „zbiorem legendarnych historii” (Encyclopédie, Diderot, 1759). 4 lutego 1859 r. w piecowym pomieszczeniu Klasztoru św. Katarzyny na górze Synaj odkryto 346 kartek starożytnego kodeksu, a jego zawartość wstrząsnęła całym chrześcijańskim światem. Wraz z innymi starymi kodeksami miał być spalony w piecu, aby zimą zapewnić ciepło mieszkańcom klasztoru. Napisany greką na oślich skórach, zawierał zarówno Stary jak i Nowy Testament; później archeolodzy określili jego powstanie na około 380 r. Kodeks został odkryty przez dr Constantina von Tischendorfa (1815-1874), błyskotliwego i pobożnego niemieckiego badacza Biblii; nazwał on go Sinaiticus, Biblią Synajską. Tischendorf był profesorem teologii i całe swoje życie poświęcił pochodzeniu Nowego Testamentu. Pragnienie przeczytania wszystkich starych pism chrześcijańskich pchnęło go do dalekiej podróży na wielbłądach do Klasztoru św. Katarzyny.
W swoim życiu Tischendorf miał dostęp do innych powszechnie dostępnych starych Biblii, takich jak Biblia Aleksandryjska (albo Alexandrinus), uznawana za drugą z najstarszych na świecie. Nazwano ją tak, gdyż w 1627 r. została zabrana z Aleksandrii do Brytanii i podarowana królowi Karolowi I (1600-1649). Dzisiaj jest wystawiona obok najstarszej znanej Biblii, Sinaiticus, w British Library w Londynie. W swych badaniach Tischendorf miał też dostęp do Vaticanus, Biblii Watykańskiej, trzeciej najstarszej Biblii na świecie i datowanej na połowę VI w. (The Various Versions of the Bible [Różne wersje Biblii], dr Constantin von Tischendorf, 1874, dostępne w British Library). Była przechowywana w zamknięciu w wewnętrznej bibliotece Watykanu. Tischendorf zabiegał o możliwość sporządzenia ręcznych notatek, ale jego prośba została odrzucona. Jednakże, gdy jego strażnik miał przerwy na odpoczynek, Tischendorf zapisywał fragmenty do porównań na swojej dłoni, a czasami na paznokciach („Are Our Gospels Genuine or Not?” [Czy nasze Ewangelie są autentyczne, czy nie], dr Constantin von Tischendorf, wykład, 1869, dostępny w British Library).
Dzisiaj istnieje kilka innych Biblii napisanych w różnych językach w piątym i szóstym wieku, np. Syriacus, Cantabrigiensis (Bezae), Sarravianus i Marchalianus.
Dreszcz strachu przeszedł przez chrześcijaństwo w ostatnim ćwierćwieczu XIX w., kiedy opublikowano angielskojęzyczne wersje Biblii Synajskiej. Na ich stronach są informacje kwestionujące twierdzenia chrześcijaństwa o historyczności. Chrześcijanie otrzymali niepodważalne dowody o umyślnym fałszowaniu we wszystkich współczesnych Nowych Testamentach. Nowy Testament Biblii Synajskiej był tak różny od wersji wtedy publikowanych, że Kościół gniewnie próbował unieważnić te radykalne nowe dowody, które podważały samo jego istnienie. W serii artykułów opublikowanych w London Quarterly Review [Londyński Przegląd Kwartalny] w 1883 r. John W. Burgon, Dziekan Chichesteru, wykorzystał wszelkie dostępne mu figury retoryczne do ataku na ‘sinaiticusową,’ wcześniejszą i przeciwstawną historię Jezusa Chrystusa, pisząc, że „...bez cienia wątpliwości, Sinaiticus jest skandalicznie zepsuty ... przedstawia najbardziej haniebnie okaleczone teksty, których nigdzie indziej nie da się znaleźć; w jakimś procesie stały się one składnicą największej liczby sfabrykowanych lektur, dawnych omyłek i celowych wypaczeń prawd, które można znaleźć w każdej znanej kopii słowa Bożego.” Zmartwienie dziekana Burgona wynika ze sprzeczności aspektów historii ewangelicznych wydawanych w jego czasach, które rozwinęły się do tego stanu w wyniku przez wieki trwającego majstrowania z materią i tak już w samym punkcie wyjścia niehistorycznego dokumentu.
Rewelacje nadfioletowych testów
W 1933 r. Muzeum Brytyjskie (British Museum) w Londynie zakupiło Biblię Synajską od rządu Sowieckiego za 100000 £, z czego 65000 £ pochodziło z datków publicznych. Przed nabyciem Biblia ta była wystawiona w Rosji w Carskiej Bibliotece w St Petersburgu i „niewielu uczonych rzuciło na nią okiem” (The Daily Telegraph and Morning Post 11 stycznia 1938 r., s. 3). Gdy została wystawiona w 1933 r. jako „najstarsza Biblia świata” (tamże), stała się centrum pielgrzymek nie mających sobie równych w historii Muzeum Brytyjskiego.
Zanim podsumuję jej konfliktowość, należy zauważyć, że ten stary kodeks w żadnym wypadku nie jest wiarygodnym wprowadzeniem do studiów Nowego Testamentu, gdyż zawiera przeobfitość błędów i poważne przeredagowania. Te nieprawidłowości zostały obnażone w wyniku miesięcy testów za pomocą światła nadfioletowego prowadzonych w Muzeum Brytyjskim w połowie lat 1930-tych. Wyniki tych badań ujawniły zamianę licznych ustępów przez przynajmniej dziewięciu różnych redaktorów. Zdjęcia wykonane podczas testów wykazały, że barwnik atramentu zachował się głęboko w porach skóry. Pierwotne słowa dało się odczytać w świetle nadfioletowym. Każdy, kto chce zapoznać się z wynikami testów, powinien sięgnąć po książkę napisaną przez badaczy, którzy wykonali tę analizę – kustoszy Departamentu Manuskryptów w Muzeum Brytyjskim (Scribes and Correctors of the Codex Sinaiticus [Pisarze i korektorzy kodeksu Sinaiticus], H. J. M. Milne i T. C. Skeat, British Museum, London, 1938).
Fałszerstwa w Ewangeliach
Gdy porówna się Nowy Testament i Biblię Synajską z współczesnym Nowym Testamentem można zidentyfikować zawrotną liczbę 14800 redakcyjnych zmian. Poprawki te można rozpoznać poprzez proste porównania, które każdy może i powinien wykonać. Poważne studia początków chrześcijaństwa muszą być oparte na Nowym Testamencie Biblii Synajskiej, a nie współczesnych wydaniach.
Ważny jest fakt, że Sinaiticus zawiera trzy Ewangelie później odrzucone: Pasterz z Hermas (napisana przez dwa wskrzeszone duchy, Charinus i Lenthius), Pismo Barnaby (Barnabasa) i Ody Solomona. Brak miejsca nie pozwala na szczegółowe omówienie tych dziwacznych pism, ani na dyskusję dylematów związanych z różnicami w tłumaczeniach.
Współczesne Biblie to piąte tłumaczenia z tłumaczeń poczynając od wczesnych wydań, a zagorzałe spory między tłumaczami dotyczą różnych interpretacji ponad 5000 starożytnych słów. Jednakże, to co wprawia w zakłopotanie Kościół jest to, czego nie ma w tej starej Biblii, a niniejszy artykuł omawia tylko kilka z tych braków. Jeden z rażących przykładów jest subtelnie ukazany w Encyclopaedia Biblica (Adam & Charles Black, London, 1899, tom iii, s. 3344), gdzie Kościół wyjawia swoją wiedzę o pominięciach w starych Bibliach, mówiąc: „Od dawna i często zauważano, że, tak jak Paweł, nawet najwcześniejsze Ewangelie nic nie wiedziały o cudownym narodzeniu się Zbawiciela.” To dlatego, że nigdy nie było narodzenia z dziewicy.
Jest oczywiste, że gdy Euzebiusz zebrał skrybów, aby przepisywali Nowe Świadectwa, najpierw przygotował pojedynczy dokument, który stanowił przykład czy też kopię-matkę. Dzisiaj nazywa się ją Ewangelią Marka, a Kościół przyznaje, że była to „pierwsza napisana Ewangelia” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom vi, s. 657), chociaż dzisiaj w Nowym Testamencie pojawia się jako druga. Skryby Ewangelii Mateusza i Łukasza polegali na pismach Marka jako źródle i podstawie swoich kompilacji. Ewangelia Jana jest niezależna od tych pism, a teoria z końca XV w., mówiąca, że była napisana później dla poparcia pism wcześniejszych, jest prawdziwa (The Crucifixion of Truth [Ukrzyżowanie prawdy], Tony Bushby, Joshua Books, 2004, ss. 33-40).
Zatem, Ewangelia Marka w Biblii Synajskiej zawiera historycznie „pierwszą” opowieść o Jezusie Chrystusie i jest to zupełnie różne niż to, co znajdujemy we współczesnych Bibliach. Zaczyna się od Jezusa „w wieku około trzydziestu lat” (Marka 1:9) i nic nie mówi o Maryi, dziewiczych narodzinach ani o masowym zabijaniu małych chłopców przez Heroda. Na początku tego tekstu nie pojawiają się słowa opisujące Jezusa Chrystusa jako „syna Bożego”, tak jak we współczesnych wydaniach (Mark 1:1); nie ma też tam ani w żadnej starej Biblii przytaczanych obecnie linii rodowych śledzących „mesjańską linię krwi” wstecz aż do króla Dawida, jak to robią dzisiejsze tzw. „mesjańskie proroctwa” (jest ich 51). Biblia Synajska zawiera sprzeczną wersję zdarzeń towarzyszących „wskrzeszeniu Łazarza” i ujawnia niezwykłe pominięcie, które później stało się centralną doktryną wiary chrześcijańskiej: pojawień Jezusa Chrystusa po zmartwychwstaniu i jego wniebowstąpienia. W żadnej dawnej Ewangelii Marka nie odnotowano nadprzyrodzonego pojawienia się zmartwychwstałego Jezusa Chrystusa, ale teraz we współczesnej Biblii występuje opis zawierający ponad 500 słów (Marka 16:9-20).
Mimo mnóstwa dalekosiężnych samousprawiedliwień kościelnych apologetów, nie ma jednomyślności opinii chrześcijańskiej w związku z brakiem odniesień do „zmartwychwstania” w dawnych ewangelicznych relacjach tej historii. W Biblii Synajskiej nie tylko brakuje tych opisów, ale nie ma ich w Biblii Aleksandryjskiej, Biblii Watykańskiej, Biblii Bezae i w dawnym łacińskim manuskrypcie Marka, przez analityków oznaczanym jako „K.” Nie ma ich też w najstarszej armeńskiej wersji Nowego Testamentu, w manuskryptach wersji etiopskiej z VI w. i w Bibliach anglosaksońskich z IX w. Jednak niektóre XII-wieczne Ewangelie mają wersety o zmartwychwstaniu obramowane gwiazdkami, używanymi przez skrybów do wskazywania fałszywych fragmentów w dokumentach literackich.
Kościół utrzymuje, że „zmartwychwstanie jest fundamentalnym argumentem naszej chrześcijańskiej wiary” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom xii, s. 792), a jednak w żadnej wcześniejszej Ewangelii Marka nie ma zapisów o nadprzyrodzonym ukazaniu się Jezusa Chrystusa. Zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Jezusa Chrystusa jest sine qua non („bez czego, nic”) chrześcijaństwa (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom xii, s. 792), co jest potwierdzone przez słowa przypisywane Pawłowi: „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, wasza wiara jest daremna” (1 Kor. 15:17). Wersety o zmartwychwstaniu w dzisiejszych Ewangeliach powszechnie uważa się za fałszerstwa i Kościół zgadza się z tym, mówiąc: „trzeba przyznać, że zakończenie Marka nie jest autentyczne ... prawie cała ta sekcja jest późniejszą kompilacją” (Encyclopaedia Biblica, tom ii, s. 1880, tom iii, ss. 1767, 1781; także: Catholic Encyclopedia, tom iii, pod nagłówkiem "The Evidence of its Spuriousness" [Dowody nieprawdziwości]; Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom iii, ss. 274-9 pod nagłówkiem "Canons"). Jednak, niezrażony tym Kościół przyjął to fałszerstwo do swoich dogmatów i uczynił zeń podstawę chrześcijaństwa. Ten trend fikcyjnych opowieści o zmartwychwstaniu trwa dalej. Ostatni rozdział Ewangelii Jana (21) jest fałszerstwem z VI wieku – jest całkowicie poświęcony opisowi Jezusa zmartwychwstałego dla jego uczniów. Kościół przyznaje: „Jedyny wniosek, jaki można z tego wyciągnąć to to, że 21-szy rozdział został później dodany i dlatego należy go traktować jako dodatek do tej Ewangelii” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom viii, ss. 441-442; New Catholic Encyclopedia (NCE), "Gospel of John", s. 1080; także: NCE, tom xii, s. 407).
„Wielkie wtrącenie” i „Wielkie pominięcie”
Współczesne wersje Ewangelii Łukasza zawierają zawrotne 10000 słów więcej niż ta sama Ewangelia w Biblii Synajskiej. Sześć słów mówi o Jezusie „i wzniósł się do nieba,” ale takie stwierdzenie nie pojawia się nigdzie w żadnej z najstarszych Ewangelii Łukasza, które są dzisiaj dostępne ("Three Early Doctrinal Modifications of the Text of the Gospels" [Trzy wczesne doktrynalne modyfikacje tekstów Ewangelii], F. C. Conybeare, The Hibbert Journal, London, tom 1, No. 1, Oct. 1902, ss. 96-113). Dawne wersje nie potwierdzają współczesnych opisów wniebowstąpienia Jezusa Chrystusa, a to zafałszowanie jasno wskazuje na zamierzone oszustwo.
Dzisiaj Ewangelia Łukasza jest najdłuższa z czterech kanonicznych, gdyż teraz zawiera „Wielkie wtrącenie,” zdumiewające XV-wieczne dodanie około 8500 słów (Łukasza 9:51-18:14). Dołożenie tych falsyfikatów do tej Ewangelii zdumiewa współczesnych chrześcijańskich analityków. Kościół mówi o nich: „Charakter tych fragmentów czyni wnioski z nich wyciągane ryzykownymi” (Catholic Encyclopedia, red. Pecci, tom ii, s. 407).
Równie niezwykłe jest to, że najstarsze Ewangelie Łukasza nie zawierają wersetów od 6:45 do 8:26, znane w kręgach duchowieństwa jako „Wielkie pominięcie,” które dotyczy 1547 słów. W dzisiejszych wersjach ta dziura została „zatkana” ustępami z innych Ewangelii. Dr Tischendorf stwierdził, że trzy akapity dotyczące Ostatniej Wieczerzy z nowszych wersji Ewangelii Łukasza pojawiły się w XV w., ale Kościół ciągle rozpowszechnia Ewangelie jako nie skażone „słowo Boga” ("Are Our Gospels Genuine or Not?", tamże)
„Indeks usunięć”
Tak jak w przypadku Nowego Testamentu, równie destrukcyjne były zmiany w pismach wczesnych „Ojców Kościoła,” które zostały zmodyfikowane podczas kopiowania na przestrzeni wieków, a wiele fragmentów zostało celowo napisanych na nowo lub usuniętych.
Przyjmując dekrety Soboru w Trencie (1545-63), Kościół później rozszerzył proces wymazywania i zarządził przygotowanie specjalnej listy konkretnych informacji do usunięcia z wczesnych pism chrześcijańskich (Delineation of Roman Catholicism [Zarys rzymskiego katolicyzmu], Rev. Charles Elliott, DD, G. Lane & P. P. Sandford, New York, 1842, s. 89; także: The Vatican Censors [Cenzorzy Watykanu], Profesor Peter Elmsley, Oxford, s. 327, brak roku pub.).
W 1562 r. Watykan ustanowił specjalne biuro cenzury nazywane Index Expurgatorius. Jego celem były zabranianie publikacji „błędnych fragmentów pism wczesnych Ojców Kościoła,” które były sprzeczne ze współczesną doktryną.
Gdy watykańscy archiwiści natykali się na „prawdziwe kopie Ojców, poprawiali je zgodnie z Indeksem usunięć” (Index Expurgatorius Vaticanus, red. R. Gibbings , Dublin, 1837; The Literary Policy of the Church of Rome [Literaturowa polityka Kościoła Rzymu], Joseph Mendham, J. Duncan, London, 1830, 2-gie wyd., 1840; The Vatican Censors, tamże, s. 328).
Dla nas ważny jest fakt, że Encyclopaedia Biblica ujawnia, iż około 1200 lat chrześcijańskiej historii jest nieznane: „Niestety, przed rokiem 1198 wydane zostało tylko kilka zapisów [Kościoła].” Nie przypadkiem w tym samym roku (1198) papież Innocenty III (1198-1216) zabronił udostępniania wszystkich zapisów wcześniejszej historii Kościoła poprzez ustanowienie Tajnych Archiwów (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom xv, s. 287). Jakieś siedem i pół wieku później, po spędzeniu kilku lat w tych Archiwach, Profesor Edmond S. Bordeaux napisał How The Great Pan Died [Jak umarł Wielki Pan]. W rozdziale zatytułowanym „The Whole of Church History is Nothing but a Retroactive Fabrication” [Cała historia Kościoła to nic tylko działające wstecz fabrykowanie] napisał m.in.:
„Kościół nadał wcześniejsze daty wszystkim późniejszym pracom – niektóre z nich były nowo napisane, niektóre poprawione, a niektóre sfałszowane – które zawierały ostateczną jego historię ... technika polegała na zabiegach powodujących, że znacznie późniejsze prace napisane przez pisarzy Kościoła jawiły się jakoby były sporządzone o wiele wcześniej, tak by mogły stać się dowodami z pierwszego, drugiego i trzeciego wieku” (How The Great Pan Died, tamże, s. 46).
Odkrycia Profesora Bordeaux wspiera fakt, że w 1587 r. papież Sykstus V (1585-90) ustanowił oficjalny watykański wydział publikacji i osobiście powiedział: „Historia Kościoła będzie teraz ustalona ... postaramy się wydrukować nasze własne opracowanie” (Encyclopédie, Diderot, 1759). Zapiski Watykanu ujawniają też, że Sykstus V spędził 18 miesięcy swojego życia jako papież, osobiście pisząc nową Biblię, po czym wprowadził do katolicyzmu „Nowe nauczanie” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom v, s. 442, tom xv, s. 376). Dowody, że Kościół napisał swoją własną historię znajdują się w Encyklopedii Diderota i ujawnia ona powód dlaczego papież Klemens XIII (1758-69) nakazał zniszczyć wszystkie tomy zaraz po publikacji w 1759 r.
Autorzy Ewangelii obnażeni jako oszuści
Jest jeszcze coś innego w tym scenariuszu i jest to zapisane w Encyklopedii Katolickiej (Catholic Encyclopedia). Nastawienie kleru można zrozumieć zauważając, że sam Kościół przyznaje, iż nie wie, kto napisał jego Ewangelie i Listy, wyznając, że wszystkie 27 pism Nowego Testamentu pojawiło się anonimowo.
„Wychodzi więc na to, że obecnych tytułów Ewangelii nie da się powiązać z ewangelistami ... są one [pisma Nowego Testamentu] podawane z tytułami [z imionami domniemanych autorów], które, jakkolwiek stare, nie wywodzą się od poszczególnych autorów” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom vi, ss. 655-6).
Kościół utrzymuje, że „tytuły Ewangelii nie miały wskazywać autorstwa,” dodając, że „nagłówki ... zostały do nich dołożone” (Catholic Encyclopedia, red. Farley, tom i, s. 117, tom vi, ss. 655, 656). Zatem, nie są to Ewangelie „według Mateusza, Marka, Łukasza i Jana,” jak się publicznie stwierdza. Wyznanie to ujawnia, że nie ma autentycznych Ewangelii apostolskich i że właśnie te niejasne pisma Kościoła dzisiaj ucieleśniają fundamenty i słupy nośne powstania chrześcijaństwa i jego wiary. Konsekwencje tego są fatalne dla aspiracji do Boskiego pochodzenia całego Nowego Testamentu i demaskują teksty chrześcijańskie jako nie mające żadnego specjalnego autorytetu. Sfabrykowane Ewangelie przez wieki nosiły nadany im przez Kościół certyfikat autentyczności, a obecnie uznany przez niego samego za fałszywy, co stanowi dowód, że pisma chrześcijańskie są w całości błędne.
Po latach badań poświęconych Nowemu Testamentowi dr Tischendorf wyraził wielki niepokój z powodu różnic między najstarszymi i najnowszymi Ewangeliami i trudno było mu zrozumieć „...jak skryby mogli sobie pozwolić wprowadzać tu i tam zmiany, które nie były po prostu zmianami słownictwa, ale miały materialny wpływ na samo znaczenie i, co jest jeszcze gorsze, nie wzdrygali się przed wycinaniem fragmentów lub wstawianiem nowych treści” (Alterations to the Sinai Bible [Zmiany w Biblii Synajskiej], dr Constantin von Tischendorf, 1863, dostępne w British Library, London).
Po latach sprawdzania ważności tego sfabrykowanej natury Nowego Testamentu dr Tischendorf wyznał, że współczesne edycje „zostały zmienione w wielu miejscach” i „nie są do zaakceptowania jako prawdziwe” (When Were Our Gospels Written? [Kiedy nasze Ewangelie zostały napisane?], dr Constantin von Tischendorf, 1865, British Library, London).
Czym więc jest chrześcijaństwo?
Rodzi się ważne pytanie: skoro Nowy Testament nie jest historyczny, czym on jest?
Dr Tischendorf dał część odpowiedzi, gdy w swoich krytycznych zapiskach na temat Biblii Synajskiej liczących 15000 stron napisał, że „wydaje się, że osobę Jezusa Chrystusa uczyniono narratorem wielu religii.” Wyjaśnia to w jaki sposób relacje z hinduskiej starożytnej epopei Mahabharata pojawiły się dosłownie w dzisiejszych Ewangeliach (np.: Mat. 1:25, 2:11, 8:1-4, 9:1-8, 9:18-26) i dlaczego Phenomena greckiego męża stanu Aratusa z Sicyon (271-213 p.n.e.) znajdują się w Nowym Testamencie.
W Ewangeliach znajdują się także wyjątki z Hymnu do Zeusa napisanego przez greckiego filozofa Cleanthesa (ok. 331-232 BC), podobnie jak 207 słów z Thais Menandera (ok. 343-291), jednego z „siedmiu mędrców” Grecji. Cytaty półlegendarnego greckiego poety Epimenidesa (VII lub VI w.p.n.e.) włożono w usta Jezusa Chrystusa, a w Nowym Testamencie przedrukowano siedem ustępów z dziwnej Ody Jowisza (ok. 150 r.p.n.e.; autor nieznany).
Wyznanie Tischendorfa wspierają też watykańskie odkrycia Profesora Bordeaux, które ujawniły alegorię Jezusa Chrystusa wyprowadzoną z baśni o Mitrze, boskim synu Boga (Ahura Mazdy) i mesjaszu pierwszych królów Imperium Perskiego około 400 r.p.n.e. W jego narodzinach w grocie brali udział magowie [zoroastryjscy kapłani starożytnej Persji], którzy szli za gwiazdą ze wschodu. Przynieśli oni „dary złota, kadzidła i mirry” (jak u Mat. 2:11), a noworodka wielbili pasterze. Urodził się w mitraicznym czepku, który papieże imitowali w różnych wzorach aż do XV w.
Mitra, będąc jednym z trójcy, stał na skale, symbolu fundamentów jego religii, i był namaszczony miodem. Po ostatniej wieczerzy z Heliosem i 11 innymi towarzyszami, Mitra został ukrzyżowany, zawinięty w płótno, umieszczony w skalnym grobowcu i zmartwychwstał trzeciego dnia albo około 25 marca (podczas pełni Księżyca w pobliżu wiosennej równonocy), w czasie dzisiaj nazywanym Wielkanocą [ang. Easter, czyt. Ister] od babilońskiej bogini Isztar). Główną doktryną mitraizmu była pełna ognia destrukcja wszechświata, czas, w którym Mitra obiecał osobiście powrócić na Ziemię i uratować godne tego dusze. Wielbiciele Mitry raczyli się w komunijnej uczcie z chleba i wina, uroczystości podobnej do chrześcijańskiej Eucharystii, która jednak poprzedzała tą ostatnią o więcej niż cztery wieki.
Chrześcijaństwo jest adaptacją mitraizmu zespoloną z druidycznymi zasadami Culdee [członkowie ascetycznych społeczności z terenów dzisiejszych wysp brytyjskich], pewnymi egipskimi elementami (przedchrześcijańska Księga Objawień [Apokalipsa] była pierwotnie nazywana Misteriami Ozyrysa i Izis), greckiej filozofii i różnymi aspektami hinduizmu.
Dlaczego nie ma zapisów o Jezusie Chrystusie?
W żadnym uznanym religijnym czy historycznym piśmie skompilowanym między początkiem I w. i daleko w głąb IV w. nie da się znaleźć żadnego odniesienia do Jezusa Chrystusa ani do spektakularnych zdarzeń, jakie według Kościoła towarzyszyły jego życiu. Następujące potwierdzenie pochodzi od Frederica Farrara (1831-1903) z Trinity College w Cambridge:
„To zadziwiające, że historia nie zachowała dla nas ani jednego pewnego lub konkretnego powiedzenia lub okoliczności z życia Zbawiciela ludzkości ... nie istnieje żadne stwierdzenie w całej historii, które mówiłoby, że ktokolwiek widział Jezusa lub rozmawiał z nim. Nic w historii nie jest bardziej zdumiewające niż milczenie współczesnych pisarzy o zdarzeniach przekazywanych w czterech Ewangeliach” (The Life of Christ [Życie Chrystusa], Frederic W. Farrar, Cassell, London, 1874).
Sytuacja ta wynika ze sprzeczności między przekazami historycznymi i Nowego Testamentu. Oto jak skomentował to dr Tischendorf:
„Musimy otwarcie przyznać, że nie mamy żadnego źródła informacji w sprawie życia Jezusa Chrystusa poza pismami kościelnymi skompilowanymi w IV w.” (Codex Sinaiticus, dr Constantin von Tischendorf, British Library, London).
Istnieje wytłumaczenie tej setki lat trwającej ciszy: budowanie chrześcijaństwa nie zaczęło się wcześniej niż po pierwszej ćwiartce IV w. Właśnie dlatego papież Leon X (zm. 1521) nazwał Chrystusa „bajką” (Cardinal Bembo: His Letters... [Kardynał Bembo: Jego Listy...], tamże).
Etykiety:
Ateizm
piątek, 29 marca 2013
Wanda Nowicka - Premier przeciwny związkom partnerskim
Zmieniła się retoryka Premiera dotycząca związków partnerskich, który w radiu TOK FM, pytany o dalsze losy ustawy, odpowiedział wymijająco, koncentrując się wyłącznie na związkach homoseksualnych i podkreślając, że nasze społeczeństwo nie jest jeszcze gotowe na tak radykalne zmiany w postaci legalizacji związków homoseksualnych. Tymczasem związki partnerskie to dużo szersze pojęcie niż wyłącznie związki homoseksualne, które oczywiście tak samo, jak każde inne zasługują na aprobatę, szacunek i równe prawa.
Odnoszę wrażenie, że jest to świadomy zabieg stylistyczny ze strony Premiera, który zaczyna subtelnie wycofywać się ze swojego poparcia dla związków partnerskich, próbując ograniczyć je wyłącznie do problemów par homoseksualnych, podczas gdy związek partnerski tak samo dotyczyć może osób homoseksualnych, jak i heteroseksualnych. Struktura naszego społeczeństwa wyraźnie wskazuje, że zmiany obyczajowe już się dokonały, ludzie żyją i zakładają rodziny zarówno w oparciu o tradycyjny model małżeństwa, jak i żyjąc w związkach nieformalnych. Każda z tych form jest tak samo wartościowa i zasługuje na stosowanie wobec niej równych zasad.
Okazuje się, że Donald Tusk nie jest już tak jednoznacznym zwolennikiem legalizacji związków partnerskich, łagodzi spór z Gowinem w tej sprawie i zajmuje dużo bardziej zachowawcze, żeby nie powiedzieć lekceważące, stanowisko niż miało to miejsce podczas debaty nad ustawami o związkach partnerskich.
Ze zmiennej postawy Premiera wobec związków partnerskich można niestety wyczytać pewną prawidłowość. W czasie, gdy pojawiła się informacja o formowaniu nowej lewicy, pod hasłem Europa +, Donald Tusk w obawie przed utratą bardziej liberalnej i nowoczesnej części elektoratu, poparł ideę związków partnerskich. Opowiedział się wówczas wyraźnie przeciw polityce Gowina w tym zakresie i zapewnił, że będzie zmierzał do kreowania państwa tolerancyjnego, szanującego różne modele życia i przewidującego równe prawa dla jego obywateli i obywatelek. Nie chciał stracić poparcia tych wyborców, dla których związki partnerskie są sprawą ważną. Tymczasem, gdy okazało się, że projekt powstania nowej lewicy pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego, jest falstartem (z uwagi na brak konkretnego programu oraz pominięcie kobiet w jego budowaniu), a tym samym, że dotychczasowi liberalni wyborcy Tuska nie mają wcale dobrej programowej alternatywy, Premier odczuł ulgę i przestał o nich zabiegać. Skoro nie mają dokąd odejść, to nie trzeba już się tak starać i silić na stwarzanie pozorów polityki przyjaznej związkom partnerskim.
Dzisiejszy Tusk nie mówi już o wartościach, takich jak równość, tolerancja, otwartość społeczeństwa, niedyskryminacja, poszanowanie praw mniejszości, neutralność światopoglądowa. Szybko wrócił do zachowawczej konserwatywnej retoryki, zasłaniając się miałkim argumentem, jakoby nasze społeczeństwo nie było gotowe na tak radykalne zmiany, przerzucając tym samym odpowiedzialność za brak swojej politycznej konsekwencji na obywateli i obywatelki. Mimo bardzo wyraźnych deklaracji ze strony Donalda Tuska o jego poparciu dla związków partnerskich, które szczególnie silne było po skandalicznym głosowaniu nad ustawami w Sejmie, aktualnie czarno widzę możliwość przegłosowania sprawiedliwego i równego prawa w Sejmie.
Odnoszę wrażenie, że jest to świadomy zabieg stylistyczny ze strony Premiera, który zaczyna subtelnie wycofywać się ze swojego poparcia dla związków partnerskich, próbując ograniczyć je wyłącznie do problemów par homoseksualnych, podczas gdy związek partnerski tak samo dotyczyć może osób homoseksualnych, jak i heteroseksualnych. Struktura naszego społeczeństwa wyraźnie wskazuje, że zmiany obyczajowe już się dokonały, ludzie żyją i zakładają rodziny zarówno w oparciu o tradycyjny model małżeństwa, jak i żyjąc w związkach nieformalnych. Każda z tych form jest tak samo wartościowa i zasługuje na stosowanie wobec niej równych zasad.
Okazuje się, że Donald Tusk nie jest już tak jednoznacznym zwolennikiem legalizacji związków partnerskich, łagodzi spór z Gowinem w tej sprawie i zajmuje dużo bardziej zachowawcze, żeby nie powiedzieć lekceważące, stanowisko niż miało to miejsce podczas debaty nad ustawami o związkach partnerskich.
Ze zmiennej postawy Premiera wobec związków partnerskich można niestety wyczytać pewną prawidłowość. W czasie, gdy pojawiła się informacja o formowaniu nowej lewicy, pod hasłem Europa +, Donald Tusk w obawie przed utratą bardziej liberalnej i nowoczesnej części elektoratu, poparł ideę związków partnerskich. Opowiedział się wówczas wyraźnie przeciw polityce Gowina w tym zakresie i zapewnił, że będzie zmierzał do kreowania państwa tolerancyjnego, szanującego różne modele życia i przewidującego równe prawa dla jego obywateli i obywatelek. Nie chciał stracić poparcia tych wyborców, dla których związki partnerskie są sprawą ważną. Tymczasem, gdy okazało się, że projekt powstania nowej lewicy pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego, jest falstartem (z uwagi na brak konkretnego programu oraz pominięcie kobiet w jego budowaniu), a tym samym, że dotychczasowi liberalni wyborcy Tuska nie mają wcale dobrej programowej alternatywy, Premier odczuł ulgę i przestał o nich zabiegać. Skoro nie mają dokąd odejść, to nie trzeba już się tak starać i silić na stwarzanie pozorów polityki przyjaznej związkom partnerskim.
Dzisiejszy Tusk nie mówi już o wartościach, takich jak równość, tolerancja, otwartość społeczeństwa, niedyskryminacja, poszanowanie praw mniejszości, neutralność światopoglądowa. Szybko wrócił do zachowawczej konserwatywnej retoryki, zasłaniając się miałkim argumentem, jakoby nasze społeczeństwo nie było gotowe na tak radykalne zmiany, przerzucając tym samym odpowiedzialność za brak swojej politycznej konsekwencji na obywateli i obywatelki. Mimo bardzo wyraźnych deklaracji ze strony Donalda Tuska o jego poparciu dla związków partnerskich, które szczególnie silne było po skandalicznym głosowaniu nad ustawami w Sejmie, aktualnie czarno widzę możliwość przegłosowania sprawiedliwego i równego prawa w Sejmie.
czwartek, 21 marca 2013
Rządowe tradycje wg Sikorskiego, Kozłowskiej Rajewicz i Tuska
Kolejna rządowa kompromitacja. Tym razem w wykonaniu Radosława Sikorskiego, który w odpowiedzi na zarzuty wobec abp Głódzia o poniżanie i obrażanie podwładnych odpowiedział: „Uważam, że ten styl, taki trochę wojskowy, powinniśmy uszanować. To jest bardzo sympatyczna postać”. W sprawie zarzutów o pijaństwo dodał, że to wpisuje się w tradycję wojskową. Czy ja mam rozumieć, że w polskim wojsku tradycją jest nadużywanie alkoholu, poniżanie i wykorzystywanie ludzi? Minister, który wypowiada takie słowa powinien zostać zdymisjonowany, bo ośmiesza państwo, rząd i siebie, a przede wszystkim polskich żołnierzy. Znalazł się on w gronie osób popierających Głódzia, do którego należy także Mirosław B., ksiądz skazany za molestowanie i rozpijanie nieletniej. A może dowiem się niedługo od członka rządu, że to także wpisuje się w jakąś polską tradycję. Może szkolnictwa albo opieki nad dziećmi?!
Nie zabłysnęła wczoraj także Pani Pełnomocnik ds. Równego Traktowania, która stwierdziła, że polskie prawo dotyczące osób LGBT jest dobre i postuluje, że najpierw należy zmieniać mentalność, a później prawo. To sprzeczność sama w sobie, bo skoro według Pani Pełnomocnik prawo jest dobre to po co zmiana? Myślę, że Pani Kozłowska Rajewicz jednak zdaje sobie sprawę z tego, że prawo jest złe – brak instytucjonalizacji związków jednopłciowych, brak zakazu dyskryminacji w dostępie do towarów i usług, edukacji, usług medycznych. Co do zmiany mentalności społeczeństwa to przy obecnych działaniach polityków i rządu możemy czekać lata! Przedstawiciele krajów, w których wprowadzono zmiany legislacyjne, podkreślają, że najskuteczniejszym sposobem zmiany nastawienia jest zmiana prawa. Polski rząd nie robi nic ani w kierunku zmiany prawa, ani mentalności. Nie ma ani jednego rządowego projektu, które promowałyby tolerancję i wiedzę na temat osób LGBT. Wszystko, co się w tej sprawie dzieje, robią organizacje pozarządowe. Trzeba przyznać rację Robertowi Biedroniowi, którego zdaniem mówienie o tym, że najpierw trzeba zmienić mentalność, to chowanie głowy w piasek i sposób na ucieczkę od problemu. Tym bardziej dziwią słowa Pani Pełnomocnik, że wypowiedziała je dzień po rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie prawnego uznania związków jednopłciowych i objęcia osób homoseksualnych prawem antydyskryminacyjnym oraz ochroną przed nienawiścią.
Mam też jako obywatel Polski żal do władz polskich o to, że nadal manipulują one społeczeństwem w sprawie konstytucjonalności związków partnerskich. Jak powiedziała prof. Łętowska w sporze o związki partnerskie nadużywa się prawa, a prawo w Polsce kapituluje przed biznesowymi interesami, ideologicznymi namiętnościami i siłą. W sporze o związki partnerskie mamy do czynienia z manipulacją tych, którzy insynuują niekonstytucyjność takiego rozwiązania. Prof. Łętowska w wywiadzie dla Krytyki Politycznej bardzo ciekawie mówi również o nieprawidłowościachi i manipulacjach ze strony prawników Ministra Gowina i Biura Ekspertyz Sejmowych: „Z tego powodu ja nigdy w życiu nie zrobię niczego dla Biura Analiz Sejmowych. Niedawno właśnie odmówiłam. Wiem, że moja praca albo zostanie przez nich potraktowana nie na serio, albo zgubi się w statystycznym zestawieniu, zostanie przez nich wykorzystana wyłącznie jako alibi dla przedstawionych przez nich opinii większościowych. Ja sobie na to nigdy nie pozwolę. To wszystko jest zakłamane. Od lat powtarzam, że najgorszą rzeczą, jaką prawo może sobie zafundować, jest hipokryzja albo uczestniczenie w hipokryzji. Tylko że demaskowanie tego rodzaju hipokryzji, w której uczestniczą prawnicy działający w logice nadużywania prawa, w logice innych sił, które prawem chcą się posługiwać, wymaga już bardzo wysokiego poziomu przygotowania zawodowego i pewnej odwagi, żeby powiedzieć w określonym momencie, że coś jest nie tak.”
Nie zabłysnęła wczoraj także Pani Pełnomocnik ds. Równego Traktowania, która stwierdziła, że polskie prawo dotyczące osób LGBT jest dobre i postuluje, że najpierw należy zmieniać mentalność, a później prawo. To sprzeczność sama w sobie, bo skoro według Pani Pełnomocnik prawo jest dobre to po co zmiana? Myślę, że Pani Kozłowska Rajewicz jednak zdaje sobie sprawę z tego, że prawo jest złe – brak instytucjonalizacji związków jednopłciowych, brak zakazu dyskryminacji w dostępie do towarów i usług, edukacji, usług medycznych. Co do zmiany mentalności społeczeństwa to przy obecnych działaniach polityków i rządu możemy czekać lata! Przedstawiciele krajów, w których wprowadzono zmiany legislacyjne, podkreślają, że najskuteczniejszym sposobem zmiany nastawienia jest zmiana prawa. Polski rząd nie robi nic ani w kierunku zmiany prawa, ani mentalności. Nie ma ani jednego rządowego projektu, które promowałyby tolerancję i wiedzę na temat osób LGBT. Wszystko, co się w tej sprawie dzieje, robią organizacje pozarządowe. Trzeba przyznać rację Robertowi Biedroniowi, którego zdaniem mówienie o tym, że najpierw trzeba zmienić mentalność, to chowanie głowy w piasek i sposób na ucieczkę od problemu. Tym bardziej dziwią słowa Pani Pełnomocnik, że wypowiedziała je dzień po rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie prawnego uznania związków jednopłciowych i objęcia osób homoseksualnych prawem antydyskryminacyjnym oraz ochroną przed nienawiścią.
Mam też jako obywatel Polski żal do władz polskich o to, że nadal manipulują one społeczeństwem w sprawie konstytucjonalności związków partnerskich. Jak powiedziała prof. Łętowska w sporze o związki partnerskie nadużywa się prawa, a prawo w Polsce kapituluje przed biznesowymi interesami, ideologicznymi namiętnościami i siłą. W sporze o związki partnerskie mamy do czynienia z manipulacją tych, którzy insynuują niekonstytucyjność takiego rozwiązania. Prof. Łętowska w wywiadzie dla Krytyki Politycznej bardzo ciekawie mówi również o nieprawidłowościachi i manipulacjach ze strony prawników Ministra Gowina i Biura Ekspertyz Sejmowych: „Z tego powodu ja nigdy w życiu nie zrobię niczego dla Biura Analiz Sejmowych. Niedawno właśnie odmówiłam. Wiem, że moja praca albo zostanie przez nich potraktowana nie na serio, albo zgubi się w statystycznym zestawieniu, zostanie przez nich wykorzystana wyłącznie jako alibi dla przedstawionych przez nich opinii większościowych. Ja sobie na to nigdy nie pozwolę. To wszystko jest zakłamane. Od lat powtarzam, że najgorszą rzeczą, jaką prawo może sobie zafundować, jest hipokryzja albo uczestniczenie w hipokryzji. Tylko że demaskowanie tego rodzaju hipokryzji, w której uczestniczą prawnicy działający w logice nadużywania prawa, w logice innych sił, które prawem chcą się posługiwać, wymaga już bardzo wysokiego poziomu przygotowania zawodowego i pewnej odwagi, żeby powiedzieć w określonym momencie, że coś jest nie tak.”
poniedziałek, 11 marca 2013
Pełnomocnik ds częściowo Równego Traktowania a klauzula antydyskryminacyjna w Warszawie
Pełnomocniczka ds. Równego Traktowania wpadła w zachwyt na projektem kaluzuli antydyskryminacyjnej zaproponowanej w Warszawie i poleaca jako dobry przykład do naśladowania. Klauzula antydyskryminacyjna ma być umieszczana w umowach najmu lokali usługowych zawieranych przez miasto z najemcami. Klauzula nie obejmuje jednak zakazu dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Pani Kozłowskiej Rajewicz to najwidoczniej nie przeszkadza. Poza tym zastanawia mnie, dlaczego Pani Pełnomocnik o ogólnokrajowym rozwiązaniu antydyskryminacyjnym w kwestii dostępu do towarów i usług skoro uznaje rozwiązanie warszawskie za taki świetny pomysł. W końcu to jej zadanie. Entuzjazm Pani Pełnomocnik dziwi mnie równie mocno ze względu na brak orientacji seksualnej w katalogu obejmującym zakaz dyskryminacji. Wybiórczość Pani Pełnomocnik mi się bardzo nie podoba. Pokazała ją już w przypadku posła Godsona, którego porównania homoseksualizmu do pedofilii uznała za pogląd.
sobota, 9 marca 2013
Godson - duch święty w tv
W dzisiejszej „Kropce nad i” przez posła Godsona, znanego chrześcijanina będącego przy okazji posłem PO znów przemówił Duch Święty (Godson uważa, że też jest święty, ale z małej litery). A przemówił w te słowy: „Dzisiaj mówimy o związkach partnerskich, jutro porozmawiamy o małżeństwach gejów, a potem o adopcji dzieci przez takie pary. Gdzie się zatrzymać? Może pojutrze pojawi się lobby pedofilskie, które będzie walczyć o obniżenie wieku inicjacji seksualnej”. Wydaje mi się, że to spora podłość ze strony pana Ducha, choć nie wykluczony jest też inny scenariusz. Może zajęty konklawe i rozliczaniem Benedykta XVI palnął w roztargnieniu bzdurę, która teraz spadnie na bogu ducha winnego pana Godsona? A może zrobił to świadomie, bo syn boży John Abraham zgrzeszył czynem, mową lub zaniedbaniem tak szpetnie, że został ukarany? Tak jak zostali ukarani budowniczy Wieży Babel, gdyż Jahwe obawiał się, że jak już ją zbudują to „nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić". Nie sądzę abyśmy doszli prawdy, a na współpracę obu panów w tym względzie nie liczę.
Jednak należy się czytelnikom, przede wszystkim panom Godsonowi i Duchowi, kilka słów wyjaśnienia. Orientacja seksualna nie jest dewiacją ani chorobą. Nie zagraża nikomu przez sam fakt istnienia. Nie wyrządza krzywdy drugiemu człowiekowi. Nie jest karalna w polskim prawie, tak jak była np. w faszystowskich Niemczech czy stalinowskiej Rosji. Inaczej się to przedstawia w przypadku pedofilii. Ta jest zaburzeniem preferencji seksualnych, czyli choroba. Czyny pedofilne wyrządzają szkodę drugiemu człowiekowi – w tym przypadku dziecku. Czyny takie są ponadto traktowane przez prawo karne jako przestępstwo i zagrożone karą pozbawienia wolności do lat 12. Prawo dające dorosłym osobom homoseksualnym, możliwość zawarcia związku partnerskiego, czy nawet małżeństwa nie jest tym samym czym jest obniżanie wieku legalnego obcowania płciowego. Inicjacja seksualna w końcu, nie jest tym samym co akt seksualny – w tym przypadku pedofilny.
Demokracja w odróżnieniu od tego czym dysponowali autorzy Biblii, jest swego rodzaju umową społeczną. Umową według której obywatele współpracują, dbają o siebie i szanują się nawzajem – przynajmniej z założenia. Ta umowa gwarantuje wszystkim takie same prawa, niezależnie od płci, koloru skóry, wyznania lub jego braku, czy orientacji płciowej. Warto czasem wyjść ze świata starożytnego opisanego na kartach Biblii, spojrzeć przez ramię Jakuba walczącego z aniołem, odwrócić wzrok od zagłady Sodomy i Gomory. Tym bardziej będąc posłem na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w Roku Pańskim 2013.
Jednak należy się czytelnikom, przede wszystkim panom Godsonowi i Duchowi, kilka słów wyjaśnienia. Orientacja seksualna nie jest dewiacją ani chorobą. Nie zagraża nikomu przez sam fakt istnienia. Nie wyrządza krzywdy drugiemu człowiekowi. Nie jest karalna w polskim prawie, tak jak była np. w faszystowskich Niemczech czy stalinowskiej Rosji. Inaczej się to przedstawia w przypadku pedofilii. Ta jest zaburzeniem preferencji seksualnych, czyli choroba. Czyny pedofilne wyrządzają szkodę drugiemu człowiekowi – w tym przypadku dziecku. Czyny takie są ponadto traktowane przez prawo karne jako przestępstwo i zagrożone karą pozbawienia wolności do lat 12. Prawo dające dorosłym osobom homoseksualnym, możliwość zawarcia związku partnerskiego, czy nawet małżeństwa nie jest tym samym czym jest obniżanie wieku legalnego obcowania płciowego. Inicjacja seksualna w końcu, nie jest tym samym co akt seksualny – w tym przypadku pedofilny.
Demokracja w odróżnieniu od tego czym dysponowali autorzy Biblii, jest swego rodzaju umową społeczną. Umową według której obywatele współpracują, dbają o siebie i szanują się nawzajem – przynajmniej z założenia. Ta umowa gwarantuje wszystkim takie same prawa, niezależnie od płci, koloru skóry, wyznania lub jego braku, czy orientacji płciowej. Warto czasem wyjść ze świata starożytnego opisanego na kartach Biblii, spojrzeć przez ramię Jakuba walczącego z aniołem, odwrócić wzrok od zagłady Sodomy i Gomory. Tym bardziej będąc posłem na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w Roku Pańskim 2013.
Etykiety:
Homofobia,
Homopromocja,
Polityka,
Prawo
piątek, 8 marca 2013
Pawłowicz i zaburzenia psychiczne
Pawłowicz znów chyba przestała brać proszki, bo jej stan psychiczny pogarsza się coraz bardziej. To już nie tylko brak wiedzy, chamstwo, ignorancja, ale oznak choroby pscyhicznej posłanki. Tym razem chce leczenia gejów. Co więcej chce leczenia gejów z pieniędzy publicznych, a jako przykład organizacji "leczącej" gejów podaje POMOC2002. Pani Pawłowicz należy chyba pokazać efekt takiego "leczenia" - Pan Plichta i Amber Gold. Ja skłaniałbym się ku temu, by ktoś bliski posłance albo jakaś instytucja z urzędu wystąpiły z wnioskiem o przymus leczenia psychiatrycznego Pawłowicz. Jej stan psychiczny zagraża nie tylko jej zdrowiu, ale jednocześnie - co mnie bardziej interesuje - zagraża zdrowiu i życiu innych ludzi.
czwartek, 7 marca 2013
Andrea Gallo - można być katolikiem i nie być skurwysynem
"Otwarcie homoseksualny papież - to byłoby wspaniałe. Esencja Biblii polega przecież na tym, że wszyscy jesteśmy dziećmi Boga i jako dzieci Boga jesteśmy równi. Homoseksualny ksiądz powinien móc wyrażać swą tożsamość, swą seksualność. Tłumienie seksualności, jej represja, mogą prowadzić do zachowań pedofilnych. Kościół potrzebuje papieża - jawnego geja" - powiedział włoski ksiądz katolicki Don Andrea Gallo, w wywiadzie dla Radio 24. Gallo znany jest we Włoszech, z nietypowej, jak na katolickiego księdza, postawy - od lat wspiera prawa osób LGBT.
Etykiety:
Homopromocja
Subskrybuj:
Posty (Atom)