piątek, 17 czerwca 2011

Tomasz Żuradzki - Homolęki posła Gowina

Poglądy posła łączą w sobie katolicką obsesję na punkcie płodzenia dzieci z brutalnym realizmem politycznym

W rozmowie opublikowanej w "Gazecie" 3 czerwca poseł Jarosław Gowin powiedział: "Małżeństwo co do swej istoty nakierowane jest na posiadanie dzieci, choć czasami małżonkowie z tego rezygnują lub - częściej - nie mają takiej możliwości. Związek homoseksualny z istoty wyklucza posiadanie dziecka biologicznego".

Poseł Gowin nie wyciągnął jednak z tej myśli wielu interesujących konsekwencji i bronił się przed wyciąganiem tych konsekwencji przez prowadzącą wywiad Renatę Grochal. Niesłusznie. Jeśli poseł faktycznie nie lubi politycznej poprawności, to powinien rzeczy nazywać po imieniu, bez owijania w bawełnę. Pójdźmy więc zaproponowaną przez niego ścieżką.

***

Jeśli małżonkowie są bezpłodni, to czy wciąż ich związek "z istoty" może być nakierowany na posiadanie dzieci? Oczywiście, że nie. Inaczej musielibyśmy uznać, że jakaś rzecz może być z istoty nakierowana na coś, czego nie jest w stanie osiągnąć. To absurd. A czy małżeństwa, które nigdy nie chciały mieć dzieci, mogą być "co do swej istoty" nakierowane na posiadanie dzieci? Też nie.

Skoro zaś małżeństwu - jak głosi poseł - należą się przywileje z tego względu, że "dźwiga na sobie fundamentalny z punktu widzenia interesu społecznego obowiązek wychowania dzieci", to nie ma żadnych powodów, by udzielać prawnych i finansowych przywilejów tym parom, które nie realizują "istoty małżeństwa", czyli nie wychowują dzieci.

One też - jak dziś pary żyjące bez ślubu lub pary homoseksualne - mogą sobie przecież spisać testament, dać pełnomocnictwo itd. A co do renty rodzinnej, możliwości uniknięcia obciążających zeznań czy szeregu innych problemów - no cóż, "równość nie oznacza identyczności", jak mówi poseł Gowin.

Poglądy posła łączą w sobie katolicką obsesję na punkcie płodzenia dzieci z brutalnym realizmem politycznym czy formą darwinizmu społecznego. System podatkowy ma jego zdaniem służyć realizowaniu "interesu społecznego". Przywileje daje się tym, którzy w zamian są w stanie coś oddać wspólnocie. Na przykład przywileje małżeńskie są uprawnione, bo małżeństwa "produkują" w zamian dzieci, dzięki którym nie tylko zapewniamy sobie przetrwanie gatunkowe, ale i wyższe emerytury za kilkadziesiąt lat, bez konieczności importowania siły roboczej z zagranicy.

Wedle tego rozumowania nie ma jednak żadnych powodów, by dawać przywileje tym, którzy nie są w stanie dać społeczeństwu nic w zamian. Konsekwencją takiego myślenia byłby oczywiście skrajny liberalizm gospodarczy i likwidacja przywilejów podatkowych czy innych form pomocy państwowej dla niepełnosprawnych, niezaradnych czy tak starych, że już nie są w stanie wychowywać nawet wnuków.

Ten pojęciowy zamęt charakteryzujący wypowiedź posła Gowina - z jednej strony pozornie dobroduszny katolicyzm, z drugiej brutalny darwinizm społeczny - jest jednak zrozumiały. Katolicyzm stworzył relatywnie jasne normy regulujące postępowanie jednostek, ale właściwie nigdy nie wypracował spójnego systemu "moralności publicznej". Dlatego dziś istnieją tacy katolicy, którzy opowiadają się za skrajnym liberalizmem gospodarczym, i tacy, którzy są zwolennikami teologii wyzwolenia.

***

Niechęć względem homoseksualistów poseł Gowin próbuje wszakże podeprzeć autorytetem nie teologów czy ojców Kościoła, lecz filozofów, co jest zaskakujące i intelektualnie nieuczciwe. "Od czasów starożytnych - twierdzi - filozofowie mówią o czymś takim jak prawo natury, pewien naturalny (co nie znaczy, że tylko biologiczny, przeciwnie, także duchowy!) porządek moralny". Poseł Gowin nie mówi co prawda, jakoby filozofowie ustalili, które dokładnie reguły miałyby należeć do owego "prawa natury" oraz jakie byłyby "naturalne" zasady interpretacji tych reguł. Sugeruje jednak, że istnieje jakaś powszechna wśród filozofów zgoda co do jakiegoś "naturalnego" porządku biologicznego, a przede wszystkim duchowego, który uznawałby homoseksualizm za "nienaturalny". Takie stwierdzenie jest jawnie niedorzeczne.

Pochodzący z katolickiej doktryny termin "prawo natury" rzadko jest przedmiotem zainteresowania współczesnych filozofów. Zajmuje teologów, historyków idei, niekiedy prawników, a najczęściej błąka się po zakurzonych korytarzach podrzędnych katolickich uczelni. Zaś "porządek moralny" z całą pewnością nie przypomina niezmiennych i obowiązujących niezależnie od kontekstu praw przyrody, które działają bez względu na to, czy je znamy, czy nie.

Oceny moralne są w dużej mierze uwarunkowane biologicznie i kulturowo (czy jeśli ktoś woli - "duchowo"). Przy czym biologicznie czy ewolucyjnie uwarunkowana, a tym samym dość odporna na zmiany jest tylko centralna część wrażliwości moralnej - w szczególności tego typu normy, bez których trudne byłoby biologiczne przetrwanie gatunku czy istnienie wspólnot. Do tego typu norm można zaliczyć właściwie uniwersalną w każdej kulturze i w każdym czasie regułę: nie zabijaj bez powodu dorosłego członka swojej grupy.

Cała reszta reguł składających się na to, co ludzie nazywają moralnością, jest płynna i zależna od okoliczności, kultury czy kontekstu. Kto nie wierzy, niech sam prześledzi, w jak różny sposób Kościół katolicki oceniał pod kątem moralnym dopuszczalność wczesnej aborcji, niewolnictwo czy karę śmierci.

Dziś większość ludzi na Zachodzie i nie tylko, m.in. na skutek postępującej globalizacji, przejawia dość podobną wrażliwość moralną i nic nie wskazuje na to, by ta tendencja do ujednolicania miała się w najbliższym czasie odwrócić. Wedle tej wrażliwości związki homoseksualne uznaje się za równe, także w kontekście przywilejów społecznych, związkom heteroseksualnym. Ta sama wrażliwość podpowiada, że przywileje społeczne nie powinny zależeć od tego, ile dana osoba jest w stanie "zwrócić" społeczeństwu.

Wielu ludzi sądzi dziś, że ta obecna wrażliwość świadczy o doskonaleniu się człowieka, a moralny postęp niekiedy polega na wyzwalaniu się z niewoli naturalnych, tj. ewolucyjnie ukształtowanych odruchów. Ci, którzy wierzą w istnienie obiektywnego ładu moralnego, często uznają, że to właśnie dominująca dziś na Zachodzie wrażliwość znacznie trafniej niż dawna oddaje ów ład. Ich zdaniem poprzednie pokolenia i współcześni przeciwnicy równouprawnienia ulegli złudzeniu, iż normy, które są zgodne z ich prymitywnymi i w pewnym sensie naturalnymi (tj. mającymi ewolucyjne wyjaśnienie) odruchami odrazy do ludzi uprawiających seks w odmienny sposób, muszą być zgodne z jakimś obiektywnym ładem moralnym.

W tym duchu często interpretuje się też zmianę powszechnego nastawienia do homoseksualistów, których jeszcze niedawno na Zachodzie wsadzano do więzienia albo co najmniej skazywano na społeczny ostracyzm. Dla wielu obecne przywileje często zrównujące przywileje par homoseksualnych z przywilejami małżeństw są dowodem postępu niemal analogicznego do tego, który miał miejsce w XVIII i XIX w., kiedy to większość ludzi, często wbrew własnemu interesowi czy "naturalnym" odruchom wrogości w stosunku do obcych uzmysłowiło sobie, najpierw w Wielkiej Brytanii, a potem też w innych krajach, zło niewolnictwa.

***

Wszystko wskazuje na to, że ile by prawicowi politycy czy publicyści nie głosili tez o własnej ścieżce modernizacji, tradycyjnym polskim republikanizmie, nieimitowaniu Zachodu itd., Polacy tę wrażliwość imitować zapewne będą. W tym sensie poseł Gowin może mieć rację, twierdząc, że złożony w Sejmie projekt ustawy o związkach partnerskich jest tylko pierwszym krokiem w stronę zapewnienia coraz większych praw różnym grupom dotąd dyskryminowanym, czego oczywiście z powodów strategicznych wielu politykom mówić nie wypada.

Ujawnione przez posła Gowina lęki przed homoseksualizmem są na poziomie psychologicznym czy ewolucyjnym zrozumiałe. W obliczu zmian zachodzących w zastanej wrażliwości moralnej wielu ludzi czuje się nieswojo, a równe traktowanie tych, którzy są inni i z których zwyczajowo wolno było szydzić, odbiera jako zamach na własne dobre samopoczucie. Poseł próbuje jednak te swoje osobiste lęki, antypatie i uprzedzenia ubrać w kostium rzekomo uniwersalnego "prawa natury" czy "porządku moralnego" i nie tylko je upubliczniać, ale i wprowadzać w czyn. Twierdzi: "Dzieci należy wychowywać w przekonaniu, że zgodny z tym porządkiem moralnym jest związek kobiety i mężczyzny, a nie dwu kobiet czy dwóch mężczyzn".

To stwierdzenie jest ryzykowne, bo po pierwsze, nauczanie takie w świetle dominującej dziś w krajach Zachodu - a wydaje się, że już także i w Polsce - wrażliwości byłoby głęboko niestosowne. A po drugie, nie wiadomo, w jaki sposób poseł chciałby przekazać dzieciom prawdę o tym, jak wiele nasza zachodnia tradycja zawdzięcza tym, którym siłę do życia i pracy dawał popęd względem osób tej samej płci: Platonowi, Leonardowi da Vinci, Oscarowi Wilde'owi, Ludwikowi Wittgensteinowi czy Alanowi Turingowi.

*dr Tomasz Żuradzki - filozof, pracuje w Centre for the Study of Mind in Nature (CSMN) na Uniwersytecie w Oslo, gdzie realizuje projekt badawczy poświęcony naturalistycznym teoriom normatywności


Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz