Obejrzałem wczoraj amerykańską wersję Dziewczyny z tatuażem. I...? Gdybym nie obejrzał wcześniej szwedzkiego pierwowzoru pewnie by mi się podobało, ale Szwedzi zekranizowali moim zdaniem powieść Larssona bezapelacyjnie lepiej i amerykański film jest przy tym tylko mierną podróbą. Tak to właśnie jest jak po marcepanie skosztuje się herbatnika. Niby jedno i drugie smaczne, ale nic już nie jest w stanie przebić słodyczy tego pierwszego. Jeśli więc ktoś oglądał już Män som hatar kvinnor niech sobie odpuści The Girl with the Dragon Tattoo. Szkoda czasu i przeżycia rozczarowania.
Za przyznaniu pierwszego miejsca Szwedom przemawiają przede wszystkim następujące rzeczy:
- Szwecja, której nie da się podrobić choćby nie wiem ile napisów w języku szwedzkim umieściło się na budynkach, torbach, pudełkach i innych przedmiotach,
- klimat dobrego kryminału, który w wersji pierwszej ewidentnie jest, a w drugiej ulatnia się wraz z pojawieniem się Craiga na ekranie,
- Noomi Rapace, przy której Rooney Mara jest po prostu nijaka.
niedziela, 22 stycznia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zgadzam się całkowicie z notką.
OdpowiedzUsuńByłam z ciekawości na amerykańskiej wersji, zdecydowanie bardziej podobała mi się szwedzka. A i aktorka ciekawsza, lepiej grała, tak mi się wydaje.
Książek nie czytałam jeszcze, ale zamierzam.