W dzisiejszej Gazecie Wyborczej kolejny ciekawy tekst Jana Hartmana. Dla tych, którzy nie czytali:
"Dr Bogdan Dziobkowski w artykule "Beatyfikacja homoseksualizmu" ("Rzeczpospolita" z 8 czerwca) upomina się o prawo wolnych ludzi do krytyki homoseksualizmu, a także ostrzega przed restrykcyjną poprawnością polityczną nakazującą traktowanie homoseksualistów jak święte krowy. Odpowiadam mu przysłowiem: nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Jeszcze długo gaszenie pożarów homofobii będzie zajęciem godnym polskiego intelektualisty, zanim stanie się nim ogacanie różyczek swobody w manifestowaniu braku sympatii do homoseksualistów
Za to Janusz Majcherek w artykule "Naturalnie, kulturalnie" ("Gazeta Wyborcza", 29 maja) stawia pod tablicą obie strony - obrońców homoseksualistów oraz ich krytyków. Upomina jednych i drugich, że bezkrytycznie powołują się na dyskusyjne kategorie "naturalnego" i "nienaturalnego" oraz niefortunnie odwołują się do wiedzy naukowej, zapominając, że nauka ustala, jak jest, a nie jak być powinno, na przykład jak powinniśmy traktować homoseksualizm.
Prof. Majcherek ma rację, że w dyskusjach o homoseksualizmie padają argumenty niecelne. Jeśli jednak poświęca swój artykuł wyłącznie tej właśnie okoliczności, to można odnieść wrażenie, iż sam pragnie w kwestii zasadniczej zachować neutralność, tak jakby prawda była gdzieś "pośrodku". Tego zaś nie mogę zaakceptować. Tym bardziej nie mogę zmilczeć, że grupa profesorów podpisała list w obronie prawa studentów UKSW do organizowania konferencji z udziałem Paula Camerona. Od Majcherka oczekiwałbym ostrej reakcji najpierw przeciwko homofobii, a potem hipokryzji, tymczasem słyszę jeno krakowskie "no taak". Niechaj więc z moich ust wybrzmi nowohuckie: no nie!
Jeśli chodzi o obronę złotej wolności akademickiej, to przypomnę sygnatariuszom listu, iż to, co nazywamy konferencją naukową, polega na zgromadzeniu przedstawicieli pewnej dyscypliny naukowej przybyłych na zaproszenie instytucji zajmującej się badaniami w tejże dziedzinie. Gdyby na przykład prof. Jacek Bomba zorganizował w Klinice Psychiatrii UJ konferencję o homoseksualizmie, a ktokolwiek bronił mu zapraszać tam, kogo tylko sobie życzy, łącznie z p. Cameronem, byłby to zamach na wolność nauki. Jeśli jednak grupa studentów niebędących specjalistami organizuje odczyt hochsztaplera, nazywając to konferencją naukową, wolno nam sprzeciwić się temu, zwracając uwagę, że słowo "nauka" zostało w tym przypadku nadużyte, a prawo do decydowania, co jest, a co nie jest naukowe, nie przysługuje akurat tejże grupie studentów. Nie sądzę, żeby sygnatariusze listu tego nie wiedzieli. Stąd moje przypuszczenie, że ich interwencją nie powoduje święty gniew na pogwałcenie swobód akademickich, lecz raczej sympatia do tez Camerona, pogromcy gejów i lesbijek.
Do niedawna w naszej i nie tylko naszej kulturze uchodziły za naturalne zachowania i stosunki, które od dziś uważamy za złe bądź haniebne. Nasza moralność przechodzi bowiem ewolucję - odkrywamy nowe obszary powinności i odpowiedzialności, nowe winy i nowe zasługi, zwłaszcza w sferze publicznej. Już trzysta lat temu ludzie postępowi dostrzegli, że niewolnictwo jest złem. Nieco później upowszechnił się pogląd moralny, iż złem jest również przemoc, nierówność praw wynikła z urodzenia, rasizm, nędza. Następnie nasi ojcowie uznali, że wszystkim mężczyznom należą się prawa polityczne, a ustrój demokratyczny, oparty na konstytucji gwarantującej ochronę mniejszościom, powszechne swobody polityczne i równe prawo do udziału w sprawowaniu władzy każdemu obywatelowi, jest jedynym ustrojem moralnie godziwym. Nieco później te liberalne ideały uzupełniono ważną korektą: prawa obywatelskie i polityczne powinny przysługiwać także kobietom. Na tym jednak nie koniec. Moralność ewoluuje dalej, na naszych oczach. Jeśli jeszcze niedawno mało kogo oburzało dręczenie zwierząt i niszczenie środowiska, to dziś uważamy się za moralnie odpowiedzialnych za dobrostan ekosystemów, a czującym i cierpiącym zwierzętom przyznajemy daleko idącą moralną i prawną ochronę.
Rozwojowi moralności w czasach nowożytnych towarzyszy zmiana akcentów w rozumieniu dobra i zła moralnego. O ile dawniej decydujące znaczenie dla oceny postępowania człowieka miała zgodność jego czynów z normami obyczajowymi i rytualnymi, a także względy honoru i miłosierdzia, to dzisiaj w moralności publicznej na czoło wysuwają się inne motywy: poszanowanie wolności i tolerancja dla odmienności, troska o prawa mniejszości, pragnienie pokoju. Dlatego właśnie uważamy za szczególnie naganne takie czyny, które sieją strach, zniewolenie i przemoc, a powstrzymujemy się od potępiania zachowań, które nie powodują cierpień, strat ani innego rodzaju krzywd osób trzecich. Rozwój etyczny społeczeństw nowoczesnych jest pewnym faktem - przebieg zmian w dziedzinie naszych ocen dobra i zła jest właśnie taki, jak to opisałem. Niemniej jednak zawsze istniały i nadal istnieją siły oporu hamujące ten proces. Zwłaszcza środowiska wyznaniowe (różnych religii) ociągają się z postępem moralnym, jakkolwiek zwykle w końcu, po latach zapierania się i prób zawracania rzeki kijem, dają za wygraną. Jeszcze niedawno Kościoły Zachodu gromiły demokrację oraz wolność słowa i wyznania. Jeszcze niedawno okazywały wzgardę innowiercom i domagały się, by państwo stanowiło prawa zgodne z żądaniami panującej wiary. Dziś, w zdecydowanej większości, musiały zmienić poglądy. Ludy bowiem poszły za nowymi bogami: wolności, tolerancji, zgody. Moralny anachronizm, przynajmniej na Zachodzie, broni ostatnich już przyczółków. Ktoś protestuje przeciwko nauce o ewolucji, ktoś domaga się, aby konstytucja wyróżniała jedną z religii, ktoś głosi, że homoseksualizm to "nieład moralny". Patrzę ze spokojem na te relikty czasów minionych, jeśli spotykam je w głębokich, "etnicznych" warstwach społeczeństwa, pośród ludzi niewykształconych. Gdy jednak widzę je pośród ludzi z cenzusem, na wyższych uczelniach, nie mogę milczeć.
Otóż, jakkolwiek to jest banalne, okoliczności nakazują przypomnieć, że dla niczyich praw nie ma żadnego znaczenia, czy homoseksualizm jest wrodzony, czy nabyty. Zapewne czasami jest osobistym wyborem i ekstrawagancją. Być może też niektórzy geje i lesbijki cierpią i chcą się zmienić. Może inni za to uważają się za wybrańców losu i są szczęśliwi. Nic nam do tego. Orientacja seksualna i związany z nią styl życia to sprawa osobista. I nie ma tu żadnego znaczenia, czy homoseksualiści częściej niż inni dopuszczają się pedofilii ani czy powodują więcej wypadków samochodowych, tak jak nie ma znaczenia, czy rudzi częściej kłamią, a szewcy częściej klną. Nie przesądza to o niczyjej winie ani nie uzasadnia żadnej dyskryminacji. Wolisz kobiety - dobrze. Brzydzisz się homoseksualizmu - twoja rzecz i twoje prawo. Możesz nawet o tym mówić. Ale nie masz prawa ograniczać niczyich praw, gremialnie potępiać i obrażać ludzi, którzy nie robią ci żadnej krzywdy. Jeśli to czynisz, sam grzeszysz. Grzeszysz pogardą, poniżaniem, dyskryminacją i niesprawiedliwością. To homofobia jest grzechem, zgorszeniem i zagrożeniem, a nie homoseksualizm. To z niej, a nie z homoseksualnej miłości, wypływa strach i krzywda niewinnych. Jest mi wstyd, że w moim kraju uczy się dzieci, także te o skłonnościach homoseksualnych, iż homoseksualiści powinni powstrzymywać się od miłości fizycznej, że nie wolno im kochać się i wieść wspólnego życia, jakie wiodą mężczyźni z kobietami. Jad pogardy dla gejów i lesbijek sączy się już w szkole, a czasami, niestety, także na uniwersytecie. Toczą go ludzie z fałszywą troską na twarzy, z obleśną miną hipokryty: "co złego, to nie ja". Wstyd, panowie. Zachowajcie swoje uprzedzenia dla siebie albo mówcie otwartym tekstem. Wszystko, byle nie hipokryzja. Bo hipokryzja to zły duch niszczący wspólnotę."
prof. Jan Hartman, filozof i etyk, Collegium Medicum UJ
"Gazeta Wyborcza", 19.06.2009
sobota, 20 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz