Henryk Tomaszewski wiedział, że umiera na białaczkę. Wybitny choreograf, twórca Wrocławskiego Teatru Pantomimy, postanowił zadbać o swojego towarzysza życia i o bezcenne zbiory zbierane latami
Dwa miesiące przed śmiercią, 8 lipca 2001 roku, reżyser zaprosił do siebie wieloletnich przyjaciół: architekta Mirosława Perza, scenografa Władysława Wigurę i Jerzego C. (zastrzega sobie anonimowość). Tomaszewski poprosił, by byli świadkami spisywania jego testamentu. Zasiadł przy maszynie i czytał na głos, co pisze.
Ponieważ reżyser wielokrotnie zapowiadał, że wszystko zostawi swojemu towarzyszowi życia Stefanowi Kayserowi, przyjaciele specjalnie nie przysłuchiwali się temu, co czyta. Podpisali dokument. Pod testamentem podpisał się też drżącą ręką Karol Henryk Koenig-Tomaszewski.
Swoim spadkobiercą uczynił aktora Stefana Kaysera. Jemu zapisał bezcenną kolekcję unikatowych przedmiotów - zbiór zabawek, szopek noworocznych, książek, mebli i porcelany. Zapisał mu także cały swój majątek - dom w Karpaczu i mieszkanie we Wrocławiu oraz oszczędności.
Na maszynie się nie liczy
Henryk Tomaszewski zmarł we wrześniu 2001 roku. Postępowanie spadkowe rozpoczęło się przed Sądem Rejonowym Wrocław Śródmieście 25 kwietnia 2002 roku. "W ostatnich dniach towarzyszyłem panu Tomaszewskiemu. To ja wezwałem pogotowie. Pan Henryk Tomaszewski zmarł w nocy" - mówił na rozprawie Stefan Kayser. "Testament znalazłem w sypialni, w jego mieszkaniu przy ul. św. Jadwigi we Wrocławiu. Było to już po pogrzebie" - dodał Kayser.
Ku zdumieniu uczestniczących w rozprawie świadków spisywania testamentu sąd uznał, że dokument sporządzony przez Tomaszewskiego nie spełnia wymogów formalnych i zdecydował, że spadek przechodzi na własność Skarbu Państwa, ponieważ zmarły nie miał rodziny.
- Pan Tomaszewski spisał swoją ostatnią wolę na maszynie, nie mieliśmy więc pola manewru, bo polski kodeks cywilny traktuje taki testament jako nieważny. Odręczny podpis w takiej sytuacji nie wystarcza - tłumaczy sędzia Paweł Kwiatkowski.
W aktach sprawy czytamy, że sąd rozważał, czy można przyjąć, że Henryk Tomaszewski "sporządził swą wolę w postaci testamentu ustnego". Przecież czytał go przyjaciołom. Ci zeznali jednak, że go nie słuchali i sąd odrzucił tę wersję.
- To kruczki prawne, których nie rozumiem. Dlaczego nie liczą się podpisy pana Tomaszewskiego i nasze? Jesteśmy przecież świadkami, że pan Henryk spisał ten testament i wszystko przekazał Stefanowi Kayserowi - mówi Mirosław Perz.
Wynieśli i wywieźli
Miesiąc później Stefan Kayser odwołał się od decyzji sądu, ale jego apelacja została oddalona. W maju 2003 roku przyjaciel Tomaszewskiego wniósł pozew przeciwko Skarbowi Państwa. Domagał się zwrotu tego, co zapisał mu Henryk Tomaszewski.
Jednak sąd nie wyznaczył do dziś nawet daty rozprawy - sędzia sprawozdawca jest chora. Tymczasem majątek reżysera przejął już w imieniu Skarbu Państwa Urząd Skarbowy we Wrocławiu.
- Przed domem pana Henryka w Karpaczu stanął duży samochód i zaczęli wszystko wynosić: meble, książki i inne wartościowe rzeczy - mówi zaprzyjaźniona z Tomaszewskim sąsiadka z Karpacza.
- Po wejściu do środka od razu wiedzieliśmy, że to dom kolekcjonera, wszędzie stały dzieła sztuki: obrazy, ceramika, rzeźby. Gdy wychodziliśmy, zostały tylko proste sprzęty typu: kuchenka, stół czy piecyk - wspomina pracownica Urzędu Skarbowego.
Zbiory kolekcjonerskie reżysera Urząd Skarbowy oddał w depozyt do Muzeum Zabawek w Karpaczu i do Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu. Stoją w magazynach popakowane w zaplombowane skrzynie.
- To były zabawki: lalki, misie, koniki, ale też meble i obrazy. W sumie cenne rzeczy, strach było je zostawiać w Karpaczu, bo przecież złodzieje czyhają na takie okazje - mówi urzędniczka.
Wziął tylko psa
Stefan Kayser wyprowadził się do Wrocławia, zabierając ze sobą psa przyjaciela, owczarka niemieckiego Pandora. Jeżeli wyrok sądu zostanie utrzymany, dom w Karpaczu przejmie Starostwo w Jeleniej Górze. - Dom pana Henryka był uroczy, z ulicy trudno było go wypatrzyć, tak był otoczony zielenią. Teraz nie mogę znieść, że stoi i niszczeje. Nie mogę patrzeć na te ciemne, zasłonięte okna. Pilnujemy tylko, żeby nikt się tam nie włamał - opowiada sąsiadka Tomaszewskiego.
Podobny los spotkał dwupokojowe mieszkanie reżysera przy ul. św. Jadwigi we Wrocławiu. - Byłem przy tym, jak komisja opróżniła doszczętnie piękną biedermeierowską sypialnię, wyniosła wszystko z salonu, m.in. barokową szafę i sekretarzyk. Zabrali w sumie około 300 przedmiotów: jakieś 50 lalek, meble, obrazy, porcelanę i szkło - wylicza Mirosław Perz.
Jeżeli pozew Kaysera zostanie oddalony, nieruchomość przy ul. św. Jadwigi przejmie prezydent Wrocławia.
Okrutna decyzja
- Stefan był z panem Henrykiem prawie 30 lat. W chorobie opiekował się nim, był człowiekiem dosłownie od wszystkiego. Teraz został na lodzie. Mieszka w komunalnej kawalerce ze wspólną kuchnią i łazienką - opowiada Mirosław Perz.
Scenograf Władysław Wigura: - Przyjaźniłem się z nimi od zawsze. Stefan był absolutnie oddany Henrykowi, nie miał własnego życia, cały swój czas poświęcał przyjacielowi. Decyzja sądu jest po prostu okrutna.
Stefan Kayser nie kryje żalu. - Pan Henryk zobowiązał mnie do zaopiekowania się jego kolekcją. A pani z Urzędu Skarbowego traktowała mnie jak kogoś, kto nie ma nic do gadania. Najbardziej ubolewam, że cały zbiór został podzielony. Nie wiem, gdzie i w jakich warunkach przechowywane są lalki. A one były najcenniejsze dla pana Tomaszewskiego - podkreśla aktor.
- Zamiast dzielić kolekcję, można było ją zaplombować w Karpaczu do rozwiązania sprawy. Tomaszewski - to nazwisko, które elektryzuje teatromanów na całym świecie, tylko we Wrocławiu robi się wszystko, żeby zmarginalizować jego dorobek. Nasze miasto nie uczyniło nic, żeby ocalić kolekcję - mówi Małgorzata Bruder z Muzeum Miejskiego we Wrocławiu, autorka wielu wystaw poświęconych Tomaszewskiemu. - Nie potrzebujemy wojen, żeby coś zniszczyć.
poniedziałek, 13 czerwca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz